Rozdział 10

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nerwowo odsunęłam od ust dłoń, zdając sobie sprawę z tego, że obgryzałam paznokcie. Wiedziałam, że to, co planowałam, nie było w porządku, a Harry śmiertelnie się na mnie obrazi, jeśli się dowie. Ale nie miałam innego wyjścia, nie mogłam mu teraz powiedzieć o całej sprawie z siódmym piętrem, bo byłby wściekły, że nie poinformowałam go wcześniej. Nie musiał o tym w ogóle wiedzieć, prawda? 

Miałam przecież Malfoy'a, który zawsze służył mi pomocą. 

O ironio.

Westchnęłam i rozejrzałam się wokół, sprawdzając, czy aby na pewno nie było w pobliżu żadnych świadków, po czym otworzyłam niepewnie walizkę Harry'ego. Wiedziałam, że nie będzie chłopaka w dormitorium, bo nauczyciel Obrony Przed Czarną Magią zwerbował go do pomocy przy okiełznaniu jakiś stworzeń w Zakazanym Lesie. Nie wiem czy było to dozwolone, czy nie, ale, jak tłumaczył, wybrał go z powodu jego burzliwej przeszłości i brawurowej postawy przy ostatnim zadaniu w terenie. A kto złapał tą przeklętą akromantulę do pudełka? No kto? No ja. Moje kujońskie sumienie nie mogło znieść, że byłam pomijana w osiągnięciach w nauce, ale resztkami zdrowego rozsądku odsunęłam te myśli od siebie, ciesząc się z wyróżnienia przyjaciela. Dlatego wybrałam ten moment, kiedy Harry był na misji z nim i Hagridem, by wygrzebać z jego walizki stary świąteczny sweter, wydziergany przez mamę Rona. Przyglądnęłam się mu dokładnie i jeszcze przez chwilę zawahałam, ale w końcu wyciągnęłam z ukrytej kieszonki świstek przyżółkłego papieru, który dla zwykłego mugola byłby co najwyżej rozpałką do kominka. Spojrzałam na niego z wyrzutami sumienia, wypisanymi na twarzy, ale zignorowałam je i odłożyłam starannie sweter z powrotem na miejsce. Wstałam z łóżka i poczułam, jak serce przyspiesza swój rytm, kiedy wsuwałam kartkę do tylnej kieszeni spodni. Podniosłam swoją książkę do wróżbiarstwa i otworzyłam gdzieś na środku, po czym udając, że czytam, pośpiesznie ulotniłam się z dormitorium Gryffindoru. 

Gdy dotarłam do swojego pokoju, rzuciłam książkę na stół i sięgnęłam do kieszeni, jednak sekundę później zamarłam, zdając sobie sprawę z tego, jak zbezcześciłam mienie szkoły. Rzuciłam się więc w panice z powrotem po książkę i obejrzałam ją z każdej strony, uważnie wyszukując jakiś zarysowań. Na szczęście wyglądała, jak nowa. To znaczy wyglądała jak wtedy, gdy ją wypożyczałam, bo nowa to ona na pewno nie była. Przynajmniej w Hogwarcie mieli te same podręczniki od stuleci i całe szczęście, bo automatycznie stawały się ciekawsze. Nie to, co mugolskie książki, zmieniane w podstawach programowych średnio co trzy lata. Tym razem ostrożnie odłożyłam książkę na regał, gdzie inne były już posegregowane alfabetycznie, po czym w spokoju wyciągnęłam kartkę z tylnej kieszeni spodni i usiadłam na kanapie. Przez chwilę wpatrywałam się w nią w przejmującej ciszy, którą przerywał tylko mój głos sumienia, mówiący, żebym natychmiast zwróciła to Harry'emu. Ale zamiast tego, kładąc na stole przed sobą kawałek papieru, wymierzyłam w niego różdżką.

 Uroczyście przysięgam, że knuję coś niedobrego.

Minęło parę sekund, aż mapa w całości się rozłożyła, a wtedy odłożyłam różdżkę i pochyliłam się nad nią w skupieniu.

– No dobra Snape, gdzie jesteś... – powiedziałam cicho do siebie, analizując po kolei każdy kawałek mapy. Wybrałam sobie kiepską porę na oglądanie jej, bo o tej godzinie, zaraz po zakończeniu zajęć, cały Hogwart był przepełniony migającymi nazwiskami i śladami stóp, pośpieszającymi w tą i z powrotem przez kartkę. Skupiłam się więc na tym, czego potrzebowałam. Spojrzałam najpierw na gabinet Snape'a, ale był pusty. Gdzie też on mógł się schować... W gabinecie McGonagall również go na nie było ani w żadnych, dziwnych miejscach, w których być mógł. Przeniosłam więc wzrok na salę obrony przed czarną magią i gabinet Winsleta. Ale tego skubańca też nigdzie nie było. Sięgnęłam po różdżkę z zamiarem dezaktywacji mapy, ale zatrzymałam się w połowie ruchu, przyglądając się pomieszczeniu obok, gdzie widoczne były ślady stóp dwóch osób. Malfoy'a i... Megan Jones. Z obrzydzeniem i równocześnie politowaniem uniosłam wzrok znad mapy i przeniosłam go na ścianę, dzielącą nasze dormitoria, wyobrażając sobie coś, czego nie powinnam sobie wyobrazić. Poczułam, jak obiad niebezpiecznie cofnął mi się do gardła na samą myśl o tym, co blondyn wyrabiał z dziewczyną.

– Koniec psot – powiedziałam w końcu zdegustiowana i „bezużyteczną" kartkę schowałam z powrotem do tylnej kieszeni spodni. Nie mogłam ryzykować, że ją zgubię, a własne spodnie wydawały mi się bezpiecznym miejscem, bo przecież kto niby miałby mnie obmacywać po tyłku, litości. Postanowiłam wyjść z dormitorium, by spotkać się z Ginny, bo nie miałam ochoty siedzieć tutaj i wyobrażać sobie, co działo się za ścianą. Pech chciał, że wychodząc z pokoju, natrafiłam idealnie na moment, gdy puchonka wychodziła zza obrazu obok, a za nią w progu stanął blondyn, bez koszulki. Westchnęłam teatralnie, widząc, jak dama z mojego obrazu chichocze w moją stronę. Megan zażenowana szybko dała Malfoyowi buziaka w policzek i oddaliła się korytarzem, nie odwracając za siebie. Odprowadziłam ją wzrokiem, po czym spojrzałam na ślizgona. 

– Naprawdę, Malfoy? Nie mogę się w spokoju uczyć przez te twoje dziewczyny. Poza tym, chłopie, ty masz dopiero osiemnaście lat. To trochę ryzykowne – zmierzyłam go zniesmaczonym wzrokiem i nie czekając aż odpowie, ruszyłam w stronę wieży Gryffindoru.

**

Czekałam na niego na korytarzu siódmego piętra kilka godzin później, nie chcąc, żeby ktokolwiek zobaczył nas razem, mimo, że na wyższych piętrach szkoły o tej porze było raczej pusto. Ale nie warto ryzykować, przez te wszystkie lata zdążyłam się nauczyć, że szkolne mury miały oczy i uszy. Żaden sekret nie był tu bezpieczny. Dotknęłam instynktownie dłonią swojego pośladka i odetchnęłam z ulgą, wyczuwając w kieszeni szorstki materiał mapy. Jutro koniecznie musiałam oddać ją Harry'emu, dla własnego, świętego spokoju.

– Aż tak brakuje ci wrażeń seksualnych, że obmacujesz sama siebie? – usłyszałam i podniosłam wzrok na blondyna, który, jak zwykle, wyglądał nienagannie, chociaż na pierwszy rzut oka wydałoby się, że dopiero przebudził się ze snu. Przewróciłam oczami i ruszyłam wzdłuż korytarza.

– Nie odpowiadam na głupie pytania – mruknęłam. Nagle zaczęło mi ciążyć jego towarzystwo. Nie miałam ochoty na kłótnie ani docinki. Byłam na niego wkurzona i próbowałam przekonać samą siebie, że mnie to nie obchodziło, ale w głębi duszy wciąż miałam mu za złe, że nie stać go było na zapytanie, jak się czułam po zderzeniu ze ścianą zeszłej nocy. Chyba naprawdę się łudziłam, że coś między nami się zmieniło.

– Czyli tak. Dlatego musisz podglądać mnie, jak się pieprzę z innymi dziewczynami? – usłyszałam za sobą parsknięcie śmiechem. Podglądać? O boże, ten chłopak był tak bezpośredni i bezczelny. A ja tylko wychodziłam z dormitorium w niewłaściwym momencie! Odwróciłam się gwałtownie, biorąc zamach, ale złapał mnie za przedramię zanim jeszcze zbliżyłam rękę do jego twarzy. Od razu spoważniał i spojrzał na mnie surowo. Prawdę mówiąc, nawet nie łudziłam się, że uda mi się trafić.

– Wystarczy, że raz udało ci się mnie uderzyć, Granger - wysyczał, przyciągając mnie za rękę bliżej siebie. Przyglądał mi się uważnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy.

– Widzę, że ty też masz napady agresji – odpowiedziałam, patrząc mu uparcie w oczy i czując, jak moje przedramię piecze od mocnego uścisku – Robisz mi krzywdę.

Zamrugał dwukrotnie i jego spojrzenie złagodniało. Zerknął w dół na swoją dłoń. Było wyczuwalne między nami jakieś nieme napięcie, gdy blondyn poluzował uścisk, a ja się nie odsunęłam. Znów popatrzył na mnie i niespiesznie sunął wzrokiem po mojej twarzy, zatrzymując się na sekundę dłużej, niż powinien, na moich ustach.

– Jesteś zazdrosna o inne dziewczyny? – zapytał szeptem, uśmiechając się bardziej do siebie niż do mnie, gdy przesunął dłonią po moim przedramieniu, wywołując na skórze gęsią skórkę. Nie odpowiedziałam, tylko siłą woli wyrwałam rękę i odwróciłam się tyłem do niego, kontynuując podróż przez siódme piętro. Uwielbiał te gierki. Uwielbiał wprowadzać mnie w zakłopotanie i bawić się w jakieś podchody, które były zupełnie bezsensowne i bezpodstawne, zważając na to, że wciąż żadne z nas nie było sobą nawzajem zainteresowane. Zignorowałam swoje serce, które biło tak głośno, że miałam wrażenie, że słychać go na całym korytarzu.

– Musi cię bardzo boleć, że mi się nie podobasz, nie? – zapytałam, unosząc brwi i spojrzałam na niego, kiedy mnie dogonił. Malfoy wyprzedził mnie i zaczął iść tyłem, uśmiechając się wyzywająco. Udał, że wbija sobie nóż w serce i zgiął się lekko od własnego uderzenia pięścią w pierś.

– Jak skurwysyn – odpowiedział krótko, śmiejąc się pod nosem. – W samo serce.

Westchnęłam, nie mając ochoty słuchać jego żałosnych wypowiedzi, przesyconych ironią. Miałam ochotę zedrzeć mu ten uśmieszek z twarzy, bo irytował mnie coraz bardziej.

– Posłuchaj, toleruję cię, bo mamy sprawę do załatwienia. Więc może skupmy się na niej i rozstaniemy się w zgodzie, dobra?

– Granger, nie wiedziałem, że jesteśmy w związku – odpowiedział, wciąż rozbawiony, a ja zganiłam siebie w myśli za niewłaściwy dobór słownictwa. W końcu jednak przewróciłam oczami ze zrezygnowaniem. Dyskusja z tym człowiekiem nie miała żadnego sensu, więc postanowiłam jej nie kontynuować. 

Gdy dotarliśmy na miejsce, ukryliśmy się za zakrętem i usiadłam na podłodze. W sumie szkoda, że nie pomyślałam o tym, by zabrać ze sobą pelerynę niewidkę, wtedy mielibyśmy większe pole manewru.

Nie, Hermiona. Nie można okradać własnych przyjaciół, to nie w porządku. Nawet jeśli za chwilę to zwrócisz.

Wyciągnęłam z kieszeni Mapę Huncwotów i wypowiedziałam zaklęcie, powodując, że pokazał się przede mną cały plan Hogwartu. Nie czekałam nawet na falę szyderstwa, która wypłynie z ust blondyna za trzy, dwa, jeden...

– Ooo, no teraz to mnie zaciekawiłaś – usłyszałam nad sobą, a chwilę później Malfoy usiadł naprzeciwko mnie.

Uniosłam wzrok na niego.

– Co? – bąknęłam.

Arystokrata uniósł brwi i kącik ust do góry.

– Ależ nic, Granger. Po prostu ciekaw jestem, kiedy się zrobiłaś taka niegrzeczna.

– Nie wiem o czym mówisz – mruknęłam, skupiając swój wzrok na kartce. 

– Oj dobrze wiesz o czym mówię – szepnął, pochylając się nade mną – Założę się, że Potter nie ma pojęcia o tym, że ukradłaś jego ukochany skarb.

Przełknęłam ślinę, czując powoli rosnące wyrzuty sumienia. Czułam się paskudnie z tym, że nie mówiłam przyjaciołom, co wiedziałam i do tego jeszcze miałam czelność ich okradać. Nie zamierzałam jednak dać Malfoy'owi satysfakcji i podejmować tego tematu.

– Tak bardzo byłeś pewien, że to Winslet? To proszę, znalazłam ci wystarczający dowód, potwierdzający, że to Snape za tym wszystkim stoi – czymkolwiek „to wszystko" było. Blondyn uniósł ręce w obronnym geście i usiadł obok mnie, tuż przy rogu, by mieć lepszą widoczność, a ja wbiłam wzrok w miejsce na mapie, gdzie znajdowały się nasze nazwiska. W pozostałych częściach zamku wciąż kłębiło się mnóstwo osób, a na naszym piętrze panowały pustki. Malfoy wyglądał co jakiś czas zza rogu, wypatrując intruza, a ja zerknęłam na nasze nieruchome ślady stóp. Wokół panowała śmiertelna cisza, słychać było jedynie nasze oddechy, które wcale nie miały równego rytmu. On oddychał miarowo, spokojnie, jakby był zawsze przygotowany na wszystko i nic nie potrafiło wyprowadzić go z równowagi. Mój oddech natomiast był szybki i urwany, głównie dlatego, że starałam się nie wdychać jego perfum i szamponu do włosów.

– I co? – usłyszałam nad sobą szept i podniosłam wzrok znad mapy.

– Co, co? – zapytałam głupkowato, patrząc na niego zdezorientowana.

On tylko prychnął z irytacją i wyrwał mi mapę z rąk. Przyglądnął się jej, po czym znów wystawił głowę za ścianę.

– Co? – ponowiłam pytanie, jednak to zignorował i patrzył na zmianę to na mapę, to za ścianę. Westchnęłam i oparłam się rękami gdzieś między jego kolanami, po czym przechyliłam swoje ciało nad nim i wystawiłam głowę za ścianę. Był tam. Snape tam był, a ten idiota nic nie mówił! Zmrużyłam oczy, widząc, jak zakapturzony profesor podwijał rękaw swojej szaty i przystawiał przedramię do jakiegoś miejsca w ścianie. Na sekundę rozbłysnęło dobrze znane mi już zielone światło. Pojawiły się drzwi, w kształcie idealnego prostokąta, które błyszczały tak, jakby ciągle zmieniały swoje położenie. Wokół nich rozbłysnął ciąg liter, mieniący się na złoto i zielono, który prowadził równo z konturem drzwi. Poczułam, że zaczyna swędzieć mnie w nosie. Mężczyzna pchnął drzwi, które otworzyły się bezszelestnie i już miał przez nie wejść do bliżej nieokreślonej, ciemnej otchłani, kiedy nagle kichnęłam tak głośno, że niemal poczułam, jak zatrzęsła się ziemia. Z szeroko otwartymi oczami, jak w zwolnionym tempie, patrzyłam sparaliżowana, jak Snape zamiera w pół kroku, a potem odwraca się, by spojrzeć w moją stronę. Już miałam zobaczyć jego twarz, wystarczył jeszcze ułamek sekundy... Aż nagle poczułam nieprzyjemny ból brzucha, jakbym miała zaraz zwymiotować, a wszystko wokół zawirowało. 

Sekundę później niczego nieświadoma wylądowałam na oparciu kanapy, od razu z niego spadając na podłogę. Skrzywiłam się, czując ostry ból pleców, nie do końca zdając sobie sprawę z tego, co właśnie się stało. Podniosłam się mozolnie z ziemi i spojrzałam na kanapę, gdzie wygodnie siedział sobie Malfoy, trzymając kurczowo mapę w dłoniach, jakby zaraz miał mnie nią trzepnąć w łeb. Przeteleportował nas do jego dormitorium. Mało brakowało, a Snape by nas zdemaskował, ale przecież nie mogłam przewidzieć reakcji swojego organizmu, prawda? Posłałam blondynowi nieśmiały uśmiech, a on jeszcze bardziej tym rozjuszony wstał, ciskając mapą o kanapę i stanął nade mną, zaciskając dłonie w pięści.

– Czy ty musisz być taka głupia, Granger? – wybuchnął, powodując, że aż cofnęłam się, przytłoczona jego gwałtownością. Musiałam się bronić.

– Nie moja wina, że wziąłeś mi mapę i nie raczyłeś powiedzieć ani słowa, co na niej jest – odparłam, wyrzucając ręce w górę.

– Nie mówimy o tym, tylko o twoim pieprzonym kichaniu!

– Może mam alergię na debili! - wrzasnęłam i posłałam mu mordercze spojrzenie, po czym odwróciłam się gwałtownie, przy okazji uderzając go burzą włosów. Byłam na niego wściekła o to, że mnie obrażał, że na mnie krzyczał. Denerwowało mnie też to, że non stop przeklinał. Mimo tego wiedziałam, że jego złość tym razem była uzasadniona. 

Ledwie zrobiłam dwa kroki w stronę drzwi, a zostałam przyciągnięta z powrotem na miejsce, w którym przed chwilą stałam. A potem postawił mnie pod ścianą. Nie to, żeby coś, ale Malfoy miał chyba jakieś dziwne zapędy i jeśli rzucał tak wszystkimi dziewczynami po ścianach, to już wiem, dlaczego jeszcze sobie nie znalazł porządnej dziewczyny. Ten człowiek nie miał za grosz delikatności. Chciałam się wyrwać, ale oczywiście bezskutecznie.

– Przyznaj, że nawaliłaś, Granger – powiedział spokojnie, opierając dłoń o chłodną ścianę tuż obok mojej głowy. Zmrużyłam oczy, patrząc na niego. Wiedział doskonale, że narusza moją przestrzeń intymną. Kolejny raz. A ja wiedziałam, że nie odpuści, dopóki nie usłyszy tego, co chce.

– Dobra, nawaliłam. Ale jeśli jeszcze raz mnie tak popchniesz, to nie ręczę za siebie, mówię serio – odparłam ostro, patrząc mu prosto w oczy.

– A teraz przyznaj, że jesteś zazdrosna – odezwał się, zupełnie ignorując to, co do niego powiedziałam.

Ma chłopak tupet.

Uniosłam brwi, patrząc na niego, jakby postradał zmysły. I wtedy zauważyłam, że nie mówił serio, bo jego usta drgnęły w uśmiechu, który oczywiście się na jego twarzy ostatecznie się nie pojawił. Wybuchłam śmiechem, uderzając go lekko w klatkę piersiową.

– Ty się chyba za dużo filmów naoglądałeś – powiedziałam, przewracając oczami i wyminęłam go, ruszając z powrotem na kanapę. Usiadłam na niej po turecku i złożyłam mapę, chowając ją znów w bezpieczne miejsce.

– No, to kogo widziałeś na mapie? – zapytałam, spoglądając na niego, opartego wciąż przy ścianie, gdzie przed chwilą staliśmy oboje. 

– Nikogo. Zapewne tak, jak ty. 

Zmrużyłam oczy, patrząc na niego.

– Myślałam, że wtedy jeszcze nie przyszedł.

Arystokrata przejechał dłonią po włosach, odpychając się od ściany, po czym podszedł do mnie i usiadł na przeciwległym końcu kanapy, tym razem patrząc na mnie z powagą, bez cienia ironii, złośliwości ani rozbawienia.

– Oboje go widzieliśmy, ale nie było go na mapie. A to może znaczyć tylko jedno.

– Że nie żyje – bąknęłam.

Skinął głową. Zapadła cisza i oboje pogrążyliśmy się we własnych myślach. 

– Ale nie był też duchem – odezwał się w końcu Malfoy, a kiedy popatrzyłam na niego, zauważyłam, że wciąż uparcie mnie obserwował. Podejrzewał mnie o coś?

– Ale był śmierciożercą. Otworzył drzwi, przystawiając mroczny znak do ściany – powiedziałam, patrząc na niego z niepokojem – Nie był to Winslet, bo on nie miał znaku na ręce. Ale to też nie Snape, bo on pokazałby się na mapie. 

Chłopak skinął nieznacznie głową, po czym westchnął i przejechał dłonią po włosach.

– Masz jakieś inne pomysły?

– Sama nie wiem, na chwilę obecną nie. Ale to się robi coraz bardziej skomplikowane – powiedziałam, spoglądając na sufit i odetchnęłam głęboko. Usłyszałam, jak Malfoy bierze oddech i już miał coś powiedzieć, ale nagle drzwi obrazu, który odgraniczał nas od korytarza otworzyły się z hukiem i jeszcze głośniej wkroczył do środka Blaise. Stanął, jak wryty widząc nas oboje, siedzących na jednej sofie.

– Przeszkadzam? – zapytał niepewnie, unosząc zabawnie brwi do góry.

– Jak tu wlazłeś, Blaise? – zapytał Malfoy, ciskając w niego gromy. Jak zwykle, miły i gościnny. Czarnoskóry przyjaciel z lekkim zdezorientowaniem wskazał kciukiem obraz za sobą, który zdążył się już zamknąć.

– No drzwiami – bąknął, a ja przystawiłam dłoń do ust, powstrzymując się od śmiechu. Musiałam przyznać, że lubiłam Blaise'a. Wystarczyła sama jego obecność, by poprawić mi humor i sprawić, żebym choć na chwilę na zapomniała o problemach.

– Nie podawałem ci hasła.

Blaise parsknął śmiechem, podchodząc bliżej, aż w końcu rzucił się na kanapę pomiędzy nami.

– „Nienawidzę Granger"? Proszę cię, Smoku, jesteś bardziej przewidywalny niż Ron Weasley, kiedy postawią na stole jedzenie.

Odchrząknęłam, patrząc na niego ostrzegawczo.

– Bez obrazy oczywiście – dodał chłopak, patrząc na mnie z szerokim uśmiechem – Poza tym, Draco, wszyscy wiemy, że to nieprawda. Tak naprawdę się uwielbiacie.

Oboje spojrzeliśmy na niego jak na idiotę. Zerknęłam później na Malfoy'a i z wyrazu jego twarzy wyczytałam od razu, że musimy przełożyć naszą rozmowę na potem. Kiwnęłam do niego lekko głową, dając do zrozumienia, że wiem o co chodzi i podzielam jego zdanie.

– Podobno jutro Winslet nam każe pływać w jeziorze – powiedział jeszcze, wstając z kanapy i ruszył do barku z alkoholem, który nie wiadomo skąd się tam wziął, ale z pewnością był tam nielegalnie.

– Pewnie, częstuj się – mruknął blondyn i rozłożył się wygodniej na kanapie, wyciągając różdżkę z kieszeni spodni. Machnął nią w kierunku kominka, w którym momentalnie rozpalił się ogień. Draco Malfoy też był potężnym czarodziejem i musiałam to przyznać. Słysząc stukanie szkła przeniosłam wzrok z kominka z powrotem na Blaise'a, wracając tym samym na ziemię.

– Skąd wiesz, że każe nam pływać? – zapytałam.

– Podobno ktoś go widział przy jeziorze, jak chodził tam i z powrotem, głęboko nad czymś dumając.

– Może po prostu chciał pobyć sam.

Mulat wzruszył ramionami.

– Przekonamy się jutro.

– Dobra chłopaki, ja idę do siebie, miłej zabawy życzę – powiedziałam nagle, wstając z kanapy i ruszając do drzwi, dzielących pomieszczenie od mojego dormitorium.

– Jak to? Dopiero przyszedłem, a ty mi już uciekasz? Co masz lepszego do roboty? – Blaise wyrzucił ręce w górę, patrząc na mnie, jak szczeniaczek z wysuniętą dolną wargą.

– Muszę oddać coś, co pożyczyłam – odparłam, posyłając mu przyjazny uśmiech i zignorowałam rozbawione spojrzenie Malfoy'a – Następnym razem, obiecuję.

Otworzyłam drzwi i przeszłam do siebie, machając czarnoskóremu na pożegnanie i oczywiście ignorując totalnie arystokratę. Gdy tylko zamknęłam drzwi i zostałam sama w swoich czterech ścianach, ogarnął mnie strach. Strach przed nadchodzącą nocą, ale i przed nadchodzącymi dniami, w których miałam nadzieję, że coś się w końcu wyjaśni. Miałam bardzo złe przeczucia. Nie podobało mi się to, że nie było nawet żadnej poszlaki, żadnego tropu, który naprowadziłby nas na właściwą osobę, jedynie domysły. A w tej chwili nie miałam już pojęcia, kim mógłby być ten człowiek. Wzrost, postawa i chód dawały jasno do zrozumienia, że był to mężczyzna. Wiedzieliśmy jeszcze, że to śmierciożerca. I to właściwie by było na tyle, jeśli chodzi o informacje, które udało nam się do tej pory zdobyć. 
Westchnęłam i usiadłam na własnej kanapie, wyciągając różdżkę przed siebie. Zmrużyłam oczy, skupiając się tylko na kominku, po czym machnęłam lekko różdżką, powodując, że w środku pojawił się ogień. Zadowolona z siebie, że nie byłam gorsza od ślizgona, wyciągnęłam Mapę Huncwotów, żeby sprawdzić, czy dam radę pozbyć się jej jeszcze dzisiaj. Niestety Harry był w dormitorium, więc nie mogłam oddać mu jej teraz, a szkoda, bo miałam wrażenie, że kawałek papieru wypalał dziurę w mojej kieszeni i w duszy. To było do mnie kompletnie niepodobne, żeby okradać własnych przyjaciół. Spojrzałam niepewnie w stronę drzwi, za którymi pewnie teraz ślizgoni pili ognistą whisky, ale postanowiłam do nich nie wracać, a zamiast tego wyciągnęłam swój pamiętnik.

Drogi Pamiętniku,
Mam nadzieję, że nikt nie natknął się na ciebie, podczas gdy ja leżałam odurzona w Skrzydle Szpitalnym. Byłabym skończona, jakby ktoś przeczytał to, co tutaj się znajduje. Wciąż nie wiadomo kto jest odpowiedzialny za cholerne zielone światło i znikające drzwi. Wiem jedynie, że jest to śmierciożerca, który otwiera drzwi, przykładając przedramię z Mrocznym Znakiem do ściany. Koniecznie będziemy musieli tego wypróbować z Malfoy'em, chociaż średnio uśmiecha mi się oglądanie tego potwornego... czegoś na żywo. No i nie wiem, czy się na to zgodzi. Musiałam niechętnie przyznać, że chyba zaczynałam darzyć go odrobiną zaufania. Prawdopodobnie faktycznie, tak jak obiecał, nie powiedział nikomu o Misji Zielonego Światła. Poza tym chyba rzeczywiście, tak jak mnie, ciekawiło go co działo się na siódmym piętrze i nie robił żadnych problemów. Nawet nie ukradł mi mapy, chociaż mógł, bo trzymał ją w rękach bez mojego nadzoru.
Tak, mapy, którą ukradłam Harry'emu. Jestem okropna.
W każdym razie, uspokaja mnie fakt, że Malfoy chyba bierze tą sprawę na poważnie, bo, mimo, że wciąż jest totalnym chamem i nie potrafi się zachowywać kulturalnie, to jednak, kiedy przyjdzie co do czego - potrafi odsunąć dumę na bok. Nawet zauważyłam, że ograniczył do minimum nazywanie mnie szlamą. A to naprawdę wielki wyczyn.
Natomiast co do moich snów, wciąż je miewam. Trochę się zmieniają, teraz częściej wplatane są w nie wydarzenia sprzed ostatnich dni. Ale muszę przyznać, że jest lepiej. Owszem, budzę się w środku nocy z krzykiem, czasem mam wrażenie, że ktoś stoi koło firanki i mnie obserwuje, czasem słyszę też szepty w głowie. Ale jest lepiej. Może to dlatego, że oswajam się z towarzystwem Malfoy'a?

Zamknęłam notes i odniosłam go do sypialni, zamykając w szufladzie szafki nocnej na klucz, po czym spojrzałam na zegarek. Było już grubo po dwudziestej drugiej.

Nie miałam ochoty iść spać, chociaż ku mojemu zdziwieniu, czułam się bezpieczniej ze świadomością, że obok byli ślizgoni. A to przypomniało mi, że musiałam rzucić zaklęcie tłumiące dźwięki na dormitorium, żeby nie usłyszeli moich wrzasków. Nie sądziłam, żeby Blaise zareagował jakoś negatywnie, prawdopodobnie od razu rzuciłby się z pomocą, ale nie mogłam powiedzieć tego samego o Malfoy'u. Ten pewnie zacząłby ze mnie kpić i robiłby to do końca roku szkolnego. Tak naprawdę nie chciałam, by ktokolwiek się o tym dowiedział, nieważne jak dobre miał zamiary. Otworzyłam szafę i wyciągnęłam z niej bluzę Wiktora, która leżała zakopana pod stertą świeżutkich, nowych ubrań. Zgarnęłam jeszcze swoją różdżkę i wyszłam z dormitorium najciszej, jak potrafiłam.

Chwilę później siedziałam na chłodnej posadzce pod pomnikiem Dumbledora i wpatrywałam się w słaby płomień z magicznie zapalonej, unoszącej się w powietrzu świeczki, który był jedynym światłem pośród mroku dziedzińca. Słyszałam tylko w głowie powtarzający się głos własnej mamy, mówiącej: „Nie siedź na betonie, bo dostaniesz wilka!", jednak skutecznie go ignorowałam, podobnie jak ukłucie tęsknoty za rodzicami, skupiając swoje myśli tylko na bladym płomieniu. Nie chciałam o niczym myśleć, po prostu czułam, że musiałam się wyciszyć, a pomnik wydawał mi się być idealnym do tego miejscem.

Draco

Nie miałem dziś ochoty na towarzystwo Blaise'a, woląc spędzić ten czas w samotności lub o dziwo z gryfonką, kiedy moglibyśmy na spokojnie przedyskutować całą sytuację. Przy okazji chciałem ją wypytać o podejrzenia i dowiedzieć się, czy była na tyle sprytna, by domyślić się, o co mogło chodzić. 

Słysząc, że Granger wychodzi z dormitorium, szybko pozbyłem się przyjaciela i podążyłem za nią na dziedziniec. Ta dziewczyna była zagadką i nie rozumiałem, dlaczego wychodziła późnym wieczorem sama, ale jednocześnie wiedziałem, że nie szła po prostu na spacer. Obserwowałem ją, jak szła ciemnymi korytarzami zamku w ogromnej, męskiej bluzie, która sięgała jej do połowy uda. Bluza Kruma. Przypomniałem sobie urywki naszej rozmowy po alkoholu i swoich idiotycznych tekstów, zakazujących jej noszenia tej części garderoby. Skarciłem samego siebie za głupotę, bo tak naprawdę nie interesowało mnie, w czym dziewczyna chodziła. 

Ukryty za filarem na dziedzińcu oparłem się o chłodny mur i patrzyłem na gryfonkę, której twarz mieniła się w blasku pojedynczej świeczki, zawiśniętej w powietrzu nad brukiem. Ze spokojem patrzyła w ogień, sprawiając wrażenie bezbronnej dziewczynki. Spoglądałem na nią w ciszy i zadumie, wkładając dłonie do kieszeni szaty. Dobrze wiedziałem co oznaczał fakt, że mężczyzny na siódmym piętrze nie było na mapie. Myślałem, że miałem więcej czasu, jednak okazało się, że to, co odkładałem jak najdłużej, już się działo. Spełnił się scenariusz, którego obawiałem się najbardziej. Zacisnąłem palce na przedmiocie, ukrytym w kieszeni i wziąłem głęboki wdech, przeklinając samego siebie za konieczność podejmowania decyzji, której chciałem za wszelką cenę uniknąć.

Zauważyłem, jak po policzku dziewczyny płynęła pojedyncza łza, jednak ona nawet nie drgnęła, pozwalając, by powoli podążyła do jej szczęki i zniknęła gdzieś na posadzce. Poczułem dziwne ukłucie w brzuchu, które towarzyszyło mi, odkąd wziąłem do ręki ten cholerny czerwony notes.

Zeszłej nocy wystający z jej szaty zeszyt był dla mnie zbyt wielką pokusą. Schowałem go więc do kieszeni, kiedy dziewczyna straciła przytomność, a w oczekiwaniu, aż się obudzi, przeczytałem wszystko, odnosząc później pamiętnik z powrotem na siódme piętro. 

Wiedziałem, że nie mogła się o tym dowiedzieć, bo nigdy by mi tego nie wybaczyła. I może wcześniej nie zwracałbym na to uwagi, ale po przeczytaniu wszystkich jej emocji wylanych na kartki czułem się totalnie zbity z tropu. Z jednej strony cieszyłem się, że wreszcie to zrobiłem, a z drugiej... Z drugiej niczego bardziej nie żałowałem. Co najśmieszniejsze, czułem się, jakbym ją w pewien sposób zdradził. Nie wiedziałem, co mam o tym myśleć, ale mój stosunek do gryfonki zmienił się diametralnie w jednym momencie i wiedziałem, że to mogło też zmienić bieg przyszłych wydarzeń. Było to dla mnie czymś nowym i nieznanym. Zupełnie tak, jakby fakt, że dziewczyna nie była czystej krwi nie miał już żadnego znaczenia. Zupełnie tak, jakbym zaczął się czuć... odpowiedzialny. To było do mnie kompletnie nie podobne. Nie chciałem tego czuć. Pragnąłem stamtąd odejść, ale nie potrafiłem się ruszyć. Musiałem nad nią czuwać, bo chociaż tak mogłem jej wynagrodzić wszystko, co przeze mnie przeszła.

_______________

Mam nadzieję, że rozdział wam się choć trochę podoba ❤

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro