Prolog

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

-Arthur! - Zawołał szef gangu marszcząc brwi, był wściekły. Wściekły na swojego "syna" za to jaki ten lekkomyślny się stał, jak naiwny... Miał przejąć po nim obowiązki, a teraz? Teraz najchętniej oddałby je Bellowi i jedynie jego niespotykana wśród zbrodniarzy relacja z młodszym mężczyzną skłaniała go do wstrzymania decyzji. No i kilka innych plusów które posiadał mężczyzna który z miną zbitego psa szedł w jego kierunku. Po chwili na jego wykrzywionej twarzy pojawił się grymas nienawiści. Spojrzał za siebie i dostrzegł uśmiechającego się wrednie Micah, zdziwiony oddał nieprzyjemny uśmiech i wrócił wzrokiem do swojego 'syna'.

-Czego? - zapytał opryskliwie zakładając ramiona na piersi i prostując się jak struna. Jego wzrok tylko pobieżnie przemykał po starszym, co chwila wracając do blondyna za głową szefa gangu.

-Przestań.

-Słucham? - Arthur zmarszczył zdziwiony brwi ale wciąż pilnował wzrokiem każdego ruchu mężczyzny za Van Der Lindem.

-Arthur... albo kurwa przestaniesz, albo dostaniesz od kogoś po mordzie - młodszy natychmiast zaprzestał przyglądaniu się blondynowi i spojrzał zdziwiony na swojego przybranego ojca.

-Słucham...? - jego wzrok lekko błędny, w uszach wciąż mu szumiało, miał nierówny oddech jakby przebiegł maraton. Przełknął ciężko ślinę.

-Powtarzasz się - Na policzki Morgana wpłynął delikatny rumieniec wywołując cichy śmiech z piersi starszego - Ech dzieciaku... mam dla ciebie robotę - Arthur uśmiechnął się delikatnie, jednak uśmiech ten szybko zniknął gdy tylko z ust drugiego wypływały dalsze słowa - Micah potrzebuje pomocy w załatwieniu jakichś swoich spraw w górach. Pojedziesz razem z nim, dobrze? - Dutch zauważył strach w oczach jaki przemknął tylko na krótką chwilę szybko zastąpiony obojętnością.

-Ktoś jeszcze jedzie?- w jego głosie nutka nadziei, której powodu Dutch zupełnie nie potrafił odgadnąć. Nie rozumiał relacji jego najbliższych sprzymierzeńców,którzy na każdym kroku starali się podłożyć sobie nogi. Jednak mimo pięknych słówek Bella o jego lojalności i oddaniu, z każdym dniem coraz mniej ufał przebiegłemu mężczyźnie. Zbyt przebiegłemu dla własnego dobra.

-Nie. Tylko wy. - Arthur zmarszczył brwi i jeśli to możliwe bardziej się wyprostował wypinając pierś do przodu i z niemym wyzwaniem zmierzył wzrokiem wąsatego mężczyznę.

-Yhm...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro