Epilog

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Był już wieczór, kiedy oddawaliśmy tych bandytów w ręce strażników twierdzy Cordonu. Fort wznosił się na wzgórzu otoczonym lasem że wszystkich stron. Między budowlą, a lasem było jednak co najmniej sto metrów odstępu. Zbudowana z ciemnego kamienia. Jego mury wznosiły się na wysokość dziesięć metrów.

Zbudowany na kształt pomniejszego zamku, posiadał pięć wierz. Cztery z nich znajdywały się w narożnikach muru, tworząc kwadrat, a ostatnia z nich znajdowała się po środku niewielkiego dziedzińca. Była ona za razem najwyższą wierzą, jak i siedzibą Barona tego lenna.

Gdy tylko udało nam się przekazać zbójców, ruszyliśmy dalej w kierunku Redmont. Dni mijały nam spokojnie i przyjemnie w swoim towarzystwie. Rana na ręce zdążyła dobrze się zaleczyć, a kłopotów po drodze żadnych nie napotkaliśmy. Za dnia słońce ogrzewało nas przyjemnie, zaś nocą, gdyż chłodno, zadowalaliśmy się ciepłem ogniska i gorącą kawą.

W końcu po czterech dniach dotarliśmy do Redmont. Był wieczór, a słońce chyliło się powoli ku zachodowi. Na niebo wpłynęły piękne barwy pomarańczu i czerwieni, zdobiąc je jak co dzień. Promienie zachodzącego słońca z trudem przeciekały się przez gałęzie, ledwo oświetlając leśną dróżkę prowadzącą do chatki zwiadowcy.

Już u progu niewielkiej polanki przywitało nas radosne rżenie Abelarda. Z wnętrza małej chatki wydostawał się przez okno blask ognia płonącego w kominku. Uśmiechnęłam się delikatnie na widok znajomego miejsca. Tyle wspomnień...

Zeskoczyłam sprawnie z konia i poprowadziła klacz do niewielkiej stajni obok budynku. Zdjęłam ze Strzały siodło i juki uwalniając ją od ciężaru. Parsknęła cicho i skierowała swój pysk na koszyk z jabłkami. Zaśmiałam się pod nosem i podałam jej jabłko. Klacz przyjęła jabłko, poczym spojrzała na mnie wymownie, parskając.

- Nie ma mowy kochana. Jedno na dzień.- zaśmiałam się na jej zachowanie i skierowałam się w stronę wyjścia. Za mną usłyszałam jeszcze jedno gniewne parsknięcie.

- Nie rzucaj mi tu bluzgami, bo jabłek jutro nie będzie w ogóle. - odparłam i wyszłam ze stajenki, by wejść do drewnianej chaty. Lekkimi krokami poruszałam się po tarasie, i otworzyłam skrzypiące drzwi. Skrzywiłam się nieznacznie na dźwięk i weszłam do środka.

Od razu, gdy zamknęłam drzwi, przywitało mnie ciepło bijące [Beyonce 😂, pozdro dla kumatych!] z kominka. Spojrzałam na trójkę mężczyzn siedzącą przy stole. Podeszłam do nich i również usiadłam przy stole.

- Witaj Halt. Dawno żem cię nie widziała. Jak sprawy w lennie? - zapytałam próbując zagaić rozmowę.
Szpakowaty zwiadowcą skierował na mnie swój wzrok i uniósł jedną brew.

- Moja droga, ciebie parę lat w kraju nie ma i się mie pytasz jak tam w lennie? Jeśli to zaspokoi twoją ciekawość, jest dobrze. Zero problemów, tylko znikające kury...- odparł stoicko.

- U ciebie też?! - zapytał zdziwiony Gilan.- Od ponad tygodnia zgłaszają mi znikające kury! To aż nieprawdopodobne ile im kur poznikało!

- Kury, kurami. Tęskniłam za wami.- odparłam przerywając bezsensowną wymianę zdań. Skierowałam swoje spojrzenie na Halta.

Najstarszy zwiadowcą z zebranych opuścił swoją brew, a na jego ustach zatańczył ledwo widoczny uśmiech.

- My też tęskniliśmy za tobą Blondi.

Uśmiechnęłam się na słowa Hibernijczyka i ruszyłam do kuchni w sam raz by zagarnąć z szafki cztery kubki i wróciłam do pokoju zabierając z nad ognia kominka czajnik z kawą. Rozlałam kawę do naczyń, gdy Gilan wstał i poszedł do kuchni, by po chwili wrócić że słoikiem miodu.

Po chwili każdy z nas siedział w ręku z kubkiem parującej kawy. Pociągnęłam łyk słodko-gorzkiego napoju i westchnęłam z zadowoleniem. Tego mi właśnie było trzeba. Trochę kawy, ciepła i relaksu...

- To co zrobimy z tymi kurami?- zapytał nagle blondyn. Zdenerwowana już tymi kurami wstałam z krzesła i poszłam się przewietrzyć rzucając za sobą:

- Wracam za niedługo.

Zamknęłam za sobą skrzypiące drzwi i ruszyłam w stronę lasu. Przez chwilę spacerowałam między drzewami, by w końcu znaleźć się na małej polance nieopodal zwiadowczej chatki. Usiadłam na wilgotnej trawie wpatrując się w niebo. Siedziałam tak chwilę, gdy usłyszałam niewielkie poruszenie w krzakach. Uśmiechnęłam się pod nosem i nie dałam po sobie poznać, że cokolwiek usłyszałam. 

Po chwili szelestu traw. Will usiadł przy moim boku i w ciszy wpatrywaliśmy się razem w gwiazdy.

- Zdajesz sobie z tego sprawę, że wiedziałam o tym doskonale iż szedłeś za mną?- powiedziałam do chłopaka obok. Tamten wydał z siebie dźwięk niezbyt zadowolonego mruknięcia.

- Przecież byłem cicho.

- Jak widać, nie dość, by się do mnie podkraść.- zaśmiałam się cicho. Był taki spokój... Dawno takiego nie było. Minęło tyle tygodni w podróży, że nawet nie poczułam, że tyle czasu już upłynęło.

- Kiedyś nie miałem z tym problemu! To ty musiałaś się wysilać, by mnie podejść! Wciąż pamiętam tamte treningi... Stare dobre czasy.- rozmarzył się. Sama uśmiechnęłam się na samo wspomnienie, a po każdym przychodziło kolejne.

- Albo to, jak poznałam Horacego i resztę? To dopiero było!

RETROSPEKCJA

Był to Dzień Plonów. Ludzie zbierali się wtedy w zamku, by zaznać odpoczynku i rozrywki po ciężkich miesiącach pracy. Wśród zbierających się ludzi była również grupa przyjaciół z sierocińca. Przez zbierający się tłum przeciskała się dwójka młodych czeladników zwiadowczych na koniach, zmierzając na spotkanie z przyjaciółmi jednego z nich.

Druga zaś podążała za starszym kolegą zdenerwowana. Chciała zrobić dobre wrażenie na znajomych Willa. Kto wie? Może uda jej się zaprzyjaźnić? Zamyślona blondynka, szła za szatynem, aż dotarli pod jabłonkę. Jak okazało się, przybyli jako pierwsi na miejsce spotkania.

Młodzi uczniowie zostawili swoje konie w cieniu jabłonki. Konie uniosły łby patrząc na jabłka z łakomstwem. Zarówno Will, jak i Cynthia zaśmiali się na ten widok i już po chwili dziewczyna wspinała się po drzewie, by sięgnąć jabłek dla Strzały i Wyrwija. Zerwała dwa jabłka i zeskoczyła sprawnie na ziemię. Każdy z wierzchowców otrzymał po jednym, a gdy te znów prosiły o jeszcze odezwał się czekoladowooki.

- Znacie opinię Halta. Jedno jabłko dziennie.- powiedział podchodząc do swojego konia i głaszcząc go przepraszająco po chrapach. Tymczasem morskooka rozglądała się po tłumie szukając wzrokiem znajomych jej przyjaciela. Nie widząc nikogo zgodnego z opisem chłopaka, odwróciła się w jego stronę i pokręciła przecząco głową.

Czeladnik westchnął cicho i oparł się o pień drzewa, gdy niższa dziewczyna usiadła na najniższej gałęzi i oboje zagłębili się w cichej rozmowie. Rozmowę przerwał im tubalny głos.

- Czy oczy mnie mylą, czy to młody Will?- zapytała postawna sylwetka, w której uczniowie Halta rozpoznali Barona tego lenna. Po chwili wzrok Aralda powędrował na dziewczynę siedzącą na gałęzi, owiniętą tą samą peleryną, co szatyn.- A kimże ta młoda dama? Czyżby sławetny zwiadowca dwójkę na termin przyjął?

- Tak panie.- powiedział Will drżącym lekko głosem. Był zdenerwowany, bo nie codzień przecie z dostojnym wielmożą zdaża mu się rozmawiać. - Wszystkiego najlepszego z okazji Dnia Plonów panie.

Baron jedynie skinął Willowi w podzięce, poczym pochylił się w stronę obojga czeladników.

- Muszę przyznać, że ledwo was widać. Czyżby Halt już nauczył was jego sztuczek, czy to przez płaszcz?- zapytał ciekawy. Chłopak i dziewczyna spojrzeli po sobie poczym blondynka odpowiedziała.

- Raczej płaszcz panie. Halt nazwał to kamuflażem.- odparła patrząc na barona, gdy ten pokiwał głową. Oboje uczniów niedawno poznało znaczenie tego słowa, jednak wielmoża zdawał się być już z nim obeznany.

- Liczę jednak młodzieńcze iż nie wykorzystasz swych umiejętności do niecnych uczynków, jak podbieranie ciastek z kuchni!- gdy baron o tym wspomniał zdziwione spojrzenie morskich oczu skierowało się na przyjaciela. Nie słyszała o czymś takim od niego. Czyżby już coś takiego miało miejsce? Tymczasem Will odpowiedział baronowi.

- O nie panie! Halt ostrzegł mnie już, że  jak jeszcze raz coś takiego zrobię, to tak przestrzenie mi ty...- zatrzymał się nie będąc pewien czy 'tyłek' to odpowiednie słowo w obecności tak dostojnej osoby jak baron.  Wielmoża tylko wstrzymał swój uśmiech i skinął głową.

- Nie wątpię w twe słowa chłopcze. Powiedz mi, jak dogadujecie się z Haltem? Podoba się termin u zwiadowcy?

- Chyba tak.- odpowiedział z wachaniem- Tylko...- umilkł, a baron spojrzał na niego intensywnej i ponaglił chłopaka.

- Tylko co?

- Halt nigdy się nie uśmiecha. Wszystko traktuje bardzo poważnie.- powiedziała dziewczyna widząc zakłopotanie chłopaka i to jak przestępuje z jednej nogi na drugą.

- Bycie zwiadowcą to zaiste rzecz poważna i pewien jestem, że dał wam to już do zrozumienia. Słuchajcie go uważnie, bo są to niezwykle ważne umiejętności, które nabywacie.- powiedział i sięgnął po widzę chcąc odjechać.

Blondynka odpłynęła myślami już daleko, nie obecnie przesuwając swój wzrok po tłumie ludzi dalej usiłując rozpoznać znajomych szatyna, gdy tymczasem Will dalej prowadził rozmowę z wielmożą. Dalsza rozmowa nie potrwała długo i już po chwili Arald odjechał, by wziąć udział w atrakcjach oferowanych na placu.

Niedługo potem zjawili się Jenny, Alyss i George. Żadne z nich zdawało się zauważać Cynthię siedzącą na drzewie. Przyjaciele usiedli na ziemi, gdy ona dalej siedziała na gałęzi w cieniu jabłoni przyglądając się grupie nastolatków.

Alyss, wysoka blondynka, musiała być uczennicą szkoły dyplomacji. Było to widać po sposobie jej poruszania się i tego jak mówiła. George, wnioskując po jego paplaninie, był uczniem w szkole skrybów, a Jenny, jako ulubienica mistrza Chubba, musiała być jego podopieczną, czyli aspirującą kucharką.

Morskooka milczała dalej obserwując przyjaciół i to jak zajadają przysmaki młodej kucharki. Patrzyła w ciszy na ich śmiech i sama uśmiechnęła się smutno. W takiej sytuacji łatwo zapomnieć o drobnym obserwatorze.
W tym momencie do grupy przyjaciół dotarł ostatni z ich grona, a na jego twarzy wyrusł grymas.

Młoda dziewczyna wydawała się czytać z niego jak z księgi. Widziała jego smutek, ból i zdruzgotanie na widok dobrze bawiących się przyjaciół. Widziała w jego oczach na moment coś jeszcze, ale, nim mogła to rozpoznać, jej tor myśli przeciął pełen goryczy głos nastolatka.

- No, ładnie to tak?!

Nagle czwórka odwróciła się w jego stronę, a pulchna dziewczyna uśmiechnęła się do niego witając go.

- Horace! Jesteś wreszcie!- zawołała radośnie i wstała chcąc podbiec do nowoprzybyłego, ale wyraz jego twarzy powstrzymał ją.

- Wreszcie? Ledwie parę minut się spóźniłem, a tu już 'wreszcie'? Widzę też żeście wszystkie ciastka sami zeżarli.- powiedział gniewnie. Jego słowa zraniły bardzo Jenny i w jej oczach zakręciły się łzy. Blondynka na drzewie poruszyła się powoli schodząc z drzewa. Jednak młoda kucharką próbowała udowodnić omylność rycerskiego czeladnika.

- Nie, nie - zaprzeczyła szybko. - Zostały jeszcze dla ciebie! Odłożyłam je specjalnie! Zobacz!- powiedziała pokazując mu pozostałe dwa ciastka.

- Ta. Chwila moment i ich też by nie było- stwierdził z przekąsem brnąć dalej zaślepiony gniewem i urazą.

- Horace!- do oczu Jenny spłynęło więcej łez. George wystąpił przed pulchną nastolatkę chcąc stanąć w jej obronie.

- Nie musisz być taki nie miły.- zwrócił mu uwagę.

- Odczep się. - warknął nieprzyjemnie.- I pilnuj się, gdy mówisz do wojownika.

- Żaden z ciebie wojownik.- odezwała się dziewczyna zza jego pleców. Dopiero wtedy wszyscy zdali sobie sprawę z jej obecności, a Will przypomniał sobie, że nie przybył tu sam. Było mu wstyd, że zapomniał o przyjaciółce. - Jesteś uczniem, jak każdy tu zebrany.

Will przesłał jej znak, by nie mieszała się w to, ale było już za późno, bo uwaga młodego wojownika była skupioną na niej. Nie umknęło to jemu, że zarówno ona, jak i Will byli ubrani w ten sam mundur.

- A ty to kto?! Kolejny szpieg? Widać jeden lebiega w towarzystwie to nie dość!- rozajrzał się po innych, czy zaśmiało się z jego uszczypliwie uwagi, jednak nie zobaczył chcianego efektu.- Halt uczy was, by podglądać innych i donosić, co?- powiedział, po czym podszedł do niskiej dziewczyny i ujął w swe palce materiał peleryny- A to co za szmata? Czyścicie nią podłogę, że jest cała w plamach?

- To płaszcz zwiadowcy, a te plamy to kamuflaż.- odezwał się Will. Horace jednak tylko parskął i wepchnął sobie do ust pół babeczki i rozsypując okruszki.

- Przestań być nie miły.- powtórzył George, a rycerski czeladnik poczrewieniał na twarzy. Odwrócił się w jego stronę i wrzasnął.

- Pilnuj swojego języka mały! Rozmawiasz z rycerzem!

- Jesteś jedynie czeladnikiem. Rycerzem to ty może kiedyś będziesz.- znów zabrała głos Cynthia kładąc nacisk na słowo 'czeladnik'. Horace poczrwieniał jeszcze bardziej i spojrzał wściekły na dziewczynę. W jej oczach jednak nie widział strachu, a determinację, co zbiło go z tropu. Zamiast jednak atakować ją odwrócił się w stronę młodego skryby i pchnął go w pierś.

- Tu masz coś niemiłego!- chudy chłopak młócił rękami powietrze usiłując odzyskać równowagę. Ręką musnął oba zwiadowcze koniki, a te wystraszone zaczęły się szarpać.

- Spokojnie.- uspokoiła konie uczennica zwiadowcy. Teraz to one przykuły uwagę Horace'a.

- Co to za włochate psy? Brzydszych kundli dać wam nie mogli?- zapytał z udawanym niedowierzaniem. Morskooka zacisnęła mocniej szczękę, a Will ścisnął swoje dłonie w pięści.

- To nasze konie- wyjaśnił zachowując względny spokój. Nie chciał, by ten obrażał ich kopytnych przyjaciół.

- To są konie? To są jakieś kudłate kundle!- zarechotał- Na prawdziwych koniach to w naszej szkole jeździmy! W dodatku mała kompiel, by nie zaszkodziła obu! -zmarszył nos udając, że obwąchuje oba rumaki.

Oba zwierzaki spojrzały na swoich jeźdźców. Co to za prostak? Zdawały się pytać oba koniki, a czeladnicy z trudem powstrzymywali złośliwy uśmiech cisnący im się na usta.

- To konie zwiadowcze. Tylko zwiadowcy mogą ich dosiąść.- powiedziała blondynka, a rosły chłopak znów roześmiał się.

- Te pokurcze, to nawet moja babka by dosiadła!

- Może by mogła, kto wie?- zgodził się Will.- Ale założę się, że ty nie dasz rady.

Horace nie zawahał się ani chwili i odwiązał wodze ogiera. Po chwili wskoczył na jego grzbiet i napuszył się zauważając brak reakcji ze strony włochatego kuca.

- Łatwizna! Ruszaj piesku! Idziemy pobiegać!- zakrzyknął i uderzył piętami w boki Wyrwija. Kucyk zrzucił z siebie rycerskiego czeladnika.

- Może powinieneś poprosić babkę o kilka lekcji jazdy konnej?- dogryzł mu Will zachowując kamienną twarz. Alyss i George również zachowali spokój, ale Jenny zachichotała cicho z uwagi szatyna. Niska dziewczyna widziała w oczach młodego wojownika jego zamiary i, gdy ten sięgnął po gałązkę jabłoni, ona zrobiła to samo i skontrowała cios wymierzony w zwiadowczego rumaka.

W tym samym czasie Will skoczył na plecy wyższego chłopaka, co spowodowało upadek ich obu. Oboje tarzali się na ziemi, mocując się że sobą. Wyrwij widząc Willa w niebezpieczeństwie zaczął rżeć nerwowo i wspinać się na zadnie nogi.

Cynthia stanęła przed nim usiłując uspokoić zwiadowczego konika, jednak jego przednia noga uderzyła dziewczynę w rękę przez co ta wydała z siebie okrzyk bólu przyciskając ją mocno do siebie i mimowolnie odsuwając się od przestraszonego zwierzęcia.

Tymczasem chłopcy kontynuowali bujkę, którą przerwał dopiero mistrz szkoły rycerskiej, sir. Rodney. Obojga czeladników zmusił do rozejmu, jednak i jeden i drugi wiedzieli, że to jeszcze nie koniec.

Gdy wreszcie skończyła się bójka ich uwaga zwróciła się na niską blond wlosą dziewczynę, która klęczała przyciskając swoją lewą rękę mocno do siebie jęcząc cicho z bólu, gdy po jej policzkach słpywały łzy. Will uklęknął obok przyjaciółki. Czuł się winien, że wcześniej o niej zapomniał, a potem nawet nie zwrócił uwagi, że coś jej się stało.

- Cynthia?- szepnął cicho w jej kierunku. Trzynastolatka uniosła na niego swój wzrok. Jej oczy lśniły od łez, a jej twarz była wykrzywiona w wyrazie bólu. Reszta tymczasem się zastanawiała co to za dziewczyna i co ją łączy z Willem. Nikt nie wiedział co robić. Ostatecznie to Alyss zabrała młodszą dziewczynę do medyka na zamku Redmont starając się nawiązać z nią rozmowę.

KONIEC RETROSPEKCJI

- Nie był to najlepszy z dni, ale przynajmniej poznałam twoich przyjaciół.- powiedziałam patrząc na chłopaka obok.

- Tak. Na szczęście więcej takich sytuacji nie było.- poparł mnie chłopak.

Leżeliśmy na planie całą noc wspominając co raz to kolejne sytuacje i śmiejąc się co chwila. W końcu, gdy nastał świt i zapadła między nami chwila ciszy, odezwałam się cicho mówiąc dawno ułożoną w głowie rymowankę.

- Gdy teraz tu razem siedzimy i siedząc śmiejemy się, w końcu mam szansę ci powiedzieć, jak bardzo kocham cię.- Powiedziałam patrząc szatanowi prosto w oczy.- Wiem, że nie było mnie tutaj parę lat i wiele się zmieniło, ale nawet będąc poza Narnią, bez pamięci o tym miejscu, czułam, że moje serce już do kogoś należy. Gdy jestem przy tobie, czuję się kompletna. Jesteś dla mnie bardzo ważny. Mimo czasu, który upłynął.

Chłopak zdawał się jednocześnie zaskoczony, jak i szczęśliwy. Złapał mnie za ręce i przyciągnął do siebie, tak blisko, że mogłam czuć jego oddech na policzku.

- Ja też to czuję.- wyszeptał mi w usta i pochylił się mocniej nade mną łącząc nasze usta w słodkim pocałunku. Był pełen uczucia i tęsknoty. Emocje buzowały w nas, gdy po raz pierwszy od dawna oboje czuliśmy się w pełni kompletni.

Jako całość,
Dwie połowy, które pasują do siebie.
Jak puzzle w układance.
Jak kawa i miód.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro