Rozdział 14

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Po tym jak wreszcie się najadłem, padłem na materac i zasnąłem.

Obudziłem się jakiś czas później. Nie mam pojęcia, ile spałem, ale wiem, że długo, bo ogień zdążył wygasnąć, palenisko wystygnąć, a za oknem zachodziło słońce. ,,Idealnie, będzie można skryć się przed ludźmi.", pomyślałem i wstałem. 

Ale cóż, do zmroku jeszcze trochę, więc mam czas na myślenie, co teraz. No zaszyję się w lesie, ale co dalej? chcę wrócić do domu, ale nie mam zielonego pojęcia, gdzie jestem. Przynajmniej bez problemu idzie się tu dogadać z ludźmi, więc jakby coś, to mogą się przydać. Ale wątpię, czy ktokolwiek odpowie mi na poważnie, gdy podejdę do niego i spytam ,,Dzień dobry! Nie wie pan może, w którą stronę mam iść, żeby dostać się do Rosji na Syberię?". Nawet mi ten pomysł wydaje się idiotyczny...
A może poszedłbym już teraz? Co z tego, że mogę się na kogoś natknąć? Przecież to jest miasto. Ciągle ktoś chodzi po ulicach, więc to nie będzie dziwne spotkać chłopaka, który chodzi sobie między działkami, co nie?

Nagle o czymś sobie przypomniałem. Materac. Kurwa. Nie mam zamiaru go zostawiać, bo jest mi naprawdę kurewsko potrzebny, a iść sobie z materacem pod pachą też nie mogę, bo to już jest dość niecodzienny widok, nawet jak na miasto. I co teraz?

Po krótkim namyśle uznałem, że zostanę tu, póki się nie ściemni. Wtedy wyjdę sobie z moim materacykiem i zaszyję się gdzieś w lesie. Najlepsza byłaby jaskinia. Albo taki labirynt jaskiń. 

Westchnąłem i wyjrzałem za okno. Jeszcze trochę...
Nagle mój żołądek zaburczał, a ja warknąłem. Przecież jadłem nie aż tak dawno! Mimo wszystko wyjrzałem przez zabrudzone okienko, a gdy upewniłem się, że nikogo nie ma wokół, wyszedłem i ruszyłem w stronę lasu, Może jak dopisze mi szczęście, to złapię jakiegoś tłustego królika... Fajnie by było.

Nagle dostrzegłem coś kolorowego po swojej lewej. Odwróciłem głowę i zobaczyłem, że to coś jest tak naprawdę jakąś starszą kobietą, która niosła jakieś paczki. Miała na sobie kolorową bluzkę i odrobinę ciemniejsze spodnie. Poczułem, jak coś mnie do niej popycha. Byłem pewien, że już to wcześniej czułem. Za każdym razem, gdy Cień lub Strumień do czegoś mnie namawiali. Poczułem wilgoć w oczach i zamrugałem szybko, żeby ją przegonić. Przełknąłem ślinę i podszedłem do staruszki.
- Dobry wieczór, pomóc pani? - Spytałem, przywołując na twarz lekki uśmiech. Musiałem się go trzymać, jeśli chciałem, żeby mi się udało. A co? Tego sam nie wiem. Po prostu jakaś siła mówiła mi, że będę miał korzyści z pomocy tej kobiecie. A swojej intuicji ufam bardziej niż wszystkiemu innemu. Ta odwróciła się do mnie zdziwiona, lecz zaraz na jej twarz wstąpił szeroki uśmiech.
- Och, dziękuję, kochanieńki! Takie te cholerstwa ciężkie, a nie ma komu pomóc starej babie. - Narzekała kobieta, wkładając mi pudełka do rąk. Faktycznie, zbyt lekkie to one nie były, jednak nie wiem, czy nazwałbym je ,,ciężkimi". Wzruszyłem ramionami i posłusznie podreptałem za staruszką.

Kobiecina przez całą drogę usiłowała mnie zagadywać, lecz ja skutecznie zbywałem jej pytania i dociekliwości. Już zaczynałem żałować, że zaproponowałem jej pomoc, gdy ta nagle zatrzymała się. Otworzyła bramkę, a ja wszedłem przez nią, a potem odłożyłem pudełka na miejsce wskazane przez staruszkę. 
- Dziękuję bardzo! Świat byłby pięknym miejscem gdyby było tu więcej takich młodzieńców, jak ty! - Zachwycała się. 
- Dobrze, to ja już pójdę. - Mruknąłem cicho i odwróciłem się w stronę bramki, gdy ta mnie zatrzymała.
- Zaczekaj, przecież muszę ci się jakoś odwdzięczyć! - Zaprotestowała kobiecina. Hmm... To może się okazać przydatne. - Co powiesz na herbatkę? Posiedzimy sobie, porozmawiamy... - Zaczęła, a mi już zaczęły przelatywać przez głowę te wszystkie wkładki, które mogłaby włożyć do tej "herbatki".
- Przepraszam panią, ale muszę już iść. - Mruknąłem. 
- To daj się chociaż zaprosić na obiad! - Zawołała za mną. - Trzeba cię dobrze nakarmić, wyglądasz jak szkielet. - Dodała ciszej, lecz i tak to usłyszałem. 
- Naprawdę, mam co jeść w domu. - Wymamrotałem, lecz kobiecina dawno już ciągnęła mnie do małego domku stojącego na ładnej, zadbanej działce. 

Nagle coś sobie przypomniałem. Zagryzłem wargę, nie będąc pewien, czy nie ściągnie to na mnie zagłady, ale raz się żyje. 
- Przepraszam, ale chyba wiem, jak może mi się pani odpłacić za pomoc. - Zacząłem siedząc przy stole w niewielkiej kuchni, gdy ta uwijała się przy piecu. 
- Tak, kochanie? - Spytała swobodnie, a ja prawie zwymiotowałem. No tak, uroki życia z ludźmi... 
- Niedaleko jest taka opuszczona działka, z takim małym, niedokończonym domkiem. Wie może pani, do kogo ona należy i czy ktoś jest jej właścicielem? - Spytałem, do końca nie będąc pewnym, czy dobrze robię, że mówię o moim tymczasowym schronieniu. Po chwili szybko się zreflektowałem. - Lubię odwiedzać takie opuszczone miejsca. Zawsze mam nadzieję, że znajdę coś ciekawego, typu flakonik po perfumach lub jakiś stary dziennik. - Rzuciłem na luzie, lekko rozmarzonym głosem. Ta tylko się uśmiechnęła, zaraz jednak poważniejąc.
- Powiem ci, że nie mam pojęcia, czy ktokolwiek jeszcze pamięta o tej działce. - Zaczęła, kładąc przede mną talerz. - Ostatnim właścicielem był taki pan Henryk, ale niestety umarł. Nie miał nikogo bliskiego, więc działka nie należy w sumie do nikogo. - Dokończyła i postawiła na stole wazę z zupą. Wstałem z krzesła i stanąłem obok.
- Dziękuję bardzo za informacje. - Powiedziałem z szerokim uśmiechem na ustach. - Smacznego i do widzenia. - Rzuciłem i ruszyłem w stronę drzwi.
- Słońce, zaczekaj, przecież nie puszczę cię bez jedzenia! - Rzuciła za mną i wręcz zagrodziła mi drogę do wyjścia. Okeej, zaczęło się robić lekko niezręcznie.
- Naprawdę, podziękuję. Muszę już iść. Do widzenia. - Mruknąłem już lekko zirytowany. 
- Weź chociaż kotleta na drogę! - Rzuciła za mną, a ja zacząłem się zastanawiać, czy mam się śmiać, czy płakać.
- Nie, ja- - Zacząłem, gdy ta znowu na mnie naskoczyła. Naprawdę zacząłem żałować, że posłuchałem tego cholernego przeczucia.
- Bez dyskusji. Siadaj przy stole, zaraz ci nałożę porcję, słońce. - Rzuciła i zawróciła mnie do kuchni. 
- Posłuchaj mnie wreszcie! - Krzyknąłem. Ta stanęła i popatrzyła na mnie, zaskoczona. - Wychodzę. Już. - Wysyczałem i faktycznie wyszedłem. Zanim jednak przekroczyłem próg domu, kobieta złapała mnie za dłoń i coś do niej włożyła. Już miałem ją opierdolić, gdy zorientowałem się, że w dłoni trzymam 20złotowy banknot. Cóż... To zmienia postać rzeczy.

***

Wybaczcie, jeśli ten rozdział będzie jakiś taki dziwny, ale piszę go w piątek, bo jutro mam dużo roboty, a jestem padnięta i niezbyt ogarniam XD

Do przeczytania,
- HareHeart  

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro