Rozdział 15

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Wyszedłem z budynku i ruszyłem w swoją stronę. 

Gdy dotarłem do lasu poczułem się naprawdę szczęśliwy i bezpieczny.
Pozostało mi już tylko znaleźć jakiegoś tłustego króliczka i będę wygrany.

Uniosłem lekko głowę i zaciągnąłem się powietrzem. Nic. Tylko mokra trawa, okazjonalnie poprzetykana wonią jakichś innych roślin. ,,Padnę tu z głodu.", pomyślałem, powoli zagłębiając się w gęstwinę. 

Usłyszałem grzmot, na który uniosłem głowę. Nad lasem, mimo zapadającego zmroku, doskonale widziałem ciężkie, burzowe chmury. Zacząłem rozglądać w poszukiwaniu jakiegoś suchego miejsca, gdzie będę mógł bezpiecznie odłożyć mój materacyk. Jeśli się zamoczy, będzie do wyrzucenia. 
Ponownie uniosłem głowę i zerknąłem na niebo. Deszcz nieubłaganie zbliżał się do mnie, a ja nie miałem zielonego pojęcia gdzie mam iść. To było takie wkurwiające! W Domu już dawno siedziałbym w jaskini z moją rodziną, ale nieeee, po co, skoro można uprowadzić dzieciaka, wymordować mu całą rodzinę i włożyć do miejsca, gdzie nie może się odnaleźć?! Przecież to takie oczywiste! 
Wkurwiony warknąłem do siebie i kopnąłem w najbliżej znajdujące się drzewo. Jak ja nienawidzę ludzi! Chwilę drżałem ze złości, po czym zerknąłem w bok i aż zakrztusiłem się własną śliną.
Przede mną stało... Coś dziwnego... Wyglądało jak duży kot. Miało białe oczy, a jego futro iskrzyło, jakby było zrobione ze sztucznych ogni. Wokół stworzenia wznosiła się delikatna, bladoniebieska mgiełka. Istota patrzyła na mnie, a po chwili odwróciła się i machnęła długim, puszystym ogonem, żebym poszedł za nią. Przełknąłem ślinę i posłusznie ruszyłem za stworzeniem, które z lekkością truchtało w tylko sobie znanym kierunku.

Po jakichś 20, może 30 minutach coś zatrzymało się przy ścianie roślin. Składała się ona z ciasno splątanych ze sobą pnącz, korzeni i innych rzeczy tego typu. Kot machnął na mnie głową, a ja niepewne podszedłem do ściany z roślin. Istota machnęła ogonem, odciągając kurtynę, a moim oczom ukazała się jaskinia. Aż czułem, jak moje oczy zalśniły. Kot zamruczał, zadowolony. 
Złapałem materac i rzuciłem go do środka, po czym zerknąłem jeszcze na istotę, której już jednak nie było. Mimo wszystko, uśmiechnąłem się lekko i zwinąłem w kłębek na materacu, po czym odetchnąłem, zadowolony.

Obudził mnie głośny grzmot, gdzieś niedaleko jaskini, w której się znajdowałem. Uniosłem głowę, nadal lekko zaspany, po czym zerknąłem na ścianę pnącz. Raz na jakiś czas odbijał się na nic blask błyskawicy, która przecinała niebo. Mimo wszystko, czułem się bezpiecznie. Lita skała działała jak wielka, przyjemna tarcza, za którą można było się ukryć, a ściana z lian zapewniała osłonę, niczym drzwi, które można zakluczyć przed wrogiem. Ponownie zamknąłem oczy, lecz tym razem sen nie chciał nadejść. 
Odetchnąłem i wstałem z miękkiego materaca. Ostrożnie wyjrzałem na zewnątrz, czego niemal od razu pożałowałem. Ściana wody chlusnęła mi w twarz, a wiatr zmusił do cofnięcia się w głąb mojego schronienia. 

,,To będzie naprawdę ciężka noc.", pomyślałem, po czym otrzepałem się z wody i wróciłem na materac. 

***

Wybaczcie, że rozdział jest taki krótki ale ostatnio mam totalny brak weny, a do pisania muszę jakoś wrócić.

Szczęśliwych wakacji, moi drodzy! Jakie macie plany?

Do przeczytania,
- HareHeart 
    

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro