Rozdział 9

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Obudził mnie pulsujący ból w skroniach. Jęknęłam cicho, jakby próbując zaprotestować, ale uczucie wciąż było nieznośne. Niechętnie otworzyłam oczy, ale niemal od razu musiałam je zmrużyć z powodu ostrego światła żarówki nad głową. Dopiero wtedy zauważyłam coś jeszcze. Przez kilka sekund wpatrywałam się w ciszy w stalowe tęczówki. Były piękne. Skrywały tajemnicę, a jednocześnie zauważyłam w nich iskierki ulgi i... troski. Może mi się to tylko wydawało? Westchnęłam błogo, czując się, jak we śnie. Jakbym unosiła się na falach oceanu. Mogłabym patrzeć w nie w nieskończoność, gdybym nagle nie zorientowała się do kogo należą. Otworzyłam szeroko oczy i zerwałam się z pozycji leżącej, ale zaraz tego pożałowałam, gdy zderzyłam się z chłopakiem czołem. Poczułam jeszcze mocniejszy ból głowy, więc położyłam się z powrotem na łóżku, dotykając zimną dłonią swojego czoła i popatrzyłam znów w jego oczy. Zniknęła ulga i troska. A może wcale ich nie było?

- Obudziła się - mruknął chłopak, odrywając ode mnie wzrok i chwilę później zobaczyłam przed sobą Panią Pomfrey. Szybko rozmasował sobie czoło, nie komentując nawet mojej niezdarności. A to najbardziej mnie zdziwiło.

- Och kochanie spokojnie, zaraz podam ci jakieś lekarstwa. Doprawdy panie Malfoy, nie rozumiem, jak mógł pan tak okaleczyć tą biedulkę - powiedziała, patrząc na niego karcącym wzrokiem, na co chłopak zaśmiał się krótko.

- Już pani mówiłem, że się pośliznęła i walnęła głową w ścianę. Nie moja wina, że jest taką niezdarą.

Spojrzałam na niego i już otworzyłam usta, żeby zaprotestować, a nic takiego się nie wydarzyło, ale Malfoy chyba to wyczuł, bo spojrzał na mnie tym swoim władczym wzrokiem i pokręcił przecząco głową. I całe szczęście, że to zrobił, bo wtedy przypomniałam sobie, co naprawdę się wydarzyło, kiedy w mojej głowie pojawiły się obrazy z dzisiejszego wieczoru. Czyli Malfoy nic nie powiedział. Dochował tajemnicy.

Uśmiechnęłam się do siebie. Miałam ochotę wstać i przytulić się do niego i zacząć mamrotać o tym, że wiedziałam, że jednak był człowiekiem, ale wyobraziłam sobie jego reakcję. Najpierw popatrzyłby na mnie, jakbym była nie z tej planety, potem odsunąłby mnie od siebie i poddał się szczególnej dezynfekcji całego ciała, a ubrania by spalił. Chciałam z nim porozmawiać o tym, co się wydarzyło, dlatego nie mogłam się doczekać, aż pani Pomfrey skończy krzątanie się po skrzydle szpitalnym i wyjdzie, ale zamiast tego Malfoy przeczesał dłonią włosy i zabierając ze stolika nocnego swoją różdżkę, posłał mi ostatnie, nieodgadnione spojrzenie i ruszył w stronę wyjścia.

Co? Nie! Wracaj! Jeszcze z tobą nie skończyłam, ty idioto. Ty nędzna kreaturo, ty...

Nie odezwałam się ani słowem. Kątem oka zauważyłam, jak stanął obok pielęgniarki, powiedział coś do niej, a potem nie obejrzawszy się za siebie, wyszedł z pomieszczenia. Pani Pomfrey poczekała cierpliwie, aż dokładnie zamknie za sobą potężne drzwi, po czym podreptała do mnie na ploteczki. Usiadła na krańcu szpitalnego łóżka, podając mi fiolkę z jakimś śmierdzącym skarpetkami eliksirem i kazała to wypić. Spełniłam jej polecenie, jednakże bardzo opornie. Postawiłam puste naczynie na stoliku i spojrzałam na pielęgniarkę, która wpatrywała się we mnie badawczym wzrokiem.

- To powiesz mi, co tak naprawdę się stało? - zapytała w końcu, nie spuszczając ze mnie wzroku. Skrzywiłam się, udając, że boli mnie głowa (tak naprawdę nie mogłam znieść tego paskudnego smaku skarpetek) i pomasowałam sobie palcem skroń.

- Pamiętam, że byliśmy na patrolu z Malfoyem. Szliśmy korytarzem i nagle się poślizgnęłam. Musiałam uderzyć w coś głową, bo nie wiem, co później się wydarzyło.

Kobieta pokiwała głową, choć chyba nie wierzyła w tą historyjkę, a ja zauważyłam, że za oknem w oddali robi się już jasno.

- Jak długo byłam nieprzytomna? - zapytałam, zmieniając niewygodny temat.

- Pan Malfoy przyniósł panią przed północą, a później biedaczek siedział tu bite cztery godziny i czekał, aż się pani obudzi, chociaż mówiłam mu, żeby szedł spać i zawołam, ale to taki uparty człowiek... - mówiąc to, pokręciła głową z dezaprobatą, a ja cudem powstrzymałam się od wykrzyknięcia głośnego „CO?!". Zamiast analizowania o co tak naprawdę chodziło Malfoyowi i czemu nagle zaczęłam go obchodzić, przypomniałam sobie, że była jeszcze noc, a ja w skrzydle szpitalnym, narażona na to, że wszyscy dowiedzą się o moich koszmarach. Jak na zawołanie zaczęłam być senna.

- Pani Pomfrey... Co to był za eliksir? - zapytałam drżącym głosem.

Pielęgniarka uśmiechnęła się do mnie pocieszająco.

- Eliksir nasenny. Rano obudzisz się wypoczęta, jak nigdy wcześniej - odparła wyraźnie zadowolona z siebie. Od razu zerwałam się z łóżka szpitalnego na równe nogi, ignorując fakt, że głowa boleśnie dała o sobie znać. Nagłą zmianę nastroju pani Pomfrey też zignorowałam i powiedziałam tylko coś, że czuję się już dobrze i muszę wrócić do swojego dormitorium. Chciała mnie zatrzymać, ale zręcznie wywinęłam się z jej objęć, wybiegając z pomieszczenia.

- Panno Granger! - krzyknęła jeszcze za mną, ale ja biegłam już w stronę swojego dormitorium, próbując za wszelką cenę pozostać przytomną. Oczy same mi się zamykały, a z każdym mrugnięciem było mi coraz ciężej je otworzyć. Eliksiry były dużo mocniejsze niż zwykłe, mugolskie tabletki nasenne i działy również znacznie szybciej. Kobieta na obrazie przed moim dormitorium spojrzała na mnie przerażona i otworzyła drzwi, nie czekając nawet, aż powiem hasło. Wyciągnęłam jeszcze różdżkę i padłam na kolana, idąc na czworaka do sypialni. Powieki w końcu ze mną wygrały, straciłam nagle siły i padłam na podłogę w salonie. Zdążyłam jeszcze tylko wyszeptać zaklęcie tłumiące dźwięki i upuściłam różdżkę, zapadając w głęboki sen.

*

Tym razem Bellatrix Lestrange rzucała mną zaklęciami z jednej ściany na drugą, a z każdym bolesnym uderzeniem, słyszałam w oddali ironiczny śmiech Dracona. Gdy tylko wstałam, oblana potem jak zwykle, chwilę zajęło mi połączenie faktów, dlaczego znajdowałam się na dywanie w salonie. Niechętnie podniosłam się i mniej więcej ogarnęłam, przeklinając w duchu własne życie, gdy zorientowałam się, że nie mam swojego pamiętnika. Zamarłam w miejscu, a krew odpłynęła mi z twarzy na myśl, że Malfoy mógł to wszystko przeczytać. Może właśnie dlatego siedział ze mną w skrzydle szpitalnym? Może czuł się odpowiedzialny? Co za matoł, żeby czytać cudze pamiętniki! Krzyknęłam głośno, łudząco przypominając ostatniego pacjenta taty, leczonego kanałowo bez znieczulenia i otworzyłam z impetem wewnętrzne drzwi, prowadzące do dormitorium chłopaka. Niemal od razu uderzył we mnie cudowny zapach jego perfum, ale byłam zbyt wściekła, żeby zwrócić na niego uwagę.

- MALFOY! - wrzasnęłam, rozglądając się wokół. O dziwo miał tu nawet całkiem czysto. Otworzyłam drzwi do sypialni i weszłam do środka, ale tam też go nie było. Zamiast tego zauważyłam jego czarne bokserki i zwinięty, mokry ręcznik rzucony na łóżko. Wypuściłam głośno powietrze z ust i wyszłam z pokoju, trzaskając głośno drzwiami za sobą. Spróbowałam jeszcze w łazience, ale tam też go nie było. I ani śladu mojego pamiętnika. Westchnęłam. Malfoy musiał wyjść już na śniadanie. Wiedziałam, że tak naprawdę nie był głupi i nie zostawiłby mojego notesu, leżącego na wierzchu. Musiał go mieć przy sobie.

Gdy wkroczyłam do Wielkiej Sali, od razu go zauważyłam. Siedział w swoim doborowym towarzystwie i zachowywał się tak, jak zwykle. Czyli z wyższością patrzył po pozostałych, skutecznie dając im do zrozumienia, że był lepszy od nich. Nawet w nic nie robieniu. Zdałam sobie sprawę z tego, że nie mogłam tak po prostu podejść do niego i zażądać mojej własności z powrotem. To wywołałoby zbyt duże zainteresowanie i nasz mały sekret mógłby wyjść na jaw. Westchnęłam i posłałam mu ostatnie, mordercze spojrzenie, którego nawet nie zarejestrował, bo kompletnie zignorował moją obecność, po czym usiadłam przy stole razem z przyjaciółmi. Widząc mnie, uśmiechnęli się szeroko i zaczęli swoją standardową pogawędkę o pierdołach, a ja dziękowałam w duchu za to, że miałam ich z powrotem.

- Słyszałem, że wylądowałaś w nocy w skrzydle szpitalnym - zaczął nagle Harry, wzrokiem oceniając mój stan obrażeń.

- Co się stało? - dokończył za niego Ron.

Wzruszyłam ramionami, udając nonszalancję.

- Przewróciłam się podczas patrolu z Malfoyem - powtórzyłam tą samą historię - Ale to nic takiego - dodałam szybko - Już wszystko jest ok, pani Pomfrey dała mi jakiś eliksir nasenny, po którym miałam spokojnieszy sen.

Kłamstwo kłamstwo kłamstwo.

Potaknęli tylko na znak, że jestem zwolniona z dalszego przesłuchiwania, mimo, że nie do końca mi wierzyli, po czym wrócili do pogawędki o pierdołach. Jednak musiałam przyznać, że nie mogłam skupić się na historii, jak to Ron, wstając z łóżka potknął się i pierdnął tak głośno, że obudził wszystkie dziewczyny z sypialni obok, bo cały czas w głowie miałam mój pamiętnik i świadomość, że jeśli Malfoy go przeczytał, to byłam skończona. Wtedy miałby coś na mnie, co mógłby wykorzystać w każdej chwili. Mógłby napawać się moim cierpieniem, mógłby w końcu czuć się oficjalnie wygrany po bitych siedmiu lat wojny między nami.

Gdy wychodziłam ze śniadania w towarzystwie Ginny, Harry'ego i Rona, zauważyłam, że Malfoy dopiero wstawał od swojego stołu. To była moja szansa. Być może jedyna tego dnia. Kiedy tylko minęliśmy ogromne drzwi, zatrzymałam się i kucnęłam, udając, że rozwiązała mi się sznurówka.

- Hermiona, idziesz? - zapytała Ginny, patrząc na mnie z góry. Uśmiechnęłam się do niej i machnęłam ręką.

- Idźcie, dogonię was - odparłam, starając się brzmieć na pozytywnie nastawioną do życia, w tym czasie rozwiązując dyskretnie sznurówkę. Kiedy przyjaciółka kiwnęła głową i popchnęła chłopaków w stronę schodów, zaczęłam zawiązywać buta z powrotem. Kiedy skończyłam, akurat zauważyłam blond chłopaka, zbliżającego się do drzwi, więc schowałam się za nimi. Gdy tylko znalazł się w zasięgu mojego wzroku, pociągnęłam go za kołnierz szaty na bok najsilniej, jak potrafiłam, po czym wepchnęłam do schowka na miotły i wchodząc tam za nim, zamknęłam za sobą drzwi. Myślałam, że będzie trudniej. W końcu nie był idiotą, od razu mógł się bronić, mógł rzucić we mnie Drętwotą albo po prostu połamać mi rękę. Ale pewnie myślał, że to jedna z jego sekretnych wielbicielek i po prostu będzie miał okazję zabawić się od samego rana. Wystarczyło, że się odezwał i już wiedziałam, że miałam rację.

- No cześć - powiedział tym swoim wyuczonym na pamięć, zmysłowym głosem, który spowodował, że cudem powstrzymałam się od śmiechu i objął mnie w talii, przysuwając nagle brutalnie do siebie. I chociaż zaschło mi w gardle i przez pojedynczą sekundę cała zdrętwiałam, to na szczęście potem się ocknęłam i plasnęłam otwartą dłonią we włącznik światła, w duchu żałując, że nie wylądowała przypadkowo na jego policzku. Gdy tylko misternie zwisająca nad nami żarówka zapaliła się mdłym płomieniem, zasztyletowałam go wzrokiem, a ten przerażony odepchnął mnie od siebie, a sam wycofał się w przeciwną stronę, strącając przy okazji kilka mioteł na podłogę. Zamknął na chwilę oczy, zanim hałas ucichnął, a potem spojrzał na mnie. No teraz to naprawdę cudem powstrzymałam się od śmiechu. Skrzyżowałam ręce na piersiach i spojrzałam na niego.

- Kto by pomyślał, że Draco Malfoy również jest niezdarą - powiedziałam, po czym zacisnęłam usta, powstrzymując się od uśmiechu.

- Granger... Co ty kurwa wyprawiasz? - znów pojawił się ten władczy wyraz twarzy, wyniosła postawa i wrodzona perfekcja w każdym calu. Pomijając oczywiście leżące wokół nas miotły.

- Gdzie jest mój notes? - zapytałam, kompletnie ignorując jego pytanie. Blondyn zmarszczył brwi, udając, ze nie wie o co mi chodzi.

- Nie miałaś go przy sobie?

- Nie denerwuj mnie Malfoy, tylko oddawaj mój notes! - odparłam wściekła, robiąc krok w jego stronę. Byłam przyzwyczajona, że to zawsze działało. Ron zawsze od razu się cofał i piszczał, a potem robił wszystko to, co chciałam. Ale oczywiście zapomniałam, że Malfoy taki nie był. Wciąż stał w tym samym miejscu, patrząc na mnie ze zmarszczonymi brwiami.

Czy ja właśnie porównałam do niego swojego byłego chłopaka?

- Nie mam twojego notesu, Granger - powiedział spokojnie, co jeszcze bardziej mnie zdenerwowało.

- Masz, ty kłamliwa fretko, oddawaj go - odparowałam i podeszłam blisko niego, bez zastanowienia łapiąc jego szatę w dłonie. Zaczęłam sprawdzać jej wewnętrzne kieszenie, ale wszystkie wydawały się być puste, pomijając zwiniętą w kulkę kartkę, długopis i czekoladkę albo cukierka. Arystokrata mnie nawet nie odepchnął, tylko z westchnieniem irytacji uniósł ręce do góry i pozwolił, żebym go obmacywała.

- Skończyłaś już? - zapytał, w końcu łapiąc mnie lekko za nadgarstki i popatrzył na mnie z góry - Chyba, że chcesz, żebym ja cię teraz przeszukał? - dodał jeszcze, posyłając mi uśmiech.

W odpowiedzi tylko się wyrwałam i cofnęłam o krok.

- Pewnie został na siódmym piętrze - dopowiedział jeszcze, a ja wycelowałam w niego palcem.

- Jeśli nie będzie go na siódmym piętrze, to cię zniszczę - syknęłam, po czym sięgnęłam za klamkę z zamiarem wyjścia, jednak ostatniej chwili poczułam jego ciepłą dłoń na swojej ręce. Chwycił mnie za przedramię, ale gdy spojrzałam zdziwiona w to miejsce, od razu puścił mnie, jak oparzony. Zerknęłam na niego i przez moment wydawało mi się, że chciał powiedzieć coś jeszcze. Delikatnie rozchylił usta, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Zupełnie, jakby zapytanie mnie o samopoczucie było czymś tak strasznym, że nie mogło mu przejść przez gardło. W końcu jednak odchrząknął i się odezwał.

- 21:00 pod Pokojem Życzeń.

- Dziesięć minut wcześniej. Musimy być przed nim - opowiedziałam automatycznie.

Malfoy pokiwał twierdząco głową. Staliśmy jeszcze przez parę sekund w ciszy i przez chwilę miałam wrażenie, że chłopak bił się z myślami, kiedy patrzył na mnie z taką uwagą. W końcu jednak tę walkę najwyraźniej przegrał, bo spuścił wzrok, kopiąc jakiś karton sprzed stóp na bok. Westchnęłam i nie żegnając się, wyszłam z pomieszczenia, po czym ruszyłam na siódme piętro, nie oglądając się za siebie. Poczułam się dziwnie. Jakoś tak zrobiło mi się smutno i wcale nie przez to, że nie mogłam znaleźć swojego pamiętnika. Tak naprawdę myślałam tylko o tym, jaki Malfoy był bezduszny i uświadomiłam sobie, że miałam nadzieję, że zapyta, czy dobrze się czuję. Czułam się rozczarowana. Ale dlaczego? Przecież nic się nie zmieniło. To, że dzieliliśmy wspólnie sekret i musieliśmy rozwiązać zagadkę i to, że siedział ze mną tyle godzin w skrzydle szpitalnym niczego nie zmieniało. Wciąż byliśmy wrogami i ślizgon nie miał obowiązku, ani tym bardziej ochoty, żeby pytać o moje samopoczucie. Mimo tego chyba podświadomie liczyłam na to, że przestaniemy się nienawidzić.

Szłam dobrze znanymi mi korytarzami siódmego piętra, będąc przekonaną, że notesu tutaj nie będzie, bo Malfoy go miał, a teraz pewnie pobiegł podrzucić mi go do dormitorium. Niewyobrażalne było moje zdziwienie, kiedy zauważyłam czerwony pamiętnik, leżący samotnie w kącie korytarza. Zalała mnie fala ulgi, kiedy podnosiłam go do rąk. Malfoy go nie czytał. Mój sekret był bezpieczny.

Kiedy wracałam na dół, myślałam o tym, kim mógł być mężczyzna, wchodzący do pokoju. Musiał być śmierciożercą. Więc jeśli to nie Malfoy, to w takim razie pozostawał tylko Snape. Wiedziałam, że byłby do tego zdolny, tylko udawał swoją przemianę i pokorę. W gruncie rzeczy, łatwiej jest stoczyć się z góry, niż się na nią wspiąć. Snape teraz tylko szukał windy z powrotem.

Akurat jak na złość przechodził korytarzem, prosto na mnie, trzymając w dłoni książkę do eliksirów. Patrzył przed siebie, a wszyscy odbiegali na bok, żeby zrobić mu miejsce. Zmrużyłam oczy, zastanawiając się, po co mu to wszystko. Odzyskał przecież posadę w Hogwarcie i jako taki respekt, więc dlaczego znów przechodził na ciemną stronę? Profesor zamrugał i posłał mi surowe spojrzenie, które tylko potwierdziło moje przypuszczenia. To on. Byłam tego pewna. A potem uniósł lekko kącik ust, jakby uśmiechając się do mnie ironicznie. Pierwszy raz widziałam coś takiego na jego twarzy. Było to tak dziwne, że aż stanęłam w miejscu, czując się nieswojo. W podświadomości wyczułam jakieś zagrożenie z jego strony, mimo, że minął mnie bez słowa, nie obejrzawszy się za siebie. Przełknęłam ślinę i odsuwając te myśli od siebie, zauważyłam Malfoy'a, stojącego z Blaisem przy ścianie. Dyskutowali o czymś zawzięcie. Rozejrzałam się, ale wokół widziałam tylko jakieś dzieci, Snape dawno zdążył zniknąć za zakrętem. Zupełnie, jakbym nie chciała się z nim spoufalać przy ludziach. Podeszłam do nich, przełykając ślinę i poprawiając na ramieniu torbę, w której schowany miałam ukochany pamiętnik. Najpierw zauważył mnie blondyn i zmarszczył brwi, dziwiąc się, że podchodzę do niego w biały dzień. Jak na zawołanie, Blaise przestał chichotać i odwrócił się, a gdy mnie zobaczył, od razu rozłożył ręce. Uśmiechnęłam się szeroko i przytuliłam się do jego klatki piersiowej, a on otoczył mnie ramionami.

- Co tam, mała? Słyszałem, że wylądowałaś w skrzydle szpitalnym. Wszystko w porządku? - zapytał przyjaźnie, po chwili odsuwając mnie lekko od siebie i przyjrzał mi się uważnie. Zerknęłam na Malfoy'a, który przewrócił teatralnie oczami i odwrócił się do nas tyłem, jakby dając do zrozumienia, że go to nie obchodzi. Spojrzałam z powrotem na ciemnoskórego chłopaka i pokiwałam głową.

- Tak, wszystko już ok. Właściwie chciałam zamienić słówko z Malfoy'em - szepnęłam, kiwając nieznacznie głową w jego stronę. Blaise uniósł brwi, patrząc na mnie z charakterystycznym pół-uśmieszkiem, ale ja tylko lekko go uderzyłam w ramię, nie odzywając się ani słowem. Zaśmiał się, poklepał arystokratę po plecach i odszedł w stronę klasy Winsleta. Gdy tylko zniknął, przybliżyłam się do Malfoy'a.

- Myślę, że to Snape - szepnęłam. Spojrzał na mnie, przez sekundę nie wiedząc o co mi chodzi, a kiedy się zorientował, pokręcił przecząco głową.

- To nie Snape, Granger. Znam go, nie ryzykowałby tak.

- Malfoy, przejrzyj na oczy, to jedyny śmierciożerca w tej szkole.

Chłopak spojrzał na mnie, jakbym była idiotką.

- No oprócz ciebie - dodałam szybko.

- Mnie nie podejrzewasz? - zapytał gorzko.

- Nie to miałam na myśli - odparłam cicho, nagle czując się głupio.

- To na pewno Winslet - powiedział, zapobiegając zmianie tematu na jego osobę. On sam najwyraźniej też nie lubił chwalić się swoim niechlubnym statusem.

- Przecież on nie jest śmierciożercą!

Wzruszył ramionami.

- Tego nie wiesz.

- Wiem. Nie przyjęliby śmierciożercy na stanowisko nauczyciela. Za duże ryzyko.

- Niekoniecznie wiedzą, że jest śmierciożercą.

Westchnęłam.

- Malfoy, twoje argumenty są idiotyczne. To Snape.

- Nie, to Winslet.

- Dobra. Niech ci będzie. Musimy wymyślić coś, żeby zobaczyć jego przedramię. Jeśli jest tam znak, ok. Jeśli nie ma, to nie chcę więcej słyszeć tych idiotyzmów - oznajmiłam, mierząc w niego palcem i odeszłam w stronę klasy.

Usiadłam obok Harry'ego, zastanawiając się, co dzisiaj każe nam robić nauczyciel. Ostatnio było polowanie na pająki. Jeśli dzisiaj sobie wymyśli pływanie w jeziorze, to ja już odpadam. Kiedy tylko nauczyciel wszedł do klasy i uśmiechnął się do wszystkich, jakiekolwiek wątpliwości, że mógłby być śmierciożercą zniknęły. Oczywiście, często pozory mylą, ale ten człowiek nie mógł być zły. Chciał nam pomóc, chciał, żebyśmy byli przygotowani na wszystko. Przecież gdyby był naszym wrogiem, to działałby raczej na naszą niekorzyść. Profesor posłał szeroki uśmiech do mojego kolegi z ławki i jak tylko zaczął swój wykład o strachu, wiedziałam o czym będzie dzisiejsza lekcja. Boginy. Najgorsze, w co mogłam się wkopać. Przełknęłam ślinę i rozejrzałam się wokół. Było nas około trzydziestu lub czterdziestu osób. Nie zdążymy wszyscy zademonstrować swoich sił. Może uda mi się z tego wymigać. Musiało mi się udać. Winslet wciąż mówił i oparł się pośladkami o swoje biurko. Nagle uniósł ręce i podwinął rękawy koszuli do łokci. Moje serce szybciej zabiło i wyciągnęłam szyję, żeby się lepiej przyjrzeć, a potem uśmiechnęłam się do siebie triumfalnie. Miałam rację. Ani śladu Mrocznego Znaku. Odwróciłam wzrok od nauczyciela i rozejrzałam się, natrafiając w końcu na Malfoy'a. W tej samej chwili on też na mnie zerknął. Z tym, że nie miał tak zadowolonej miny, jak ja. Patrzył na mnie, z wściekłością zaciskając szczękę, co wprawiło mnie w jeszcze lepszy humor. Przynajmniej jedną zagadkę mieliśmy rozwiązaną. To był Snape. Teraz jeszcze musieliśmy dowiedzieć się, jak otworzył te drzwi.

- Potter, czy możesz mi pomóc? - usłyszałam nagle pytanie profesora, a Harry posłusznie wstał i pomógł mu przenieść za pomocą zaklęcia dobrze znaną mi starą szafę. Później wrócił na miejsce.

- To kto pierwszy na ochotnika? - zapytał, a ja osunęłam się na krześle, żeby tylko mnie nie wybrał. Trzęsłam się, jak galareta. Harry już to zauważył, ale pokręciłam do niego przecząco głową. Nie chciałam, żeby cokolwiek mówił lubrobił, bo tylko zwróciłby na nas uwagę - Może panna Parvati Patil?

Mniej więcej kojarzyłam kto czego się bał, ponieważ mieliśmy już podobną lekcję z profesorem Lupinem. Dziewczyna wstała i wszyscy doskonale wiedzieli, co zobaczą. Mumię, a później hinduska za pomocą zaklęcia sprawi, że zacznie potykać się o własne bandaże. Ale tak się nie wydarzyło. Zamiast mumii pojawiła się przed nami jej siostra, Padma, otoczona z każdej strony ogniem. Krzyczała, nie mogąc się wydostać z płonącego kręgu. Widok był tak przerażający i realistyczny, że wszyscy wstrzymaliśmy oddech i niemal usłyszeliśmy, jak Parvati przełyka ślinę.

- Riddikulus - powiedziała po chwili głośno i wtedy ogień zebrał się w jedno miejsce i zamienił w feniksa, który wzniósł się w powietrze, obleciał dookoła nagle uśmiechniętą Padmę, po czym zniknął razem z nią z powrotem w szafie.

- Brawo - odezwał się nauczyciel zadowolony z siebie, a niektórzy zaczęli nieśmiało klaskać, mimo, że nie był to przyjemny widok i wszystkim zrzedły miny.

Następny był Dean. Jego boginem była żyjąca, potężna ręka, ale to również się zmieniło. Zamiast niej, pojawił się przed nami Antonin Dołohow, jeden ze śmierciożerców, z którym chłopak walczył podczas bitwy o Hogwart. Mierzył różdżką w Deana.

- Avada K... - odezwał się mdłym, ledwo słyszalnym głosem, ale w tej chwili chłopak uniósł swoją różdżkę.

- Riddikulus - powiedział, a w jego głosie można było usłyszeć wszystkie emocje, związane z wojną. Różdżka śmierciożercy zamieniła się w zwykły patyk, z którego po bokach powychodziły listki. Mężczyzna spojrzał na nią zdziwiony, kiedy pod wpływem machnięcia złamała się na pół. Kilka osób parsknęło śmiechem, a Dołohow wpadł w szał i zniknął. Znów nastąpiła cisza i kilka osób klasnęło w dłonie. Ta lekcja znacznie różniła się o tej z profesorem Lupinem. Wszystkie boginy wywoływały u nas wspomnienia, gorzkie wspomnienia, o których każdy wolał zapomnieć i wcale nie było nam do śmiechu. Wiedziałam, że gdybym teraz tam poszła, to przede mną pokazałaby się Bellatrix, a nie McGonagall. Nikt nie przywiązałby do tego jakiejś uwagi, bo wszyscy uznaliby to po prostu za wspomnienie z wojny. Z tym, że przypuszczałam, że nie byłabym w stanie pokonać bogina. Bellatrix nie musiałaby robić nic, a mnie by sparaliżowało. Poza tym Malfoy mógłby domyśleć się mojego sekretu, czego wolałam uniknąć.

- To może teraz znowu jakaś dziewczyna. Może...

Musiałam działać szybko, bo wiedziałam, że wybierze mnie. Po prostu wiedziałam. A gdy powiedział „G" zostało mi tylko parę sekund, żeby się uratować. Nie zastanawiając się dłużej, zamknęłam oczy i osunęłam się z krzesła na bok, uderzając głową o podłogę. Bolało cholernie, ale musiałam powstrzymać się od pokazywania jakichkolwiek emocji. Leżałam tak chwilę na podłodze, słysząc jednym uchem małe zamieszanie, szuranie krzeseł i głos Harry'ego. Po chwili ktoś podniósł mnie na ręce i wyniósł z sali. Zostałam delikatnie położona na twardej ławce na korytarzu i ktoś odgarnął mi włosy z twarzy.

- Hermiona, to ja.

Otworzyłam delikatnie jedno oko, a potem drugie i podniosłam się do pozycji siedzącej. Harry siedział obok mnie i zaczął się śmiać.

- Bardzo ładnie rozegrane, koleżanko.

- Skąd wiedziałeś, że udaję? - zapytałam, pocierając głowę dłonią i krzywiąc się z bólu. Moja biedna czaszka ucierpiała już drugi raz w ciągu ostatniej doby.

- Znam cię na tyle długo, że doskonale wiedziałem, że to zrobisz. I wcale ci się nie dziwię. W ogóle ta lekcja z boginami to nie było dobre posunięcie Winsleta. Wszystkim nam zepsuł humor na najbliższy miesiąc - odparł, przez chwilę patrząc nieobecnym wzrokiem przed siebie.

Uśmiechnęłam się lekko.

- To co, urywamy się z reszty lekcji? - zapytałam, powodując, że Harry spojrzał na mnie gwałtownie z szokiem, wypisanym na twarzy.

- Co ty powiedziałaś?

Wzruszyłam ramionami, wciąż się uśmiechając.

- Mamy wymówkę. Ja się źle czułam, a ty musiałeś mnie pilnować. Chodź, pójdziemy do Hogsmade - powiedziałam, po czym poklepałam po kolanie nadal zaskoczonego Harry'ego i zeskoczyłam z ławki, ruszając korytarzem z dala od Winsleta i jego boginów.


______________________________________

Chciałam tylko powiedzieć, że sytuacja z drzwiami na siódmym piętrze jest znacznie bardziej skomplikowana, niż wam się może wydawać. Ale za parę rozdziałów powoli kilka rzeczy zacznie się wyjaśniać, a jednocześnie pojawi się więcej tajemnic xd

Niewiele się dzieje, ja osobiście mam do tego rozdziału mieszane uczucia, ale mam nadzieję, że wam się chociaż trochę spodoba ❤️

Proszę o gwiazdki!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro