Rozdział 28

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

— Fretka?

Malfoy z rozbawieniem przyjrzał się zwierzątku, a potem przeniósł wzrok na mnie.

— Fretka — potwierdził i uniósł ją w górę — Chłopcz....

— O Boże — jęknęłam, kryjąc twarz w dłoniach, po czym wycofałam się do kuchni. Mama zdążyła wyciągnąć już ciasto i specjalny specyfik, mieszankę przeróżnych ziół, którą traktowała jako zamiennik herbaty. Nazywała go jej własną magią i częstowała tylko wybrańców.

A przecież Malfoy nie był wybrańcem. Ani Wybrańcem.

— Mamo — zaczęłam ostrzegawczo — co ty robisz?

— Och, Hermiono, nie wiedziałam, że poznałaś tak uroczego chłopca. Nic się nie chwaliłaś. — Posłała mi porozumiewawczy uśmiech, na który jeszcze bardziej skuliłam się w sobie.

Co tu się działo?!

Gdy się odwróciłam, Draco był już z powrotem za mną. Wręczył mi fretkę, jakby nie była ona niczym dziwnym, po czym z uśmiechem zwrócił się do mojej mamy:

— A co tak pięknie pachnie?

Z niedowierzaniem obserwowałam go, gdy rozsiadał się przy stole, jakby był u siebie, i pozwalał sobie na kolejną niezobowiązującą pogawędkę z moją rodzicielką.

Wyglądał znacznie lepiej niż kilka dni temu w pociągu. Zarost zniknął, włosy były znów schludnie ułożone, a czarna koszula idealnie gładka. Mogłabym się założyć, że w dotyku sprawiała wrażenie równie przyjemnej i nagle zapragnęłam to sprawdzić, jednak, na szczęście, szybko zganiłam się w myślach za podobny pomysł. Stałam więc w miejscu jak kołek, trzymając w ramionach przytulone do mnie zwierzątko, i zastanawiałam się, o co tu właściwie chodziło. Bo o coś - na pewno. W tym samym czasie zadowolona mama postawiła przed Draco dwa kubki zimowego naparu, który urozmaiciła szczyptą cynamonu oraz pomarańczą. Kiwnęła do mnie głową, ocknęłam się z letargi, a następnie usiadłam obok niego przy stole, wypuściwszy fretkę na podłogę. Chłopak z szerokim uśmiechem przesunął jeden z kubków w moją stronę. Niemal od razu uniósł swój do ust i pociągnął niewielki łyczek, a ja z uniesionymi brwiami obserwowałam, jak powstrzymywał grymas obrzydzenia.

— Smakuje ci domowa herbatka mojej mamy? — zapytałam z satysfakcją, na co Malfoy w odpowiedzi z trudem przełknął ślinę.

— Jest przepyszna, proszę pani — przyznał przesadnie uprzejmym głosem.

— Och, możesz mi mówić Mary Jane. — Mama niedbale machnęła ręką, a ja zakrztusiłam się herbatą. Momentalnie zaczęłam kaszleć, chociaż wcale tego nie planowałam, i kopnęłam Malfoya pod stołem, gdy zaczął delikatnie gładzić mnie po plecach. Moje ostrzeżenie wcale go nie obeszło; zareagował na nie śmiechem, ale wcale nie cofnął dłoni.

— Hermiono, widziałaś jakie dostałam piękne kwiaty od twojego kolegi? — odezwała się znowu, a ja dopiero teraz zauważyłam bukiet, który dumnie prezentował się na stole.

— Przyniosłeś mojej mamie kwiaty — mruknęłam bardziej do siebie niż do kogokolwiek innego, a rodzicielka od razu się rozpromieniła.

— Jest takim dżentelmenem...

Nie, to nie mogło dziać się naprawdę. Moja matka nie mogła wpaść w sidła Malfoya.

Po prostu... NIE!

Na szczęście mama chyba wyczuła napiętą atmosferę, bo posłała mi karcące spojrzenie, po czym odegrała dość wiarygodną scenkę, w której to tata wołał ją z salonu i zostawiła nas samych. Z przyklejonymi do twarzy uśmiechami czekaliśmy, aż zniknie za rogiem, a kiedy tylko się to stało, Malfoy od razu odsunął od siebie kubek, krzywiąc się z wyjątkowym niesmakiem.

— Przysięgam na Rona Wieprzleja, że zaraz się zrzygam. Co to za gówno?

Nie odpowiedziałam na tę zaczepkę. Zamiast tego momentalnie złapałam Draco za kołnierz koszuli i ze złością przyciągnęłam go w swoją stronę. Kiedy jego twarz znalazła się kilka centymetrów od mojej, posłałam mu mordercze spojrzenie, starając się ignorować intensywny zapach perfum, który, zupełnie nieproszony, wkradał się do moich nozdrzy.

— Co tu robisz?

Zerknął w dół, na moje zaciśnięte dłonie, po czym uśmiechnął się z dziwnym błyskiem w oku.

— Chyba się bardzo stęskniłaś, Granger — szepnął i przysunął się o milimetr bliżej, a ja momentalnie puściłam koszulę i odepchnęłam go od siebie. Wciąż mierzyłam go wściekłym wzrokiem, gdy poprawiał sobie kołnierzyk.

— Jesteś bezczelny.

— A ty urocza.

W jednej sekundzie moja twarz zmieniła kolor i zaczęła przypominać dojrzałego pomidora. Nie byłam pewna, czy się zawstydziłam, czy to po prostu wyraz bezgranicznej złości. Byłam już niemal pewna, że Malfoy miał dwie twarze, których za nic nie potrafiłam już odróżnić. Teraz wydawało mi się, że cała sytuacja zwyczajnie go bawiła i po prostu robił sobie ze mnie żarty.

— Radzę ci stąd wyjść. — Spojrzałam na niego chłodno, ale jego beztroska mina sprawiła, że mój upór szybko zaczął topnieć. Nie miałam pojęcia, o czym w tej chwili myślał, ale kiedy wstał, poczułam ostre ukłucie zawodu.

Również się podniosłam.

— Mam sobie iść?

Nie ruszył się z miejsca, podobnie zresztą jak ja. Przez chwilę staliśmy w milczeniu, atmosfera między nami zgęstniała tak bardzo, że moglibyśmy bez większego problemu pociąć ją na mniejsze kawałki.

Nie mogłam uwierzyć, że przyszedł do mojego domu.

— Tak.

Chociaż w rzeczywistości wcale tego nie chciałam, zmusiłam się, by zrobić krok w stronę drzwi.

Draco nie pozwolił mi jednak pójść dalej.

Poczułam, jak oplótł dłonią moją dłoń i niespodziewanie przyciągnął mnie do siebie. Serce przyspieszyło mi tak bardzo, że miałam wrażenie, że zaraz wyskoczy z mojej piersi. Wystarczyło zresztą, żebym zadarła głowę i spojrzała w jego twarz, a zrozumiałam, że Malfoy chciał przekazać mi coś całkiem innego. Nie widziałam już ani beztroskiego uśmiechu, ani błysku w oczach. Byłam w stanie dostrzec w nim wyłącznie tajemniczą powagę.

— No to idę.

— Droga wolna.

— Ty idziesz ze mną.

— Nie zamierzam.

Och, jasne, że zamierzam.

— Obiecałem, że ci wszystko wyjaśnię, Granger, i zrobię to, ale nie tutaj.

—Ciągle mówisz tylko: nie tutaj i nie teraz. — Zirytowana wyrwałam rękę, a chłopak westchnął głośno. Znów byliśmy o krok od kłótni. On jednak się nie poddał i ponownie złapał mnie za dłoń, ciągnąc do wyjścia. Skłamałabym, mówiąc, że bardzo się opierałam. Zdążyłam jeszcze zabrać torebkę i przemknęliśmy koło salonu niezauważeni. Przy drzwiach Malfoy wcisnął mi na głowę czapkę, jakbym była małym dzieckiem, a ja posłałam mu skonsternowane spojrzenie.

— No co, zimno jest — burknął pod nosem i szybko odsunął się ode mnie, by założyć własny płaszcz.

— Och, wychodzicie?

Mama pojawiła się w korytarzu znikąd i uśmiechnęła się do nas ciepło. Ręce zaczęły mi się pocić, bo nie potrafiłam okłamywać rodziców. Nawet gdybym chciała się teraz jakoś usprawiedliwić, to gdy tylko otworzyłam usta, nie byłam w stanie wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Mogłam przecież zostać w domu i uświadomić rodzicielce, że kolega Ślizgon to mój odwieczny wróg, a nie żaden chłopak, ale... ciekawość zwyciężyła. Chciałam, żeby mi wszystko wyjaśnił.

Na szczęście Draco przejął pałeczkę i zabrał głos:

— Przepraszamy, ale musimy lecieć kupić prezenty świąteczne. Bardzo miło było panią poznać. Mam nadzieję, że się jeszcze zobaczymy — powiedział szarmancko i ukłonił się lekko, a ja omal nie zakrztusiłam się własną śliną.

Jeszcze się zobaczymy?

Serio?

Kiedy znaleźliśmy się na zewnątrz, Malfoy z zaciekawieniem spojrzał na samochód, który stał na podjeździe.

— Umiesz jeździć tym czymś? Czy jesteś w tym tak beznadziejna jak twój były? — zapytał, wskazując palcem w pojazd. Uniosłam brwi i zaśmiałam się pod nosem.

— I ja i Ron potrafimy prowadzić samochód, w przeciwieństwie do ciebie. Wiesz, Malfoy... — zaczęłam i ruszyłam w stronę auta, w międzyczasie wyczarowując w dłoni kluczyki — to naprawdę wstyd nie umieć jeździć autem w twoim wieku.

Prychnął w odpowiedzi i wgramolił się na fotel pasażera. Wiercił się chwilę i z niezadowoleniem rozglądał wokół. Z niekrytym rozbawieniem obserwowałam jego nieporadne ruchy, gdy przycisnął włącznik radia i momentalnie podskoczył na swoim miejscu, kiedy wokół rozbrzmiała niespodziewana muzyka. Chwilę potem, z równie nietęgą miną, powąchał przewieszony przez wsteczne lusterko zapach w kształcie choinki, krzywiąc się, jakby właśnie przełknął łyk soku z cytryny. 

Ale to był dopiero początek.

Draco dostrzegł bowiem stojącą przed nim figurkę pieska z kołyszącą się na sprężynowej szyi głową.

— Co to, kurwa, jest? — zapytał załamany i pstryknął pieska w głowę, sprawiając, że ten zaczął się kiwać w rytm muzyki.

Nie skomentowałam jego zachowania, z rezygnacją przekręcając kluczyk w stacyjce. Znów na moment zapomniałam o tym, że przecież byłam wściekła na Malfoya, a ostatnie spotkanie skończyło się kolejnym morzem łez, wylanych przez tego... idiotę.

Silnik auta zgasł niemal natychmiast, jak tylko ruszyłam, a ja zerknęłam w stronę Draco, mając nadzieję, że tego nie zauważył.

Zauważył.

— Wiesz, że to wstyd nie umieć jeździć autem? — zaczął mnie przedrzeźniać, za co oberwał w ramię i zaśmiał się pod nosem. — Masz w ogóle tą mugolską licencję na jeżdżenie?

— Prawo jazdy, Malfoy. Tak, mam.

Nieważne, że dopiero od kilku miesięcy, a od odebrania dokumentu jeździłam może trzy razy. Nie miałam przecież okazji, bo większość czasu spędziłam w świecie magii, ale i tak uważałam, że byłam niezłym kierowcą. Kiedy w końcu wyjechałam na ulicę, było już lepiej. Prowadziłam samochód w skupieniu, a Draco co pięć sekund ze znudzeniem przełączał stacje radiowe. Uznałam, że nie chciał niczego mówić kiedy jadę, by nie narażać nas (siebie) na wypadek samochodowy. Żeby wreszcie dowiedzieć się, co rzeczywiście miał mi do powiedzenia, zatrzymałam samochód na uboczu jednego z osiedli.

Chłopak uniósł wzrok i rozejrzał się po okolicy, a potem rzucił na samochód zaklęcie ochronne, sprawiając, że staliśmy się niewidzialni dla przechodniów. Odpięłam pasy i odwróciłam się w stronę Draco, ciekawa jego reakcji.

Zauważyłam, że nagle zrobił się nerwowy. Zaczął strzelać palcami i patrzył w dół, jakby próbował zebrać myśli. Moje serce również zaczęło szybciej bić, choć sama nie wiedziałam czy to z powodu tego, co miał do powiedzenia, czy może z samej jego obecności. Jeszcze nie dotarło do mnie to, że przyjechał specjalnie do mnie. Specjalnie, by wyjaśnić mi swoje dziwne zachowanie. Teraz znów byliśmy sam na sam, a w przeszłości zawsze kończyło się to tak samo.

— Nie wiem, od czego zacząć — powiedział cicho, a ja bez zastanowienia nakryłam jego dłoń swoją. Wydawał się na tyle rozbity, że nie potrafiłam powstrzymać tej bezwiednej reakcji, która wzbudziła w nim zainteresowanie. Widziałam, jak przeniósł na mnie swoje stalowe spojrzenie.

— Od początku — odparłam spokojnie.

Draco westchnął.

— Możemy jeszcze przez chwilę poudawać, że wszystko jest normalnie, a my jesteśmy zwykłą parą... znajomych?

Posłałam mu zadziorny uśmiech, żeby rozluźnić atmosferę.

— Awansowaliśmy do rangi znajomych?

Draco przewrócił oczami.

—Mogę zabrać cię na randkę, jak przystało na największych wrogów, jeśli tego właśnie oczekujesz — odparł niby od niechcenia.

Prychnęłam, choć miałam wrażenie, że moje wnętrzności właśnie wrzucono do pralki na największe wirowanie. Rozsądek mówił, że powinnam go nienawidzić i uciekać jak najdalej, jednak z jakiegoś powodu... ja wciąż nie mogłam ruszyć z miejsca.

— Tak z łaską to nie chcę.

Udałam obrażoną, a Malfoy pochylił się nade mną z przepraszającym uśmiechem.

— Wybacz, nie umiem w te wszystkie... wiesz. Kwiatki i jednorożce.

— Nie wymagam od ciebie kwiatków i jednorożców. - Spojrzałam na niego zaskoczona.

— Wiem. Ale jakbyś chciała kwiatki, to mogę ci je wyczarować.

Zaśmiałam się pod nosem i przewróciłam teatralnie oczami.

— Nuda, musisz się bardziej postarać.

Draco mi nie odpowiedział. Chwilę patrzył tylko, jak nerwowo zaciskam usta, po czym bez słowa wysiadł z auta. Nie spodziewałam się, że kilka sekund później stanie zaraz obok moich drzwi i, z ręką schowaną za plecami, szarmancko mi je otworzy. I choć resztki zdrowego rozsądku krzyczały, żebym mu nie ulegała, tak serce znów wygrało; z leciutkim uśmiechem ujęłam wyciągniętą dłoń Draco, który pomógł mi się podnieść.

Gdy nasze palce się zetknęły, momentalnie poczułam, jak mój żołądek zacisnął się w ciasny węzeł, a potem wszystko dookoła zaczęło zmieniać kształty, aż całkiem zlało się w jedność. Kiedy otoczenie przestało wirować, odwróciłam się pospiesznie i uczepiłam ramienia chłopaka. Nagle otoczyły nas średniowieczne kamienice, które pojawiły się wokół całkiem niespodziewanie. Z nieba przestał już sypać śnieg, a dookoła znajdowało się mnóstwo ludzi - żadne z nich nie zwracało uwagi na naszą dwójkę. Malfoy uśmiechnął się do mnie i bez wahania złączył nasze palce, ciągnąc wzdłuż ulicy. Zerknęłam w dół, zaskoczona tym gestem.

— Gdzie jesteśmy?

— W Edynburgu.

Skręciliśmy za róg a moim oczom ukazał się świąteczny jarmark. Na ryneczku stało mnóstwo drewnianych budek, w których mugole handlowali rękodziełem, sprzedawali grzane wino albo ciepłe posiłki. Ludzie stali w grupach, otaczając stoliki, zrobione z wielkich beczek i z zimna przestępowali z nogi na nogę. Wszyscy byli jednak uśmiechnięci, przez co miałam wrażenie, że tutaj, w otoczeniu świątecznej atmosfery, czuli się beztrosko szczęśliwi. Dwójka dzieci przebiegła pod nogami Draco i pognała w stronę ogromnej choinki umiejscowionej środku placu. Przez krótką chwilę patrzyłam na nią, uświadamiając sobie, że podobny widok co roku cieszył moje spojrzenie za każdym razem, gdy tylko przekraczałam próg Wielkiej Sali. I chociaż tego nie planowałam, wzbudziło to we mnie lawinę niespodziewanych wspomnień z balu.

Od razu zrobiło mi się smutno, gdy uświadomiłam sobie, że to wszystko było zbyt piękne, żeby mogło być prawdziwe.

— Nie możesz się mną tak bawić — powiedziałam cicho i niechętnie puściłam jego dłoń.

Uśmiech zniknął z twarzy Draco.

— Nigdy się tobą nie bawiłem, Granger. Ja po prostu nie wiem, jak się zachowywać... chociaż wiem, że to nie tłumaczy mojego zachowania w szkole.

Przytaknęłam.

— Okej. Ja... nie byłem do końca szczery. Właściwie to w ogóle nie byłem z tobą szczery — wyrzucił z siebie.

— Tego się domyśliłam.

Draco mi jednak nie odpowiedział, a ja mimo wszystko zorientowałam się, że intensywnie nad czymś myślał. Miałam rację. Niemal od razu złapał mnie za dłoń i pociągnął w stronę jednej z kamienic, do której udaliśmy się, uprzednio kupując dwa kubki gorącej czekolady. Niedługo potem wspięliśmy się schodami na dach pobliskiego budynku, skąd rozciągał się doprawdy przyjemny widok. Mimo iż nie było tu wysoko, tak z łatwością mogliśmy dostrzec usytuowane poniżej stragany, ogromną, rozświetloną migoczącymi światełkami choinkę oraz piętrzący się w tle zamek edynburski.

Uśmiechnęłam się pod nosem na widok masywnej budowli, bo przypomniał mi się wieczór, w którym we dwoje wpatrywaliśmy się w Hogwart.

— Tym razem oszczędziłem ci przejażdżki na miotle.

Zaśmiałam się cicho, po czym w milczeniu zajęliśmy miejsca na murku. Podświadomie wiedziałam, że zbliżało się nieuniknione, czyli rozmowa, z którą oboje zwlekaliśmy najdłużej, jak się dało. Teraz nie było już odwrotu. Bo chociaż nie byłam pewna, czy rzeczywiście jestem na to gotowa, musiałam poznać prawdę.

— Wiedziałem, że Bellatrix nie ma w Azkabanie — zaczął, opierając się dłońmi o murek po swoich bokach. — I nie było jej tam już od dawna. Pojawiła się w moim domu w wakacje i mniej więcej od tego wszystko się zaczęło. Do końca nie wiedziałem, jaki był ich plan przywrócenia Voldemorta do życia, mogłem się jedynie domyślać. Niedługo po tym, jak wróciłem do Hogwartu, ojciec próbował się ze mną kontaktować kilkukrotnie, ale za każdym razem go zbywałem. Byłem przekonany, że chciał zmusić mnie wtedy do współpracy. Nie dziwiło mnie więc, że spotkaliśmy go na siódmym piętrze.

Zamarłam.

— O czym ty mówisz?! W jaki sposób niby chcą przywrócić...

— Tego nie mogę ci na razie powiedzieć. To zbyt niebezpieczne. Ale mam coś, co... co sprawia, że jest to możliwe. Tak mi się przynajmniej wydaje.

Poczułam nieprzyjemne ukłucie zawodu. Znów wracaliśmy do dawnych sekretów.

— Nie miałem pojęcia o tym pokoju. Nie wiedziałem, że są tak blisko, ale chciałem mieć w tobie sprzymierzeńca. Od początku traktowałem cię... trochę jak światełko, którego blask nie pozwoli mi ostatecznie zapaść się w mrok. Dlatego właśnie zaproponowałem ci Wieczystą Przysięgę. Musiałem sprawić, żebyś mi zaufała, chociaż oszukiwałem cię nawet w momencie, w którym ją składałem. I chociaż wiem, co pewnie teraz sobie o mnie myślisz... to nie miałem wyboru. Zachowałem się egoistycznie, a fakt, że przeczytałem twój pamiętnik, tylko dodatkowo utwierdził mnie w tym przekonaniu. Co więcej, szybko zrodziło się we mnie dziwne poczucie odpowiedzialności za twoje bezpieczeństwo... tyle że oprócz ciebie, musiałem również chronić własną matkę.

Spojrzał mi na moment w oczy z powagą. Nie odezwałam się i pozwoliłam mu kontynuować.

— Zanim pozbyłem się Winsleta, miałem szlaban u Snape'a. Pech albo szczęście chciało, że profesor wyszedł, a ja, szukając mapy, którą ci odebrał, znalazłem coś innego. Ma schowek w suficie, a tam stoi szafa. W szafie znajdują się butelki z Eliksirem Wielosokowym, więc ukradłem jedną; Snape współpracował przecież z Winsletem, przez co mogłem mieć pewność, że zabieram odpowiednią fiolkę. Jakież było moje zdziwienie, gdy zamieniłem się w Snape'a.

Otworzyłam szeroko oczy, a w mojej głowie zaczęło się kotłować coraz więcej pytań.

— Wykorzystałem to, by pozbyć się Winsleta. Zaprowadziłem go do Zakazanego Lasu, gdzie wywiązała się między nami krótka, nieprzyjemna rozmowa. Przez cały czas był przekonany, że rozmawia z Severusem, dzięki temu dowiedziałem się między innymi, że czynnie współpracował z Bellatrix, a także tego, że miał cię na celowniku. Chociaż właściwie to miał na celowniku mnie, a ty byłaś pasującym kluczem. Zauważył, że coś między nami było i myślę, że chciał wykorzystać to, by zmusić mnie do współpracy. Potem, zgodnie z przypuszczeniami, jego eliksir przestał działać i pokazał prawdziwą twarz Macnaira. Wyglądał jak wyssany z życia, jego skóra była popielata, a oczy pozbawione wyrazu. Sprawiał wrażenie tak przestraszonego osobą Snape'a, że domyśliłem się, że nic nie znaczył w hierarchii. Był tylko pionkiem w grze, a ja nie zamierzałem go zabijać, więc wyczyściłem mu pamięć i zostawiłem w Zakazanym Lesie.

—Poczekaj, w jaki sposób chciał wykorzystać mnie, by dotrzeć do ciebie? Przecież to nie ma sensu. I po co jesteś im tak bardzo potrzebny?

Draco posłał mi delikatny uśmiech i nie odpowiedział na moje pytania.

To wyznanie rozjaśniło mi trochę postać Winsleta i jego zainteresowanie Harrym. Chciał po prostu mieć go na oku, żeby czasem niczego nie zwęszył, wedle powiedzenia, by trzymać przyjaciół blisko, a wrogów jeszcze bliżej. To, że profesor był Śmierciożercą tłumaczyło też jego nieuzasadnioną niechęć i ignorowanie mojej osoby. Nie chciał mieć ze mną nic do czynienia, bo nie miałam czystej krwi.

— Domyślałem się już, że Bellatrix musi być w zamku, a Snape z nią współpracuje, ale chciałem mieć pewność. Dlatego też wszedłem do Szafy Zniknięć na siódmym piętrze i znalazłem się po drugiej stronie - w swoim domu. — Draco zrobił krótką pauzę. Widziałam, że trudno mu było dzielić się ze mną takimi szczegółami, więc resztkami rozsądku powstrzymałam się przed zadawaniem pytań. — Spotkałem tam matkę, a ona potwierdziła moje przypuszczenia, że ciotka chodzi po korytarzach Hogwartu. Nie powiedziałem ci o tym, bo miałem świadomość, jak bardzo by cię to zniszczyło, ale potem i tak Ministerstwo dowiedziało się...

— To ja dałam cynk Ministerstwu.

— Jak to? — Spojrzał na mnie zaskoczony, a ja nieśmiało wzruszyłam ramionami.

—Widziałam Bellatrix parę razy. Za pierwszym razem wtedy, gdy podszywała się pod Snape'a w nocy i odebrała mi Mapę Huncwotów. - Wzdrygnęłam się na samą myśl, że byłam, nawet nieświadomie, na tyle blisko Lestrange, by móc zginąć w ciągu jednej sekundy. - A ostatnim, kiedy wróciłam z nocnej wycieczki do Zakazanego Lasu. Na początku myślałam, że to moja własna głowa płata mi figle, ale okazało się, że naprawdę ją jednak widziałam.

Malfoy nie skomentował tych słów. Zrobiliśmy sobie przerwę na upicie łyka gorącej czekolady, po czym Draco spojrzał w moją stronę z troską.

— Jak się z tym czujesz?

Machnęłam ręką.

— Zadziwiająco dobrze. Choć nie ukrywam, że wtedy miałam do ciebie ogromny żal, bo byłeś jedyną osobą, z którą mogłabym o tym porozmawiać i przy okazji nie umrzeć, a ty się odsunąłeś.

Malfoy po chwili wahania złapał mnie za rękę.

— Przepraszam — powiedział cicho. — Po prostu... gdy wróciłem z Szafy Zniknięć, chciałem cię za wszelką cenę ochronić. Musiałem uciąć to, co działo się między nami, by Snape i Bellatrix nie zauważyli naszej relacji, bo wiedziałem, że inaczej nie będę w stanie powstrzymać ich przed zrobieniem ci krzywdy. Wiedziałem, jak to się skończy, ale nie miałem wyjścia. Dlatego wtedy przyszedłem do twojego dormitorium i w tak paskudny sposób przyznałem się, że przeczytałem twój pamiętnik, bo tylko dzięki temu znów mnie znienawidziłaś. Naprawdę nie miałem wyjścia. Wierz mi, powiedziałbym ci o tym, w innych okolicznościach, ale zrobiłem to dla ciebie. Ja... naprawdę nie chciałem cię skrzywdzić i wszystko to robiłem z bólem własnego serca.

Spuściłam wzrok, czując, że łzy cisną mi się pod powieki. Nie chciałam, by to widział, bo w jego oczach i tak byłam już wystarczająco słaba. Nie mogłam jednak pozbyć się z głowy myśli, że robił to wszystko, bo się o mnie troszczył. A to oznaczało, że mu zależało.

— Nie jest jednak łatwo się trzymać z daleka od kogoś, na kim ci zależy — powtórzył swoje słowa z balu. — Dlatego kiedy usłyszałem, że zemdlałaś i coś jest nie tak, musiałem się pojawić. Wiem, że tym samym mieszałem ci w głowie, a ty pokazałaś swoje dobre serce, bo potrafiłaś mi wybaczyć. Ale jak wróciłem, to odwiedziła mnie ciotka.

— Co?!

— Powiedziała parę rzeczy, trochę mnie pokiereszowała...

— Na Merlina — wrzasnęłam i bezmyślnie, w pełni niekontrolowanym geście położyłam dłoń na jego policzku. Wzdrygnął się pod wpływem tego dotyku, ale nie zabrałam ręki. — Wszystko w porządku? To dlatego miałeś takie siniaki po meczu?

Uśmiechnął się przepraszająco w odpowiedzi, a ja poczułam się głupio. Nie byłam jedyną osobą, która została sama z demonami przeszłości. Draco przez cały czas mierzył się z konsekwencjami swojego pochodzenia w samotności, a ja byłam zbyt wielką egoistką, by to dostrzec.

— Czego chciała?

Pokręcił głową, a ja odetchnęłam głęboko i opuściłam dłoń.

Znów sekrety.

— Opowiem ci kiedy indziej. W każdym razie wiedziałem już, że potrzebny jest mocniejszy bodziec, żeby trzymać się od ciebie z daleka. Dlatego zacząłem się spotykać z Berthą, a właściwie zachowywać się, żebyś tak myślała. Przepraszam, wiem, że to było paskudne i nienawidzę siebie za to, ale karma szybko do mnie wróciła, gdy na horyzoncie pojawił się Dean. Myślałem, że mu wpierdolę, jak zobaczyłem was na błoniach, naprawdę.

Czy to normalne, że jego słowa mi się spodobały?

— Muszę przyznać — pochyliłam się w stronę Draco z rozbawionym uśmiechem — że zrobiłam to trochę specjalnie, żeby utrzeć ci nosa.

Chłopak przeniósł na mnie wzrok i zamrugał gwałtownie. Znaleźliśmy się nagle bardzo blisko siebie.

— Cóż, udało ci się.

— Wiem. Byłeś zazdrosny jak cholera.

— Byłem. Więcej tak nie rób — odparł ostrzegawczo i oblizał wargi. Moje serce niespodziewanie przyspieszyło, jak za każdym razem, gdy Draco znajdował się zbyt blisko. Kiedyś być może było to dla mnie krępujące, jednak w tym momencie niczego bardziej nie pragnęłam. Lubiłam te chwile, gdy świat stawał w miejscu, a wszystko, co wokół, przestawało się liczyć. Odłożyłam powoli kubek na murek i spojrzałam mu w oczy.

— Trzeba było zaprosić mnie na bal — wyszeptałam zaczepnie i poczułam, jak jego palce zacisnęły się na krawędzi mojej kurtki.

— Nawet nie wiesz, jak bardzo żałuję, szczególnie po tym, jak zobaczyłem cię w tej sukience. W objęciach innego gościa. Myślałem, że cię wyrwę i zabiorę ze sobą prosto na tą głupią plażę w Bułgarii. Naprawdę.

Widząc, jak parsknęłam śmiechem na jego poważne bądź co bądź wyznanie, bez słowa mnie do siebie przyciągnął, jakby miał tym samym zamiar na dobre zamknąć mi usta. Mogłam tylko uśmiechnąć się, gdy złożył na moich wargach nieśmiały pocałunek, bo w tym momencie nie potrzebowałam już niczego więcej. Wszystkie dotychczasowe emocje w jednej chwili uleciały z mojej głowy, a wokół wreszcie zapanował porządek, którego tak pragnęłam.

— Nie odsuwaj się więcej ode mnie, okej? — wymruczałam prosto w jego szyję kilka chwil później, gdy wtulona w jego ciało, chłonęłam na nowo odkrytą bliskość.

Ramiona Draco od zawsze były miejscem, w którym czułam się najlepiej.

— Nigdzie się nie wybieram. Mogę ci nawet złożyć Wieczystą Przysięgę.

Oboje się zaśmialiśmy.

— Może lepiej nie.


____________

NIESPODZIANKA! XD

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro