1.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Rudy kot przemknął między krzesłem a stolikiem, przewijając się tuż obok mężczyzny, który na owym krześle siedział. Stara dłoń zniżyła się i przejechała po grzbiecie kota, który zadowolił się pieszczotą, ale bardzo też szybko z niej zrezygnował, wskakując najpierw na zawalone ubraniami krzesło, z niego na parapet i z parapetu wyskakując przez otwarte na oścież okno, przez które do kuchni wpadało ciepłe, letnie powietrze. Upały nie ustępowały, a z podwórka wpadały dźwięki szczekania psów i uruchamiania maszyn rolniczych. James Potter nigdy wcześniej nie pomyślałby, że będzie potrzebował spokoju i ciszy. Nigdy wcześniej nie pomyślałby, że to brak przygód i zwyczajne życie najbardziej w końcu będą mu odpowiadać. Ale w pewnym momencie mugolski świat, a razem z nim chcąc nie chcąc również czarodziejski, zaczęły postępować zbyt szybko, a on miał wrażenie jakby się w tym gubił. Zamieszkanie w małej wsi było jedną z lepszych decyzji w jego życiu. Tam wszystko szło trochę wolniej, nie czuł potrzeby pędzenia za światem, bo w tym miejscu nie zdawało się to tak konieczne.

Spojrzał na zegarek i dopił kawę. To była taka miła, beztroska myśl, że mimo tego, że wskazówki się przesuwały, on nie musiał się spieszyć, nie musiał szybko wybiegać, żeby gdzieś zdążyć, mógł po prostu w spokoju siedzieć i pić swoją kawę. W końcu jednak wstał, zostawiając biały kubek ze śladami po kawie na stole i przeszedł na korytarz, po drodze oglądając się w lustrze wbudowanym w szafę i mierzwiąc sobie włosy. Nigdy nie pozbył się tego odruchu. Mimo że regularnie traktował swoją coraz rzadszą czuprynę farbą, znów przebijała się przez nią siwizna, na którą nic nie mógł poradzić. Czas upływał i nie mógł go powstrzymać. W końcu przestał przeglądać się w lustrze i wyszedł na dwór, podchodząc od razu do bramy i patrząc w stronę drogi. Nikt nie jechał, a on odkąd wstał wyczekiwał wizyty syna i wnuków, która przynajmniej na jakiś czas pozwoliłaby mu przestać czuć się takim samotnym. 
Wziął konewkę, leżącą niedbale przy płocie i napełnił ją wodą, a kiedy jego ramiona uginały się już pod jej ciężarem, przedźwigał ją na tył ogrodu, żeby podlać kwiaty. Mógłby sobie pomóc zaklęciami, ale nie chciał. Chciał się w to sam zaangażować, czuć jak ciężar konewki słabł w jego dłoniach. Chciał to wszystko zrobić własnoręcznie. Nigdy nie znał się na kwiatach i nie był dobrym ogrodnikiem. W czasach młodości każdy kwiatek, który posiadał bardzo szybko kończył swoją żywotność, bo albo go nie podlewał, albo podlewał za dużo. Ale ten ogród należał do jego żony. Dbała o niego niemal każdego dnia, co rok sadziła nowe kwiaty, zawsze pamiętała, żeby je podlać, czy wyrwać chwasty. Po jej śmierci James nie mógłby pozwolić kwiatom zwiędnąć, więc nauczył się o nie dbać. I polubił to zajęcie, chociaż niepodobnym to było do niego, żeby zajmować się takimi rzeczami. Ale ludzie się zmieniają. Teraz, gdyby powiedział swoim wnukom jaki był w młodości, pewnie by mu nie uwierzyli.

Miał jeszcze trochę czasu. W końcu zebrał się do tego, żeby przynieść z piwnicy niezłożoną trampolinę, którą kupił kilka tygodni temu. Widział, że dzieci sąsiadów się na takiej bawiły, więc pomyślał, że Lily, Jamesowi i Albusowi mogłoby się to spodobać. Wiedział, że dla dzieci w ich wieku samo siedzenie z nim wcale nie będzie czymś ciekawym, a nie chciał, żeby im się u niego nużyło. Próbował zrobić to sam, ale w końcu, nie mając ostatecznie ochoty przy tym siedzieć, dyskretnie, jakby musiał się przed kimś kryć, chociaż nie było to wcale konieczne, pomógł sobie zaklęciem. Kiedy wszystko było gotowe coś go podkusiło i wszedł na trampolinę, zaczynając bujać się do góry i do dołu, nie odrywając stóp od ziemi. Uśmiechnął się delikatnie. Gdyby za jego czasów były takie bajery, na pewno on i Syriusz wiedzieliby co z nimi zrobić. 
Powoli zszedł na ziemię i zostawił swoje dzieło, chwytając karton i wyrzucając go po drodze do sklepu. Lubił te małe sklepiki, zdecydowanie lepsze niż duże centra. To było zadziwiające, że tak upodobał sobie spokojne życie, o jakim nigdy nie marzył i o jakim myśl zawsze go odrzucała. 

Liczył, że kiedy wróci do domu zobaczy zaparkowane na podjeździe czarne auto i dzieciaki, które w oczekiwaniu aż przyjdzie i otworzy drzwi, będą ganiać się po podwórku, albo zajmą się już trampoliną, ale kiedy wrócił podwórko pozostawało takim, jakim je zostawił. Wszedł do domu i rozpakował zakupy, łapiąc się na tym, że wciąż spoglądał za okno. Korzystając z tego, że był jeszcze czas, zaczął przygotowywać obiad. Bardzo powoli i ostrożnie, żeby niczego nie zepsuć. Kiedy Lily żyła, zawsze się tym zajmowała, albo zajmowali się tym razem, bo on nie miał szczególnego talentu i z łatwością szło mu zepsucie nawet najprostszego posiłku. Zawsze pomagał ograniczając się jednak do tych prostszych czynności. Ale przyszło mu radzić sobie samemu. 

I w końcu, kiedy wszystko było już gotowe, usłyszał upragniony dźwięk zajeżdżającego na podjazd auta. Wyjrzał przez okno i zobaczył jak zatrzymało się, a silnik gasł, mężczyzna za kierownicą wymieniał okulary przeciwsłoneczne na zwykłe, a jego najstarszy syn otworzył drzwi i opuścił siedzenie pasażera. James przeszedł korytarzem i otworzył drzwi frontowe, opierając się o framugę i uśmiechając się lekko. 

— Dziadek! — Usłyszał i już po chwili poczuł jak małe rączki owinęły się wokół niego. Zmierzwił rudą czuprynę. 

— Hej, Lily. — Powiedział i spojrzał na Harry'ego, który wyciągał z bagażnika pakunki swoich dzieci. Udało mu się oswobodzić z uścisku wnuczki i posławszy jej uśmiech poszedł w stronę syna, mijając Jamesa, który wzrok miał wbity w ekran telefonu. Pokręcił głową. — Dzieciaki znowu w tych telefonach. Mówiłem ci, że to nie najlepszy pomysł, żeby wprowadzać do ich życia zbyt dużo mugolskiej technologii. — Powiedział do Harry'ego, dźwigając dwie torby z ziemi. Harry zatrzasnął bagażnik auta.

— Och, tato, nie przesadzaj. — Odparł, biorąc resztę rzeczy i obaj powoli skierowali się w stronę domu. — W szkole i tak nie mogą z tego korzystać. Z resztą wiesz jakie są dzisiejsze dzieciaki. 

Już otworzyły mu się usta i chciał powiedzieć jak to było za jego czasów, ale zamknął je szybko, wiedząc, że jego czasy nie były wcale dobrym przykładem. Odwrócił głowę, kiedy usłyszał dźwięk otwieranych drzwi i ostatni maruder, Albus, wyszedł z auta. 

— Ginny nie chciała przyjechać? — Spytał, patrząc na tył głowy Harry'ego. Wydawało mu się, że przyjadą wszyscy. 

— Nie, została, żeby zrobić zakupy przed jutrem. — Odparł. Następnego dnia Harry i Ginny mieli wyjechać za granicę w ramach wyjazdu służbowego. Inaczej James pewnie nie miałby co liczyć na dwutygodniowy pobyt dzieciaków u niego. Nieczęsto do niego przyjeżdżali, głównie od święta i chociaż pragnąłby częstszych odwiedzin, lub chociażby zaproszenia do siebie, nieważne, czy miałby przyjechać tylko Harry z żoną, czy też z dziećmi. Ale nie dziwił im się, że nie przyjeżdżali za często. Na świecie jest dużo ciekawych rzeczy, a on przestał być jedną z nich. 

— Pewnie. — Odpowiedział bez goryczy, kiedy przekraczali próg domu. — Zostaniesz na obiad? — Zapytał. Harry spojrzał na zegarek i pokręcił głową. 

— Muszę jeszcze coś załatwić. — Odparł, przechodząc do salonu i zostawiając przy ścianie rzeczy, które miał w rękach. — Na pewno masz gdzie ich położyć? — Zmienił temat. James zmierzwił sobie włosy i pokiwał głową, odkładając rzeczy, które trzymał. 

— Myślałem nad tym, żeby położyć ich w twoim starym pokoju. Jest tam jedno łóżko i udało mi się kupić dwa materace, mam nadzieję, że to pasuje. — Wsunął dłoń do kieszeni. — Myślałem nad tym, żeby dokupić łóżka, ale nie przyszłyby na czas. 

— To będzie w porządku. — Powiedział w tym samym czasie, w którym podszedł do nich Albus. — Co tam, młody?

— James nie chce mi pożyczyć ładowarki. — Poskarżył się. Harry wyjrzał i spojrzał na starszego syna, który powoli szedł przez korytarz, nie patrząc nawet gdzie, bo jego wzrok dalej wbity był w ekran. 

— James, pożycz mu ładowarkę, skoro nie korzystasz. — Polecił Harry, wyraźnie znudzony tym, że musiał rozwiązywać taki problem. Chłopiec nawet nie uniósł wzroku, ale się zatrzymał, najwyraźniej wyczuwając, że już dalej nie powinien na razie iść. 

— Nie, mógł swojej pilnować. — Oznajmił obojętnie. Harry westchnął i poklepał ojca po ramieniu, przechodząc obok niego do wyjścia. 

— Rozwiążesz to, co? — Spytał. — Ja muszę już lecieć. — Pożegnał się z dziećmi, co trochę mu zajęło, bo musiał jeszcze odszukać Lily, która znalazła w kuchni kota i zaczęła się z nim bawić. James poczuł ukłucie w sercu, że Harry tak szybko pojechał, nie zapytał co u niego, nie został chociaż na chwilę. Ale nie miał mu tego za złe, nie postrzegał go przez to źle. Rodzic był coś dziecku winien, bo to rodzic sprowadził je na świat. Ale dziecko rodzicowi nic nie było winne, samo się do życia nie pchało. Zgadzał się z tym. Chociaż i tak bolało. 

— Może pokażę wam pokój? — Spytał, biorąc część rzeczy. — Pomożecie mi to wszystko wziąć? — Wydawało mu się, że nie będą do tego zbyt chętni, ale oni od razu chwycili resztę toreb i poszli za nim na górę. James otworzył drzwi do pokoju na samym końcu korytarza i przepuścił ich pierwszych, ukazując pomieszczenie z jednym łóżkiem, dwoma materacami, szafą i biurkiem.  — Nie mam więcej łóżek. Chłopcy, liczę, że udostępnicie łóżko młodszej siostrze. — Powiedział, chcąc zapobiec ewentualnym kłótniom o to kto zajmie łóżko. Nie chodziło w tym o to, że Lily była dziewczynką, a o to, że była najmłodsza. Postawił ich rzeczy przy biurku. 

— Kiedy ja chcę na materacu. — Zaprotestowała Lily, ku jego zdziwieniu. Był pewny, że będą sprzeczać się o łóżko, cóż by to było, gdyby kłócili się o miejsce na materacu. W zmieszaniu potarł dłonią kark. 

— No to chyba się dogadacie? — Spytał powoli. James z odległości rzucił swoją torbę na łóżko, tym samym je zajmując, a Albus spojrzał na niego, wydymając usta, ale w końcu zdawało się, że zadowolił się materacem, bo usiadł na nim i otworzył jedną z toreb. — Możecie schować rzeczy w szafie, jest pusta. Chcecie może zjeść obiad? — Nie wiedział czemu czuł się trochę niezręcznie, jakby na dłuższą metę nie potrafił się nimi zająć. Nie znał ich przyzwyczajeń, nie wiedział dokładniej co lubili, jak spędzali czas i mimo że wcześniej starał się zastanowić nad jakimiś ciekawymi zajęciami zaczął się obawiać, że dzieci będą chciały jak najszybciej wrócić do domu.

— Ja chcę. — Powiedziała Lily, poprawiając sobie kucyka. Albus zerknął na siostrę, a później na niego, po czym zadeklarował, że też zje. James spojrzał na najstarszego z wnucząt, który siedział na łóżku, znów patrząc się w telefon. 

— A ty? — Zapytał. Chłopiec pokręcił głową. 

— Może później. — Odparł, nie unosząc wzroku. James miał nagłą ochotę zabrać mu ten telefon, ale powstrzymał się. Może miał coś ważnego do zrobienia. 

Całą trójką zeszli na dół i poszli do kuchni, gdzie Lily usadowiła się na podłodze i zaczęła bawić się z kotem ułożonym w rogu. Albus rozsiadł się na krześle i popatrzył się na Jamesa, który kręcił się po kuchni, szukając drewnianej łyżki. 

— A co będziemy robić? — Spytał chłopiec w chwili, w której jego dziadek chwycił szybko znalezioną na blacie stołu łyżkę, jakby ktoś miał mu ją za chwilę zabrać. Zaczął nakładać nią jedzenie na talerze. 

— Na co będziecie mieli ochotę. — Odparł, kładąc dwa pełne talerze na stole. Sam stracił apetyt. — Po jedzeniu będziecie mogli pójść za dom i pobawić się na trampolinie. 

— Trampolinie? Masz trampolinę? — Lily patrzyła na niego z zadowoleniem w oczach, wdrapując się na krzesło, a James ucieszył się, że przynajmniej ją zadowolił.

— Mam. — Odpowiedział. — Hej, ale umyj najpierw ręce, przed chwilą bawiłaś się z kotem. — Powiedział, widząc jak chwytała już za widelec. Popatrzyła na niego, po czym kiwnęła głową i podeszła do zlewu.

— Też umyję. — Oznajmił Albus, wstając i ustawiając się w kolejce, a kiedy Lily wylądowała na ziemi i wróciła na krzesło, zajął jej miejsce przy zlewie. 

— Może powiecie mi co lubicie robić? — Spytał James, odsuwając krzesło, kiedy dzieciaki już jadły. Rodzeństwo spojrzało po sobie, a później oboje skierowali na niego spojrzenia.  Albus wzruszył ramionami. 

— Tata mówił, że macie tutaj plac zabaw. — Powiedziała Lily. James nasunął sobie okulary wyżej na nos i pokiwał głową. 

— Możemy później pójść. Zobaczymy, dobrze? — W istocie całkiem niedaleko był plac zabaw, chociaż nie miał ochoty tam tego dnia z nimi iść. Miał nadzieję, że Lily po prostu to umknie i o tym zapomni, ale obiecał sobie, że jeżeli tak się nie stanie, nie będzie urządzał żadnych wymówek. 

— Pójdziemy teraz na trampolinę? — Zapytała Lily, kiedy po jedzeniu starała się wsunąć talerz do zlewu, a James był pod wrażeniem, że nawet nie musiał jej o to prosić. Odebrał od niej naczynia i sam wrzucił do zlewu, bo ona nie sięgała aż do samego jego dna i tylko by potłukła, chociaż, oczywiście, doceniał jej intencje. 

— Jasne. — Uśmiechnął się do niej i zmierzwił jej włosy. Spojrzał na Albusa. — Też z nami pójdziesz, prawda? — Posłał mu uśmiech, a chłopiec podniósł się, biorąc talerz i pokiwał głową. Lily uniosła głowę.

— Zapytajmy jeszcze Jamesa. — Poprosiła. Jej dziadek pokiwał głową. 

— Tak, racja. —Przyznał, nie chcąc przyznać, że gdyby nie ona, umknęłoby mu to.

Całą trójką poszli na górę, James otworzył drzwi i został w progu, Albus wszedł bardziej do środka, ale to Lily podbiegła do najstarszego brata, który siedział na łóżku i pociągnęła za rękaw jego koszulki. Na początku to ignorował, ale w końcu oderwał wzrok od telefonu i spojrzał na nią. 

— Co? — Spytał. Sprawiał wrażenie zirytowanego, ale najwyraźniej trzymał to na wodzy. 

— Chodź z nami na trampolinę. — Powiedziała. Chłopiec prychnął i pokręcił głową. 

— Niech Albus z tobą tam pójdzie. Nie będę urządzał sobie takich dziecinnych zabaw. — Odpowiedział, wracając wzrokiem na ekran telefonu. Lily spochmurniała. 

— Proszę. — Popatrzyła na niego błagalnie, ale on nawet tego nie dostrzegł. 

Jamesowi, temu starszemu, zrobiło się przykro i jednocześnie zdenerwował się na swojego wnuka, chociaż tego nie okazał. Przecież sam był jeszcze dzieckiem i właśnie najbardziej dziecinną rzeczą z jego strony było udawanie dorosłego i poważnego. Oczywiście nie musiał z nimi iść, skoro nie chciał, ale pewne komentarze mógł sobie oszczędzić. James słyszał kiedyś, że dzieci najpierw oglądają bajki. W wieku mniej więcej dwunastu, czy trzynastu lat przestają je oglądać mówiąc, że to dla dzieci. A w wieku lat około szesnastu znów do nich wracają. Cóż, być może jego wnuk był na to żywym dowodem. 

— Może chociaż posiedzisz z nami na dworze? Nie musisz skakać na trampolinie, skoro nie chcesz. — Powiedział do niego, poprawiając okulary, a chłopiec miał na tyle przyzwoitości, żeby podnieść wzrok. 

— Nie, raczej nie mam ochoty. — Odpowiedział. Kiedy mu odpowiadał nie był aż tak śmiały jak przy rodzeństwie.

— Jak wolisz. W takim razie pójdziemy sami. — Odparł, uznając, że nie ma sensu go namawiać. Może po prostu czuł się trochę nieswojo i dlatego tak reagował. — Bo idziesz, Albusie, prawda? — Spytał, kiedy Lily była już przy nim, ale on stał dalej na środku pokoju i świdrował ich niepewnym spojrzeniem. Zaczął jedną ręką miąć skrawek koszulki. 

— Nie wiem... To chyba trochę dziecinne. — Mruknął, a Jamesowi aż źle się zrobiło na myśl, że powtarzał słowa zasłyszane od brata. Spojrzał na Lily, która wyglądała tak, jakby miała się rozpłakać i objął ją. 

— W takim razie ja chyba jestem mentalnie od was młodszy, bo przed waszym przyjazdem sam na tym skakałem. No cóż, w takim razie poskaczemy we dwójkę. — Uśmiechnął się do Lily i poszedł z nią na dół. Jego słowa przyniosły jednak zamierzony efekt, bo Albus dołączył do nich na schodach, mówiąc, że może w sumie poskakać. 

Kiedy oni się bawili, James siedział na krześle ogrodowym z gazetą, co jakiś czas na nich zerkając i chwaląc Lily, która popisywała się robieniem gwiazdy, czy fikołka. To było urocze jak się tym cieszyła. 

— Może chcecie pójść na lody? — Spytał, wstając, kiedy skakanie i upał wyraźnie ich już zmęczyły, bo jedynie siedzieli na trampolinie. James nie przewidywał innej reakcji niż dostał z ich strony, oboje wyszczerzyli zęby w uśmiechu, uwydatniając swoje podobieństwo, i pokiwali głowami. — To poczekajcie tu chwilę. Pójdę po portfel i zapytam waszego brata, czy się z nami nie wybierze. 

Szybko wrócił do domu, najpierw zajrzał do swojej sypialni, gdzie panował znaczny nieporządek, przez porozrzucane ubrania i niepościelone łóżko, chwycił portfel spoczywający w pierwszej szufladzie szafki nocnej, i poszedł do pokoju, w którym siedział James. Zapukał do drzwi, chociaż nie było takiej potrzeby, bo i tak były delikatnie uchylone, chciał jednak dać mu znać, że wchodzi. Zastał go tak jak go zostawili, siedzącego na łóżku ze wzrokiem wbitym w telefon, tym razem był tylko podłączony do prądu. 

— Chcesz z nami iść na lody? — Spytał go, zostając w progu pokoju. Chłopak uniósł głowę i wzruszył ramionami. James westchnął i podszedł do niego, zajmując miejsce na skraju łóżka, a materac ugiął się pod jego ciężarem. — Wiesz, zdaję sobie sprawę, że to nie dla każdego może być ciekawe miejsce. — Zaczął. — Ale będziesz miał jeszcze naprawdę dużo czasu na telefon. Do niczego cię nie zmuszę, ale może fajnie byłoby się wyrwać i zjeść coś słodkiego? — Zmusił się do delikatnego uśmiechu w jego stronę. Chłopiec przez chwilę wyglądał niepewnie, ale w końcu kiwnął głową. 

— Niech będzie. — Podniósł się z łóżka, odłączając telefon i chowając go sobie do kieszeni. James popatrzył na niego. 

— Może zostawisz go w domu? Chociaż na czas spaceru. Podładuje się w tym czasie, a jak będziesz szedł to i tak będzie ci ciężko z niego korzystać. — Miał wrażenie, że zupełnie nie potrafił z nim rozmawiać. Ale jego słowa do niego dotarły, bo westchnął i podłączył z powrotem telefon, zostawiając go na poduszce. 

— Niech już będzie. Idziemy? — James pokiwał głową i podniósł się. 

— Dziękuję. — Powiedział, kiedy szli w stronę wyjścia. Nie doczekał się odpowiedzi. 

Poszli za dom, żeby dać znać reszcie, że mogą już iść i niemal od razu podbiegła do nich Lily. Albus siedział na trawie, czytając gazetę pozostawioną wcześniej przez Jamesa na krześle. 

— Dziadku, spójrz co znalazłam! — Powiedziała radośnie, zatrzymując się przed nim i wysuwając naprzód dłonie złożone w miseczkę, w których była mała, szara myszka. Mężczyzna wewnętrznie wzdrygnął się na widok stworzenia, które wlepiało w niego ślepia. — Kot chciał ją zjeść, ale mu ją zabrałam. — Dodała dumnie. James zacisnął wargi. Zwierzątko wyglądało na bardzo przestraszone i prędzej właśnie z tego powodu zdechnie niż przez kota.

— To cudownie, że ją uratowałaś. — Pochwalił, nie chcąc gasić radości na jej twarzy. — Jestem pewny, że bardzo by chciała wrócić do rodziców i im opowiedzieć jak to dobra dziewczynka ją uratowała. Wypuścimy ją, co? 

Lily spojrzała na niego niepewnie, przybliżając swoje dłonie bardziej do piersi. 

— A jeśli kot ją złapie? — Spytała z wahaniem. 

— Chodź, wypuścimy ją w krzakach, wtedy spokojnie ucieknie. — Zapewnił. Obawiał się, że mu nie uwierzy, ale zgodziła się na to. Razem podeszli do krzaków i Lily wypuściła mysz, która od razu uciekła. 

— Myślisz, że mnie kiedyś odwiedzi? — Spytała, a James zaśmiał się krótko. 

— Zobaczymy. — Odpowiedział, nie mając zamiaru jej okłamywać, ale też nie chcąc mówić całkowitej prawdy. 

W końcu wszyscy razem wyszli w stronę sklepu. Najgorsze upały już zelżały, chociaż dalej było gorąco i nie miał pojęcia w jaki sposób James nie ugotował się jeszcze w czarnej koszulce i długich, chociaż luźnych spodniach. Chłopiec szedł bardziej z boku, z rękami w kieszeniach, i nie odzywał się, Albus szedł tuż obok swojego dziadka, a Lily zatrzymywała się co jakiś czas i zrywała kwiatki, szli więc trochę wolniej, żeby mogła nadążyć. 
James liczył, że kiedy dzieciaki u niego zagoszczą, poczuje trochę beztroski. Że będzie mógł się z nimi pobawić, albo ich po prostu popilnować, zorganizować im coś miłego, po prostu spędzić z nimi czas, nawet gdyby miał po prostu pełnić rolę stojącego z boku opiekuna. Tymczasem jedyne co to obawiał się, że będzie robił coś nie tak i proponował im coś, co w rzeczywistości będzie ich nudzić. Jak na razie miał wrażenie, że jedynie Lily była zadowolona.

W końcu wstąpili do sklepu, w którym kręciło się tylko dwoje dzieciaków, wybierających sobie coś na dziale z napojami. Sprzedawczyni przywitała ich uśmiechem, po czym wróciła do zawieszania paczek balonowych gum przy ladzie. 
James bardzo szybko zauważył, że tak właściwie dopiero po wybraniu sobie przez dzieciaki lodów zaczęły się prawdziwe zakupy. Lily podeszła do niego z paczką serowych chrupek. 

— Mogę? — Spytała, świecąc maślanymi oczami, a James pomyślał, że chyba jednym z dowodów na to, że rzeczywiście jest stary było to, że pierwsza jego myśl dotyczyła tego, że to sama chemia. Ale teraz nawet w warzywach była chemia, nie było co przesadzać. 

— A rodzice ci pozwalają jeść takie rzeczy? — Zapytał. Oczywiście wiedział, że jeżeli nie pozwalają, nie przyzna się do tego, bo to mogłoby oznaczać, że nie dostanie tego co chce. Pytał bardziej dla zasady, może żeby później nie było na niego. Tak jak się spodziewał, Lily pokiwała głową. — Niech będzie. — Albus podszedł do niego z dwulitrową butelką coca-coli. — Tak, możesz. — Powiedział, zanim chłopiec zdążył w ogóle zadać jakieś pytanie. — A ty, James, chcesz coś jeszcze? — Spytał najstarszego wnuka, który stał z boku z czekoladowym rożkiem w dłoni. Chłopak pokiwał głową i ściągnął z półki paczkę czerwonych Doritosów. — Lily, nie bierz ciastek, mam takie same w domu. — Powiedział, patrząc na dziewczynkę, która już sięgała po jedno opakowanie. Odwróciła się i spojrzała na niego nieufnie, ale pokiwała głową. 

— Wnuki? — Spytała kasjerka, kiedy wszystko wylądowało na ladzie. James pokiwał głową i odwzajemnił uśmiech, który mu posłała. — Reklamówkę?

— Poproszę. — Położył na ladzie banknot i zaczął pakować wszystko, oprócz lodów, do papierowej torby, którą dostał. Dostrzegł różnicę. — Nie ma tu już tych foliowych? — Zapytał, podając dzieciakom ich lody. Cóż, tylko chłopcom, bo Lily dorwała swojego od razu po tym jak został nabity na kasę. 

— Już nie. Te są lepsze dla środowiska. — Wyjaśniła. James pokiwał głową. 

— To może i dobrze. — Odparł, odbierając resztę i chowając ją do portfela. — Do widzenia. 

Kiedy wrócili do domu James od razu zabrał to co sobie wybrał i wrócił do pokoju, co obyło się bez komentarza. Lily i Albusowi natomiast wyraźnie spodobała się trampolina i kiedy tylko zostawili zakupy w domu od razu na nią wrócili. 
James, ten starszy, oczywiście poszedł z nimi, ale tym razem nie miał ochoty po prostu siedzieć, szczególnie, że skończył już czytać gazetę. Zerknął na drewnianą paletę stojącą przy ścianie domu, na której było kilka sadzonek kwiatów i uznał, że chyba już pora, żeby się za nie zabrać, poszedł więc szybko po potrzebne narzędzia ogrodowe i przebrał się w ubrania, których mniej mu było szkoda i zabrał się za pracę. Nie było to łatwe dla kogoś, kto nie miał ręki do roślin, ale w końcu się udało, z małą pomocą Lily i Albusa, którzy, kiedy zobaczyli co robił, zaoferowali swoją pomoc. Z efektu był zadowolony, szczególnie, że w końcu coś wypełniało brzydkie dziury pozostałe po kwiatkach, które na przestrzeni czasu nie przeżyły jego pielęgnacji. Pogoda jakby się z nimi dogadała, bo w chwili, w której Albus i Lily zbierali narzędzia pozostałe po sadzeniu, a on sam poszedł napełnić konewkę, zaczął padać deszcz, a więc nie było potrzeby nic podlewać. 

— Czyli nie wyjdziemy dziś na plac zabaw? — Spytała Lily, wydymając usta, kiedy zostawiwszy narzędzia w szopie wracali już do domu. James otworzył drzwi i przepuścił wnuków jako pierwszych. 

— Obawiam się, że nie. Ale jutro was zabiorę, jeśli pogoda pozwoli. — Obiecał. — A która to godzina? — Spuścił wzrok na zegarek, kot przebiegł przez szparę w drzwiach, zanim zupełnie zdążył je zamknąć. — Już po osiemnastej. Może zrobię kolację? Co powiecie na jajecznicę?

— A to nie bardziej na śniadanie? — Spytał Albus. James zmierzwił mu włosy. 

— Może. Ale nikt tego nie sprawdza, więc jeśli mamy ochotę to możemy zjeść. — Uśmiechnął się do niego.

Albus wrócił na górę, ale Lily pomogła mu w robieniu jedzenia. Roztrzepała jajka i posmarowała chleb masłem. James chociażby to pierwsze mógłby zrobić szybciej, pomagając sobie zaklęciem, ale widział, że Lily chciała pomóc i nie chciał jej tego odbierać. 
Sukcesem było to, że James pojawił się na kolacji i do tego przyszedł na nią bez telefonu. Nawet trochę z nimi porozmawiał, chociaż nie była to rozmowa nie wiadomo jak żywa i rozwinięta. Najważniejsze, że w ogóle była. I, mimo że poszedł od razu po wstawieniu naczyń po sobie do zlewu, można było uznać to za jakiś postęp, chociaż pewnie spowodowany tym, że po prostu zgłodniał. Przynajmniej zostawił telefon. 

— Dziadku, a opowiesz nam coś o tym jak ty byłeś w Hogwarcie? — Spytał Albus, kiedy odstawiał talerze swój i siostry, która energicznie pokiwała głową. 

— Tak, prosimy. 

James zastanowił się chwilę. Mógł im opowiedzieć o wielu rzeczach, ale od czego tak naprawdę powinien zacząć? Zamknął okno i oparł się o parapet, na który napadało trochę deszczu. Myślał przez kilka chwil, ale nie odpowiedział od razu. 

— Wiecie co? Ostatnie drzwi na piętrze prowadzą na strych. Tam jest karton podpisany Hogwart. Na pewno go znajdziecie. I są tam różne albumy z tego okresu, jakieś listy pewnie też. I stare gazety, które się uchowały. Może wolicie pooglądać i przy okazji wam coś o tym powiem? — Wiedział, że łatwiej mu będzie opowiedzieć historię konkretnych osób i konkretnych zdjęć niż zabierać się nie wiadomo za co. I już po chwili patrzył jak Albus i Lily wchodzili po schodach. 

Tam naprawdę w kartonie z tym podpisem nie było tylko albumów związanych ze szkołą. Były one porozrzucane po różnych kartonach, na których podpisy już dawno straciły znaczenie, James wiedział jednak, że pamiątki z właśnie tego pudełka będą w tym wypadku najtrafniejsze.

Zakurzony karton wylądował na dywanie na środku salonu. James odłożył książkę na miejsce obok siebie na kanapie i patrzył jak Albus otwierał karton, a Lily wyciągała z niego pierwszy z brzegu album.

— To ty i babcia? — Spytała, pokazując mu jedno zdjęcie. James usiadł obok nich na dywanie i pokiwał głową. 

— Zostało zrobione po naszej pierwszej randce. — Przyznał, uśmiechając się nostalgicznie, patrząc na to jacy byli młodzi. Tęsknił za nią cały czas, ale najgorzej było, kiedy sobie o tym przypominał. 

— A jak się poznaliście? — Spytał Albus, wyciągając drugi album. 

— W szkole. Na początku skakaliśmy sobie trochę do gardeł. — Zaśmiał się. — Ale w końcu zgodziła się ze mną umówić. Tak właściwie zdążyliśmy do tego czasu skończyć szkołę.

Resztę wieczoru spędzili na oglądaniu zdjęć. James opowiadał wnukom o Syriuszu, Remusie, Peterze. O ich przyjaźni, o tym co robili, chociaż niektóre rzeczy starał się załagodzić, żeby nie dawać dzieciakom inspiracji do różnych wybryków. Opowiadał i poczuł się mniej samotny, myśląc o przyjaciołach, opowiadał i czuł się młodszy. Opowiadał i tęsknił. 
Sięgnął po następny album, a spomiędzy jego kart wypadło zdjęcie, które musiało tam luźno tkwić. Chciał już je podnieść, ale Albus pochwycił je pierwszy. 

— Kto to? Jest podobny do wujka Syriusza jak był młodszy. — Powiedział, pokazując mu zdjęcie chłopaka, który uśmiechał się pięknie, patrząc w obiektyw. James poczuł głębokie poruszenie. Tak dawno nie widział tej twarzy, tego spojrzenia, tego uśmiechu. A ono cały czas było, czekało na niego uwiecznione na zdjęciu i nigdy nie miało się zmienić. — Dziadku? — Głos Albusa wyrwał go z zamyślenia. 

— Och, wybacz. Jest podobny do Syriusza, bo to był jego brat. — Uśmiechnął się lekko. 

— A powiesz nam coś o nim? — Spytała Lily, wychylając się, żeby lepiej się przyjrzeć. James potarł dłonią brodę.

— Nie wiem, czy to dobry pomysł. To by była naprawdę długa historia. — Powiedział niepewnie, pogrążony we wspomnieniach, które odtworzyły się w nim jak stary film i na nowo poczuł żal i tęsknotę, tym razem jeszcze silniejszą. 

— Dziadku, prosimy. — Powiedziała Lily, patrząc na niego z iskierkami w oczach. James westchnął w geście poddania się i pokiwał głową. 

— Dobrze. Ale wiedzcie, że teraz będziecie patrzeć na to zupełnie inaczej, niż ludzie patrzyli na to w latach siedemdziesiątych. — Uprzedził z czymś w rodzaju smutku w głosie. Gdyby urodził się trochę później to wszystko wyglądałoby inaczej. — I będę potrzebował drobnej pomocy. — To powiedziawszy przegrzebał karton i wyciągnął z niego stary i postrzępiony zeszyt z pożółkłymi kartkami, jego stary dziennik ze szkolnych lat. — I pomogę sobie tym. — Oznajmił.

I zaczął swoją opowieść, w myślach łącząc ją z tym co niewypowiedziane.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro