Rozdział 1

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

"You and me were always with each other,

Before we knew the other was ever there.

You and me, we belong together,

Just like a breath needs the air."

You+Me - You and Me

Zaczyna padać śnieg, kiedy Louis dosięga końca swojej liny. Świat na zewnątrz wygląda jak kula śnieżna z czarnym, aksamitnym niebie rozpościerającym się nad budynkami. To tak jakby uliczne światła skupiały się na płatkach śniegu, tańczących podczas spadania. Louis wodzi wzrokiem za płatkiem, póki ten nie gubi się w stercie. Jest przekonany, że to pierwszy raz, kiedy wypatruje przez okno dokładnie w tym samym momencie, w którym śnieg zaczyna padać.

Z jakiegoś powodu to wydaje się ważne.

Przynajmniej ważniejsze od okna InDesign otwartego na jego komputerze. Pracował nad tym samym planem odkąd wyszedł z pracy, przestawiał wszystkie aktywa, oglądając jak krajobraz roztapia się i piszczy pod jego krytycznym wzrokiem. O wiele łatwiej jest patrzeć na padający śnieg, jego telewizor wydaje przyciszone dźwięk w tle, niebieskie światło pali się obok jego półki na książki.

Sprawdza czas i wzdycha, jest już po dwudziestej pierwszej, a jego znany brak produktywności zaczął się po dziewiętnastej. Nie żeby naprawdę powinien pracować nad wyglądem tego - nie kiedy praktycznie spędził nad tym całe popołudnie. Odciąga swój wzrok od okna, kiedy burczy mu w brzuchu, małe przypomnienie, że nie jadł niczego odkąd usiadł wieczorem przy biurku. Rzuca okiem na swoją kuchnię, to nie tak, że miałby sobie co ugotować. Zapisuje swoją pracę i usypia komputer, nim wstaje.

Życie w Nowym Jorku od czterech i pół lat nie sprawiło, że rozciągający się śnieg był bardziej kuszący. Dorastanie w Seattle oznacza głównie deszczową pogodę, więc teraz przyzwyczaił się do zimniejszej wersji tego. Teraz to wszystko nie jest już takie ekscytujące. Zakłada swój ciężki, czarny płaszcz i parę rękawiczek, które trzyma obok drzwi, sprawdza czy na pewno ma klucze i portfel, a potem wychodzi w poszukiwaniu kolacji. Kolacji i drinka, poprawia się cicho.

Chodniki nie są zbyt zatłoczone. Przynajmniej jeszcze nie. Louis wkłada swoje dłonie do kieszeni i przechodzi na krawędź, nie będąc w nastroju na turystów stojących na środku chodnika i wpatrujących się w niebo jakby nigdy wcześniej nie widzieli śniegu.

Warto zauważyć, że Manhattan znacząco opustoszał, odkąd tydzień temu skończyły się święta - Nowy Rok jest zawsze końcem świętowania, a miasto jest tak zatłoczone, że nie jest w stanie funkcjonować.

Jego stopy prowadzą go znajomą ścieżką do jego ulubionego baru. Zauważa znajomy znak, kiedy się przybliża, literka 'M' w Max's świecie się jaśniej niż reszta. Chociaż lubi ich burgery i drinki najbardziej to Max's z innego powodu jest jego ulubionym miejsce, to bar, w którym poznał swoich najlepszych przyjaciół, nim w ogóle pomyślał, że oni wszyscy staną się przyjaciółmi.

Był Sylwester, pięć miesięcy od jego przeprowadzenia do Nowego Jorku, a noc była pełnym rozczarowaniem. Wylądował tam przed zamknięciem, jakoś oddzielił się od grupy, z którą poszedł i próbował uciec od północnego pocałunku, który był trochę zbyt klejący. Na zewnątrz było dość zimno, za zimno nawet na śnieg jak powiedział wcześniej pogodynek. Banalny, czarny sweter Louisa nie pomagał w ogrzaniu, kiedy opuścił drzwi baru, jego skóra już była pokryta gęsią skórką.

Inny chłopak wyszedł przez drzwi jedynie chwilę później i miał się znacznie gorzej w bluzce na krótki rękaw. Louis nawet teraz pamięta, mimo że zerknął na niego tylko na chwilę, gdyż walczyli o taksówkę, dostrzegł to jaki był piękny: wysoki i szczupły z zaznaczonymi policzkami i wyciętą żuchwą, jego włosy były wystarczająco długie, by sięgnąć mu ramion.

Prawie równocześnie on i nieznajomy zauważyli zbliżającą się taksówkę i obydwoje poszli w jej kierunku. Z spojrzeniem na siebie, zaśmiali się.

- Miałbyś coś przeciwko temu abyśmy pojechali razem? - Zapytał nieznajomy, kiedy żaden z nich nie wykonał kroku. - Tędy nie jeździ wiele taksówek.

Louis nie był w charytatywnym nastroju, było zimno i chciał zostać sam, ale kiedy w końcu spojrzał na mężczyznę, zauważył że jego usta zaczynały robić się sine i nie byłby w stanie stać, gdyby powiedział nie. - Jasne, kolego - powiedział.

Kierowca był cicho, kiedy obydwoje wślizgnęli się na tylne siedzenia, ale pasażer w środku był trochę bardziej wokalny. - Co wy do kurwy robicie? - Louis nie lubił tego przyznawać, ale podskoczył, gdy usłyszał zaskoczony głos, sposób w jaki jego ciało przywarło do nieznajomego z zewnątrz, jakby był pewnego rodzaju ochroną przed nowym nieznajomym.

- Myśleliśmy, że jest pusta - powiedział pierwszy chłopak zza Louisa. Delikatnie dłonie go uniosły, a Louis był zbyt odurzony, aby zdać sobie sprawę z tego, że siedział na kolanach mężczyzny jak wystraszony kociak.

Chociaż pod światłem ulicznej lampy Louis z ledwością mógł dojrzeć nowego nieznajomego to wciąż wyglądał jak anioł: ciemne włosy i długie rzęsy, pulchne usta i perfekcyjna szczęka.

- Masz coś przeciwko? - Zapytał Louis, używając słów, których użyto na nim kilka sekund temu.

Ciemny i przystojny, tudzież Nieznajomy Numer Dwa, zerknął na nich, a potem wzruszył ramionami. - Tak, spoko. Chociaż jadę po śniadanie.

Louis spojrzał na Nieznajomego Numer Jeden i obydwoje wzruszyli ramionami, kiedy taksówka ruszyła. - Zjadłbym coś - powiedział Louis, kiedy pierwszy nieznajomy powiedział. - Kocham naleśniki.

Resztą jak to lubią mówić była historią. Siedząc w taniej restauracji o trzeciej nad ranem dopóki około ósmej nie zrobił się tłum ludzi przychodzących na śniadanie, podzielili się swoimi sekretami i rozmawiali absolutnie o niczym, kiedy pili kawę i jedli naleśniki, słońce wzeszło nad miastem, a oni nawet tego nie zauważyli.

Max's wciąż jest w tym samym miejscu co tamtej nocy, subtelny i malutki, wciśnięty pomiędzy sklep z kanapkami a fryzjera. Kiedy Louis wchodzi, świeci się neonowy napis 'otwarte', ciepło pubu od razu w niego uderza. Ściąga swoje rękawiczki, kiedy kiwa głową do barmana - Taylora, który pracuje tu w dni robocze. Szybkie oględziny ukazuje, że większość loż jest pusta, kilka zabłąkanych par i parę samotnych osób. Louis kieruje się do ich ulubionego stolika w dalekim kącie, kiedy się zatrzymuje, prawie się śmieje.

To pewnego rodzaju deja vu, kiedy widzi, że Harry Styles już tam siedzi, czytając książkę ze wszystkich rzeczy, które robi się w barze. Ma teraz krótkie włosy i ciepły, brązowy sweter zamiast krótkiego rękawka jak pierwszej nocy cztery lata temu. Oczywiście wygląda na starszego, ostrzej tak jak tylko Nowy Jork może sprawić.

Louis uśmiecha się, kiedy opada na swoje krzesło, głośno i nagle, wystarczająco by Harry się zatrząsł, kiedy uniósł swój wzrok. Louis śmieje się z jego reakcji, póki nie widzi zakłopotania w oczach Harry'ego, a potem oczyszcza gardło. - Czekaj. Idę coś zamówić.

Zamawia przy barze piwo i cheeseburgera z słodkimi frytkami, a potem wraca. Zostawia swoją kurtkę na krześle, które zazwyczaj należy do Zayna, siada i kładzie swoje piwo na podstawce. Podstawkami w Max's są albumy retro, co jest częścią ogólnego wystroju. Louis dzisiaj ma Toma Petty'ego. - Dziwne, że cię dzisiaj widzę - zaczyna, zauważając szklankę wody obok Harry'ego zamiast piwa.

- Chciało mi się pić - mówi Harry, zamykając książkę i odkładając ją na bok.

- Wody? - Louis patrzy wymownie na szklankę, kiedy bierze łyk swojego piwa.

Harry uśmiecha się. - Wiesz, że to mogłaby być czysta.

Louis uśmiecha się. - Wiem, ale nie jest.

Harry wzdycha i drapie się po szyi. - Zmieniłem plany. - Louis zostaje cicho co jest jakby pytaniem o więcej. - Miałem randkę - dodaje. Brwi Louisa się unoszą, ale wciąż nic nie mówi. - Zostałem wystawiony - mówi Harry, tak jakby mówienie tego na głos było obroną. Wydyma wargi i komicznie rozszerza oczy. - Jak powiedziałem, zmieniłem plany.

Louis marszczy nos. - Cóż, cholera...

- Tak, cholera. - Harry zabiera rękę z swojej szyi i stuka palcami o stół. - To miała być nasza druga randka, co prawie sprawia to wszystko gorszym.

- W skali bycia wystawionym - zgadza się Louis.

Harry wzdycha. - A dlaczego ty jesteś tutaj sam w środę?

- Nie jest to aż tak ekscytujące. Nie zjadłem kolacji i wyrywałem sobie włosy nad projektem.

Harry przekrzywił usta. - Tak jak zawsze?

- Pieprz się - mówi Louis, przewracając oczami. Jakby Harry sam nie zrobił tak wiele razy. - Wiesz jak to jest.

- Wiem - mówi Harry, ukazując uśmiech.

Louis po prostu patrzy na niego przez chwilę, krzywizna rozczarowania, mimo próby ukrycia. - Możemy się trochę upić? Czy to sprawi, że poczujesz się lepiej?

Harry uśmiecha się i tym razem to prawie dosięga jego oczu. - Czy w ogóle musisz pytać?

Zaczynają powoli, dopóki Louis nie kończy jeść, a potem utrzymują swoje tempo, whiskey z lodem dla Louisa i tequila z limonką dla Harry'ego.

- Kim jest osoba, która cię wystawiła? Znam tego kogoś? - Pyta Louis, kiedy kończy swojego pierwszego drinka i odkłada swój pusty talerz.

- Ma na imię Ryan - mówi Harry, ściskając limonkę nad swoją drugą tequilą. - Pracuje dla Giants.

- Sportowiec? - Louis unosi brew. Widział wystarczająco, by wiedzieć, że sportowiec nie jest w typie Harry'ego, ani mężczyzna, ani kobieta.

Harry kręci głową. - Jest z marketingu.

Louis mruczy, to ma więcej sensu. - I myślałeś, że wasza pierwsza randka poszła dobrze?

- Tak, sądziłem. Poszliśmy na kolację i zaprosił mnie do siebie na drinka. Wiele rozmawialiśmy i wydawał się sądzić, że jestem zabawny. - Pociera swoją twarz dłońmi, a potem kładzie je na stole. - Jak mam znaleźć swoją bratnią duszę, jeśli ktoś kto myślę, że jest perfekcyjnie mną zainteresowany, nie może nawet przyjść na drugą randkę ani nawet napisać wiadomości wyjaśniającej dlaczego?

- Nawet nie napisał? - Louis kręci głową. Wysyłanie wiadomości odwołującej na godzinę przed randką jest jego ulubioną metodą. - Mogło mu się coś stać albo utknął w metrze bez zasięgu - mówi, trochę optymizmu, chociaż Harry nie wierzy w tego obłąkanego kutasa.

- Albo jest totalnym palantem, który może dodać na insta story zdjęcie świadczącego, że wychodzi z przyjaciółmi, ale zapomniał mi powiedzieć, że nie przychodzi na kolację. - Harry uśmiecha się ze ściśniętymi ustami.

- Co za dupek - mówi Louis. Macha swoją ręką jakby całkowicie chciał rozwiać materię, a Harry uśmiecha się, tak naprawdę, kiedy pije swoją tequilę.

Rozmawiają potem trochę o pracy, jak Louisa trzy terminy ściągają go na dno i jak Harry musi zaprezentować propozycję projektu, nad którym pracuje w przyszłym tygodniu. Harry wspomina, że jeden z magazynów, przez niego reprezentowanych może potrzebować grafika na wiosnę i wyznaje, że już podrzucił firmę Louisa, ponieważ tak. Ich kariery potoczyły się w różnych kierunkach, Louis jest grafikiem, a Harry jak kreatywny umysł zajmuje się redagowaniem, ale te prace co chwilę się krzyżują. Głównie jest to scena imprezowa, te same gale i wystawy, kiedy Louis jest zatrudniony przez jednego z edytorów Harry'ego.

- Jak zabawne by to było, gdyby Zayn teraz wszedł? - Mówi Harry po swojej drugiej tequili, ma czerwone wargi i policzki od alkoholu.

- Niczym przeznaczenie - mówi poważnie Louis. Wyciąga telefon z kieszeni swoich jeansów i dwukrotnie próbuje otworzyć ich grupową konwersację, nim wysyła 'gdzie jesteś Z?'

Telefon Harry'ego wibruje na stole dzięki wiadomości Louisa, a potem obydwoje czekają, patrząc na ekrany. Wiadomość przychodzi chwilę później, lecz nie od Zayna, a od czwartego członka ich grupy: Nialla.

- Uch - mówi głośno Harry, kiedy widzi zdjęcie, które przysłał Niall, Louis robi w tym samym czasie to samo.

To nie jest zwyczajna grafika, to Zayn leżący na łóżku Nialla z jedynie bokserkami na sobie, a cała pościel wokół niego jest pomarszczona. - Obrzydlistwo - jęczy Louis, kiedy wysyła serię emoji przewracania oczami. Jego wiadomość zbiega się z emoji zielonych wymiotów i znaku ostrzegawczego od Harry'ego.

- Są o wiele mniej zabawni, odkąd śpią ze sobą - mówi Harry, blokując swój telefon i kładąc swoją głowę na stół.

- Powinniśmy wiedzieć, że to nieuniknione - komentuje Louis, mieszając whiskey w swojej szklance. - To nie Zayn go czasem znalazł jako pierwszy?

Harry śmieje się. - Zayn był tym, który zapukał do jego drzwi o drugiej nad ranem, myśląc że to twoje drzwi. A potem Niall pozwolił mu spać na swojej kanapie, nawet jeśli się nie znali.

- Co było o wiele lepsze, zważając na to, że pieprzyłem się z... kurwa, jak miał na imię?

- Dylan? - Harry unosi brwi. - Ten irytujący edytor z Cosmo?

Louis pstryknął palcami. - To on.

- Gość, który pisze o tym jak kobiety muszą zadowolić mężczyzny 'w kuchni i w sypialni' - użył cudzysłowiu i wyższego głosu, by zacytować tytuł artykułu - to kawałek gówna.

Louis śmieje się głośno, ale ze wszystkim się zgadza. Nigdy nie był w związku z Dylanem, to było bardziej jak dwa tygodnie randkowania, nigdy nie do powtórzenia. - W tym czasi Niall i Zayn zakochiwali się w sobie drzwi obok.

- Tylko po to, by ignorować to uczucie przez następny rok - wypomina Harry.

Louis wytyka swój język. - To była najsmutniejsza część tej historii, kochanie. Wszystkie takie mają.

Harry przewraca oczami i wypija resztę swojej tequili. - Moja historia się nawet nie zaczęła.

- Nie wiesz tego - mówi Louis, liżąc swoją dolną wargę. - Twoja bratnia dusza może siedzieć tutaj w Max's. - Obydwoje rozglądają się po barze, który uderzająco opustoszał, oprócz nich jest tutaj kobieta starsza od ich matek, śpiąca w budce w rogu z szklanką wody przed sobą.

- Mam nadzieję, że nie - mówi Harry, kiedy ją zauważają.

Louis kiwa głową. - Cóż, może to Taylor. - Obydwoje patrzą na barmana, który drapie się akurat po biodrach, mając zamknięte oczy bez żadnego powodu i kręcą głową.

- Co z tobą, Lou? - Pyta Harry, kiedy Louis kończy swojego drinka. - Myślałeś o tym, kiedy twoja historia się zacznie?

Louis kręci głową. - To wszystko jest częścią mojej historii. Pieprzenie, zrywanie i przypadkowe całowanie nieznajomych - wzrusza ramionami. - To fundamenty do szczytu, który będzie znalezieniem osoby, której jestem pisany.

Harry kładzie podbródek na dłoni. - Jaka jest różnica między twoją historią a moją?

- Myślisz, że twoja historia zacznie się kiedy znajdziesz tego kogoś. Czekasz na romans. Ja jestem w połowie mojej nadchodzącej noweli, gdzie punktem kulminacyjnym będzie moje zakochanie się w kimś. Reszta to sequel.

Harry marszczy nos. - Jestem zbyt pijany na tą rozmowę.

- Tak jak ja - przyznaje Louis, zdając sobie sprawę, że nie jest w stanie powtórzyć tego co właśnie powiedział, głównie dlatego, gdyż już zapomniał.

- Przejdźmy się - mówi Harry, kładąc swoją kartę kredytową na rogu stołu. - Chcę wytrzeźwieć, nim pójdę do łóżka.

Louis wyciąga swój portfel z kieszeni, by wyjąć swoją kartę kredytową, zgadzając się z Harrym. Nie mają już dwudziestu trzech lat i z pewnością nie będzie skakał po dwóch whiskey na spotkaniu o ósmej rano, ale przynajmniej spacer może zmniejszyć fazę.

Płacą i się zbierają, Harry w jednej z tych kurtek z sztucznym futrem wokół kaptura, taką, którą ma chyba każdy w Nowym Jorku. - Nie masz rękawiczek? - Pyta Louis, kiedy wychodzą na zewnątrz, śnieg uformował miły koc, kiedy byli w środku.

Harry kręci głową i ukrywa swoje dłonie w kieszeniach. - Miałem nadzieję na uroczego chłopca, który zauważy i będzie trzymał moją dłoń.

Louis kręci głową ze zwężonymi oczami. - Ty figlarzu. - Harry śmieje się, kiedy kierują się w stronę parku.

Śnieg już prawie przestał padać, pojawia się jedynie kilka płatków. Ich oddechy pojawiają się jako małe chmurki, ich buty skrzypią na pierwszej warstwie śniegu. Jest wystarczająco późno, by miasto było prawie ciche, większość śniegu jest nietknięta, kiedy tworzą pierwszą ścieżkę. Do jutra rana będzie odśnieżone jak to w wielkim mieście. Dzisiaj, jest w pewien sposób pięknie.

Central Park jest pusty, kiedy znajdują się na jego skraju. Louis kiedy przeprowadził się do miasta częściej tu przebywał, kiedy bezsenność i lęki nie pozwalały mu spać. Wędrował wokół i zastanawiał się co do kurwy tutaj robi. Zastanawiał się dlaczego przeprowadził się z Seattle do Nowego Jorku bez żadnej wiedzy na temat życia albo samego siebie. Wciąż od czasu do czasu się nad tym zastanawia, ale teraz ma takich ludzi jak Harry, którzy mają takie same pytania.

Idą w ciszy bez celu, ale odgłos stóp i dziwne pociąganie nosem przecina powietrze. Zimno wydaje się szybko na nich działać, przynajmniej na Louisa. - O czym myślisz? - Pyta Louis, kiedy wpatruje się w Harry'ego, by znaleźć na jego twarzy o wiele poważniejszy wyraz niż wypadałoby mieć na spacerze o północy.

Jego wyraz twarzy łagodnieje, kiedy łapie wzrok Louisa. Uśmiecha się. - Nie chcesz wiedzieć.

Louis uśmiecha się. - Umm, nie. Teraz to naprawdę chcę wiedzieć.

- Co jeśli my byśmy ze sobą randkowali? - Nie waha się ani nie zrzeka pytania, po prostu to mówi, jakby był poważny.

Louis wybucha śmiechem, zbyt głośno jak na cichy park, zbyt porywiście jak na tą godzinę. Zatrzymuje się, kiedy zdaje sobie sprawę z tego, że Harry do niego nie dołączył. Harry cichymi oczami studiuje jego twarz, jego wargi są ściśnięte. Louis zatrzymuje się. - Chwila, jesteś poważny?

Harry zatrzymuje się razem z nim. - Czy to nie niedorzeczna myśl?

- W pewien sposób - przynajmniej jest szczery, myśli. - Co cię skłoniło do tego pytania?

Patrzy jak wzrok Harry'ego opada na ziemię, nim zerka do góry. - Nie wiem. Zgaduję, że to przez tą rozmowę jak żadne z nas nie może nikogo znaleźć. Nie mamy szczęścia w randkowaniu czy coś.

- Więc pomyślałeś, że wyjściem będzie, jeżeli będziemy randkować ze sobą?

Harry wzrusza ramionami i ponownie zaczyna iść. - Nie myślałem, że wybuchniesz śmiechem, to na pewno.

Louis myśli o wszystkich kompromitujących pozycjach, w których widział Harry'ego w ciągu ich przyjaźni. Kilka z nich od razu przywołuje uśmiech na jego twarzy: Harry zamknięty w swoim apartamencie z jedną ręką w kajdankach po tym jak pieprzenie nie wyszło albo Harry z zatruciem pokarmowym na środku chodnika.

- Zbyt wiele o sobie wiemy - mówi. - Zbyt wiele widzieliśmy.

- Czy dzięki temu nie bylibyśmy idealnymi kandydatami? - Pyta Harry i z sercem na dłoni Louis myśli, że może być poważny.

- Nie możesz być poważny H. Nie możesz. - Jest tak wiele powodów przez które nie mogą się spotykać, zbyt wiele by Louis mógł je wymieniać w swoim nietrzeźwym stanie, ale nawet w swoim stanie wie, że to nie jest opcją.

- Chodzi o to, że zdecydowanie możesz to uznać jako żart, ale jestem teraz poważny.

Louis mruga dwa razy, oczy skupione na Harrym, czekając aż ten na niego spojrzy. Kiedy to robi, Louis widzi, że jego oczy są ciężkie, ale czyste, jego policzki są czerwone, ale to głównie przez zimno. - Jesteś pijany.

- Możliwe - mówi, lekko unosząc kąciki ust. - Również nie sądzę, że to zły pomysł.

Louis znowu się zatrzymuje i patrzy na Harry'ego. Szczerze na niego patrzy: ta blizna pod jego podbródkiem, którą miał za nim Louis go poznał i zmarszczka na jego wardze, którą Louis pijacko (i głośno) wskazał tej pierwszej nocy. To osoba, którą widział w najlepszych, najgorszych i w każdych możliwych sytuacjach.

- Po prostu wiemy za dużo - powtarza Louis, kiedy przerwa staje się zbyt długa. Wie, że muszą być jakieś argumenty, ale po prostu żaden nie chce mu wpaść do głowy. To tak jakby to była zasadzka, taka o której nadejściu nie miał pojęcia. - Nie ma tajemniczość albo podekscytowania związkiem, kiedy już wszystko wiesz o danej osobie.

Harry ledwie się uśmiecha i kiwa głową. - To ty, prawda, Lou? Zawsze jesteś dla tajemniczości i podekscytowania. To ja jestem dla romansu.

Louis zwęża oczy, kiedy dochodzą do niego słowa Harry'ego. - Powinienem się obrazić? Czuję, że tak.

Harry śmieje się i wzrusza ramionami. - Nie wiem. Powinieneś? - Zaczyna ponownie iść, płatki śniegu robią się większe, kiedy wychodzą z parku. - W ten sposób jestem bardzo tajemniczy.

- Zamknij się - mówi Louis, przewracając oczami. - Jesteś idiotą.

Harry uśmiecha się. - Tak, tak, słyszałem.

Rozdzielają się kilka bloków przed swoimi apartamentami, kiedy śnieg zaczyna bardziej prószyć, wiatr gwiżdże na cichych ulicach, kiedy idą w osobnych kierunkach do swoich domów.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro