Rozdział 15

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Trzecia nad ranem była godziną naszego końca. Po opróżnieniu kilku kolejnych butelek win i drinków, zjedzeniu masy ciastek i wylaniu łez na „Avengers: Koniec gry" zwyczajnie zasnęłyśmy. To nie był jednak na tyle mocny sen, by zignorować dzwoniący nagle telefon. Jęknęłam, po omacku szukając urządzenia. Z prawej strony dotarły do mnie bluźnierstwa wypowiadane przez Deidrę. Ledwie uniosłam powieki i westchnęłam, nie rozpoznając numeru telefonu. Mimo to odebrałam.

- Liv? Tu Theo. Sprawy nieco się skomplikowały i wylądowaliśmy na komisariacie. – niski głos mężczyzny przesłał dreszcz w dół mojego ciała. Jego słowa jednak nie miały dla mnie w tym momencie żadnego znaczenia. – Wiem, że jest dopiero piąta, ale...

Musiałam coś niezrozumiale wymruczeć, bo Theo westchnął. Natomiast Deidra gwałtowanie podniosła się do siadu i wyszarpała mi z ręki urządzenie, włączając głośnomówiący. Nagle wyglądała na całkowicie rozbudzoną. Niczego nie rozumiałam, chciałam dalej spać.

- Co wy odwaliliście? – warknęła do słuchawki.

- Spokojnie, kochanie! – gdzieś z oddali dało się słyszeć krzyk Vernona i jakieś inne, uciszające go głosy.

- Doszło do sprzeczki w klubie. – odpowiedział Villenc. – Tak jakby braliśmy w niej udział, przyjechała policja i... - znów westchnął. Mogłam się założyć, że właśnie przetarł twarz ręką. – Mogłybyście po nas przyjechać? Inaczej wypuszczą nas dopiero za dwanaście godzin, bo wciąż mamy w sobie alkohol.

- My też jesteśmy pijane. – zauważyła Deidra. – I niewyspane. Daj nam parę godzin. Przyjedziemy.

Theo nie zdążył jej nic odpowiedzieć, bo mulatka przerwała połączenie i odrzuciła telefon na drugi koniec łóżka. Położyła się obok mnie i westchnęła. Wystarczyło kilka minut, by sen znów wziął nas w swoje objęcia.

🩸🩸🩸

Obudziłam się tym razem w miarę wyspana, gdy zza okna prześwitywały promienie słońca, a zegar w moim smartfonie informował, że jest godzina dziesiąta. Kręciło mi się w głowie, która pulsowała od nieprzyjemnego bólu. Mimo wszystko potrzeba opróżnienia pęcherza była silniejsza. Jakimś cudem zwlekłam się z kanap, nie budząc przy tym Deidry i od razu udałam się do łazienki. Odetchnęłam z ulgą po wysikaniu się i z jękiem spojrzałam na swoje odbicie. Byłam rozczochrana we wszystkie możliwe strony. Na domiar złego wyglądałam nadzwyczaj blado, choć policzki miałam wyjątkowo czerwone. Skutki wypicia takiej ilości alkoholu. Pod oczami wyszły fioletowe sińce niewyspania, ale akurat do nich byłam przyzwyczajona. Opłukałam twarz zimną wodą, rozczesałam włosy i wróciłam do salonu. Jak zza mgły wróciły do mnie wspomnienia wczorajszego wieczoru i telefonu od Theodora. Cholera. Złapałam telefon i od razu weszłam w połączenia. Naprawdę ktoś dzwonił do mnie o piątej nad ranem i na dodatek rozmowa trwała kilka minut. Więc to mi się nie śniło. Poza tym, gdyby Theo z Vernonem wrócili do domu na pewno już bym ich spotkała.

- Deidra. – szturchnęłam ramię dziewczyny. – Chyba powinnaś wstać. Theo z Vernonem coś się stało.

- Jebani faceci. – mruknęła pod nosem dziewczyna, przewracając się na plecy. – Wszystko zepsują. Że też akurat dzisiaj musieli wylądować za kratkami. – dodała, powoli podnosząc się do siadu, a w mojej głowie obudziła się panika. – Jak dawno nie byłam tak pijana. Cudowne uczucie. – westchnęła zadowolona, ale na jej twarzy pojawił się grymas, gdy spojrzała na mnie. – Jak się czujesz?

- Boli mnie głowa i na pewno nie jestem jeszcze trzeźwa, ale powinnyśmy po nich jechać. – zauważyłam.

- Sami się tam wpakowali. – Deidra przewróciła oczami. Wyciągnęła dłoń w moją stronę i wykonała palcami jakieś dziwne gesty, ale dzięki temu już po chwili ból zniknął, a ja poczułam się jak nowo narodzona. – Lepiej?

- O wiele. Dziękuję. – uśmiechnęłam się z wdzięcznością. – Co zrobiłaś? – dopytałam, gdy mulatka stanęła obok mnie i magią zmieniła nasze ubrania.

- Cofnęłam działanie alkoholu. Przynajmniej na jakiś czas, bo ja chcę czuć się pijana do końca dnia. – wyjaśniła. – Dlatego to ty prowadzisz. Aktualnie jesteś stuprocentowo trzeźwa.

- Wow. – westchnęłam z zachwytem, podążając za Deidrą. – Zaraz, nie mam tu samochodu, czym mamy...

Urwałam, gdy Weaver otworzyła ciemne drzwi, które ukazały nam duże wnętrze wypełnione kilkoma pojazdami, które na bank musiały kosztować fortunę. Nawet nie wiedziałam, jakie to marki, prócz jednego mustanga, którym zazwyczaj jeździł Theo.

- Wybierz sobie jeden z kolekcji Theodora. – czarownica wskazała samochody ręką.

- Przecież to... - popatrzyłam na nią jak na kosmitkę. – Ja nawet nie wiem, jak się nimi jeździ. Ford dziadka ma manualną skrzynię biegów, a to...

- Jest łatwiejsze w obsłudze niż mężczyzna. – Deidra uśmiechnęła się szeroko, w międzyczasie magią ubierając na nas kurtki i całą resztę potrzebną do wyjścia na śnieg. – Śmiało.

Boże, w co ja się wpakowałam. Nie pytałam, skąd wie, gdzie dokładnie są Theo i Vern. W końcu miała tę swoją magię.

Natomiast ja miałam do wyboru czarnego mustanga, którym zawsze jeździł Theodore. Prócz tego w garażu stały dwa motory, na które bałabym się wsiąść domyślając się jak ciężkie w obsłudze muszą być. Przecież one by mnie przygniotły. Kolejnym pojazdem był granatowy samochód z kwadratowym przodem, gdzie do maski przymocowana była nietypowa szklana figurka, a tył był lekko zaokrąglony.

- To Rolls-Royce Sweptail. – wyjaśniła Deidra, zupełnie jakby czytała mi w myślach, choć mogła to zrobić jedynie przez kontakt fizyczny, a w tym momencie stała w odległości kilku metrów ode mnie. – Theo uwielbia drogie samochody. W ogóle lubi wszystko, co drogie. – przewróciła oczami.

Trzeci samochód był koloru białego, a na jego masce widniał metalowy znaczek przedstawiający parę skrzydeł i literkę B pośrodku nich. Jak wyjaśniła Deidra był to jeden z najnowszych modeli Bentleya. Wybrałam mustanga, bo łudziłam się, że będzie łatwiej opanować mi pojazd, który widziałam jak funkcjonuje. Do tego Deidra obiecała nade mną czuwać. Boże, dopomóż. Jak wylądujemy w fosie, nie spłacę się do końca życia.

Theodore

- Kiedy nas wypuszczą? – jęk Vernona ponownie przerwał ciszę, panującą w pomieszczeniu.

Pilnował nas jeden policjant, który znudzony przeglądał jakąś gazetę przy swoim biurku. Reszta jego kolegów po fachu znajdowała się w pomieszczeniu odgrodzonym od tego drzwiami z dwoma niewielkimi oknami. Vernon rozłożył się na niewielkiej ławce. Leżał tak już od kilku godzin, zupełnie nie przejmując się nikim innym, a prócz nas w niewielkiej celi umieszczono tych samych dwóch mężczyzn, z którymi pobiliśmy się w klubie. Ci dwaj siedzieli na pryczy naprzeciwko Vernona, a ja od kilku minut przechadzałem się po celi. Miałem dość siedzenia. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz tak bardzo się nudziłem. To było męczące.

- Pytasz o to setny raz. – westchnąłem.

- I dalej nie potrafisz mi odpowiedzieć. – narzekał gorzej niż małe dziecko.

- Zamknij się w końcu, pizdo. – warknął blondyn, siedzący naprzeciwko Vernona.

Westchnąłem męczeńsko. Odkąd zamknęli nas w tej małej celi policjant już dwa razy musiał interweniować i oddzielać Vernona od jego nowych sympatycznych znajomych. My dwaj nie ucierpieliśmy wiele. Nasi towarzysze byli w gorszym stanie. Wspomniany blondyn musiał mieć złamany nos, bo jeszcze niedawno ciekła mu z niego krew. Do tego miał podbite oko i na pewno mnóstwo siniaków w okolicach żeber. Jego ciemnowłosy znajomy wyglądał nieco lepiej. Najbardziej ucierpiały jego wargi, stracił jednego zęba i miał zadrapany policzek. Wciąż zastanawiałem się, jakim cudem z całej klubowej szarpaniny złapali akurat naszą czwórkę. Co za pecha trzeba mieć, by ten jeden jedyny raz, gdy wyszedłem gdzieś tylko z Vernonem skończyć za kratkami.

Podszedłem do przyjaciela, nim ten uniósł się ze swojego miejsca. Wiedziałem, że był bardzo chaotyczny, a gdy alkohol krążył w jego krwiobiegu lepiej było go nie drażnić. Wtedy stawał się jeszcze łatwiejszy na zaczepki, a ja nie potrzebowałem dzisiaj już więcej kłopotów.

- Knight i Villenc. – oboje odwróciliśmy wzrok w stronę starszego policjanta, który wszedł do policjanta. – Mają panowie szczęście. Dziękujcie górze za takie kobiety. – wręczył jakieś papiery pilnującemu nas koledze i otworzył trzymające nas tu kraty.

Z ulgą wyszliśmy z tej małej zamkniętej przestrzeni. Policjant zamknął za nami celę, a mi zrobiło się szkoda tamtej dwójki mężczyzn. W myślach życzyłem im, by ktoś wcześniej po nich przyjechał. Nie chciałbym spędzić w tej klitce więcej czasu. Policjant poprowadził nas wąskim korytarzem do głównej sali. W oczy od razu rzuciła mi się Liv. Stała wraz z Deidrą przy niewielkiej wysepce, pogrążona w rozmowie z mulatką i stojącym tyłem do nas policjantem.

- Muszą ich panie naprawdę mocno kochać. Ja na waszym miejscu zostawiłbym tych urwisów u nas na jeszcze tych kilka godzin. – zażartował starszy mężczyzna, zwracając na nas uwagę dziewczyn.

Deidra przewróciła oczami i mogłem sobie tylko wyobrazić, jak dużą ma ochotę uderzyć się w twarz. W końcu nie raz widywała nas w takim stanie. Na pewno nie wyglądaliśmy zbyt przyzwoicie. Natomiast Liv nie potrafiła ukryć zaskoczenia na nasz widok. Nie sądziłem, że wyglądaliśmy aż tak źle. Dostaliśmy parę razy, ale już dawno nie czułem bólu, choć musiałem ograniczać tempo swojego leczenia. W końcu przez cały ten czas byliśmy wśród ludzi.

Policjant oddał nam wszystkie rzeczy, które zabrali nam nad ranem. Wśród nich były między innymi telefony, zegarki i portfele, czy niewielka metalowa piersiówka, którą Vernon czasami ze sobą nosił.

- Dziękujemy. – zwróciłem się do policjantów, gdy pozwolili nam przejść do dziewczyn.

- Mam nadzieję, że więcej już panów tutaj nie zobaczymy. – starszy policjant uśmiechnął się przyjaźnie, na co skinąłem głową, a Vernon mu pomachał.

Deidra i Oliwia pożegnały się uprzejmie i nie odzywając się do nas słowem ruszyły w stronę wyjścia z komisariatu. Dopiero gdy zatrzymaliśmy się przy samochodzie dziewczyny znów na nas spojrzały. Nie wiem, jak Vernon, ale ja poczułem się jak dziecko po powrocie rodzica z wywiadówki. Knight chyba też, bo spuścił wzrok na swoje buty i milczał, co było do niego niepodobne.

- Jedźmy do domu. – westchnęła głośno Deidra.

- Chyba lepiej będzie, jeśli...

- Prowadź. – Weaver stanowczo przerwała Liv. – Oni dopiero co wyszli z komisariatu. Wszędzie są kamery, policjanci się na nas gapią, a oni są pijani. – zauważyła, wsiadając do samochodu.

Liv popatrzyła na mnie niepewna. Nigdy wcześniej nie miałem okazji jeździć z nią jako kierowcą, ale wiedziałem, że ma prawo jazdy. Musiała sobie radzić za kierownicą, a skoro dojechały tutaj, droga do domu również nie powinna stanowić dla niej problemu. Właśnie dlatego uśmiechnąłem się lekko i skinąłem głową, by dodać jej otuchy, czy dać pozwolenie. Nie wiem, czego potrzebowała, ale widząc to odwzajemniła mój uśmiech i zajęła miejsce kierowcy. Ja i Vernon wcisnęliśmy się na tyły samochodu. Deidra niemal od razu włączyła radio i to miało być znakiem, że nie chce rozmawiać. Liv powoli wyjechała z parkingu.

- Wiedźmo...

- Nawet nie zaczynaj. – ucięła krótko Deidra, zamykając oczy.

- To nie była nasza wina. – próbował dalej Vernon.

Westchnąłem i oparłem się o siedzenie, obserwując w przednim lusterku moją dziewczynę. Liv była bardzo skupiona na drodze. Nie zdziwiłbym się, gdyby sprzeczka Deidry i Vernona do niej nie docierała. Nie rozumiałem, dlaczego aż tak bardzo stresowała się tą jazdą.

- Jasne. Inni się bili, ale to was zgarnęli. – warknęła Weaver. – Masz mnie za idiotkę?!

- Jedźże szybciej, człowieku. – burknął Vernon, nie potrafiąc znaleźć odpowiedniej odpowiedzi na wypowiedź Deidry.

- Nie chcę wylądować na drzewie. – wyjaśniła Liv, nie odrywając wzroku od ulicy.

- Nic się nie stanie, jeśli dasz trochę gazu i...

- Jestem niewyspana i trzeźwa tylko dzięki jakiejś magicznej sztuce. Na dodatek jest zima, ja nie jestem świetnym kierowcą, a prowadzę auto, które kosztuje więcej niż całe moje życie. – wytłumaczyła spokojnie.

Naprawdę aż tak bardzo bała się, że mogłaby uszkodzić samochód? Ojcze, przecież to było tylko auto. Nie ważne jak drogie.

- Liv, to tylko samochód. – zauważyłem. – Nie musisz się bać, że...

- Baaardzo drogi samochód. – poprawiła mnie. – Ja jeszcze nawet nie pracuję. Może za kilkaset lat byłabym w stanie pokryć koszty ewentualnych szkód.

- To tylko samochód. – powtórzyłem. – Nie przeżyłbym, gdyby coś stało się tobie, nie jemu.

- Już tak nie słodź. – wtrąciła Deidra. – Obudziliście nas. Tego tak łatwo nie wybaczymy. – obdarzyła Oliwię stanowczym spojrzeniem, a ta tylko pokręciła głową z uśmiechem pełnym rozbawienia.

Reszta drogi minęła w ciszy. Mimo wszystko nie była niezręczna, choć Deidra naprawdę miała nam za złe tą dzisiejszą wpadkę. Jednak w Liv nie wyczułem nic takiego. Wydawało mi się, że bardziej była zmartwiona niż zła. Vernon nie odezwał się przez resztę drogi, udawał że śpi, podobnie jak Deidra cały czas patrzyła za okno. Miałem nadzieję, że prędzej czy później się pogodzą. Obstawiałem prędzej. Gdy Liv zaparkowała w wyznaczonym w garażu miejscu czarownica pierwsza wyszła z samochodu, chwaląc nastolatkę, że świetnie sobie poradziła. Vernon wysiadł zaraz za nią, a ja chwilę po nim, bym zdążył otworzyć ukochanej drzwi. Oliwia uśmiechnęła się na ten gest i podała mi swoją dłoń, wychodząc z samochodu.

- Ta jazda była bardziej stresująca niż egzamin na prawko. – wyznała.

- To znaczy, że musisz częściej jeździć drogimi samochodami, aby się do nich przyzwyczaić. – puściłem jej oczko, pomagając zdjąć kurtkę, gdy przeszliśmy na ganek.

- Broń Boże, do tego się nigdy nie przyzwyczaję. – pokręciła głową, zdejmując buty.

Wziąłem z niej przykład i gdy zostawiliśmy zbędne rzeczy, Liv złapała moją dłoń prowadząc mnie na górę. Ojcze, miałem nadzieję, że nie była na mnie zła. Czy wtedy zachowywałaby się w taki sposób?

Nie puściła mnie nawet gdy znaleźliśmy się w mojej sypialni. Skierowałem się w stronę łóżka i usiadłem na jego kraju, usadawiając Liv na swoich kolanach.

- Powinnam cię opatrzeć. To nie wygląda zbyt dobrze. – delikatnie dotknęła mojego policzka, patrząc na mnie z troską.

- Nie jesteś zła? – musiałem to wiedzieć.

- Nie. – pokręciła głową. – Każdemu mogło zdarzyć się coś takiego.

- Doprawdy? - uniosłem brwi w niedowierzaniu, wywołując szerszy uśmiech na jej pięknej twarzy.

- No może nie, ale... - uważnie śledziła wzrokiem moją twarz, jakby w poszukiwaniu głębszych obrażeń. – Dobrze wiedzieć, że Theodore Villenc nie jest tak idealny jak myślałam. – uśmiechnęła się cwaniacko i nim zdążyłem ją zatrzymać uciekła z moich kolan, kierując się do łazienki. – Zmyję z ciebie tę krew. – poinformowała, gdy wróciła chwilę później z mokrym ręcznikiem.

Skinąłem głową, pozwalając jej to zrobić, choć sam nie czułem takiej potrzeby. Nie czułem już żadnego bólu, więc to musiały być resztki zaschniętej krwi, która pociekła, gdy ktoś przywalił mi w nos. Ułożyłem dłonie na biodrach Liv, gdy zatrzymała się przede mną. Nie odrywała wzroku od mojej twarzy, ale ja potrzebowałem jej więcej. Właśnie dlatego przyciągnąłem ją bliżej siebie, tak że stała pomiędzy moimi nogami. Dzięki temu mogła swobodnie zetrzeć krew z mojej twarzy.

- Martwiłam się. – wyznała nagle, ostrożnie usuwając brud z kącika moich ust. – Co wam się w ogóle stało?

- Nawet nie wiem, o co poszło. – wyznałem szczerze. – Oboje z Vernonem byliśmy już mocno pijani, podobnie jak większa część imprezowiczów. Ktoś zaczął się kłócić, z tego wszczęła się bójka, a po kilku minutach rozpętała się afera na cały lokal. – opowiadałem. - Ludzie zaczęli wychodzić, ja też chciałem się zbierać, ale zgubiłem Vernona, a gdy go znalazłem on już wpadł w jej wir, okładając pięściami jakiegoś gościa. Też dostałem od kilku osób. – wzruszyłem ramionami. – A wśród ludzi muszę ograniczać swoje lecznicze zdolności, by ktoś czegoś nie zauważył, więc nie wiem kiedy dokładnie wszystko się wygoiło. Już nic mi nie jest. – dodałem, widząc jej zaniepokojone spojrzenie. – W każdym razie, nim dotarłem do Vernona, zdążyła przyjechać policja. Ludzie tak rzucili się do ucieczki, że my nie byliśmy w stanie zniknąć niezauważeni i tak jakoś wyszło, że nas złapali. Stan upicia też nie działał na naszą korzyść.

- Dobrze, że nic wam nie jest. – Liv złożyła pocałunek na moim czole, gdy uznała, że zmyła już wszystkie oznaki bójki.

Znów chciała się ode mnie odsunąć, ale tym razem jej na to nie pozwoliłem. Objąłem ją dłońmi w pasie, przytulając się do jej drobnego, w porównaniu z moim, ciała. Nie wiem, jak dużo wypiliśmy z Vernonem, ale całe szczęście nie czułem skutków. Widocznie już wytrzeźwiałem. To lepiej, bałbym się przebywać w obecności Kruczek z zamglonym alkoholem umysłem. Nie wiem, czy wtedy byłbym w stanie się powstrzymać.

- Chcę tylko odnieść ręcznik. – zaśmiała się Liv.

Prychnąłem i uniosłem głowę, by na nią spojrzeć. Jak to ciekawie było widzieć ją z tej perspektywy. Zawsze to ona patrzyła na mnie z dołu. Wyjąłem ręcznik z jej dłoni i odrzuciłem na podłogę.

- Serio? – udała załamaną moim zachowaniem, wyglądając jak mama niezadowolona z tego, że jej dziecko je lizaka przed obiadem.

Wzruszyłem ramionami, przytulając się do niej jeszcze mocniej. Oparłem czoło o jej mostek i uśmiechnąłem się szerzej, nie czując sprzeciwu. Wręcz przeciwnie, Liv wplotła palce w moje włosy, bawiąc się nimi. Albo ciągnęła je lekko, albo masowała moją głowę. I jedno i drugie było cholernie przyjemne.

- Kocham cię. – wyszeptałem, spoglądając w jej oczy.

Nie odpowiedziała, ale jej policzki nabrały rumieńców, a kuszące usta wygięły się w szerokim uśmiechu. Ojcze, była taka piękna. A gdy pochyliła się w moją stronę, łącząc nasze usta w pocałunku... Przepadłem. Liv obcałowała moją twarz, każde miejsce, z którego chwilę wcześniej zmywała krew. Mocny dreszcz przeszył moje ciało, gdy jej usta spoczęły na mojej szyi. Zduszony jęk opuścił moje gardło, gdy Liv delikatnie przygryzła moją skórę, zasysając ją na kilka sekund. Ojcze, miałem nadzieję, że ten ślad zostanie ze mną na kilka dni. Zamknąłem oczy, oddając się tej błogiej przyjemności, którą sprawiała mi dziewczyna. Z trudem powstrzymywałem się przed wydawaniem głośniejszych jęków. Podniecenie wzrosło do piekielnego stopnia, gdy ręce Liv zabłądziły w okolicę moich bioder i paska od spodni. Zamarłem, gdy dziewczyna podjęła próbę jego rozpięcia.

- Liv, ja naprawdę nie chcę cię skrzywdzić. – odsunąłem się od dziewczyny, chwytając ją za ramiona.

- Nie musimy... No wiesz... - odwróciła wzrok w bok, a jej policzki zarumieniły się krwiście. – Chciałam tylko sprawić ci więcej przyjemności.

Jej słowa jedynie zwiększyły odczuwane przeze mnie podniecenie. Ojcze, chyba obojgu nam alkohol trafił do głowy, bo ona z własnej woli odważyła się do takiego kroku, a ja nie chciałem jej powstrzymywać. Ułożyłem dłoń na jej rozgrzanym policzku, zmuszając do spojrzenia mi w oczy. Musiała dostrzec, jak bardzo jej pragnę, bo ponownie zainicjowała namiętny pocałunek. Nie odrywałem się od jej ust i nie przerwałem jej, gdy ponownie sięgnęła ku rozporkowi moich spodni. Ojcze, moje martwe serce waliło mi w piersi jak szalone, gdy Liv zsunęła się na kolana. Pochyliłem się w jej stronę, chcąc zapamiętać smak jej słodkich ust. Nastolatka uśmiechnęła się wprost w moje wargi, ciągnąc lekko za moje dolne odzienie. Uniosłem więc lekko biodra, pozwalając jej zsunąć ze mnie spodnie wraz z bokserkami. Serce podjechało mi do gardła. Pierwszy raz miała zobaczyć mnie niemal nagim.

Przygryzłem dolną wargę dziewczyny, gdy jej dłoń odnalazła moje przyrodzenie. Było jak kamień. Pożądanie boleśnie pragnęło się ze mnie uwolnić. Ojcze...

Westchnąłem głośno, gdy Liv poruszyła dłonią, ostrożnie badając moją strukturę. Początkowo była niepewna, ale z każdym kolejnym ruchem nabierała pewności siebie. Masowała mnie z taką wprawą, że mimowolnie w otchłani mojego umysłu pojawiła się głupia myśl, jak wiele z tych rzeczy nauczył jej Mikołaj? Zazdrość niebezpiecznie ukuła mnie w serce.

Jęknąłem wprost w jej usta, gdy przyspieszyła swoje ruchy. Wykorzystała tą krótką chwilę mojej nieuwagi i odepchnęła mnie delikatnie acz stanowczo, przerywając nasze pocałunki. Wyprostowałem się lekko, patrząc na moją boginię zamglonym z podniecenia spojrzeniem. Liv posłała mi nieśmiały uśmiech nim pochyliła się nad moim kutasem i polizała jego główkę, patrząc mi przy tym w oczy.

- Liv... - wysapałem, ze wszystkich sił starając się jak najdłużej przetrzymać to uzależniające uczucie.

Podparłem się dłońmi z tyłu, nie chcąc odrywać wzroku od ukochanej. Blondynka uśmiechnęła się szerzej i niespodziewanie wzięła mnie do ust. Jęknąłem głośno, widząc jak starała się wziąć mnie jak najgłębiej. Odgarnąłem włosy z jej twarzy i przytrzymałem je jedną dłonią, aby jej nie przeszkadzały i żebym mógł ją widzieć. Najświętszy Drakulo... Przepadłem, gdy pieprzyła mnie swoimi ustami, a drobną dłonią chwyciła moje nabrzmiałe jądra, dając mi jeszcze więcej przyjemności. Ssała i lizała moje przyrodzenie, jakby było najlepszą słodyczą.

- Cholera jasna, Liv! – jęknąłem, odsuwając ją od siebie nim spuściłbym się w jej ustach.

Orgazm na kilka sekund odebrał mi kontakt z rzeczywistością. Sperma wylądowała na mojej koszuli. Nie wiedziałem, czy Liv spodobałby się mój smak. Doskonale zdawałem sobie sprawę, że nie wszyscy lubili takie zabawy. Wolałem ją odsunąć niż ryzykować, że któraś część tego wspaniałego dla mnie doświadczenia mogłaby się jej nie spodobać, czy obrzydzić. Wszystko w swoim czasie, w końcu mieliśmy go mnóstwo. Gdy otworzyłem oczy, mój wzrok padł na Liv, siedzącą na kolanach przede mną. Uśmiechała się lekko, obserwując mnie. Nie potrafiłem oderwać od niej wzroku, a ona widząc to kusząco oblizała wargi, doprowadzając mnie do szału.

Poderwałem się z miejsca i w mniej niż ułamku sekundy znalazłem się przed nią. Podniosłem ją, zmuszając aby objęła mnie nogami w pasie i przyszpiliłem do ściany, jedną ręką kneblując jej dłonie nad głową. Liv sapnęła zaskoczona gwałtownością moich ruchów, ale od razu odwzajemniła zachłanny pocałunek. Warknąłem prosto w jej usta, gdy poruszyła biodrami, ocierając się o ponownie twarde przyrodzenie. Przywarłem do niej mocniej, chcąc zablokować jej kuszące ruchy, ale to nie pomogło, a ja nie mogłem... Nie mógłbym zrobić jej krzywdy. Nie wybaczyłbym tego sobie.

Odskoczyłem od niej jak poparzony, uważając aby nie stała jej się krzywda i nim zdążyłaby cokolwiek powiedzieć, uciekłem do łazienki. Oparłem się o drzwi, gdy tylko zamknąłem je za sobą na klucz. Wsunąłem spodnie na tyłek, próbując unormować przyspieszony oddech. Nawet stąd słyszałem, jak szybko bije serce Oliwii. Poczułem się jak największy tchórz. Najgorsze w tym wszystkim było to, że pragnąłem jej równie mocno, jak ona mnie. Sęk w tym, że ona swoim dotykiem nie mogła wyrządzić mi krzywdy, a ja nawet mógłbym ją zabić. Broń mnie Drakulo, bym nigdy jej nie skrzywdził.

Oparłem ręce na krańcu umywalki, patrząc na swoje odbicie w lustrze. Moje policzki nabrały rumieńców, co było naprawdę rzadko spotykane. Włosy miałem rozczochrane we wszystkie strony, koszulę brudną od nasienia, ponownie namiot w spodniach, a malinka zrobiona przez Liv już powoli znikała. Cholerna wampirza regeneracja. Ochlapałem twarz zimną wodą, próbując przywrócić swój umysł do normalnego funkcjonowania. Nie mogłem w takim stanie wrócić do dziewczyny, bo byłem bardziej niż pewny, że nie potrafiłbym się przy niej opanować. Dopiero po kilku minutach, oceniając swój stan na w miarę ogarnięty, wróciłem do sypialni.

Liv siedziała na łóżku, bawiąc się swoimi palcami. Musiała wyczuć moją obecność, bo niemal od razu jej wzrok spoczął na mnie. Ojcze, dopiero teraz, widząc niepewność w jej oczach zdałem sobie sprawę, jak głupio zareagowałem. Pewnie myślała, że zrobiła coś nie tak lub, że mi się nie podobało, cholera jasna...

- Liv...

- Wszystko w porządku? – blondynka wstała z łóżka, podchodząc do mnie - Czy...

- Przepraszam. – tym razem to ja jej przerwałem. – Zachowałem się jak dupek, ale gdybym nie uciekł, zapewne właśnie leżałabyś pode mną naga.

To nie był dobry pomysł, bo właśnie wyobraziłem sobie taki scenariusz, ponownie pobudzając pożądanie. Liv zarumieniła się uroczo, spuszczając wzrok na swoje nogi. Dotknąłem jej policzka, sprawiając, że jej oczy znów skierowały się na mnie.

- To było cudowne, Liv. – zapewniłem. – Jeszcze chwila i nie byłbym w stanie się powstrzymać, a naprawdę nie chcę zrobić ci krzywdy. Nigdy bym sobie tego nie wybaczył. – dziewczyna wtuliła policzek w moją dłoń, a ja lekko gładziłem kciukiem jej gorącą skórę. – Kocham cię. – wyznałem, wywołując szeroki uśmiech na twarzy nastolatki.

Złożyłem pocałunek na jej czole i wziąłem ją w objęcia. Liv wtuliła się we mnie i pozwoliła, bym wziął ją na ręce. Położyliśmy się na łóżku, wtuleni w siebie. Leżeliśmy w kojącej ciszy, nic więc dziwnego, że dziewczyna w końcu zasnęła. Nakryłem ją kołdrą i ponownie się do niej przytuliłem.

- Jesteś moim wszystkim, Liv. – wyszeptałem w jej włosy. – Nie wyobrażam sobie życia bez ciebie. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro