/8/

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Remus:

Po dość aktywnym wieczorze, jaki spędziliśmy z Syriuszem, trochę ciężko mi się wstawało rano. Musiałem jednak wziąć się w garść, bo w końcu mieliśmy z Jamesem iść dziś pierwszy dzień do pracy. Syriusz mógł trochę dłużej pospać, bo w restauracji miał być dopiero około pierwszej po południu. 

Była może siódma rano, gdy zszedłem na dół do kuchni, aby zrobić sobie kawę. James już był na nogach, a jego nastrój był bardzo dobry. Wczoraj wrócili dość późno z Regulusem, więc już się nie widzieliśmy. 

— Hej. — Powiedziałem do niego i od razu sięgnąłem po swój kubek i nasypałem do niego kawy.

— O, cześć. — Uśmiechnął się i nastawił wodę w czajniku do podgrzania. — Jak tam minął wam wieczór wczoraj?

— A świetnie. Zaraz jak poszliście, to na moment przyszedł ten konserwator od systemu i coś tam poustawiał. Potem zostaliśmy z Syriuszem sami, to wiesz... Trochę Dirty dancing i lampka wina na dobry sen... Było fajnie. A wam? 

— Nam super. — James westchnął rozmarzony. — Byliśmy na przejażdżce, potem wróciliśmy i oglądaliśmy gwiazdy... A potem trochę sobie potańczyliśmy i było bardzo fajnie. — Opowiadał. — Myślałem, że nie dam rady wstać rano, ale się przebudziłem pół godziny temu. 

— Mi też się zdawało, że nie dam rady, ale jakoś poszło. — Sięgnąłem po czajnik, bo woda akurat się podgrzała i zaparzyłem swoją kawę. Nauczyłem się zawsze zaczynać dzień od wypicia kawy i stało się to dla mnie pewną rutyną. — Za ile wychodzimy?

— Jakoś za dwadzieścia minut? Żeby zdążyć na czas, bo musimy dokładnie poszukać gdzie to jest. 

— Racja. — Kiwnąłem głową i upiłem łyk kawy. — Pójdę się ubrać, w takim razie. 

— Jasne. — James zerknął w telefon i zaczął coś klikać na ekranie. Ja powoli ruszyłem w stronę schodów, ale zauważyłem nagle, że przy piekarniku świeci się lampka, co by oznaczało, że coś się grzeje. 

— Ej, James? Nastawiałeś piekarnik? — Zapytałem, zerkając na niego. On uniósł wzrok i pokręcił głową. Obydwaj podeszliśmy, aby to sprawdzić. Na panelu wyświetlała się maksymalna temperatura, a z samego urządzenia biło ciepło. 

— To bardzo dziwne. — Stwierdził, klikając na panelu przycisk wyłączania. — Może po tej wizycie konserwatora coś się zresetowało?

— Możliwe. — Wzruszyłem ramionami. — Gdybyśmy nie zauważyli, to mógłby wybuchnąć pożar...

— Trzeba będzie uważać. Jak się to powtórzy, to zgłosimy sprawę konserwatorowi. Powiem Regulusowi, żeby miał na to oko, gdy nas nie będzie dzisiaj. 

— Dobra. — Kiwnąłem głową i upiłem łyk kawy, nim odszedłem w stronę schodów. Idąc na górę pomyślałem sobie, że zaczną się zaraz problemy z tym pierdolonym systemem i tyle będzie z naszego spokojnego mieszkania w pięknej willi na przedmieściach. Ta myśl mnie rozbudziła i trochę zdenerwowała. 

Gdy wszedłem do pokoju, znów wypiłem trochę kawy, a potem odstawiłem kubek na komodę i podszedłem do szafy. Można było otworzyć ją na przycisk, więc skorzystałem z tej opcji. Po co miałbym się sam szarpać z przesuwanymi drzwiami, skoro elektronika sama mi je rozsunie. 

Zastanowiłem się szybko nad tym, co ubrać i postawiłem na takie rzeczy, których nie będzie mi szkoda. W końcu wybieramy się na malowanie, więc najlepiej wziąć coś wygodnego i lekkiego. Ubrałem się więc w dresy i jeden z moich starych t-shirtów. Do plecaka wpakowałem też jeden na zmianę, w razie gdybym się ubrudził. Zerknąłem na końcu na moje social media, ale że było dość wcześnie, nikt nic ode mnie nie chciał. Schowałem więc telefon do kieszeni i przed wyjściem z pokoju zatrzymałem się obok lóżka, żeby spojrzeć na Syriusza.

Spał w najlepsze, w ogóle nie przeszkadzało mu to, że kręcę się po pokoju. Uśmiechnąłem się  pod nosem, wpatrując się w niego i pochyliłem się, aby lekko pocałować go w czoło na pożegnanie. On lekko się uśmiechnął przez sen, a potem obrócił się na drugi bok. Był taki uroczy, gdy spał.

Wychodząc z pokoju chwyciłem jeszcze swój kubek z kawą i dopiłem resztę. Postawiłem go potem w zlewie w kuchni i czekałem, aż pojawi się James, bo teraz go tu nie było. Pewnie poszedł na górę do siebie, żeby się przygotować. Czekając na niego, przejrzałem kilka aplikacji w telefonie. Nawet z ciekawości rzuciłem okiem na portal z wiadomościami i przeczytałem parę nagłówków.

Jak zwykle, sporo działo się w polityce, a to mnie mało interesowało. Kilka artykułów dotyczyło jakichś zmian w obrębie miasta, jeden był o jakimś wypadku, a ostatni tytuł, jaki wpadł mi w oko dotyczył jakiejś ucieczki z więzienia. Nie przykułem do tego uwagi, a że akurat James zaczął schodzić ze schodów, schowałem telefon do kieszeni. 

Chwilę później już byliśmy w drodze do pracy. Pogoda na szczęście sprzyjała temu, aby iść na piechotę. Nie było to też jakoś bardzo daleko. Po drodze rozmawialiśmy, a dokładniej, zastanawialiśmy się, jak będzie nasza praca wyglądać i czy damy radę w ogóle pracować fizycznie. 

James był bardzo optymistycznie do tego nastawiony. Uważał, że na pewno nie będzie to ciężka robota i damy sobie spokojnie z tym wszystkim radę. Czasami zazdrościłem mu tego, że potrafi dostrzegać pozytywy nawet w najgorszych sytuacjach. Ja miałem tendencję do pesymizmu i często myślałem o tym, co może pójść nie tak. W przypadku tej pracy, cóż, wiele rzeczy może pójść nie tak. Może się okazać, że się do tego nie nadajemy, zrobimy coś źle, albo w ogóle, zostaniemy oszukani. Wszystko się może zdarzyć. 

Dotarliśmy na miejsce jakoś po dwudziestu minutach. Pod domem już czekała na nas jego właścicielka i przywitała się z nami. Wydawała się sympatyczna, na pierwszy rzut oka. Miałem nadzieję, że nie okaże się jakąś wariatką. Weszliśmy do środka i poprowadziła nas po schodach na górę. 

— Malować będziecie to całe piętro. — Oznajmiła, potem wręczyła Jamesowi kartkę. — Tutaj rozpisałam każdy pokój i wszystkie kolory. Narzędzia i farby są już w pierwszym pomieszczeniu. Tylko to ma być zrobione bardzo dokładnie. 

— Oczywiście, będzie zrobione. — Zapewnił James i zerknął na rozpiskę. — Więc ten pierwszy pokój malujemy na niebiesko, tak?

— Tak, dokładnie tak. — Potwierdziła i poprowadziła nas do pomieszczenia, które obecnie miało poobdrapywane fioletowe ściany. — Trzeba będzie zdrapać starą farbę, trochę wyrównać pod nową i potem kłaść niebieski kolor. I pamiętajcie, żeby rozłożyć gazety na podłogach. Te panele są prawie że zabytkowe, uważajcie, żeby ich nie zniszczyć. 

— Tak jest, proszę pani. — Kiwnąłem głową. 

— Dobrze, więc ja was zostawiam z tym wszystkim, tak jak się umawialiśmy, osiem godzin dziennie, pod koniec dnia przyjdę zobaczyć, jak wam poszło. — Oznajmiła, a potem zostawiła nas w pokoju samych. Ja i James spojrzeliśmy po sobie i zaczęliśmy najpierw od rozkładania gazet na tych "zabytkowych" panelach podłogowych, a potem znaleźliśmy odpowiednie narzędzia, żeby zdrapać starą farbę ze ścian.

Strasznie długo nam z tym szło. W końcu nie było to łatwe zadanie do wykonania, a my robiliśmy to może drugi raz w życiu, bo dawno temu pomagaliśmy malować w domu Jamesa. Było to nasze jedyne doświadczenie w tym fachu i na szczęście dość pomocne, bo mniej więcej wiedzieliśmy, co mamy robić.

Około pierwszej w południe zrobiliśmy sobie małą przerwę na papierosa. Wyszliśmy przed dom i odpaliliśmy po jednym, przy okazji przeglądając nasze telefony. 

— O, Reggie napisał, że zrobi zapiekankę na obiad. I że wszystko jest w porządku w domu. — Powiedział James.

— To dobrze. Niech się dzieciak na coś przyda... — Wzruszyłem ramionami, skupiając się raczej na sprawdzaniu snapów od Syriusza, niż na tym, co mówię.

— Remus, muszę z tobą o czymś porozmawiać. — Zaczął James, więc zwróciłem na niego wzrok i odłożyłem telefon do kieszeni.

— O czym? Coś się stało? 

— Zauważyłem, że ostatnio zachowujesz się dość... Chłodno... Wobec Regulusa. W sensie, dogadujesz mu, wczoraj przy stole zrobiłeś scenę o tą marchewkę... I wiesz, tak się zastanawiam... O co ci właściwie chodzi? — Skrzyżował ramiona i uniósł brwi, oczekując mojej odpowiedzi. Nie spodziewałem się, że kiedykolwiek poruszy ten temat. 

— Po prostu za nim trochę nie przepadam. To dzieciak, zgrywa mądrale cały czas i pewnie uważa się za lepszego od nas. — Prychnąłem pod nosem i pokręciłem głową. — To, co przez niego musiałem zobaczyć na własne oczy, nigdy nie zostanie z mojej głowy usunięte, James. Gdyby nie jego wymądrzanie się, nigdy bym nie zszedł do piwnicy w domku na działce. 

— Och proszę cię, zszedłeś tam z własnej nieprzymuszonej woli, on cię tam nie wepchnął na siłę, a nawet on sam chciał tam zejść! Opamiętaj się.

— Trzeba było mu pozwolić, a nie się nad nim litować, bo jest odrobinę młodszy. Ty i Syriusz traktujecie go ulgowo przez cały czas, ja próbuję go nauczyć, że nie zawsze będzie miał taryfę ulgową w życiu. Na pewno nie ode mnie. — Powiedziałem stanowczo. James zmierzył mnie spojrzeniem, a potem nagle chwycił za kołnierz mojej koszulki i jednym szarpnięciem sprawił, że zrównałem się z nim twarzą w twarz.

— Dobra, posłuchaj mnie w tej chwili, bo nie będę tego więcej powtarzać. Masz go zostawić w spokoju i przestać z tymi zgryźliwymi komentarzami, bo jak nie, to powiem Syriuszowi całą prawdę... — Zagroził, posyłając mi cwany uśmieszek.

— Nie ośmielisz się... — Pokręciłem głową. James nie mógłby mi tego zrobić. Syriusz by mnie zabił, gdyby się dowiedział całej prawdy.

— Owszem, ośmielę się, jeśli wciąż będziesz tak się zachowywał wobec Regulusa, to prawda o tym wgnieceniu na boku passata wyjdzie na jaw. Powiem mu, że to wcale nie były dzieciaki pod szkołą, które strzeliły zbyt mocno piłką, a ty, gdy nie mogłeś otworzyć drzwi. 

— Myślałem, że samochód był otwarty i się zacięły... — Wyszeptałem. — On mi tego nie wybaczy, James...

— Wiem o tym. Dlatego dla własnego dobra, zostaw moje maleństwo w spokoju. — Puścił mnie w końcu i poprawił na mnie koszulkę. — Poważnie, nie bądź chujem, nie warto. Szczególnie, że mieszkacie teraz pod jednym dachem. 

— No dobrze... Będę się starał nie być niemiły. — Przewróciłem oczami i westchnąłem. Poczułem nagle wibracje z telefonu, więc wyciągnąłem go z kieszeni. — Dziwne, mama dzwoni. 

— Odbierz, może chce zapytać, czy wszystko w porządku. Ja wracam na górę. — Oznajmił James i wrócił do domu. Ja natomiast postanowiłem odebrać telefon. 

— Halo? Cześć mamo.

— Remus, skarbie... Jak dobrze, że odebrałeś... — Jej głos wydawał się przejęty, zaniepokoiłem się od razu, że coś złego się dzieje.

— Czy wszystko w porządku? Coś się stało?

— Zadzwonili do nas z policji dzisiaj rano. Okazało się, że jakiś czas temu z więzienia uciekło kilku więźniów i wśród nich był też ten morderca, który zabijał lata temu w Ellemont. Wiesz, ten którego ofiarę znaleźliście w naszym domku. 

— Co?! Jak to?! I nie złapali go jeszcze? Jest na wolności?!

— Tak, jest na wolności. Nie mogą go namierzyć, próbowali, lecz bezskutecznie. Dzisiaj dopiero nas powiadomili i kazali nam zachować czujność. Twierdzą, że jest szansa, że zechce popełnić kolejne morderstwo... Lub morderstwa... — Mówiła z przejęciem mama. Zaczynałem sobie wyobrażać, jak każdy z nas po kolei zostaje zadźgany lub zastrzelony. 

— To co my mamy zrobić?... Akurat we trójkę znaleźliśmy już pracę, nie możemy teraz z tego zrezygnować i schować się w willi, dopóki tego faceta nie złapią... Nie mamy nawet czym się obronić.

— Wiem, skarbie... Musicie być bardzo ostrożni, uważajcie, żeby nikt was nie śledził, noście przy sobie telefony. Może zainwestujcie w jakieś paralizatory, lub gaz pieprzowy...

— Pomyślimy o tym... Porozmawiam o tym zaraz z Jamesem, on może coś wymyśli. Muszę już wracać do pracy, dzięki za telefon, mamo. 

— Trzymaj się skarbie, uważaj na siebie.

— Jasne, ty  też. 

Rozłączyłem się i schowałem telefon do kieszeni, a potem szybko poszedłem na górę po schodach. James właśnie bawił się w zdrapywanie farby z kolejnego fragmentu ściany i zerknął na mnie, gdy pojawiłem się w pomieszczeniu.

— Wszystko okej? Jesteś blady jak ta ściana obok. 

— James, mamy duży problem. — Podszedłem do niego i położyłem dłoń na jego ramieniu. — Morderca z Ellemont jest na wolności od jakiegoś czasu.

— Co?! — Szpachelka, którą trzymał właśnie wypadła mu z rąk. — Nie może być...

— Ale jest. Uciekł z więzienia, razem z innymi. Mama twierdzi, że może chcieć nas dopaść... 

— Okej... Spokojnie, nie panikujmy... — Wziął kilka głębszych oddechów. — Może nas nie znajdzie... Nie wie chyba, jak wyglądamy, co nie?

— Chyba... Nie mam pojęcia... — Westchnąłem. — Słuchaj, na razie nie możemy powiedzieć reszcie. Syriusz spanikuje, a ten twój mądrala zechce jeszcze szukać tego mordercy. Musimy to zachować w tajemnicy, dopóki nie dzieje się nic poważnego.

— Okej... Tu się z tobą zgodzę, lepiej im na razie nie mówić, bo zrobi się chaos. Ale musimy być czujni i jakoś ich chronić... 

— Owszem. Ale tak, żeby się nie zorientowali, przynajmniej na razie. Co prawda w każdej chwili mogą o tym przeczytać w internecie, lub usłyszeć w radiu... 

— Albo zobaczyć na tiktoku, dowiedzieć się od kogoś znajomego, jest wiele opcji, tak naprawdę. — Zastanowił się James. — Cóż, póki nie będą wiedzieli, my spróbujemy jakoś zadbać o bezpieczeństwo. 

— Tak... Ile godzin jeszcze nam tu zostało?

— Jakoś ze trzy... 

— No to bierzmy się do pracy, niech czas szybko zleci...

Zabraliśmy się znów za robotę i udało nam się do końca zdrapać starą farbę. O dziwo gdy byliśmy poddenerwowani, szło nam dużo lepiej, niż wcześniej, gdy byliśmy spokojni. Pod koniec ostatniej godziny zjawiła się właścicielka i wydawała się całkiem zadowolona. Nakazała nam zjawić się kolejnego dnia o tej samej porze i pożegnaliśmy się.

Idąc do domu cały czas się rozglądaliśmy, czy aby na pewno nikt za nami nie idzie. James stwierdził, że musimy zacząć nosić ze sobą jakieś noże albo chociaż scyzoryki. Był wstrząśnięty wieściami o ucieczce tego mordercy. Ja w sumie też, ale tak jak do wszystkiego, do tego też podchodziłem na chłodno. 

Co ma być to będzie, najwyżej zginę. Trudno się mówi. 

Dotarliśmy do naszej willi zaskakująco szybko. W środku czuć było zapach spalenizny i już wiedziałem, że dzieciak przypalił zapiekankę. Weszliśmy do kuchni, gdzie on właśnie urzędował. Okno było otwarte na oścież, a naczynie żaroodporne z jedzeniem stało przy nim. 

— Reggie, wszystko okej? — Zapytał James, zwracając jego uwagę. On spojrzał na nas lekko zmieszany, a potem zerknął na jedzenie.

— Przypaliłem zapiekankę, ale nie wiem jak to się stało... 

— No chyba normalnie. — Odezwałem się, ale James spiorunował mnie spojrzeniem, więc nic już dalej nie mówiłem. Dla mnie to było oczywiste, że dzieciak tego po prostu nie upilnował. 

— Ustawiłem wszystko jak trzeba, a gdy przyszedłem po jakimś czasie sprawdzić, czy się upiekło, to jedzenie się prawie paliło. Temperatura sama się podwyższyła do maksymalnej... 

— Cholera... To coś się zepsuło z piekarnikiem. Rano się włączył sam.

— A nic innego się nie działo? — Zapytałem, rozglądając się.

— W sumie nie... Raz gdy byłem w kuchni, to w salonie włączył się głośnik, ale był tylko komunikat, że bluetooth device is ready to connect czy coś takiego. 

— Coś jest nie tak z systemem. — Stwierdził James. — Musimy chyba zadzwonić do tego konserwatora, od jego wizyty coś jest nie tak.

— Konserwator był? — Zapytał Regulus. — Kiedy?

— Wczoraj, jak poszliście. — Odpowiedziałem i z ciekawości podszedłem do blatu, zerknąć na zapiekankę. Była nieźle przypalona i nie wyglądała jak coś, co chciałbym skonsumować na obiad. Moja mina chyba to wyraziła, bo Regulus odsunął się w stronę Jamesa i uczepił się jego ramienia.

— A co powiecie na to, żeby na obiad skoczyć do tej restauracji, w której pracuje Syriusz i zobaczyć jak mu idzie? — Zaproponował James. Pomysł ten wydał mi się wręcz bardzo dobry. 

— Jestem za. Mamy samochód, czy Syriusz nim pojechał do pracy? 

— Pojechał nim, razem z Marlene. 

— Dobra, to się przejdziemy. Odpoczniemy chwilę, co nie?

— Tak, odpocznijmy. — James kiwnął głową i objął Regulusa ramieniem. — Trochę się zmachaliśmy w pracy.

— Ja będę na górze, jakoś za godzinę się wybierzemy. — Oznajmiłem i poszedłem na górę do pokoju. Tam od razu padłem na łóżko i poczułem lekkie zmęczenie. Wyciągnąłem telefon i postanowiłem poszukać artykułu o tym naszym mordercy. Byłem ciekaw, czy coś więcej powiedzą tam na jego temat. 

Zbyt wiele informacji jednak nie znalazłem. Był ubogi rysopis i krótko powiedziane, ile morderstw popełnił. Podali też miejsca, do których mógł się udać. Na liście były jednak wioski w okolicach Ellemont, nie nasze okolice. Niezbyt zadowolony z rezultatów szukania, odłożyłem telefon na bok i westchnąłem. 

Przymknąłem na moment oczy, ale nagle usłyszałem jakiś dźwięk z łazienki, jakby nagle włączyła się woda. Podniosłem się z łóżka i podszedłem do drzwi, lecz gdy chciałem je otworzyć okazały się zamknięte. Wydało mi się to bardzo dziwne. Wziąłem pilota, którym można było odblokować i zablokować zamki i z jego pomocą udało mi się dostać do łazienki. W kabinie prysznicowej włączona była gorąca woda. W pomieszczeniu zaczęła się nawet unosić para wodna.

Szybko wyłączyłem wodę i uchyliłem w łazience okno. Byłem trochę zbity z tropu. Dlaczego to się samo włączyło? Czy to jakiś błąd systemu, czy może wręcz przeciwnie...

Co jeśli ta willa też jest nawiedzona, tak jak domek na działce?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro