Rozdział 6

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Theodore

Oliwia była promieniem słońca w ciemności, drogowskazem na pustkowiu i najjaśniejszą z gwiazd na niebie. Była moją nadzieją i miłością. Była moim przeznaczeniem i pragnieniem. Moim wszystkim.

Odsunąłem się, gdy obu nam zabrakło tchu. Oparłem czoło o jej, spoglądając na jej piękną twarz. Czerwone rumieńce zdobiły jej zimne od mrozu policzki i nos. Patrzyła na mnie spod przymrużonych powiek. Czułem, jak szybko bije jej serce i jak mocno przyspieszył jej oddech.

Objąłem zimnymi dłońmi jej twarz i ponownie skosztowałem jej słodkich ust. Tym razem powoli, delikatnie, rozkoszując się każdym muśnięciem. Chciałem pokazać jej, jak wiele dla mnie znaczy. Zapewnić, że zrobiłbym dla niej wszystko. Ojcze, pragnąłem jej na zawsze i jeszcze dłużej.

- Kocham cię. – wyrzuciłem z siebie, jak tylko przerwałem pocałunek. Liv patrzyła na mnie z zaskoczeniem i lekkim strachem widocznym tylko w jej oczach. Mimo to nie odsunęła się ode mnie, a ja nie wypuściłem jej ze swych objęć. – Kocham cię, Oliwio Kruczek.

- Theo...

- Kocham cię i pragnę od naszego pierwszego spotkania. – zimnymi palcami musnąłem jej policzek, odgarniając zbłąkany kosmyk blond włosów, który uciekł spod czapki. – Jesteś moim przeznaczeniem. Nie wyobrażam sobie życia bez ciebie.

Oliwia złapała moje dłonie w swoje, patrząc na mnie łagodnie. Ojcze, tak bardzo chciałem poznać jej myśli, ale obiecałem sobie, że nigdy więcej nie naruszę w ten sposób jej przestrzeni osobistej. Już wystarczająco mocno przeze mnie cierpiała.

- Nie mogę odpowiedzieć ci tego samego, Theo. – wyznała cicho, przyglądając się mojej reakcji. – Jesteś dla mnie bardzo ważny i naprawdę mocno cię lubię, ale muszę być pewna swoich uczuć, zanim wypowiem te słowa.

- Rozumiem. – pokiwałem głową, dziękując bogom i demonom, że postawili na mej drodze tak dobrą i szczerą osobę. – Nie będę cię pospieszał, ale spróbuję sprawić, żebyś zakochała się we mnie bezpowrotnie.

Liv uśmiechnęła się wesoło, stając na palcach. Złożyła delikatny pocałunek na moim policzku, zanim nachyliła się do mojego ucha.

- Jesteś na dobrej drodze. – wyszeptała, odsuwając się ode mnie zaraz potem.

Rumieniec jeszcze bardziej opanował jej twarz, choć usta wygięły się w uroczym uśmiechu. Była tak cholernie idealna i niewinna. Nie potrafiłem się powstrzymać przed skradnięciem kolejnego pocałunku z jej słodkich ust. Liv zachichotała, przerywając pieszczotę. Ojcze, wyglądała tak pięknie z tym dziecięcym uśmiechem, iskierkami szczęścia w oczach i w śniegu, który sypał na nas z ciemnego nieba.

- Zatańcz ze mną. – słowa wypłynęły z moich ust, zanim zdążyłem się nad nimi zastanowić.

- Co?

- Zatańcz ze mną. – powtórzyłem, brnąc w ten szalony pomysł i uśmiechnąłem się mimowolnie na wspomnienie podobnej sytuacji. Tyle że wtedy to Liv wymyśliła taniec w deszczu.

- Teraz? Tutaj? – rozejrzała się dookoła, ale prócz otaczających nas drzew i śniegu, nie było nic więcej.

- Czyż nie romantycznie jest tańczyć pośród śniegu? – uśmiechnąłem się cwaniacko, dokładnie pamiętając wypowiedziane przez nas wtedy słowa.

Wyciągnąłem dłoń w jej stronę i czekałem na jej ruch. Oliwia uśmiechnęła się szerzej, zapewne również przypominając sobie tamten wieczór. Być może nieświadomie zadała te same pytania, co ja wtedy, czyniąc tę chwilę jeszcze bardziej magiczną. Dygnęła przede mną lekko, zanim podała mi swoją dłoń. Uśmiechnęła się szeroko, gdy objąłem ją ręką w pasie, przyciągając bliżej siebie. Ona ułożyła dłoń na moim ramieniu, a pozostałe dwie ręce spletliśmy razem, poruszając się do nieznanego nikomu rytmu.

- Zaczniesz śpiewać, jak ja wtedy? – Liv patrzyła na mnie z dołu, a na jej twarzy widniało rozbawienie.

- Jestem w tym kiepski. – przyznałem szczerze, odwzajemniając jej uśmiech. – To zadanie zostawię tobie. – puściłem jej oczko, składając pocałunek na czubku nosa.

- Nie zaśpiewam, chyba że mi pomożesz. – blondynka patrzyła na mnie wyzywająco, a ja zdałem sobie sprawę, że z każdą chwilą zakochiwałem się w niej coraz mocniej.

- To nie jest dobry pomysł. – wykrzywiłem się lekko, obracając ją dookoła, czym wywołałem jej śmiech.

- Spróbuj. – zachęcała, wracając do moich objęć, a zaraz potem z jej ust wypłynęły pierwsze słowa piosenki.

Don't cry, snowman, don't you fear the sun

Who'll carry me without legs to run, honey

Without legs to run, honey

Uśmiechnąłem się szerzej, słysząc jej anielski głos w takim wydaniu. Miałem wrażenie, że nie przypadkowo wybrała właśnie taką piosenkę, ale nie zdążyłem zastanowić się, dlaczego tak się stało.

Nasze kroki przyspieszyły, wpasowując się w rytm nuconej przez dziewczynę melodii. Z ust Liv wypływały słowa, które znała na pamięć, ale jej wzrok był jakby odległy. Patrzyła gdzieś nad moim ramieniem, a przecież nie było tam nic więcej prócz ciemnego lasu.

Don't cry, snowman, don't you shed a tear

Who'll hear my secrets if you don't have ears, baby

If you don't have ears, baby

Chciałem zwrócić na siebie jej uwagę. Pragnąłem, by patrzyła tylko na mnie. Właśnie dlatego otworzyłem usta i pozwoliłem, aby wypływały z nich słowa piosenki.

I want you to know that I'm never leaving

Oliwia spojrzała na mnie z zaskoczeniem, nie przestając śpiewać, a na jej twarzy zagościł weselszy uśmiech. To właśnie on sprawił, że dalej fałszowałem. Chciałem sprawiać jej radość i jeśli musiałbym jej śpiewać, będę to robił.

Cause I'm Mrs. Snow, 'till death we'll be freezing

Yeah you are my home, my home for all seasons

So come on let's go

Let's go below zero and hide from the sun

Stworzyliśmy swój własny układ, przeplatany naszym śmiechem i pocałunkami. Obróciłem Liv dookoła i przyciągnąłem ją z powrotem do siebie, zachwycając się nad nią. Przestała śpiewać pod moim czujnym spojrzeniem, więc dokończyłem piosenkę za nas.

I love you forever where we'll have some fun

Yes, let's hit the North Pole and live happily

Please don't cry no tears now

It's...

Byłem gotowy zaśpiewać ten krótki refren, ale przerwały mi usta blondynki, które wpiły się w moje z zachłannością. Sapnąłem, przyciągając ją jeszcze bliżej siebie. Liv naparła na mnie mocniej, zmuszając mnie do zrobienia kroku w tył. To był błąd, bo śnieg przykrył przewrócone drzewo, które właśnie postanowiło o sobie przypomnieć. Runąłem na ziemię, z zaskoczenia nie będąc w stanie utrzymać równowagi i pociągnąłem dziewczynę za sobą. Syknąłem z bólu, a na mojej twarzy pojawił się grymas, gdy moje plecy wylądowały na ziemi pokrytej puchem. Liv roześmiała się, opierając dłonie na moim torsie. Całe zło zniknęło, przegonione jej szczęściem.

- Nic ci nie jest? – delikatnie dotknęła dłonią mojego policzka, przyglądając mi się z troską.

- Jestem wampirem, skarbie. Upadek mnie nie zabije. – przypomniałem z cwaniackim uśmieszkiem.

Blondynka przewróciła oczami, zsuwając się z mojego ciała. Wstała i otrzepała swoje ubranie, a ja nie ruszałem się z miejsca, przyglądając się jej z zainteresowaniem. Brakowało mi jej ciepła. Przyjemnie było czuć ją na sobie. Usiadłem więc na śniegu, czekając na jej ruch.

- Na pewno wszystko w porządku? Nie możesz wstać? – Liv uniosła brwi, a na jej ustach błąkał się uśmiech, gdy wyciągnęła w moją stronę ręce, chcąc mi pomóc.

- Wygodnie mi tu. – puściłem jej oczko, ale złapałem jej dłonie. Nie wstałem, a pociągnąłem ją ku sobie, czemu towarzyszył jej pisk. – Tak dużo lepiej. – uśmiechnąłem się szeroko, gdy Liv poprawiła swą pozycję, siadając okrakiem na moich udach.

Przyglądała się mi z troską i łagodnością. Odgarnęła z mojej twarzy zbłąkane kosmyki włosów, które zmokły przez śnieg i przez to przykleiły się do czoła. Obrysowała palcem rysy mojej twarzy, jakby była malarzem, chcącym dokładnie odwzorować modela na obrazie. Złapałem jej dłoń, zatrzymując na swoim policzku i wtuliłem się w nią, przymykając lekko oczy.

- Mogę cię o coś zapytać? – jej cichy głos był muzyką dla moich uszu.

- Oczywiście. – skinąłem głową, spoglądając na nią spod przymrużonych oczu.

- Czy to prawda, że potrzebujesz zaproszenia, aby wejść do czyjegoś domu?

To pytanie przywróciło moje zmysły do prawidłowego funkcjonowania. Otworzyłem oczy, przyglądając się blondynce. Ciekawość biła z jej błękitnych tęczówek.

- Oglądałaś kolejne seriale? – uśmiechnąłem się z rozbawieniem.

- Przychodząc do was zapomniałam zabrać zeszytu z pytaniami. – Liv przewróciła oczami, uśmiechając się lekko.

- Nie, nie potrzebuję zaproszenia. Wystarczy, że wyczuję chęć, że ktoś, kto na co dzień w mieszka w danym domu chce, abym wszedł do środka. Nie wiem, jak dokładnie ci to wytłumaczyć. To się po prostu czuje. – westchnąłem. - Jeśli ktoś nie chce mnie widzieć, nie wejdę, ale wystarczy że tylko raz wyrazi takie chęci i później już normalnie mogę wchodzić do jego domu, nawet jeśli by sobie tego nie życzył. – odpowiedziałem szczerze.

- A kościół? Boisz się krzyży? Woda święcona może zrobić ci krzywdę?

Zdawałem sobie sprawę, jak wiele niestworzonych historii wymyślili ludzie o moim gatunku. Jednak z każdym kolejnym zadawanym przez dziewczynę pytaniem zastanawiałem się, skąd mieli tak bujną wyobraźnię. Kto podsunął im tak dziwne pomysły?

- Ani krzyż ani woda święcona na mnie nie działają. Kościół też mi nie przeszkadza, choć nie przepadam za żadnymi świątyniami. – wyjaśniłem. – Być może dlatego, że jestem martwy i nie powinno mnie tu być. Naginam tak wszystko, w co wierzycie. – zauważyłem. – I niektórzy uważają, że jesteśmy dziełem Diabła. – przewróciłem oczami, a Liv uśmiechnęła się lekko. – Nie boję się kościoła. Raczej traktuję go jak... Wyobraź sobie bardzo niechlujnie ubraną osobę, której smarki ciekną z nosa i...

- Fuj, rozumiem. – przerwała mi, wykrzywiając twarz w grymasie. – Obrzydza cię.

- Właśnie.

- Możesz przybierać inną formę? – spytała, na co zmarszczyłem czoło. – Chodzi mi o to, czy możesz zmienić swój wygląd, by stać się kimś zupełnie innym, lub zmienić się w wilka czy...

- Nie, to brednie. – pokręciłem głową. – Skąd wpadasz na takie pomysły?

- Niedawno oglądałam Drakulę. – blondynka wzruszyła ramionami, uśmiechając się niewinnie, a ja parsknąłem śmiechem. – To prawda, że pijąc czyjąś krew zdobywasz jego wiedzę i umiejętności?

- Gdyby tak było, byłbym niezastąpionym geniuszem.

- Krew śmiertelnie chorych jest w stanie cię zabić? – zmarszczyła czoło, jakby chciała coś sobie przypomnieć.

- Nie, jest jedynie nieco gorsza w smaku.

- Czy wampirza krew uzdrawia? – patrzyła na mnie, jakby już znała odpowiedź.

- Tak.

- Więc wtedy, gdy zabrałeś mnie do siebie i miałam gorączkę...

- Vernon napoił cię swoją krwią. – odpowiedziałem, nie odrywając wzroku od jej oczu. Nie wydawała się być zaskoczona, zupełnie jakby spodziewała się takiej odpowiedzi. – Dzięki temu wyzdrowiałaś o wiele szybciej i obeszło się bez pobytu w szpitalu.

- W takim razie chyba powinnam mu podziękować. – Liv uśmiechnęła się lekko i złożyła krótki pocałunek na moich ustach. Gdy się odsunęła w jej oczach znów błyszczała ciekawość. - A twoja skóra? Jest tak twarda, że nie przetnie jej zwykły nóż czy igła?

Parsknąłem śmiechem, bo to pytanie było naprawdę idiotyczne. Liv zmarszczyła brwi, nie rozumiejąc mojego zachowania, więc delikatnie pogładziłem jej zaczerwieniony od mrozu policzek.

- Chcesz się przekonać? – zaproponowałem, ale szybko pokręciła głową. – Moja skóra nie jest moją zbroją. Jestem podatny na zranienia. Po prostu regeneruję się w błyskawicznym tempie.

- To nie było śmieszne. – zauważyła dziewczyna.

- Głupota ludzkich wymysłów nie zna granic. To mnie śmieszy.

Liv pokręciła głową, zsuwając się z moich kolan. Wykrzywiłem się lekko, gdy znów poczułem ten nieprzyjemny chłód na brak jej dotyku. Wstałem więc zaraz po niej i złapałem jej dłoń. Dziewczyna ruszyła w stronę, z której przyszliśmy. Śnieg nie przestawał sypać, a niebo było coraz ciemniejsze.

- A kłamstwa? – Liv przerwała ciszę, gdy pokonywaliśmy kolejne metry pośród drzew.

- Co z nimi? – nie rozumiałem.

Podziwiałem, jak zwinnie omija przeszkody, jakby naprawdę znała je na pamięć. Było ciemno, trudno było dostrzec drzewa na swej drodze. Ja byłem wampirem. Znakomicie widziałem w ciemności, ale ona?

- Potrafisz kłamać? – spojrzała na mnie kątem oka. – To było w książce o elfach. – dodała z uśmiechem, gdy spojrzałem na nią z zaintrygowaniem.

- Każdy umie kłamać. – zauważyłem.

- Więc ty również. – skinąłem głową dla potwierdzenia. Nie rozumiałem, dlaczego chciała być tego tak bardzo pewna, dopóki nie zadała kolejnego pytania. – Skąd mam wiedzieć, co z tych wszystkich naszych rozmów sprzed tamtego dnia było prawdą?

Zatrzymaliśmy się na skraju lasu. Wśród drzew śnieg padał wolniej, bo iglaste gałęzie nieco go zatrzymywały. Widziałem światło latarni przy drodze w oddali, ale patrzyłem na Liv, na której twarzy pojawiło się wahanie. Była zdeterminowana, by mnie wysłuchać i poznać prawdę, ale zabolał mnie fakt, że myślała iż ją okłamałem.

- Nie okłamałem cię. Wszystko, co ci mówiłem było prawdziwe, jedynie lekko zmienione. – odpowiedziałem po chwili, z powagą patrząc w błękitne oczy. – Moje uczucia do ciebie są szczere. Czy to nie jest najważniejsze?

Blondynka spuściła wzrok na ziemię. Bawiła się nerwowo swoimi palcami, a w głowie toczyła walkę myśli, chcąc je uporządkować. Nie musiałem tam zaglądać, by to wiedzieć. Zawsze, gdy potrzebowała coś przemyśleć, robiła się bardzo nerwowa i długo zastanawiała się nad odpowiedzią, chcąc jak najlepiej oddać swoje uczucia i myśli.

- Czasami wciąż nie wiem, w co mam wierzyć. – wyznała po chwili. – Czasami wciąż nie dociera do mnie, że wampiry, wilkołaki i wiedźmy istnieją. Że wszystko, w co wierzyłam dotychczas okazało się jedynie marną cząstką całego świata. – pokręciła głową, spoglądając na mnie z chaosem w oczach. – I boję się, że to okaże się tylko złudzeniem. Że to minie, ty znikniesz, a ja obudzę się w swoim ponurym życiu. Nie chcę cię stracić...

- Nie stracisz mnie. Nie tak łatwo mnie zabić, a tym bardziej zniechęcić. – złapałem jej drobną twarz w dłonie, uśmiechając się łagodnie. – Nie wiem, jak potężny ktoś musiałby rzucić na mnie czar, żebym cię opuścił. To się nie stanie. Obiecuję.

Liv pokiwała głową, wtulając się we mnie. Objąłem ją mocno, chcąc zapewnić, że nasza przyszłość będzie piękna, że zawsze będziemy razem. Wiedziałem, że sam nie byłbym w stanie jej zostawić. Nie teraz, gdy znała prawdę i wciąż była przy mnie. Nie bała się mnie, a o mnie i to utwierdzało mnie w przekonaniu, że była mi pisana.

- Złożyłeś mi już kilka obietnic. – przypomniała cicho.

- Spełnię je wszystkie. – zapewniłem. – Wampir nie może się wycofać od złożonej obietnicy. – wyjaśniłem, gdy niewiernie uniosła brwi. – Te prędzej czy później o sobie przypominają.

- I co się stanie, jeśli o jakiejś zapomnisz?

- Nie wiem, jeszcze nigdy mi się to nie zdarzyło. – wzruszyłem ramionami, posyłając dziewczynie cwaniacki uśmiech. – Słyszałem, że karą za niespełnione obietnice jest ogromny ból. Nie może nas zabić, ale trwa tak długo, aż go nie pokonamy, albo się do niego przyzwyczaimy.

- To okropne. – zauważyła Liv, a w jej oczach smutek mieszał się z troską. – Nie składaj mi więcej obietnic.

- Spełnię je wszystkie. – zapewniłem.

- Nie są warte takiej kary. – złapała w swoje drobne dłonie moje ręce, uśmiechając się do mnie lekko. – Nie musisz składać mi obietnic. Wystarczy, że będziesz obok.

Pokiwałem głową, bo niczego nie pragnąłem bardziej, niż zawsze być przy niej.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro