Zamówienie: Liściasta Sadzawka x Wronie Pióro✔️

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Kotka wierciła się niespokojnie. Nie potrafiła leżeć w miejscu. Odwróciła się na bok w kierunku swojego partnera, odwróconego do niej czarnymi plecami. On chyba też nie spał. Z tego co się poprzedniego dnia dowiedzieli, ich klanowi przyjaciele byli w kłopotach. Sprawiała im ból świadomość, że nie mogą im pomóc. Ale zadecydowali nie wracać do starego domu i mieli się tego trzymać. Klany będą musiały sobie jakoś poradzić bez nich.

Liściasta Sadzawka usiadła na ziemi. Wronie Pióro zrobił to samo. Odwrócili się do siebie pyskami. Jego błękitne oczy były nieodgadnione, ale wiedziała, że partner również zamartwia się tym, czym ona.

- Myślisz, że dobrze zrobiliśmy? - spytała.  Może źle zrobiliśmy i to wszystko było pomyłką? Liściasta Sadzawka odrzuciła od siebie tą myśl.

- Dobrze - odpowiedział po chwili wahania czarny kot. - Nie wiem, czy zniósłbym tą głupią zasadę, że koty z dwóch różnych klanów nie mogą ze sobą być. To egoistyczne.

Była medyczka uśmiechnęła się i ich ogony się splotły.  Spojrzeli ku wyjściu z jaskini, w której zamierzali spędzić tę noc i się schronić. Słońce właśnie chowało się za horyzontem i trzeba było zmrużyć oczy w małe szparki, by dojrzeć ostatni kawałek dużej, świecącej kuli.

Ponownie położyli się spać, ale tym razem spokojni i przytuleni do siebie. Po raz pierwszy od czasu opuszczenia swoich klanów byli zupełnie pewni swojej decyzji.


______________________________


Jasnobrązowa pręgowana kotka biegła przed siebie ile sił w łapach. Jej bursztynowy wzrok był zamglony, wygląd niechlujny, a serce — złamane. To, co się przed chwilą stało, pozbawiło ją sensu życia.

Do końca swojego kociego żywotu będzie miała przed oczami te scenę. Czarny, ogromny pies rzucający się na nią zupełnie znikąd. Wronie Pióro, który próbował ją ratować, jednak bez skutku.

— Liściasta Sadzawko, uciekaj! — wrzasnął.

— Nie mogę! Wronie Pióro, zostaw go i uciekajmy razem! — piszczała desperacko.

— Wtedy zabije nas obu! Uciekaj, Liściasta Sadzawko!

— Błagam, Wronie Pióro! — Próbowała pomóc ukochanemu, ale to na nic. Potężne zwierzę podniosło łapę i zadało ostateczny cios. Wrzasnęła z rozpaczy i wściekłości.

Pamietęła tylko, że potem potwór zwrócił się w jej stronę a ona zaczęła uciekać. Łapy bolały ją niemiłosiernie, ale to nie było ważne. Wronie Pióro kazał jej uciekać, więc uciekała. Napewno wolałby, żeby przeżyła niż umarła.

A potem zrobiło się czarno. Nic nie widziała. Zakręciło jej się w głowie i upadła. A potem już nic. Pustka.


______________________________


Obudziło ją szturchanie czyjejś łapy. Mruknęła sennie i otworzyła oczy. Równo nad sobą, nad twarzą, przyglądał się jakiś śnieżnobiały, pulchny kocur. Gdy zauważył, że Liściasta Sadzawka otworzyła oczy, cofnął się nieco i przechylił głowę na bok. 

Liściasta Sadzawka zamrugała. 

- Wronie Pióro? - zapytała. Nie, przecież to na pewno nie był on. Wronie Pióro wyglądał zupełnie inaczej. Biały kocur zmarszczył brwi. - To jest sen, prawda? - miauknęła z nadzieją. - Wroniemu Pióru nic się nie stało, a ty jesteś... Obłocznym Ogonem? - teraz to ona zmarszczyła czoło, nadal nie zmieniając pozycji.

- Eeeee nie, nie jestem żadnym z tych, o których mówisz - zaprzeczył. - Mam na imię Kamień - wypowiedział z dumą, jakby to było duże osiągnięcie.

Rzeczywiście, jego głos znacznie odbiegał od obydwóch znanych mu tonów kocurów. Ale ten wyglądał tak podobnie do Obłocznego Ogona... poczuła uścisk w żołądku gdy przypomniała sobie, że opuściła śnieżnobiałego wojownika i resztę swojego klanu.

A potem przypomniała sobie o śmierci Wroniego Pióra i z rozpaczy wszystkie wnętrzności podeszły jej do gardła. Gdyby zostali w swoich klanach, nic takiego by się nie stało. Nie mogliby być razem, ale chociaż mieliby możliwość widzenia się na przykład na zgromadzeniach. Żaden głupi pies nie zabiłby jej miłości.

Kamień chyba zauważył jej gwałtowną zmianę nastroju.

- Czy wszystko w...

- Nie, nic nie jest w porządku! - wybuchła. - Wronie Pióro nie żyje, zostawiłam mój klan na pastwę losu, jestem beznadziejna! - słowa ledwo co przechodziły jej przez usta. Rozpacz rozrywała Liściastą Sadzawkę od środka. - Teraz najlepszym wyjściem byłoby umrzeć, by się z nim spotkać! 

Kamień ponownie się cofnął, najwyraźniej zdezorientowany i trochę przestraszony. Ale kotka nie zwracała na to uwagi. Kontynuowała.

- Jak ja mogłam być taka głupia? Naprawdę byłam kiedyś medyczką służącą Klanowi Gwiazdy? To przez nich ta sytuacja miała miejsce! A niech cię, Klanie Gwiazdy!

Ostatnie zdanie zostało tak zniekształcone przez jej łkanie i nastrój, że zabrzmiało jak bezsensowny bełkot. Jej oczy były całe we łzach, zamglone, więc nawet nie zauważyła, jak Kamień wbiegł do domu swojego Dwunożnego i go zawołał. Zorientowała się o tym dopiero, gdy ktoś uderzył ją jakimś długim, kolorowym patykiem zakończonym futrzastym prostokątem. Syknęła na niego złowieszczo, ale nic tym nie zdziałała. Dwunożny ponownie uderzył ją kijem. Cofnęła się nieco, wbijając mordercze spojrzenie w Kamienia, który ze strachem przypatrywał się temu zza dziwnego przezroczystego lodu w domu dwunożnych. 

- Zdrajca - mruknęła pod nosem i zwróciła się do Dwunożnego. - Jak śmiesz mnie atakować? - warknęła i rzuciła się na jego tylną, długą łapę. Ten krzyknął i zaczął się wyrywać, jednak Liściasta Sadzawka nie odpuszczała. 

Ostatecznie jednak przegrała i z rannym bokiem opuściła teren Dwunożnych. Nie zwracała uwagi na krew, wypuściła z siebie jedynie rozbudowaną wiązankę przekleństw pod adresem Kamienia i jego pana. Co za parszywy futrzak!

Później czas nie miał już znaczenia dla Liściastej Sadzawki. Straciła jego poczucie i nie potrafiła nawet ogólnie określić, ile pałętała się w tę i we tę. Z dwa zachody słońca? A może wschody? A może minęło już pół księżyca? To było możliwe, zważając na to, że nie jadła, nie piła i prawie nie spała. Była wychudzona tak, że prawie wszystkie kości były widoczne pod wypłowiałym futrem, które było pozlepiane i powyrywane. 

W końcu znalazła miejsce, w którym ostatnio zatrzymała się z Wronim Piórem. Do tego czasu nie czuła nic, jej duch przepełniony był pustką. Teraz jednak, gdy dotarła do miejsca, z którego oglądali ich ostatni wspólny zachód słońca... wszystkie wspomnienia powróciły wraz z ogromną rozpaczą. Straciła wszystko, co miała. Nie doceniała tego wcześniej. 

Wspięła się do tej jaskini i przycupnęła zgarbiona na jej krawędzi. Wpatrzyła się w dal i gdyby miała wzrok, jaki niegdyś miała, dostrzegłaby w oddali odległe tereny czterech klanów. Łzy napłynęłyby masywnie do jej bursztynowych oczu, gdyby miały z czego się wziąć. Dopiero teraz jej ogromne odwodnienie dało się we znaki, co oczywiście nie oznaczało, że wcześniej tego nie robiło. Organizm aż krzyczał o środki do życia, których nie miał. 

Dla Liściastej Sadzawki nagle nawet zwykłe utrzymanie się w pozycji siedzącej wydało się zbyt wielkim wysiłkiem. Położyła się na zimnym podłożu i przed oczami przeleciało jej całe życie. Kocięce księżyce spędzone z Wiewiórczym Lotem i Piaskową Burzą w żłobku, moment mianowania na uczennicę a potem pełnoprawną medyczkę, ten błysk dumy w oczach rodziców, gdy jej siostra wyruszyła na wyprawę z Jeżynowym Pazurem i Wronim Piórem... te wszystkie piękne chwile z Rozżarzoną Skórą i Szczawiowym Ogonem... zgromadzenia medyków i czterech klanów... 

Po raz ostatni wyobraziła sobie Wronie Pióro, o czarnej sierści, zawiadackim uśmiechu i o tych intensywnych, błękitnych oczach w których zawsze siedziała ta nonstalgiczna iskierka. Zamknęła oczy z obrazem wszystkich, których kochała i już nigdy ich nie otworzyła.


___________________________


Hej!

i w ten oto sposób skończyłam kolejny oneshot, który był zamówieniem @jasminowykwiat (sry nie umiem oznaczać osób na komputerze XD). Liczy on sobie ok. 1150 słów.

Mam nadzieję, że wam się spodobało. mi się przyjemnie to pisało.

I owszem, to również nie przeszło korekty. 

Tak więc chyba zacznę już pisać kolejny oneshocik, bo mam sporo zaległości XD

bye!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro