/3/

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Regulus:

Gdy chłopaki zostawili mnie samego w pokoju Jamesa, odszedłem od laptopa i położyłem się na łóżku, chowając twarz w poduszkę. Byłem załamany tym, że rodzice nas tak załatwili i teraz mieliśmy kłopoty. Gdy tylko zostawałem sam, płakałem i myślałem o naszej sytuacji. Zostawili nas na lodzie, ja co prawda miałem pracę, na której nie zarabiałem zbyt dużo, ale płacili mi od godziny, więc teraz siedziałem tyle godzin dziennie, ile wlezie, żeby jak najwięcej zarobić na życie.

Teraz znów się popłakałem, za co było mi wstyd nawet przed sobą. Przytłaczała mnie perspektywa tego, że mamy zamieszkać sami, utrzymywać się za własne pieniądze i jeszcze mieszkać w jakiejś willi z dziwnym systemem sterowania. Dla mnie to był trochę kosmos, te wszystkie ulepszenia, ale świat idzie do przodu, więc i my musimy.

Leżałem tak już parę minut, pozwalając łzom spływać na poduszkę i nagle usłyszałem dźwięk powiadomienia z telefonu. Wyjąłem go z kieszeni i odczytałem wiadomość od mojego przyjaciela, Barty'ego.

"Hej Reg, co robisz?" — Napisał. Westchnąłem i położyłem się na plecach, żeby odpisać.

"Właśnie zrobiłem sobie przerwę w pracy, a co?" — Odpisałem i obserwowałem, jak pojawiły się na czacie trzy kropki, oznaczające, że on coś pisał.

"Wychodzimy na chwilę się przejść?"

Patrzyłem się przez chwilę na wiadomość, a potem westchnąłem i stwierdziłem, że w sumie nie jest to głupi pomysł. Przynajmniej się komuś wygadam.

"Jasne, przyjść po ciebie?" — Wysłałem, na co Barty dał odpowiedź twierdzącą, więc wstałem z łóżka i przyjrzałem się sobie w lustrze. Uznałem, że nie muszę się przebierać, tylko muszę odświeżyć twarz, więc udałem się w tym celu do łazienki.

Przemyłem twarz wodą i starannie ułożyłem włosy. Wyglądałem w porządku. Wróciłem do pokoju i wziąłem swój telefon i bluzę, a potem jeszcze zmieniłem obuwie. Rodzice Jamesa siedzieli w salonie, a że nie miałem klucza do ich domu, postanowiłem im oznajmić, że wychodzę. Zajrzałem do pokoju, a oni spojrzeli na mnie z uśmiechami na twarzach.

— Ja wychodzę na jakiś czas, wrócę pewnie niedługo.

— Dobrze, skarbie. Wziąłeś sobie coś na siebie? — Zapytała mama Jamesa. — Zaraz zrobi się chłodniej.

— Tak, mam bluzę. — Odpowiedziałem, posyłając jej lekki uśmiech.

— Możesz wziąć sobie mój klucz, w razie czego. Możliwe że wybierzemy się do sklepu, a nie wiadomo o której wróci James. — Odezwał się pan Potter. — Klucz wisi tam przy drzwiach, nie krępuj się.

— O, dobrze. Dziękuję. — Lekko skłoniłem głową w jego stronę i podszedłem do drzwi. Rodzice Jamesa byli dla mnie bardzo uprzejmi. Uwielbiałem ich i naprawdę byłem wdzięczny za to, ile dla nas zrobili. Nie tylko dali nam dużą część pieniędzy potrzebnych na zakup willi, ale też zgodzili się, żebyśmy się z Syriuszem u nich zatrzymali, choć mój brat po paru dniach przeniósł się do Lupina. 

Wziąłem klucze i wyszedłem na zewnątrz. Pogoda na szczęście dopisywała. Nie było bardzo gorąco, ale też nie było chłodno. Skierowałem się w stronę domu Barty'ego, a ten na szczęście mieszał zaledwie uliczkę dalej. Idąc myślałem o tym, że jutro czeka mnie stresujący dzień, bo będziemy ogarniać przeprowadzkę z chłopakami. Mieszkanie z Jamesem i Syriuszem jakoś mnie nie przerażało, ale z Remusem nie mieliśmy najlepszej relacji, więc obawiałem się, co z tego wyjdzie.

On zazwyczaj mi dogadywał, komentował to, co powiedziałem, albo dyskutował ze mną na jakieś tematy. Ja też potrafiłem mu się odgryźć, ale naprawdę tego nie lubiłem. Stresowało mnie czasami to, że gdy coś powiem, on znajdzie jakiś zgryźliwy komentarz na moją wypowiedź. Perspektywa tego, że mielibyśmy spędzać ze sobą każdy dzień pod jednym dachem była trochę przerażająca.

Barty doskonale znał sytuację i uważał, że nie powinienem się nim przejmować. Widocznie miał jakieś uprzedzenia wobec mnie czy coś. Sam nie wiedziałem, czy chodziło o sytuację z zeszłych wakacji w domku na działce, gdy to ja podrzuciłem pomysł, aby zejść do piwnicy, czy o coś innego. Od tamtego wyjazdu był dla mnie po prostu nieprzyjemny.

Dotarłem po chwili do celu i zapukałem do drzwi. Po chwili otworzyły się one i ujrzałem mojego przyjaciela, który jak zawsze ucieszył się na mój widok.

— Hej, masz trochę czasu? Przejdziemy się może na starą fabrykę? — Zaproponował, gdy tylko zamknął drzwi.

— A czemu aż tam? — Zerknąłem na niego z ciekawością.

— Mam wódkę. — Wyszeptał i zerknął na swój plecak. Uśmiechnąłem się lekko i kiwnąłem głową, a potem ruszyliśmy w drogę. Stara fabryka była oddalona o jakieś piętnaście minut drogi, więc w tym czasie opowiadałem mu o tym, jak wygląda sytuacja u mnie, ze szczegółami.

— W sumie fajnie, że trafiła wam się ta willa. Tanio, nowocześnie... Czego chcieć więcej?

— Weź, Barty... Będziemy królikami doświadczalnymi... — Westchnąłem.— Już bym wolał chyba tą działkę, na której byliśmy rok temu, niż takie eksperymenty...

— Reg, no co ty... Przecież to jest przyszłość! Takie nowoczesne bajery... Chętnie bym wpadł zobaczyć...

— Zaproszę was, jak będzie okazja. Bo pewnie Evan by się pofatygował z tobą, a mój brat i reszta za nim nie przepadają.

— To prawda. Evan już planuje imprezę w twojej willi. — Przyznał Barty i zaśmiał się krótko. — Staram się sprowadzać go na ziemię.

— To trochę trudne, co nie? — Zerknąłem na niego.

— Nawet bardzo. — Pokiwał głową. — Obiecał mi, że zajrzy dziś do starej fabryki, gdy tam będziemy. Może odwiezie nas do domu potem.

— O, no to super. Ma nowe auto, co nie?

— Tak, zajebiste jest! Musisz koniecznie zobaczyć! On jest zakochany w tym samochodzie chyba bardziej niż we mnie, ale doskonale go rozumiem. Mi też się podoba to auto. Jedno z nowszych BMW.

— Super... Chciałbym takie auto, a nie, musimy się wszyscy wozić tym gratem mojego brata. Jeszcze trochę, a ten samochód po prostu sam wybuchnie ze starości. Jest okropny...

— Może kiedyś kupicie coś lepszego. Stare samochody też mają swój klimat, co prawda.

— Ten passat to jeżdżąca kupa złomu... Sam bym go podpalił, gdyby nie to, że mój brat tak bardzo kocha to auto.

— Rozumiem. Mnie by to też pewnie denerwowało. — Poklepał mnie po ramieniu.

Po chwili dotarliśmy na miejsce. W starej fabryce nie działo się nic szczególnego. Zwykle ludzie przychodzili tutaj pić alkohol, co było tak powszechnym zjawiskiem, że nikogo to nie dziwiło. Właściwie, w samym budynku starej fabryki nikt nie przebywał, ale na parkingu, który był przy niej już tak. Często ludzie przyjeżdżali tutaj też samochodami i siedzieli przy nich ze swoimi znajomymi. Policja udawała, że nie ma pojęcia o tym miejscu, a ludzie zawsze zaprzeczali, że takowe istnieje. Po prostu, kto wiedział, ten wiedział. Przeszliśmy przez cały parking, mijając parę grupek, które raczyły się różnymi trunkami i dobrze się bawiły, a potem zasiedliśmy na naszym ulubionym murku z tyłu. Barty wyciągnął butelkę półlitrowej wódki o smaku cytrynowym z plecaka i od razu wzięliśmy po łyku.

Trochę obawiałem się picia zbyt dużej ilości alkoholu, bo nie byłem pewien, czy wytrzeźwieje do czasu, aż do domu wróci James i czy dotrę tam przed nim czy po nim. Oczywiście te obawy zniknęły po paru kolejnych łykach trunku i zacząłem się bardzo dobrze bawić w towarzystwie mojego przyjaciela.

On opowiadał mi, o tym, jak Evan ostatnio pokłócił się ze swoją siostrą i próbował zrobić jej na złość na wiele sposobów. Taki już był, gdy ktoś z nim zadarł, on zawsze robił tej osobie na złość, a jeśli chodzi o osoby, które lubił, zawsze się z nimi droczył. Ja i Barty byliśmy już przyzwyczajeni do jego zachowania, dlatego nie dziwiły nas ani dziwne ksywki, ani zaczepki, ani tym bardziej dwuznaczne komentarze. 

Wypiliśmy około pół butelki wódki, gdy Rosier podjechał do nas swoim nowiutkim samochodem. Zauważyłem, że po jednej stronie były jakieś smugi, jakby ktoś oblał auto czymś klejącym. On uchylił szybę i od razu zaczął opowiadać, co się mu przytrafiło.

— Kurwa, nie uwierzycie... Byłem na stacji i spotkałem tam twojego brata, Reggie, w jego starym jak świat passacie i twojego chłopaka też. Razem sobie siedzieli na parkingu w tym gruchocie. Zaparkowałem obok i zamieniliśmy ze sobą kilka słów, a jak potem poszedłem do sklepu kupić coś, żeby tu o suchym ryju nie siedzieć, oni coś wylali na moje nowiutkie auto! — Oznajmił z oburzeniem. Barty podszedł do auta i powąchał oblane miejsce, co wyglądało dość dziwnie.

— Cola... Albo pepsi... Trudno powiedzieć.

— Ja pierdole, jak zniszczyli mi lakier, to ich zapierdolę, przysięgam! — Evan wyszedł z auta i sam przyjrzał się klejącym śladom. — Wytarłem to na stacji ścierką, ale niewiele to dało. Macie jakąś wodę czy coś? Trzeba to zmyć...

— Mam chusteczki. — Podałem mu paczkę.

— Masz. — Barty wyjął butelkę wody z plecaka. Wszyscy wzięliśmy się za czyszczenie tych zabrudzeń z auta, co zajęło nam chwilę. Evan wziął parę łyków wódki z butelki i wciąż wyklinał mojego brata i Jamesa.

— Kutasy jebane w dupę, kurwa jak ja ich nie cierpię! Jak ty możesz w ogóle z nimi zamieszkać, Reggie...

— Wierz mi, nie mam wyjścia, ale oni akurat mi nie przeszkadzają. — Wzruszyłem ramionami. — Zajebiste masz to auto, kurwa, chciałbym takie...

— Co nie? A twój kochany chłopak stwierdził, że BMW to skrót od "bryka miejscowego wiochmena"!

— Myli się. — Barty prychnął pod nosem, a potem objął Evana ramieniem. — To skrót od "będziesz moim władcą". Wszyscy to wiedzą.

— Och, czyżby. — Rosier poruszył brwiami i uśmiechnął się cwaniacko. — Taki skrót podoba mi się bardziej.

Wziąłem butelkę wódki i napiłem się z niej, podczas gdy tamta dwójka zaczęła się całować i dobierać do siebie. To nie robiło na mnie żadnego wrażenia, oni zazwyczaj się tak zachowywali. W tym czasie zerknąłem też w telefon i odczytałem to, co wysłał James. Okazało się, że zdążył już wrócić do domu, więc odesłałem mu wiadomość, że wyszedłem z Bartym i wrócę za jakąś godzinę.

Wolałem nie wspominać mu o Evanie, bo wiedziałem, że James by od razu poruszył temat tego, jak go spotkał na stacji i musiałbym wtedy udawać, że żart, który mu wywinęli z moim bratem mnie rozbawił, a wcale tak nie było. Wkurzało mnie to, że często źle o nim mówili, lub robili mu jakieś durne żarty. Dla mnie Evan był super osobą i bardzo chciałem być taki beztroski jak on. Co prawda sam nie był święty i też potrafił im dokuczyć, ale dla mnie był prawie że autorytetem. Imponowała mi szczególnie jego pewność siebie. 

— Dobra, Barty, bo nie jesteśmy tu sami. — Powiedział, chwytając go za ramiona i odsunął go od siebie. Barty kiwnął głową i uśmiechnął się nieśmiało. — Jeszcze będzie czas. Reggie, co z tą ekskluzywną willą? Kiedy impreza?

— Będziemy ją wynajmować, na razie nie planujemy raczej imprezy. Zresztą, wiesz jacy oni są... Najlepiej by było się spotkać, jak ich nie będzie w domu, ale to rzadkość.

— Kurde... Bo ja już mam pomysł na tematykę imprezy i pomyślałem nawet, że można zrobić grilla...

— Byłoby super, tak... Ale no... Oni tam będą. — Westchnąłem. — Jeśli by się zgodzili, to nie ma problemu.

— No tak... To musisz monitorować sytuację i dać nam znać, jeśli się zgodzą na imprezkę. — Rosier poklepał mnie po ramieniu.

— Na imprezkę się zgodzą, ale nie z tobą. W tym jest problem.

— Ale chyba będę mógł ciebie odwiedzić, co nie?

— Nie no, raczej tak. — Wzruszyłem ramionami. — Coś się ogarnie.

— Właściwie, to tak samo twoja willa, jak i ich, możesz zapraszać kogo chcesz. Tak teoretycznie. — Oznajmił Barty. Evan pokiwał głową, przyznając mu rację.

— W sumie tak, to prawda. — Wziąłem znów łyka trunku z butelki. — Więc z pewnością was zaproszę, gdy tylko się tam zadomowię. Jutro będziemy przewozić rzeczy samochodem Syriusza.

— Tym gruchotem? Naprawdę? — Rosier uniósł brwi i prychnął śmiechem. — Powodzenia...

— No wiem, też czarno to widzę, ale nie mamy innego wyjścia. — Westchnąłem.

— Zaoferowałbym pomoc, naprawdę, ale że oni są pojebani, to niestety, Reggie...

— Evan, ja wiem, doskonale rozumiem. — Posłałem mu lekki uśmiech. — Naprawdę mnie to wkurza, że tak się zachowują.

— Nie potrafią się pogodzić z tym, że jestem taki zajebisty. — Stwierdził Rosier, zaczesując włosy do tyłu. Barty zachichotał i przytulił się do jego ramienia.

— Jesteś jedyny w swoim rodzaju, skarbie. — Powiedział do niego, chichocząc pod nosem. Wódka chyba uderzyła mu już do głowy.

Evan obdarzył go pocałunkiem i sięgnął do auta bo butelkę coca-coli. Otworzył ją i jeszcze przez jakiś czas staliśmy sobie razem, rozmawiając o różnych sprawach bieżących. Ja i Barty dopiliśmy do końca wódkę w tym czasie, a gdy Evan skończył pić swoją colę, wpakowaliśmy się wszyscy do jego auta. Oni siedzieli z przodu, a ja z tyłu. Rozglądałem się, podziwiając jak luksusowo wszystko w środku wygląda.

BMW Evana nie tyle było bardzo ekskluzywne, co też bardzo szybkie. Przeżyłem mały szok, gdy dojechaliśmy pod dom Jamesa w parę minut, podczas gdy passatem zajęłoby to pewnie cały kwadrans. Podziękowałem mu za podwózkę i pożegnałem się z nimi, a potem wysiadłem. Lekko się zachwiałem idąc do drzwi i odszukałem klucz w kieszeni.

Starałem się po cichu odblokować drzwi i bezszelestnie wejść do środka, lecz jak można by się było spodziewać, w stanie lekkiego wstawienia nie było to wykonalne. Wszedłem do środka i od razu potknąłem się o buty Jamesa, a żeby nie upaść chwyciłem się wiszących przy drzwiach kurtek. Klucze upadły na podłogę, robiąc trochę hałasu i już byłem pewien, że mój plan się nie powiódł.

— Kurwa... — Przekląłem szeptem, gdy odzyskiwałem równowagę. Drzwi od pokoju Jamesa uchyliły się, a światło z pokoju rozświetliło lekko korytarz.

— O, już jesteś Reggie. — Uśmiechnął się. — Trochę się zasiedziałeś, co?

— Trochę. — Przyznałem i podniosłem klucze z podłogi, po czym odłożyłem je na miejsce. Ruszyłem powoli w stronę pokoju, starając się zachować fason i nie pokazywać po sobie, że dość sporo wypiłem. James wpuścił mnie do środka i zamknął za mną drzwi, a potem chwycił mnie za dłoń i przyciągnął do siebie, łącząc przy tym nasze usta na moment.

— Mmm cytrynówka. — Skomentował, posyłając mi uśmieszek. — Sporo się wypiło?

— Tak trochę... Z pół butelki... Barty miał i byliśmy na starej fabryce. — Wyznałem, uśmiechając się niewinnie.

— Rozumiem, rozumiem. — Lekko pogłaskał kciukiem mój policzek. — Usiądź sobie, przyniosę ci wodę i coś słodkiego, żebyś się jutro nie obudził z kacem.

— Dzięki. — Cmoknąłem go w usta, a potem usiadłem na łóżku. Lekko zakręciło mi się w głowie, ale ogółem czułem się dobrze. Wszystkie moje problemy zniknęły na jakiś czas, co mnie naprawdę bardzo cieszyło.

James poszedł na moment do kuchni, a potem wrócił z butelką wody i batonikiem czekoladowym. Skonsumowałem najpierw batona, a potem napiłem się wody. Zawsze kazał mi wypić tak dużo, ile dam radę, bo podobno zapobiega to porannym konsekwencjom. Jedynym minusem tej metody jest to, że potem co jakiś czas lata się do łazienki.

Moja noc była więc trochę niespokojna. James spał jak zabity, a ja co zasnąłem, to budził mnie mój pęcherz. Gdy już zasnąłem na dłużej, to zadzwonił jego budzik i musieliśmy wstawać, żeby spakować wszystkie ważne rzeczy. Poranek nie należał do najprzyjemniejszych, ale jak już wypiłem kawę, zrobiło mi się trochę lepiej. Razem pakowaliśmy rzeczy do wszystkich walizek, plecaków, siatek i toreb, jakie tylko on miał w domu.

Jego rzeczy zajmowały większość tego miejsca, bo uważał, że wszystko musi ze sobą zabrać. Ja miałem tylko to, co wyniosłem ze sobą z domu w dniu wyprowadzki. Zostawiłem wiele rzeczy w pokoju, bo po prostu nie było czasu pakować wszystkiego.

— O której oni przyjadą, tak w ogóle? — Zapytałem, gdy już kończyliśmy pakowanie.

— Jakoś koło dwunastej. Syriusz lubi się wyspać, wiesz...

— No tak. — Westchnąłem i spojrzałem na zegarek, który pokazywał godzinę dziesiątą rano. — Mamy jeszcze czas.

— To dobrze, możemy sobie poleżeć i pooglądać tiktoki, jak już skończymy z tym.

— Tak... Pewnie... — Kiwnąłem głową i dopakowałem kilka ostatnich rzeczy do torby. Nie bardzo mi się chciało oglądać tiktoki, nie byłem fanem tej aplikacji, natomiast James był o krok od zaczęcia nagrywania swoich własnych, durnych filmików, ale chyba powstrzymywała go jednak moja opinia na ten temat. On i Syriusz codziennie marnowali czas w tej aplikacji i wysyłali sobie nawzajem coraz to durniejsze filmiki. Zwykle tego nie komentowałem, czasem też zawieszałem oko na tych głupotach, ale jakoś nigdy mnie to nie wciągnęło.

Tak jak uzgodniliśmy, tak też zrobiliśmy. James wyciągnął swój telefon i od razu włączył tiktoka, a ja po prostu się przytuliłem do jego boku i nawet nie zwracałem uwagi na to, co tam się wyświetlało. Zamyśliłem się, przy czym przymknąłem oczy i pewnie wyglądałem tak, jakbym spał. On po chwili zauważył, że nie śmieję się razem z nim i odłożył telefon, a potem objął mnie ramionami i przytulił mocno.

— Śpisz? — Zapytał szeptem i trącił mój nos swoim.

— Nie. Myślę. — Otworzyłem oczy, od razu spotykając jego wzrok. — Ciekawe jak to będzie, gdy zamieszkamy wszyscy razem...

— Będzie dobrze. Musi być. — Lekko musnął moje usta swoimi. — Trzeba myśleć pozytywnie.

— Wiem. — Przysunąłem się jeszcze bliżej do niego. — Ale trochę się boję, że coś się pozmienia...

— Zmiany są nieuniknione, skarbie. I jestem pewien, że ta zmiana będzie zmianą na lepsze. W końcu będziemy bardziej niezależni, będziemy u siebie... To całkiem fajna perspektywa.

— Ale też duża odpowiedzialność.

— Poradzimy sobie. Jesteśmy już dorośli. — Uśmiechnął się lekko i przytulił mnie mocniej. Westchnąłem i przylgnąłem do niego.

Jego bliskość zazwyczaj koiła moje nerwy, lecz tym razem nie potrafiłem uspokoić swoich myśli. On chyba doskonale to wyczuł i powoli obrócił się ze mną na łóżku w taki sposób, że znalazł się tuż nade mną. Jego dłonie delikatnie ujęły moje policzki, a oczy wpatrzyły się w moje.

— Zaufaj mi Reggie, wszystko będzie dobrze. — Wyszeptał. Posłałem mu lekki uśmiech i kiwnąłem głową. Chciałem w to wierzyć, lecz nie było to proste. Przestałem o tym myśleć dopiero wtedy, gdy on złączył nasze usta w powolnym i delikatnym pocałunku. Zawsze odpływałem, gdy całował mnie w taki sposób. Czułem się wtedy tak, jak za pierwszym razem, gdy nasze usta się spotkały.

Pozwoliliśmy sobie na trochę czułości, czekając na jakąś wiadomość od mojego brata. Telefon Jamesa w pewnej chwili wydał z siebie dźwięk powiadomienia, co początkowo zamierzaliśmy zignorować, ale on przypomniał sobie, że przecież to może być coś ważnego i sprawdził, kto napisał.

— Syriusz już wsiada do passata. — Oznajmił. — Musimy niestety wrócić do rzeczywistości, Reggie...

— Szkoda... — Zrobiłem smutną minę, na co James lekko musnął mnie w usta.

— Jak będziemy już w willi, to na pewno dokończymy to, co zaczęliśmy, okej?

— Okej. — Kiwnąłem głową. Obydwaj wstaliśmy z łóżka i poprawiliśmy na sobie ubrania. Zaczęliśmy po kolei przygotowywać torby do wyniesienia i zapakowania do samochodu.

Samochód Syriusza najpierw było słychać, a potem widać. Doskonale wiedzieliśmy więc, że jest niedaleko, gdy ryk silnika starego passata zakłócał spokojny poranek na przedmieściach. Zaparkował pod domem, gdzie my już na niego czekaliśmy. Ulżyło mi trochę, że przyjechał sam. Widocznie Remus zajmował się pakowaniem ich rzeczy. 

—Dobra panowie, pakujemy to wszystko i jedziemy. — Powiedział, uśmiechając się. Widocznie ekscytowała go przeprowadzka. Zazdrościłem mu takiego stanu, bo ja wciąż się obawiałem wielu rzeczy. 

We trójkę upchaliśmy prawie wszystkie torby do bagażnika i na tylne siedzenia. Zostało nam tak mało, że spojrzeliśmy po sobie i zaczęliśmy myśleć nad jakimś sensownym pomysłem. 

— Słuchajcie... Może coś damy na przednie... 

— Ale wtedy my się nie zmieścimy. — Zauważyłem. — Mamy na piechotę iść? 

— Kurde... Trzeba w takim razie wyjąć więcej, żeby z tyłu zrobiło się jedno miejsce i wrócimy po resztę. Będzie to miało wtedy sens. — Stwierdził Syriusz. — Dawajcie, wyciągamy te dwie walizki duże. 

Wspólnymi siłami wyciągnęliśmy z tylnego siedzenia walizki i jedną torbę. Odnieśliśmy na razie to co zostało do domu i wpakowaliśmy się w samochód. Potem rozpoczęła się najbardziej powolna podróż, jaka tylko jest możliwa samochodem. Ja siedziałem z tyłu z niektórymi bagażami i miałem nadzieję, że dość szybko dojedziemy na miejsce. Samochód jak na złość, gasł nam na każdym skrzyżowaniu. Nawet Syriusz zaczynał tracić cierpliwość, ale złego słowa o nim nie powiedział. Pod willę zajechaliśmy po upływie około pół godziny.

— Wy wypakujcie, ja muszę zajrzeć pod maskę, bo może coś się poluzowało. — Oznajmił mój brat. Wysiedliśmy wszyscy z auta, on od razu otworzył maskę i zaczął tam coś grzebać, a ja i James zajęliśmy się wypakowywaniem wszystkich bagaży ze środka. 

Otworzyliśmy drzwi wejściowe i we dwójkę po kolei wnosiliśmy wszystkie torby do przedpokoju i do salonu. To akurat zajęło nam całkiem mało czasu, a skończyliśmy akurat, gdy Syriusz skończył grzebać we wnętrznościach auta. 

— Dobra, chyba trochę się przeciążył i coś nie stykało, ale już powinno być dobrze. — Oznajmił. — Jedziemy po pozostałe torby? 

— Ja zostanę, zacznę rozpakowywać. — Powiedziałem. Nie miałem już ochoty na kolejną jazdę starym passatem. 

— Dobry pomysł. To my szybko się obrócimy i zaraz zajedziemy z resztą rzeczy. — James posłał mi uśmiech i razem z Syriuszem wsiedli do auta. Ja wróciłem do willi i wyciągnąłem telefon z kieszeni. Postanowiłem nagrać snapa dla moich przyjaciół. 

— Jestem już w willi, przynieśliśmy właśnie część rzeczy, a drugą część oni przywiozą pewnie za jakąś godzinę. — Opowiadałem, nagrywając ilość toreb w pokoju. — Będę rozpakowywać najważniejsze rzeczy, czyli wiecie, pościel, ręczniki i takie bibrzydełka.

Snap nagrał się, więc wysłałem na naszą wspólną grupę, którą mieliśmy z Bartym i Evanem. Zająłem się potem tym, aby znaleźć torby z tymi najważniejszymi rzeczami. Dość szybko wpadła mi w ręce ta z akcesoriami łazienkowymi, więc od razu pobiegłem z nią na górę do łazienki. O tyle było dobrze, że w willi były już meble. Wszystko z torby rozpakowałem do szafek i poustawiałem na półkach. Robiłem to dość starannie, dlatego zajęło mi to sporo czasu i trochę się zdziwiłem, gdy usłyszałem znów ryk starego passata na zewnątrz. 

James i Syriusz wypakowywali kolejne torby, gdy ja zszedłem na dół. Od razu ruszyłem do nich i zacząłem im pomagać przy wnoszeniu ich do środka. Mój brat potem oznajmił, że jedzie teraz do Remusa po ich rzeczy i wkrótce przyjadą. Gdy tylko odjechał, my zajęliśmy się tym, aby wypakować resztę najbardziej potrzebnych rzeczy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro