Rozdział 27

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Przytuliłam Rona, którego szczęka zaczęła drżeć, gdy Elaine pomachała ostatni raz i zniknęła za rogiem. Wiedziałam, że rozłąka z dziewczyną musiała być dla niego trudna, ale równocześnie poczułam ulgę, gdy ostatnia osoba opuściła teren szkoły - było mi lżej ze świadomością, że Hebanowa Dziewczyna dłużej nie kręci się w pobliżu. Pozostało mi już tylko odliczać dni do przerwy świątecznej, a te właściwie zleciały całkiem szybko. Starałam się spędzać jak najwięcej czasu w pokoju wspólnym Gryffindoru albo bibliotece, a już na pewno unikać tematu Bellatrix, na który nie mogłam wypowiadać się swobodnie, bo moje gardło za każdym razem opinały niewidzialne więzy milczenia. Kiedy tylko zbliżał się obchód z Malfoyem, udawałam chorą, a pewnego dnia poszłam do McGonagall i rozpłakałam się w gabinecie, mówiąc, że mam tak wielkie zaległości w nauce, że nie dam rady skupić się na patrolowaniu zamku. Tymczasowo, w zastępstwie, dyrektorka przydzieliła do tej roboty kogoś innego, jednak nie odebrała mi przy tym funkcji Prefekta Naczelnego - choć przecież mogła. Prawdopodobnie wiedziała, jak bardzo było to dla mnie ważne i jak bardzo moja gryfońska duma zostałaby wtedy zraniona. A zatem, poza osobą, która miała pełnić za mnie dyżur, zwerbowano także dodatkowych ochotników. Ich zadaniem było cowieczorne patrolowanie zamku i wyłapywanie uczniów, którzy, wbrew zakazom, nabrali ochoty na nocną ucieczkę.

Spojrzałam przez okno - zupełnie nie czułam atmosfery świąt. Brakowało radości i życzliwości. Zamiast tego wszyscy dookoła mieli ponure nastroje, pełne obaw i niepokoju. Dementorzy za oknem wyglądali jeszcze bardziej upiornie, wyróżniając się na tle śnieżnobiałego śniegu. Na polecenie McGonagall kryli się w cieniu, ale ich obecność łatwo dało się wyczuć poprzez wyraźny spadek temperatury. Odwróciłam się z powrotem w stronę walizki, która leżała na podłodze i błagała o pomstę do nieba, kiedy połowa ubrań wystawała z jej każdej strony. Byłam raczej dokładna, z pakowaniem również, ale, nie wiedzieć czemu, wzięłam ze sobą prawie wszystkie osobiste rzeczy. Zupełnie jakbym podświadomie myślała, że mogę tu już nie wrócić, jeśli sprawy się skomplikują. Pochyliłam się i docisnęłam kolanem klapę walizki, ale zamek kolejny raz nie drgnął. Spróbowałam na niej usiąść, ale to również nic nie dało. Zirytowana wstałam i wyciągnęłam różdżkę.

Reducio! — wypowiedziałam zaklęcie, a wszystkie znajdujące się w walizce przedmioty momentalnie zmniejszyły swoje rozmiary. Mogłam już bez problemu zamknąć torbę.

Ciężko być mugolem.

— Hermiona, musimy się zbierać. — Usłyszałam dobiegający z salonu głos Ginny. Uniosłam zaklęciem walizkę i posłałam ją za drzwi, a sama rozejrzałam się po pokoju. Mój wzrok zatrzymał się na komodzie, w której ukryłam czerwony notes. Wbiłam zęby w dolną wargę i zachwiałam się na nogach. Przez chwilę biłam się z myślami, bo w dzienniku znajdowały się wszystkie, bolesne wspomnienia. Był przepełniony bólem, ale mimo tego w końcu poddałam się i otworzyłam powoli szufladę. Przejechałam palcem po dzienniku, ale nie byłam w stanie do niego zajrzeć. Nie chciałam rozdrapywać starych ran. Wiedziałam jednak, że nie mogłam go tutaj zostawić. Był częścią mnie, więc wzięłam do ręki pamiętnik i wsunęłam pod pachę, a gdy chciałam zamknąć szufladę, dostrzegłam coś jeszcze. Dziwne, jedwabne zawiniątko leżało w szufladzie, ukryte pod ubraniami, których od dawna nie nosiłam. Zmarszczyłam brwi, bo nie przypominałam sobie, bym cokolwiek tam wkładała.

— Hermiona, bo odjadą bez nas!

Zamknęłam z impetem szufladę, pozostawiając zawiniątko w środku. Jeszcze będę miała czas, by sprawdzić, co to takiego.

Miejmy nadzieję.

— Już idę! — odkrzyknęłam i pobiegłam za przyjaciółką. Ostatni raz zerknęłam na ramkę ze zdjęciem, na którym stałam z Blaisem i Malfoyem, przełknęłam ślinę i zacisnęłam palce na pamiętniku. Pokonałam w końcu dystans dormitorium, ignorując szybsze bicie serca, gdy mijałam drzwi, które dzieliły mnie od chłopaka. Nie spotkałam go na korytarzu, ani w głównym holu, gdzie kłębiło się już sporo uczniów. Sama przez ostatnie dnie unikałam Ślizgona, jak tylko mogłam, ale jednocześnie podświadomie miałam nadzieję, że go zobaczę.

To zdecydowanie nie miało żadnego sensu.

W Wielkiej Sali pojawiła się już imponująca, przyozdobiona dziesiątkami dekoracji choinka.. Westchnęłam, bo wcale nie tak wyobrażałam sobie tegoroczne święta. Na ostatnim apelu McGonagall wygłosiła przemowę na temat rozsądku i prosiła nas, byśmy pozostali w swoich domach rodzinnych i nie przemieszczali się w sposób magiczny, jeśli nie jest to konieczne. W tajemnicy dowiedziałam się też, że Harry dostał ochronę ze strony Aurorów, o czym nie miał pojęcia – ale może to i dobrze, bo tylko by się wściekł. Sama nie rozumiałam, przed czym mieliby go chronić. Nie stanowił już przecież zagrożenia. Nie był horkruksem.

Zostawiłam swoje rzeczy i wciąż trzymając dziennik, jakby był największym skarbem, ruszyłam na obchód zamku.

Kadrze nauczycielskiej oraz nam, prefektom, przypadł w udziale ostatni obchód, podczas którego mieliśmy zyskać pewność, że każdy z uczniów stawił się już w głównym holu, gotowy do drogi.

Ruszyłam na górę z lekkim niepokojem, bo ironią losu trafiło mi się siódme piętro. Gdy tylko tam dotarłam, moje kroki echem odbiły się od pustych ścian. W dzień było mniej upiornie, ale wszechobecna cisza i tak powodowała gęsią skórkę na moim ciele, kiedy w głowie pojawiały się urywki wspomnień. Przystanęłam w miejscu, w którym pod wpływem magii jeszcze kilka tygodni temu dało się dostrzec dziwne, wbudowane w mur drzwi. Przejechałam dłonią po ścianie, ale nic się nie wydarzyło. To tutaj wszystko się zaczęło i tak naprawdę nadal nic nie zostało wyjaśnione. Zrezygnowana opuściłam ją, bo wiedziałam, że nie będę w stanie wejść tam bez Mrocznego Znaku i zmusiłam się, by odejść. Wróciłam na dół z poczuciem dziwnego zawodu, tak jakby umykały mi oczywiste rzeczy. Miałam wrażenie, że rozwiązanie było na wyciągnięcie dłoni, tylko ja jakoś nie potrafiłam go pochwycić.

🧡

Spojrzałam na siedzącego naprzeciwko mnie Harry'ego, który otworzył gazetę. Na jej okładce Bellatrix Lestrange próbowała wyswobodzić się z więziennych kajdan.

W dalszym ciągu trwa śledztwo, które ma ustalić okoliczności ucieczki z więzienia groźnej czarownicy — zaczął czytać.

— Powinni dopisać: chorej psychicznie czarownicy — prychnął Ron i wbił wzrok w okno.

Najnowsze badania pokazują, że kobieta od co najmniej miesiąca przebywała poza murami Azkabanu, a zamiast niej w więziennej celi wyrok odsiadywał ktoś inny. Kto? Tego jeszcze nie ustalono. Obecne informacje mówią jedynie o zastosowaniu Eliksiru Wielosokowego, ale osoba, która znajdowała się w więzieniu zamiast skazanej, ma wyczyszczoną pamięć za pomocą zaawansowanej, Czarnej Magii. Gdzie w takim razie jest Lestrange? Nasz dziennikarz ustalił...

Wstałam. Te informacje nie wzbudzały we mnie ani strachu, ani nawet niepokoju, ale trudno było słuchać słów Harry'ego ze świadomością, że jeszcze kilka dni temu widziałam Bellatrix w zamku. Niejednokrotnie. I choć wcale nie chciałam w to wierzyć, rozsądek podpowiadał, że umysł nie płatał mi figli, a ja naprawdę ją spotkałam. Z rezygnacją przycisnęłam notes do piersi i wyszłam z przedziału. Bez zastanowienia podeszłam do okna, wolną dłonią opierając się o parapet.. Wypuściłam z ust powietrze, które nieświadomie wstrzymywałam.

— Żyjesz?

Podskoczyłam ze strachu, a pamiętnik wypadł mi z rąk, bo nawet nie zauważyłam, że ktoś stał koło mnie. Automatycznie schyliłam się, by podnieść pamiętnik, ale Draco był szybszy. Nie pierwszy raz wszedł w jego posiadanie, ale i tak przełknęłam głośno ślinę na ten widok. Powoli podniosłam się z powrotem i spojrzałam na chłopaka. Głowę miał pochyloną nad pamiętnikiem i obracał go chwilę w dłoniach, jakby głęboko się nad czymś zastanawiał. W końcu jednak wyciągnął przedmiot w moją stronę, a ja bez zastanowienia go odebrałam. Wtedy właśnie Draco podniósł wzrok i nasze oczy pierwszy raz od dawna się spotkały. Dziwny prąd przeszył moje ciało i chociaż poczułam nagłą, niezrozumiałą ochotę zbliżenia się do chłopaka, powstrzymałam ją zanim wykonałam jakikolwiek, zgubny ruch.

— Wszystko w porządku? — zapytał, ale i tym razem nie odpowiedziałam. Zamiast tego zaczęłam przyglądać się jego twarzy, na której widniało sporo oznak zmęczenia. Podkrążone, pozbawione blasku oczy, kilkudniowy zarost, który wcale nie wyglądał estetycznie i pomięta koszula; sytuacja z Bellatrix odbijała się najwidoczniej nie tylko na mnie. Zanim zdążył dodać coś jeszcze, wyminęłam go i wróciłam do przedziału. Wiedziałam, że jeśli tylko podejmę rozmowę, nie zdołam jej przerwać, nawet jeśli bym chciała.

Draco nie próbował mnie zatrzymać, choć podświadomie liczyłam na to, że złapie mnie za rękę, nawet jeśli za chwilę miałabym ją wyrwać. Pragnęłam najmniejszego kontaktu fizycznego z jego strony, ale wiedziałam też, że muszę być twarda - absolutnie nie mogłam dać po sobie poznać, jak mocna tęsknota wdzierała się do mojego serca, ilekroć tylko widziałam Malfoya. Z cichym łoskotem zamknęłam więc za sobą przesuwne drzwi, zostawiając go z pytaniem, które przed momentem mi zadał.

🧡

Gdy dotarłam do domu, na moment zapomniałam o wszystkim, co spotkało mnie w Hogwarcie. Przywitałam się z rodzicami, szczęśliwa, że udało się ich odnaleźć i przywrócić im pamięć, a przynajmniej – w większości. Wciąż nie kojarzyli niektórych momentów ze swojego życia, ale rozumieli sytuację, dlatego względnie wróciliśmy do normalności. Cieszyłam się, że miałam ich przy sobie i choć nie mogłam powiedzieć im wielu rzeczy, które dotyczyły świata magicznego, to jednak ciepło domu było dla mnie niezastąpione. Postanowiłam więc, że całe święta spędzę z nimi – dla własnego bezpieczeństwa. Przemieszczanie się do Nory, zgodnie z tym, co powiedziała McGonagall, nie wydawało mi się dobrym pomysłem,tym bardziej, że tam również musiałabym uważać, jakich słów używam, żeby przypadkiem nie złamać Przysięgi.
Cały swój wolny czas poświęciłam rodzicom: dużo rozmawialiśmy, graliśmy w mugolskie planszówki, a oni opowiadali mi o losach dawnych koleżanek z sąsiedztwa, które chodziły ze mną do przedszkola.

— Pomożesz mi, Hermiono?

Tata postawił pudełko z ozdobami choinkowymi na stole i posłał mi ciepły uśmiech. Od zawsze dekorowaliśmy drzewko razem, w tle leciały kolędy, a w salonie unosił się delikatny zapach świeżo upieczonego piernika. Dziś miało być podobnie, ale najpierw musiałam zrobić coś innego.

— Tak, tylko coś załatwię. Zaraz przyjdę, dobrze?

Kiwnął twierdząco głową, patrząc, jak wkładałam buty, i po chwili znalazłam się na zewnątrz. Mroźny powiew momentalnie dmuchnął mi śniegiem w twarz, dlatego szczelniej owinęłam się szalikiem i ruszyłam w dobrze znanym kierunku. Mimo iż dłonie marzły mi pod wpływem niskiej temperatury, to dobrze czułam pod palcami gładką okładkę pamiętnika, który zabrałam ze sobą z domu. Jego obecność ciążyła mi niczym głaz. Jeśli chciałam ruszyć naprzód, musiałam się go pozbyć. Raz na zawsze.

Gdy dotarłam na wzgórze, stanęłam pod gruszą, która, ogołocona ze wszystkich liści, skryła się pod białym puchem. Spojrzałam na moment w dal, pozwalając, by wiatr zburzył mi całą fryzurę i zmusiłam się do otworzenia notesu.

Potrzebuję kogoś, kto poda mi rękę i wyciągnie z mroku, ale jak na razie nie zapowiada się na to, żeby ktokolwiek był w stanie to zrobić.

Obym się myliła.

Przełknęłam ślinę, przypominając sobie dzień, w którym to pisałam. Zaraz po przyjeździe do Hogwartu w mojej głowie więcej było pytań niż odpowiedzi - a przecież wtedy nie miałam jeszcze pojęcia o istnieniu dziwnego pokoju dla Śmierciożerców na siódmym piętrze. Prawdziwe problemy zaczęły się więc dopiero później; nie wiedziałam, że moje życie zmieni się diametralnie, a przez najbliższe tygodnie tak bardzo zbliżę się do największego wroga, przysparzając sobie jeszcze więcej nerwów.

Przewróciłam kilka kolejnych kartek.

Drogi Pamiętniku,

Mam nadzieję, że nikt nie natknął się na Ciebie, kiedy leżałam odurzona w Skrzydle Szpitalnym. Byłabym skończona, gdyby ktoś przeczytał to, co tutaj się znajduje.

Prychnęłam pod nosem. Chyba próbowałam przekonać samą siebie, że nikt tego nie zrobił - podświadomie wiedziałam przecież, jaki był Malfoy, i że, korzystając z okazji, na pewno przeczytał zawartość dziennika. Prawdę mówiąc... dobrze, że to zrobił. Dzięki temu nie musiałam się przed nim tłumaczyć ze swojego niezrozumiałego lęku.

Mam w głowie mętlik. To, co wydarzyło się między nami przedwczoraj, było... dziwne. Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie. Mogę tylko szukać wymówek, zwalać winę na używki, ale postanowiłam, że pisząc tutaj, będę zawsze szczera. I niestety podobało mi się to, co zaszło między mną a Nim.

Przykucnęłam, bo na samo wspomnienie tamtej imprezy w Pokoju Życzeń zakręciło mi się w głowie. Poczułam mrowienie na ustach, a serce zaczęło mi szybciej bić, kiedy tylko przypomniałam sobie moment naszego pierwszego zbliżenia.

Przeraża mnie fakt, że wcale tego nie żałuję.

Nie żałowałam, i to nie zmieniło się do dziś. Pomimo towarzyszącego naszej relacji cierpieniu wiedziałam, że za nic nie cofnęłabym wspólnego czasu. Ten tydzień, gdy zostaliśmy sami w zamku, był jednym z moich najlepszych wspomnień. Wieczór, w którym lataliśmy na miotle, a ja pękłam przed nim jak mała dziewczynka. Wtedy, kiedy upiliśmy się po złożeniu Wieczystej Przysięgi, albo tamtej nocy, w kuchni, gdy jedliśmy makaron, a w kolejnej chwili całowaliśmy się, jakbyśmy nie widzieli poza sobą świata.

Cała masa wspomnień, które w jednej chwili przysłoniła mi oczy, chociaż wcale tego nie chciałam.

Wciągnęłam głęboko powietrze, czując, że łzy napływają mi do oczu – w mojej głowie zaczęło pojawiać się coraz więcej wspólnych momentów, w których po prostu byłam szczęśliwa. Tak prawdziwie. Szczęśliwa na tyle, że nie przeszkadzał mi jego paskudny charakter i przeszłość, której piętno wciąż nosił na lewym przedramieniu.

Z impetem rzuciłam dziennik na śnieg, jakby stał się rozżarzonym węglem w mojej dłoni, a on otworzył się na ostatniej zapisanej stronie.

I nie obchodzi mnie, że jest Śmierciożercą. Ufam mu. Czuję się przy nim bezpiecznie. Wiem, że nie zrobiłby mi krzywdy. Chyba naprawdę zaczynam...

Zdanie zostało ucięte, bo wtedy Draco wszedł do dormitorium, co skończyło się paskudną kłótnią i kilkugodzinnym płaczem. Tak wiele mogło zmienić się w tak krótkim czasie.

Więcej nie sięgnęłam po pamiętnik, a teraz wiedziałam, że nie ruszę naprzód, jeśli nadal będę kurczowo trzymać się dawnych problemów. Podniosłam się i zamrugałam powiekami, by powstrzymać cisnące się do oczu łzy i w jednej chwili wyciągnęłam różdżkę.

Incendio!

Przedmiot w sekundzie zajął się ogniem. Jego kolor z czerwonego powoli zmieniał się w brunatny, aż w końcu stał się całkiem czarny. Stałam tam tak długo, aż został z niego jedynie popiół, a wiatr zdmuchnął go ze wzgórza. Opuściłam drżącą dłoń, którą cały czas zaciskałam na różdżce. Odetchnęłam z ulgą i rozluźniłam się, a kąciki moich warg uniosły się w lekkim uśmiechu, kiedy zdałam sobie sprawę, że to już koniec. Udało się. Zamknęłam ten rozdział. Mogłam zacząć od nowa.

Kiedy dotarłam do domu, czułam się lżejsza o dziesięć kilogramów. Moje sekrety były bezpieczne, a ja mogłam odzyskać swoją wolność. I choć pamiętnik stanowił część mnie, to w pewnym momencie życia musiałam się z nim rozstać. Notes przypominał mi wyłącznie o chwilach smutku, w których nie radziłam sobie ze światem. Teraz więc, gdy nabrałam odwagi, by uwolnić się od tego zbędnego balastu, wierzyłam, że w końcu stanę się silniejsza.

Zamknęłam drzwi za sobą i krzyknęłam w głąb domu, że wróciłam, po czym ściągnęłam z siebie kurtkę. Nie zdążyłam jednak dotrzeć do salonu, bo rozległ się dzwonek do drzwi. Zdziwiona zmarszczyłam brwi i wróciłam, by otworzyć. Wyjrzałam na zewnątrz, ale nikogo nie zauważyłam. Westchnęłam, przekonana, że dzieciaki z sąsiedztwa zrobiły sobie głupie żarty, ale w tym momencie poczułam, jak coś otarło się o moją nogę. Odskoczyłam przestraszona i spojrzałam w dół, napotykając parę małych oczek.

— Na Merlina — wyszeptałam, a puchata fretka usiadła przede mną, jakby czekała na mój ruch. Miała białe futerko, na tle którego wyraźnie odznaczała się czerwona, przepasana złotą nitką wstążka. Nie wiedziałam, co mam zrobić. Wyrzucić ją? Wziąć na ręce? Bo... co właściwie robiło się z fretkami?


Wyszłam z domu w samej koszulce i kapciach, po czym z niepewnie rozejrzałam się dookoła. Miałam szczerą nadzieję, że to był tylko głupi żart. Przeszłam za dom, jednak nikogo nie było w pobliżu, dlatego rozzłoszczona i zziębnięta, wróciłam do środka. Gdy zamknęłam drzwi, do moich uszu dotarł czyiś głos. Głos tak charakterystyczny, że nie mogłabym pomylić go z kimś innym. Serce momentalnie przyspieszyło na dźwięk śmiechu, dobiegającego z salonu, a w uszach zaczęło mi szumieć. Pospiesznie pokonałam korytarz, by stanąć w progu i dostrzec absurdalną scenę, która nigdy nie powinna mieć miejsca. Zobaczyłam tatę na drabinie przed choinką i Draco Malfoya, który podawał mu bombkę, a w drugiej ręce trzymał fretkę. Wszyscy przenieśli na mnie wzrok, ale ja jakoś nie potrafiłam się poruszyć. Jak zahipnotyzowana wpatrywałam się w tę dziwną, oderwaną od rzeczywistości fotografię. Wszystko było nie tak, nic do siebie nie pasowało, a jednocześnie miałam wrażenie, że tworzyło idealną całość.

— Cześć, Hermiona. — Draco posłał mi uśmiech. — Podoba ci się prezent?


🧡🧡🧡

Jak wam się podoba rozdział? Jest trochę przejściowy, ale następny będzie petardą, mówię wam XD Kolejny już się pisze, ale musicie dać mi trochę więcej czasu, bo chcę napisać kilka na raz, by niczego nie ominąć. A potem kto wie, może na koniec historii zrobię wam maraton?


~ Vee

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro