who lives

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Człowiek ma to do siebie, że gdy jest młody, wspomnienia szybko uciekają. Wierzymy, że kiedyś będzie jeszcze czas, by je zbudować. A potem nagle z tego niewielkiego światka wokół nas pozostają jedynie dopalające się zgliszcza. 

Leo prawie nie miał wspomnień, a przynajmniej tych pozytywnych. Pamiętał każdy ból i strach od narodzenia do ośmiu lat. Za to wspomnienia z mamą zacierały się coraz bardziej z każdym dniem. Może też dlatego, że często jej nie było. Nawet nie wiedziała, jak cierpiał. Chociaż nie, pewnie wiedziała, pewnie chciała go tylko przygotować. I mogła mieć rację, bo bez tego wszystkiego nigdy by nie przeżył dalszych wydarzeń. 

Miał osiem lat, kiedy stracił wszystko. Był niewinnym dzieckiem, które nic złego nie zrobiło, a jednak odrzucono go jak kryminalistę, jasno dając do zrozumienia, że nikt w tej rodzinie nie chce mieć z nim do czynienia. Włóczył się po różnych rodzinach w poszukiwaniu miłości, aż uświadomił sobie, że nikomu z tych ludzi nie będzie w stanie zaufać. Więc uciekł z każdej po kolei.

Uciekał, aż skończył piętnaście lat i poznał Piper. Z początku mu się podobała, ale nie zraniła go, gdy jasno dała mu do zrozumienia, że prędzej mu do jej brata. Ostatecznie cieszył się, że tak wyszło. To było coś nowego. Leo nigdy nie miał rodzeństwa i spodobało mu się, że Piper nie chce zastąpić mu mamy. Była innym rodzajem miłości. Chyba dlatego dopuścił ją tak blisko siebie. Potem pojawił się Jason. Z początku Leo nie do końca zdawał sobie sprawę z tego, co właściwie czuje. Hera wywróciła cały ich świat swoim czarem, tak, że Piper i Jasonowi (a także wszystkim wokół) wydawało się, że do siebie pasują. Ale gdy Leo zaczął uświadamiać sobie, jaka rzeczywiście stoi za nimi przeszłość, samotność uderzyła go ze zdwojoną siłą. Nie był już dla Piper pierwszą, najważniejszą osobą. Nie był nią też dla ślicznego, idealnego Jasona Grace, w którego niebieskich oczach przepadł w którymś - nie do końca określonym - momencie ich wspólnej misji.

Gdy wrócili do Obozu Herosów, Leo z ulgą zamknął się w Bunkrze 9. Spędzał tam całe tygodnie w niemal kompletnej samotności. Jason pukał do drzwi, a Leo uparcie udawał, że go nie ma. Aż w końcu któregoś dnia odpuścił.

Nie widział nieba już bardzo długo, ale u progu przyniosły mu je oczy Jasona.

— Leo, na bogów, myślałem, że nie żyjesz.

Nim Valdez zdążył mrugnąć, otoczyły go umięśnione ręce.

— Ale przecież Nyssa do mnie przychodziła — wyrzucił Leo na jednym oddechu. Był całkowicie spanikowany. Dotyk Jasona przesyłał elektryczne impulsy po jego ciele i Leo nie był pewien, czy sobie to wyobraża, czy bycie synem Zeusa sprawiało, że chłopak w ten sposób wyraża emocje - zupełnie tak, jak Leo czasem przypadkowo podpalał różne części swojego ciała.

— Chciałem cię naprawdę zobaczyć — odparł Jason. Wciąż go przytulał i Leo pozwolił swoim drżącym ramionom otoczyć ciepłą klatkę piersiową przyciśniętą do jego drobnego ciała. — Czemu mnie nie wpuszczałeś?

Leo odsunął się i odwrócił, by Jason nie mógł zobaczyć wyrazu jego twarzy.

— Nie wiem — wymamrotał głucho.

— Leo — dłoń Jasona złapała go za nadgarstek. Leo znów poczuł elektryczność. — Czemu mnie nie wpuszczałeś?

Jeśli czaromowa bywała cechą nabytą, Piper musiała nauczyć jej swojego chłopaka, bo Leo czuł, że nigdy w życiu nie da rady okłamać Jasona, gdy ten go o coś zapyta.

— Potrzebowałem samotności — odparł wymijająco.

— Dlaczego? Coś się stało? Chodzi... chodzi o twoją mamę? Leo, jeśli potrzebujesz...

— Niczego od ciebie nie potrzebuję!

Leo nie widział Jasona - wciąż był do niego odwrócony plecami - ale mógł przysiąc, że tamten zastygł w podobnym wyrazie szoku, jak on sam. Nie miał pojęcia, dlaczego nagle tak się zdenerwował. Co te cholerne emocje z nim robiły? Krzyczał na Jasona, jego pięknego, wspaniałego Jasona, złotego chłopca bez wad, który zasługiwał jedynie na pochwały. To nie powinno tak wyglądać, to Jason powinien mu wyrzucić, że Leo jest świrem, że jest odciętym od społeczeństwa wariatem, który ledwo potrafi jeszcze mówić w ludzkim języku, bo cały swój czas poświęca maszynom. 

Leo oddychał zbyt szybko i głośno, za to Jason zdawał się nie oddychać wcale.

— Zrobiłem coś źle? — pomieszczenie wypełnił ledwo słyszalny, płaczliwy szept Jasona. — Proszę, Leo, powiedz mi. Ja nie wiem...

Z ust Leo wydobył się szloch. Nie kontrolował go, ale zaraz łzy zalały mu twarz. Tak bardzo ich nienawidził, nie chciał, by ktokolwiek widział go w takim stanie, a co dopiero Jason. Na bogów, jaki wstyd! Już nigdy chyba nie spojrzy w te błękitne oczy, nigdy...

— Leo, ty płaczesz? Co się dzieje?

Głos Jasona już ledwo do niego docierał. Leo opadł na kolana. Był tak zmęczony...

— Leo, nie płacz, proszę.

Leo kochał, jak Jason wypowiadał jego imię.

Nie miał siły się odsunąć, gdy Jason ukląkł obok niego i przytulił go do siebie. Coś jeszcze mówił, ale Leo nic nie słyszał, nie obchodziło go to, bo ręce Jasona były na jego ciele, bo kładły jego głowę na kolanach Grace'a i chusteczką wycierały łzy, pot i smar z jego twarzy. Leo był tak zmęczony...

— Przepraszam, jeśli kiedykolwiek zrobiłem coś nie tak, Leo - dotarło do niego jeszcze, nim zasnął.

▪︎

Kolejnym razem to Jason płakał.

Przychodził do Bunkra 9 często. Leo opowiadał mu o mechanice i pierwszy raz czuł się tak słuchany, Jason komentował i zadawał pytania. Nie rozmawiali o tamtej nocy, którą Leo przespał na kolanach Grace'a. Ale nie było między nimi niezręcznie. Wręcz przeciwnie - coraz lepiej tolerowali swoją obecność. Leo z każdym dniem łatwiej się oddychało, gdy widział Jasona i już prawie patrzył mu w oczy.

Tamtego dnia Jason długo nie przychodził. Leo stracił ochotę do robienia czegokolwiek i w końcu tylko siedział na podłodze, wpatrując się bezwiednie w brudną ścianę, na której zawiesił wszystkie swoje projekty. Nic więc dziwnego, że pukanie do drzwi sprawiło, że aż podskoczył.

— Mogę? — już po samym głosie Jasona Leo poznał, że coś jest nie w porządku.

— Tak, tak, nie musisz pytać.

Jason miał czerwoną twarz i sklejone rzęsy. W Leo coś pękło na ten widok. 

— Coś się ze mną dzieje. Nie wiem... Nie wiem nic — powiedział Jason i przetarł twarz dłonią. — To takie dziwne.

— Co dokładnie?

Leo wskazał Jasonowi miejsce na podłodze obok siebie, a Grace zajął je z lekkim westchnieniem.

— Tak, jakbym patrzył w lustro, ale moje odbicie pokazywało kogoś innego — wyjaśnił po krótkim namyśle. Leo przekrzywił głowę. Zawsze tak robił, gdy myślał. Jason zwykle się z tego śmiał. Leo kochał jego śmiech. — To pojebane, wiem.

Jason bardzo rzadko przeklinał, więc kiedy to robił, Leo wiedział, że sytuacja jest poważna.

— Rozmawiałem z Piper, ale ona mówi mi jakieś dziwne rzeczy — kontynuował Jason. — Że może... nie czuję się chłopakiem, czy coś takiego? Ale to jest przecież bez sensu. Jak mogę się czuć chłopakiem? Po prostu nim jestem.

Leo zmarszczył brwi.

— Jak to? Przecież na tym głównie polega, kim jesteś, nie? Jak się czujesz. Nie słyszałeś nigdy o osobach transpłciowych?

Jason zamyślił się.

— Może coś, kiedyś...? — westchnął niepewnie. — Ale...

— Nie ma żadnych ale, Jason — uśmiechnął się Leo i spojrzał mu w oczy. — Tak naprawdę to nieważne, kogo widzisz w tym cholernym lustrze, bo zawsze i tak jesteś po prostu sobą. Temu nie możesz zaprzeczyć.

Twarz Jasona rozluźniła się, podobnie całe jego ciało, jakby ktoś nagle spuścił z niego powietrze.

— Dziękuję, Leo. 

Czy Leo wspominał już, że kocha, jak Jason wypowiada jego imię?

▪︎

Jason okazało się niebinarne. To, oczywiście, nie miało dla Leo żadnego znaczenia, bo kochał je zawsze i w każdej formie.

Grace pomogła odkryć siebie Percy Jackson, dziewczyna, której tak uparcie szukał cały Obóz Herosów. Kontakt z inną transpłciową osobą najwidoczniej dawał Jason na tyle komfortu, że na jej rzecz pozwoliła Leo znów się odizolować. Valdez udawał, że nie przeszkadza mu, jak usta Percy i Jason spotykały się w każdym miejscu na jego statku, ale prawdę mówiąc, z każdym dniem, stojąc przy systemach kontrolnych Argo II, coraz bardziej chciał rzucić się w spienione fale przed sobą. Choćby tylko po to, by zobaczyć, czy Jason go złapie.

Leo nie bał się przepowiedni. Szybko zdecydował, że chce być tym herosem, który umrze. Kiedy Jason już go nie potrzebowało, nie znaczył nic.

Napisał mu list. Był dyslektykiem z tragicznym stylem pisma, ale miał nadzieję, że Jason zrozumie intencje. Opisał, jak się czuje (trochę poplamił przy tym kartkę łzami), a potem oznajmił, że nie ma problemu z poświęceniem. Tej nocy Jason obudziło go zapłakane, gdy Leo spał w maszynowni, ukołysany szumem wszystkich otaczających go mechanizmów.

— Na bogów, Leo, nie możesz, ja nie pozwalam, ja...

— Jason, uspokój się — Leo usiadł, przecierając oczy. Spojrzał na nie i cała ta desperacja, ten ból w niebieskich tęczówkach złamały mu serce. Nie płacz. Tak będzie najlepiej.

— Ale Leo, ja nie mogę cię stracić, jesteś dla mnie tak ważny...

— Wcale nie jestem.

— Leo, jesteś, nawet nie wiesz jak bardzo, Leo, proszę...

To. Cholerne. Imię. Czy ono może przestać je powtarzać?!

— Jason, naprawdę nie jestem, masz Percy, chcę, żebyście byli razem szczęś...

— Ja kocham ciebie, Leo!

Jego imię wykrzyczane przez usta Jason przywiało w stronę Leo wspomnienie wieczoru w Bunkrze 9, podczas którego to wszystko się zaczęło. Ale to był inny rodzaj krzyku. Tamten łamał serca, ten za to je sklejał.

— Co...? — szepnął Leo, wpatrując się w Jason jak w ducha.

— Kocham cię, odkąd cię pierwszy raz zobaczyłom, Leo — mówiło Jason. — Ale bałom się ci o tym powiedzieć, bo... bo ty na pewno mnie nie chcesz! Jestem tylko nudnym dzieckiem Zeusa, a ty, no wiesz, budujesz te wszystkie maszyny, robisz najlepsze taco na świecie i w ogóle jesteś taki super, więc stwierdziłom, że spróbuję być szczęśliwe z Percy, ale jak tylko znaleźliśmy ten list, to powiedziałom jej o wszystkim i zrozumiała, chociaż pewnie złamałom jej serce i wiem, że nigdy mnie nie pokochasz, ale i tak nie mogę cię stracić, bo bez ciebie chyba w ogóle nie pamiętam, jak się oddycha.

Leo czuł, że cały drży, a może tylko serce pompowało krew zbyt szybko.

— Ja... Ja nie wiem, co powiedzieć — oznajmił w końcu i to była chyba najgłupsza rzecz, jaką kiedykolwiek udało mu się wygłosić. — Ja pierdolę, Jason...

— Proszę, nic nie mów — przerwało mu Grace. W jeno oczach lśniły łzy. — Wiem, że jestem idiotą, ale...

— Jason — wydusił Leo i nagle zrozumiał, że nie ma żadnych słów po angielsku, hiszpańsku, grecku ani w żadnym innym języku, które teraz pasowałyby do jego warg. Pasowały do nich za to usta Jason, które przysunął do siebie kilka sekund później.

▪︎

Teraz to oni całowali się wszędzie i to było w porządku, to było wspaniałe, najlepsze tygodnie w życiu Leo. Nico di Angelo czasem prychał na ich widok, a wtedy oni się śmiali i nic już nie powstrzymywało ich od bycia tym idiotycznym związkiem dwóch nastolatków, choć byli ze sobą praktycznie w środku wojny.

— Lekarstwo lekarza — powiedział Leo, gdy któregoś dnia leżeli przytuleni do siebie w maszynowni. Było to bardzo podobne do Bunkra 9, z tą różnicą, że teraz w końcu rozumieli swoje głupie emocje. 

Wyjaśnił Jason cały plan. Grace było zachwycone.

Żadne z nich nie umrze. I będą szczęśliwi, w końcu naprawdę szczęśliwi. Tylko o tym marzyli.

— Kocham cię — wymamrotało mu Jason prosto w usta. Przeczesywało palcami jego włosy i po ciele Leo znów biegały elektryczne impulsy. Dowiedział się, że Jason rzeczywiście w ten sposób wyraża emocje. — Kocham, jak masz w dupie cały Wszechświat i jak łamiesz jego zasady. Kocham to, jak znajdujesz wyjście z każdej sytuacji, zupełnie tak samo jak wtedy, kiedy tworzysz coś z niczego. Jesteś niesamowity. Samo chyba nigdy nie będę w stanie do końca zrozumieć tego, jak bardzo i w jaki sposób cię kocham, więc jak w ogóle mam to powiedzieć tobie, żebyś zrozumiał?

— Może właśnie o to chodzi — odparł Leo, otaczając twarz Jason dłońmi. — Ty nie rozumiesz, jak bardzo mnie kochasz, po to, żebym ja mógł to zrozumieć. To jest właśnie miłość. Dopełniam cię tam, gdzie tobie czegoś brakuje. Dlatego tak się różnimy.

Pocałował go i nawet nie spodziewał się, że to może być jeden z ostatnich razów.

▪︎

Lekarstwo lekarza naprawdę zadziałało.

Jason pocałowało go jeszcze raz, prosto przed tym, jak Zeus wysłał ich do Obozu Herosów. Ze smakiem tego gestu na ustach Leo zgładził Gaję, nie bojąc się już niczego. W końcu dostał swoją miłość, za dzieciaka tak brutalnie odebraną mu przez boginię. Leo nie bał się przepowiedni, ale tym razem w zupełnie inny sposób.

Powrót do Obozu Herosów zajął mu trochę czasu. Co prawda został tam pobity, ale nie potrafił narzekać. Kochał tych wszystkich ludzi. Nawet Nico di Angelo, który znów patrzył na niego nieprzychylnym wzrokiem.

— Jason na ciebie czekało — powiedział mu. I Leo nigdy nie uśmiechał się szerzej.

Ten uśmiech zbladł lekko, gdy nie spotkał Jason w Obozie Jupiter. Minęli się. Jason wyjechało na misję z Apollinem (teraz Lesterem). Ale to nie miało znaczenia, Leo mógł poczekać jeszcze trochę.

— Gdzie jest Jason? — rozbrzmiało na lotnisku.

Gdzie ono było? Dlaczego na niego nie czekało? Usta Leo zapomniały już smaku tamtego pożegnalnego pocałunku niosący nadzieję na lepsze - wspólne - jutro. Chciał już go odnowić.

— Leo...

Nie wiedział, kto to powiedział. Nie obchodziło go to. Nie chciał teraz słyszeć swojego imienia z ust nikogo poza Jason. Chciał krzyczeć, ale nie mógł. Przytulił się do Piper, próbując wyobrazić sobie, że to ramiona Jason go teraz otaczają. Po raz pierwszy od dziewięciu lat płakał przy kimś, kto nie był Grace.

Leo przeżył, ale to nie miało żadnego znaczenia. Bo uświadomił sobie, że to właśnie on nie może oddychać bez tego drugiego.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro