Rozdział 49

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Z Louis'em było coraz lepiej. Nie musiał już leżeć pod kroplówkami. Wczoraj Zayn pozwolił mi go zabrać do siebie, czyli do naszego mieszkania. Rozmawiałem o tym z szatynem i się zgodził. Bardzo cieszył się na wizję wspólnego mieszkania. Ja zresztą też. Teraz niebieskooki siedział w biurze i załatwiał jakieś sprawy związane ze swoim odejściem. Sam zrobiłem to dwa dni wcześniej.

Od dziesięciu minut siedziałem na trawie oparty o ścianę budynku. Życie w wojsku toczyło się po swojemu. Od rana były apele, zbiórki, biegi i ćwiczenia. Nie będę tęsknił za tymi długimi godzinami ćwiczeń w deszczu. Będzie mi brakowało tylko tych wspaniałych ludzi. Zayn obiecał, że będzie nas odwiedzał, pozostali też musieli nam to obiecać.

- Tu jesteś. - usłyszałem głos swojego przyjaciela.

- Cześć Ni. Będę za tobą tęsknił, wiesz? - powiedziałem szczerze.

- Daj spokój. - zaśmiał się. Usiadł obok mnie na trawie i oprał tak samo jak ja o ścianę. - Chyba pokochałem to miejsce...

- Lubisz biegać? - zdziwiłem się na jego słowa. Wysiłek fizyczny i Niall wzajemnie się wykluczały.

- Chodzi o Zayn'a i  Liam'a. Nawet z kucharzami w kuchni się dogadałem. Będą dawać mi twoją i porucznika porcję. Nareszcie nie będę chodził głodny. - wyszczerzył się  szeroko.

- Cały ty. - wybuchnąłem śmiechem. - Nie tęsknisz za domem? Za swoim samochodem, drogimi ciuchami, spaniem do południa?

- Nie za bardzo... - przez chwilę zastanawiał się nad odpowiedzią. - Nie potrzebuję tych rzeczy. Mój ojciec dobrze zrobił posyłając mnie tutaj. Teraz w wojsku mam dwóch tatusiów.

- Co? - spojrzałem na niego zdziwiony, ale widząc jego minę głupka od razu pokręciłem głową nie dowierzając.

- A wiesz co jest najlepsze? - kontynuował.

- Nie, powiedz mi. - odparłem.

- Payne przejmuje nasz oddział i będę go widział przez większą część dnia. Rozumiesz? - zawołał z entuzjazmem. - Rano Liam. Popołudniu będę ,,kontuzjowany'' i pójdę do Zayn'a. A w nocy...

- Proszę cię! Nie kończ tego! - westchnąłem. - Widzę, że sobie tu beze mnie poradzisz.

- Jeszcze jak. - puścił mi oczko. - Skoro zabierasz ze sobą Louis'a, to na pewno nie będzie miał  on nic przeciwko temu, że Liam zamieszka wraz z Zee w jednym domku.

- Coś widzę, że muszę ich przed tobą ostrzec. Potrafisz owinąć sobie człowieka wokół małego palca. Co oni będą z tobą mieli...

- Powiedz raczej czego nie będą mieli. - zaśmiał się. - Ale mam prośbę...

- Hm?

- Będziesz przysyłał mi paczki  z zaopatrzeniem. Po ostatniej nocy prawie wszystko zużyliśmy.

- Co zuży... Aaa... Rozumiem. - skinąłem głową. - Od kiedy zrobił się z ciebie taki niegrzeczny chłopczyk, Ni?

Blondyn zaśmiał się i wzruszył ramionami. Podniósł z trawy i otrzepał swoje spodnie. Spojrzał przed siebie i chwilę czemuś się przyglądał. Dopiero teraz zauważyłem idących w naszą stronę Zayn'a i Liam'a.  Rozmawiali ze sobą i przerwali, gdy nas zauważyli. Podniosłem się i przywitałem z nimi.

- Więc od nas dzisiaj uciekacie? - zagadnął Liam.

- Na to wychodzi. - odparłem. - Nie udało mi się przekonać Niall'a, aby porzucił wojsko.

- Ni zostanie z nami. My się nim zajmiemy. - zapewnił mulat.

Widziałem jak policzki blondyna pokrywają się rumieńcem. Kto by pomyślał, że tak łatwo jest go zawstydzić?

- W to nie wątpię.  - zaśmiałem się wcale nie myśląc, że te słowa mają drugie dno.

Przez chwilę rozmawialiśmy na luźne tematy. Liam opowiedział nam jak mu idzie współpraca z nowymi dla niego kadetami. Nie narzekał. Najbardziej zachwalał blondyna, co wcale nie było dziwne. Zayn przez ten czas szeptał coś na ucho młodszemu, powodując tym samym jego śmiech.

Aiden został oddany w ręce policji. Postawiono mu dużo zarzutów, gdzie na tej liście najlżejszym przewinieniem było nielegalne posiadanie broni i włamanie. Wszyscy liczyliśmy, że dostanie dożywocie i tak zapewne się stanie. Zabił dużo ludzi. Wydawał się chory psychicznie, ale nie zamkną go w psychiatryku. Pójdzie siedzieć.

- Jesteś głupi, Grimshit! - usłyszeliśmy znajomy głos.

Po chwili drzwi od budynku się otworzyły i przeszedł przez nie szatyn w towarzystwie Nick'a. Trochę żałowałem, że go  tamtego dnia uderzyłem. Nie znałem prawdy. Okazało się, że gdyby nie Grimshaw, nie byłoby z nami mojego ukochanego porucznika.

- A ty uparty, były podporuczniku. - mruknął.

- Nic się nie zmieniłeś. - odgryzł się.

- A ty owszem, na gorsze. Pozostał jedynie twój niski wzrost, skrzacie.

- Nie jestem niski! Tylko Styles mnie tak nazywa! - zawołał.

- O co się tak kłócicie? - wtrąciłem się im do rozmowy.

Dopiero teraz zwrócili na nas swoją uwagę. Popatrzyli na twarze zebranych osób. Nick skrzyżował ręce na klatce piersiowej i spojrzał z wyrzutem na szatyna. Chłopak chciał zrobić to samo, ale przez ból ręki zrezygnował. Rana zaczęła się goić, ale wciąż nie można było wykonywać gwałtownych ruchów.

- Chciałem go przeprosić za to, że byłem dla niego taki niemiły przez te lata. Z kolei on uważa, że to on przeprasza mnie bardziej za to, że był dupkiem. - wytłumaczył szatyn. - Nie zdążyłem podziękować mu za to, że mnie uratował.

 - Ale ja pierwszy cię przepraszałem i nie dałeś mi skończyć! - zaprotestował Nick.

- Czekaj... Czy wy kłócicie się o to kto kogo przeprosi?

- TAK! - odparli naraz, po czym obrzucili się lodowatym spojrzeniem.

Westchnąłem ciężko, wypuszczając powietrze ze świstem. Jak dzieci. - pomyślałem. Zupełnie nie rozumiałem  tej  ich dziecinnej kłótni. Byłem pewien, że gdyby szatyn miał zdrową rękę, to już dawno doszłoby do rękoczynów. Zdecydowanie.

- Styles... Zapanuj nad swoim chłopakiem. - odezwał się Nick, przenosząc na mnie swoje spojrzenie.

- Styles... Uderz go ode mnie. - dodał Tomlinson.

- Dosyć tego! - zawołałem.

Podszedłem do szatyna i złapałem za zdrową rękę. Pociągnąłem go w stronę chłopaków. Oczywiście nie obyło się bez protestów, że nie jest małym dzieckiem. W to akurat teraz wątpiłem.

- Już musimy jechać, Lou. Pożegnaj się piękne z chłopcami i ruszamy.

Szatyn jęknął cicho, ale mnie posłuchał. Samo pożegnanie trwało z piętnaście minut. Pożegnał się nawet z Nick'iem. Nie obyło się bez kilku wyzwisk.  Gdy Lou leżał nieprzytomny pogodziłem się z Grimshaw'em. On sam przeprosił mnie za tą akcję w lesie, za to pobicie i wiele innych rzeczy. W końcu byliśmy w porządku.

Gdy ruszyliśmy w stronę bramy Lou wydawał się jakiś nieobecny. Spojrzenie utkwił w ziemi. Szedł ze spuszczoną głową. Głęboko nad czymś myślał.

- Co jest Boo? - zacząłem.

- Ja naprawdę opuszczam wojsko... Na zawsze? - powiedział i brzmiało to bardziej jak zapytanie niż stwierdzenie.

- Będzie dobrze, Lou. - zapewniłem.

Chwyciłem go za rękę, złączając razem nasze palce. Kciukiem potarłem wierzch jego dłoni. W końcu na mnie spojrzał. Widziałem wahanie w niebieskich oczach. Ścisnąłem mocniej jego rękę, pokazując, że nie jest sam.

- Jestem i będę zawsze tuż obok. - posłałem mu delikatny uśmiech, który odwzajemnił. - Jedziemy do naszego domu, Boo.

Pokiwał energicznie głową i już się rozluźnił. Teraz był pewny. Gdy przekroczyliśmy bramę nawet się nie odwrócił. Nie żałował swojego wyboru. Ja zresztą też nie. Nie musiałem się nigdzie ruszać, bo dom był tam gdzie ten uroczy szatyn o niebieskich jak niebo oczach.


※※※※※※※※※※※※※※※※※※


Witajcie, kadeci!

,,Yes, sir!'' zajęło 2 pozycję w ff!   :D

Żadne moje opowiadanie nie zaszło tak daleko ^.^

Bardzo wam dziękuję za to, że czytacie mój ff i zostawiacie po sobie ślad w postaci komentarzy. ❤

Myślę, że jeszcze jakieś 4-5 rozdziały i zakończymy ten ff.

Dziękuję za gwiazdki i komentarze! ❤

Dobranoc, kochani kadeci!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro