Kobieta w bieli

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

*3.rd*

W kawiarni siedziała nastolatka, wyglądała na skupiona i poważna w tym co robiła popijając cicho już prawie skończony czekoladowy shake. Ubrana była w czarną skórzaną kurtkę pod spodem miała czerwony już wyblakły T-shirt- który widac było że kochala. Czarne jeansy przylegające do jej chudych nóg, na stopach nosiła czarne trampki. Jej włosy byly krótkie w kolorze smoły- czarne i gęste, a jej twarz gościła piegi które podkreślały jej urodę i zielone duże ovzy które miały duże wachlarze gęstych i czarnych rzęs. Na jej szyi byly dwa naszyjniki jeden z pentagramem wytworzonym z srebra, drugi był srebrnym pierścionkiem, który zawiesiła na łańcuszku i nosiła przy sercu.

Przed nią były rozłożone różne papiery, jak i znajdował się laptop. 

- Podać coś?- zapytała rudowłosa kelnerka

- hm? A.. Tak poproszę cole.- powiedziała i wróciła do szukania czegoś. Kelnerka zapisała, zamówienie i odeszła. Po chwili przyszła z powrotem i podała napój.Dziewczyna podziękowała, nie odrywając wzroku od ekranu laptopa.  Po chwili szukania czegoś w sieci wstała, dopiła napój, pozbierała papiery i wyszła z kawiarni zostawiając na stoliku, gdzie siedziała pieniądze za zamówienie.

Poszła na przystanek autobusowy i czekała na swój transport do miasta Jericho. Nie musiała długo czekać. Wzięła swoją dużą torbę, i ruszyła do autobusu. Zapłaciła i pojechała. 

Wzięła swoją MP 3, włączyła swoją ukochana playlistę, która męczyła od kiedy pamięta, każda piosenkę znała na pamięć i delikatnie poszukiwała nogą w ich rytm. Oparła czoło o zimną szybę, i patrzyła na drzewa, domy, ludzi, których mijała. Wszyscy mieli życia i problemy po niektórych było to widoczne, ale niektórzy potrafili nosić kolorowe maski. Dla niej oni nie byli świadomi istnienia jakie panowało ja ziemi na której żyją, ile legent jest prawda a bajki które mają miejsce w życiu niektórych z nich. Nawet nie zauważyła kiedy zasnęła.

Dotarła na miejsce o 7 rano. Nie pociągająco się poszla do najbliższego motelu w okolicy. Gdy przechodziła przez drzwi zderzyła się z dwoma mężczyznami Jeden był niski, miał lekki zarost i zielone oczy, drugi zaś, był wyższy i tak samo jak jego towsrzysz posiadał zielone oczy na które najbardziej zwróciła uwagę przez podobieństwo do jej własnych.

- przepraszam- powiedziała i odeszła.

- nic się nie stało- powiedział mężczyzna z krótszymi włosami i krotkonsie uśmiechnął wymijając ją. Dziewczyna podeszła do recepcji i poprosiła pokój. Dostała go z jak zawsze dziwnym wzrokiem recepcjonisty, mówiącym jej od razu "nie masz rodziców?"  Coś w tym stylu. Spotykała się z tym od kiedy została łowca, rzadko spotyka się nastolatkę która została łowca, czy wogole samotnie podróżującą.

Weszła do środka pokoju i rzuciła swoją torbę o kolorze zgniłej zieleni. Usiadła na łóżku- które było o dziwno dla niej naprawdę miękkie. Przez chwile patrzyla prosto w sufit nad sie czymś zastanawiając. Nie trwało to długo bo od razu wzięła się do pracy. Otworzyła torbę i zaczęła wszystko wyciągać na łóżko, na którym przed chwilą siedziała. 

Po wyciągnięciu najpotrzebniejszych rzeczy czyli: broni palnej, noży, nabojów, kredy, benzyny i soli. Wzięła swoją ulubioną broń, pistolet- był czerwony z czarnym przebiciem. Wzięła go do rąk i obejrzała z każdej strony, na jej twarzy pojawił się uśmieszek. 

- jak ja cię kocham...- powiedziała i zaśmiała się cicho. Wyciągnęła magazynek i załadowała do niego naboje z soli.- Łowca duchów przyjechał do miasta, już po ciebie idę kobieto w bieli....- jej słodki uśmiech zmienił się na chytry. Schowała swoją broń do kieszeni którą przyszyła do jej kurtki, zaraz po niej wzięła nóż myśliwski, z prawdziwego srebra. Obróciła go i obejrzała. Wzięła butelkę z wodą święconą i go oblała. i schowała do tylnej kieszeni spodni. Po chwili spojrzała na zegarek i ruszyła w stronę domu jej celu- kobiety w bieli.

Ruszyła na polowanie. Oczywiście musiała tam dotrzeć na piechotę, bo nikt normalny nie zawiezie czternastolatki do lasu pod dom który wygląda jakby miał z niego wyskoczyć seryjny morderca I zadzgać ich z psychopatycznym uśmiech gdy oni by leżeli wykrwawjajac się. Gdy doszła do lasu gdzie znajdować miał się owy dom, usłyszała odgłos tłuczonego szkła, wtedy już wiedziała co się dzieje i nie mogła pozwolić na swojej warcie by to się stało.

- kurwa... Kolejna ofiara.- powiedziała i pobiegła do starego domu. 

Na miejscu widziała czarne auto z stłuczoną szybą I dwójkę mężczyzn, których widziała w motelu. Załadowała broń i strzeliła do ducha kobiety, który zniknął pod wpływem soli z której była zrobiona jej Amunicja. Mężczyźni przez chwilę się rozglądali, za ich bohaterem, ale w końcu zaprzestali i jeden z nich, ten wyższy, wsiadł do auta i wjechał prosto do domu. 

- co on odpierdala?- zapytała samą siebie. I pobiegła do teraz rozwalonego domu przez wyburzoną ścianę. Zobaczyła jak kobietę, którą miała się zająć tuli dwoje dzieci- no tak, miała dwoje dzieci które utopiła dlatego bała się tu wrócić... Nieźli są...- pomyślała. 

- kim jesteś?!- zapytał ten niższy blondyn, wymierzając w nastolatkę broń.

- Sally Winchester. A wy coście za jedni i skąd wiedzieliście o tym duchu?!- krzyknęła, tak samo jak oni ją zapytali.

- Winchester?- zapytał samego siebie ten wyższy brunet. Ale natura Sally, pozwoliła sobie na komentarz.

- Nie, John Lennon.- powiedziała i nadal wymierzała broń w dwoje mężczyzn.

- Dean Winchester.- powiedział blondyn który na jej komentarz wywrócił oczami.

- Sam Winchester.- odpowiedział jej drugi.

- CO?......

C.D.N

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro