Rozdział 8

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Zdjęłam buty, kurtkę i całą resztę zimowego okrycia, które zostawiłam na niewielkim przedsionku. Theo również pozbył się czarnego płaszcza i ośnieżonych kozaków nim wszedł ze mną w głąb domu.

- Chyba zaczynam się stresować. – wyznał nagle niemal niesłyszalnie mój towarzysz.

Zatrzymałam się na korytarzu, spoglądając na mężczyznę. Złączyłam razem nasze dłonie i posłałam mu lekki uśmiech.

- Już tutaj byłeś i...

- Nie wyszło najlepiej. – przypomniał z grymasem. – A teraz może być jeszcze gorzej, bo nawaliłem i...

- Zdałeś pokręcony test mojego wujka. – tym razem to ja mu przerwałam, uśmiechając się lekko. – Będzie dobrze. W razie czego uciekniemy. – wzruszyłam ramionami.

- Będziecie tam tak stać, czy wejdziecie? Obiad wam stygnie! – z salonu dotarł do nas głos wujka.

Przewróciłam oczami z lekkim uśmiechem i spojrzałam na Theodora, którego twarz również nieco się rozjaśniła. Uścisnęłam jego dłonie w pocieszającym geście i gdy mężczyzna był gotowy, weszliśmy do salonu, trzymając się za ręce. Nadia, Filip i Kaja siedzieli już przy stole i zajadali zupę. Daria siedziała obok najmłodszej z rodzeństwa, pilnując by dziewczynka zjadła jak najwięcej. Natomiast Adam siedział na kanapie w towarzystwie swojego taty, oglądając telewizję. Dziadek wstał na nasz widok i w kilku krokach pokonał dzielącą nas odległość z groźnym wyrazem twarzy. Theodore mocniej ścisnął moją dłoń, a ja posłałam dziadkowi błagalne spojrzenie.

- Mój syn opowiadał, że całkiem dobrze się spisałeś. – Kacper przechylił lekko głowę, przyglądając się uważnie mojemu chłopakowi. – Tym razem ci odpuszczę, ale jeszcze raz doprowadź Oliwię do łez, a dopilnuję, by twoja noga nigdy więcej nie stanęła w tym domu. – zagroził, wyciągając do bruneta dłoń.

- Obiecuję, że postaram się zrobić wszystko, aby Liv była szczęśliwa. – zapewnił Theo i po jego głosie mogłam stwierdzić, jak spięty był. Mimo to uścisnął dłoń dziadka, który prześwietlał go tak uważnym spojrzeniem, że nie jeden uciekłby w popłochu.

- Już go tak nie strasz. – za nami pojawiła się babcia, wchodząc do salonu z dwoma pełnymi talerzami. – Siadajcie, bo wam wystygnie. – zachęciła, wskazując głową jedzenie, które właśnie postawiła na stole. – Cieszę się, że się dogadaliście. – uśmiechnęła się lekko, niemal matczynie, kładąc dłoń na ramieniu Theodora.

Mężczyzna odwzajemnił jej uśmiech, a ona skinęła głową i wyszła z salonu. Pociągnęłam mężczyznę w stronę stołu i zajęłam jedno z dwóch wolnych krzeseł. Dopiero na widok ziemniaków i schabowego poczułam, że jestem naprawdę głodna, a mój brzuch wydał odgłos, domagając się jedzenia. Theodore zajął miejsce obok mnie, a jego wzrok spoczął na mojej cioci, która przyglądała mu się z zainteresowaniem, karmiąc Kaję.

- Ach, no tak. Przepraszam. – westchnęłam, uśmiechając się lekko. – Ciociu to jest właśnie Theodore. – przedstawiłam jej mężczyznę. – Theo, to moja ciocia Daria.

- Miło mi cię wreszcie poznać. Oliwka dużo o tobie opowiadała. – blondynka uśmiechnęła się lekko, wyciągając dłoń w stronę mężczyzny.

- Naprawdę? – Theo spojrzał na mnie zaskoczony, ale gdy spuściłam wzrok na jedzenie, powrócił wzrokiem do cioci. Uścisnął jej dłoń i złożył na jej wierzchu lekki pocałunek. – Mam nadzieję, że nic złego.

Daria nie odpowiedziała, a jedynie wzruszyła ramionami. Gdy te kilka tygodni temu uciekłam nad morze to właśnie ona była jedyną osobą, której opowiedziałam o Theodorze. Nie wspominałam, że to przez niego do nich przyjechałam, a zwaliłam to na moje obrażenia. Mimo to wiedziałam, że kobieta miała swoje domysły i po cichu liczyłam, że nie podzieliła się nimi ze swoim mężem. Do dzisiaj nie wiedziałam, czy Adam poznał tematy naszych nocnych rozmów. Może to i lepiej.

Nabrałam jedzenie na widelec i skupiłam się na tym, co mam na talerzu. W tamtych rozmowach przedstawiałam Theodora w samych superlatywach. Nie mogłam wspomnieć, że jest wampirem, a więc mój punkt widzenia był nieco utrudniony w wytłumaczeniach. Starałam się więc omijać ten trudny temat i przyznałam tylko, że się pokłóciliśmy. Miałam nadzieję, że nie wysnuła z tego jakichś niestworzonych wniosków.

- Hej! Odleciałaś.

Smukłe palce, które mignęły mi przed oczami wyrwały mnie z chwilowego zamyślenia. Z zaskoczenia odkryłam, że zjadłam już niemal cały obiad, a Daria patrzyła na mnie z niepokojem.

- Wszystko dobrze? – spytała z troską.

W tym samym momencie poczułam dłoń Theodora na kolanie. Mężczyzna delikatnie uścisnął moją nogę, przypominając o swojej obecności. Uśmiechnęłam się lekko, spoglądając na ciocię.

- Tak. – pokiwałam głową, wracając do rzeczywistości. – Byłam naprawdę głodna.

- Nic dziwnego. Nie zjadłaś nic, jak wróciłaś ze szkoły. – zauważyła. – Mam nadzieję, że wam smakowało. Nie sądziłam, że będziemy mieli gości i szczerze powiedziawszy nie starałam się za bardzo. – skupiła wzrok na Theodorze, pocierając dłonią kark.

- Dawno nie jadłem równie smacznego obiadu. – przyznał Villenc.

- Jasne, bo uwierzę. – Daria zaśmiała się cicho, wstając od stołu. – Dzieciaki opowiadały, że zbudowaliście kolejną rodzinę bałwanów. – zmieniła temat, zabierając puste talerze ze stołu.

- Tak, są ogromne! – Filip uniósł ręce w powietrze, jakby chciał narysować ich kształt. – Ale fajniejsza była bitwa na śnieżki.

- Nie! – wykrzyczała mała Kaja. – Bałwany!

- Wcale nie.

Popatrzyłam na dzieciaki z rozbawieniem i spojrzałam na Theodora, który również się im przyglądał. Na jego twarzy widniał jakiś wyraz nostalgii i zamyślenia, choć usta wyginały się w lekkim uśmiechu. Nie wiedziałam o czym myślał, ale kusiło mnie go o to spytać.

- Nie krzyczcie tak. – Adam skarcił swoje dzieci, podchodząc do nas z lekkim grymasem. – Jestem pewien, że lepienie bałwanów było tak samo fajne, jak bitwa na śnieżki. To nic złego, że każdemu z was podobała się inna zabawa. – zmierzwił włosy chłopca, a dziewczynkom złożył pocałunki na czubku głów.

- Możemy iść jeszcze na zewnątrz? – Nadia zwróciła się w stronę taty, odchodząc od stołu.

- Już jest ciemno, skarbie. – mężczyzna złożył pocałunek na czole dziewczynki. – Pobawcie się z babcią i dziadkiem, bo jutro wracamy do domu.

Patrzyłam, jak Nadia kiwa głową, łapie rodzeństwo za ręce i razem biegną do dziadka, który przez cały ten czas siedział na kanapie. Chwilę później dołączyła do nich babcia i Daria, która wręczyła dzieciakom jedyną planszówkę, jaka jeszcze ostała się w naszym domu.

- Gracie z nami? – spytał Adam, dołączając do nich i wskazując głową Monopoly.

- Następnym razem, już i tak macie bardzo dużo graczy. – uśmiechnęłam się, wstając od stołu i spojrzałam na Theodora, który wciąż przyglądał się moim kuzynom z tym dziwnym wyrazem twarzy. – Będziemy w moim pokoju.

- Tylko wiesz, Oliwka... - wujek posłał mi cwaniacki uśmiech, poruszając brwiami. – Bezpiecznie. Nie chcę być jeszcze prawujkiem. – zażartował, na co przewróciłam oczami.

Czułam, jak na moje policzki wypływają rumieńce, więc nic nie powiedziałam. Złapałam dłoń Theodora i pociągnęłam go w stronę wyjścia z salonu. W ciszy pokonaliśmy drogę do mojego pokoju, a gdy tylko znaleźliśmy się w moim azylu, wzrok Theodora padł na kwiaty, które w większości wypełniały pomieszczenie.

- Zatrzymałaś je wszystkie? – spytał zaskoczony.

Wzruszyłam ramionami, spoglądając na wielkie pudło z ususzonymi kwiatami. Trzy ogromne bukiety były jeszcze ustawione w wazonach na biurku i komodzie, a cztery kolejne wciąż się suszyły, przywiązane do karnisza.

- Wszystko w porządku? – zmieniłam temat, przyglądając się mu z troską. – Wydawałeś się być dziwnie zamyślony.

- To nic takiego. – mężczyzna pokręcił głową, uśmiechając się lekko.

- Theo...

- Dlaczego zatrzymałaś te wszystkie kwiaty? – Theo patrzył na mnie z tak przerażająco mocną uwagą, że miałam wrażenie, że tymi brązowymi oczami przeszywa mnie na wskroś.

Przez to spojrzenie zapomniałam, dlaczego chciałam drążyć temat. Martwiłam się o niego i nie chciałam, aby czuł się źle w obecności mojej rodziny, ale nie chciałam na niego naciskać. Czy powinnam? Wierzyłam, że kiedyś nadejdzie taki moment, gdy sam będzie chciał mi o wszystkim mówić.

- Podobały mi się. – wyznałam szczerze. – Poza tym kiedyś jakieś dzieci właśnie nimi wysypią nam drogę do ołtarza. – puściłam mu oczko, uśmiechając się lekko.

Chciałam zażartować, ale jak już te słowa opuściły moje usta naprawdę spodobał mi się ten pomysł. Suszyłam kwiaty bez większego powodu. Naprawdę mi się podobały, a ususzone przecież nie traciły swej wartości ani znaczenia. Chciałam przedłużyć ich życie i mój pobyt u mnie. W końcu te wszystkie bukiety były od Theodora. Chciałam je zachować jak najdłużej.

Zdawałam sobie sprawę z tego, co powiedziałam, ale nie miałam pojęcia jak zareaguje Villenc. Nie bałam się, w końcu on sam już na początku naszej relacji żartował, że kupuje obrączki. Chociaż, znając go i wiedząc, że był w stanie wybudować dom, bo tak powiedziałam, już wszystkiego mogłam się po nim spodziewać. Ale o dziwo zupełnie mi to nie przeszkadzało. Wręcz przeciwnie, podobała mi się wizja wspólnej przyszłości.

Uśmiechnęłam się szerzej, ani na chwilę nie odrywając wzroku od ciemnych oczu wampira. Czułam, jak moje policzki czerwienią się jeszcze bardziej, ale nie zamierzałam się tego wstydzić. Lubiłam te wszystkie emocje, które wywoływał we mnie Theodore. Podobało mi się, jak silnie reagowało na niego moje ciało i Boże, moje serce topiło się od jego spojrzenia, w którym było tak wiele uwielbienia. Villenc bardzo powoli pokonał dzielącą nas odległość, patrząc na mnie z rozbrajającą łagodnością. Jego usta ułożyły się we flirtowny uśmieszek, gdy objął dłońmi moją talię, przyciągając mnie bliżej siebie.

- Więc planujesz już nasz ślub? – spytał cichym, lecz jakże seksownym głosem.

- Być może. – wzruszyłam ramionami, nie potrafiąc przestać się uśmiechać. – To źle?

- Skądże. – Theo pokręcił głową, pochylając się ku mnie. – Cudownie.

- Na pewno? – wyszeptałam, czując się jak zahipnotyzowana, gdy jego ciepły oddech łaskotał moje usta.

- Tak. – zapewnił ochrypłym głosem, składając pocałunek na moim rozgrzanym policzku. – Nie mogę się doczekać, aż będę mógł nazwać cię swoją żoną. – wyszeptał wprost do mojego ucha.

Boże! Po moim ciele przeszedł dreszcz, w brzuchu wybuchło stado motyli, a myśli opanował stojący przede mną mężczyzna. Zacisnęłam uda, czując budzące się pożądanie, ale nawet to nie było w stanie mi pomóc. Theodore uzależniał. Pochłaniał mnie coraz bardziej, a ja z każdym dniem coraz mocniej należałam do niego. Chciałam tego. Pragnęłam oddać mu swoje serce i byłam pewna, że nie wiele do tego brakowało.

Nie umiałam się powstrzymać, gdy Theo znów spojrzał mi w oczy, uśmiechając się szelmowsko i pchana nagłą odwagą pokonałam odległość dzielącą nasze usta, łącząc je w namiętnym pocałunku. Brunet odwzajemnił pieszczotę, wzmacniając uścisk swoich palców na mojej talii. A ja pragnęłam więcej. To właśnie dlatego wplotłam palce w jego aksamitne włosy i postawiłam krok w przód, przylegając do niego całym ciałem. Theo nie oponował. Jego dłonie badały moje ciało, błądziły po mnie, jakbym była mapą, którą chciały zbadać. Nasze języki toczyły walkę o dominację, choć od samego początku to ja byłam skazana na porażkę. Sapnęłam, gdy palce Theodora zacisnęły się na moich pośladkach. Mężczyzna podniósł mnie lekko, jakbym ważyła tyle, co piórko, zmuszając mnie do objęcia go nogami w pasie. Jęk wydobył się z moich ust, gdy przy tym otarłam się o twarde wybrzuszenie w jego spodniach. Theo warknął, kierując swoje kroki w stronę łóżka. Usiadł na nim, sadzając mnie sobie okrakiem na kolanach i ani na chwilę nie odrywając ust od moich warg. Jego zachłanne dłonie zakradły się pod mój sweterek, swoim chłodem wywołując gęsią skórkę na moim ciele. Wampir delikatnie przygryzł moją dolną wargę, schodząc pocałunkami przez policzek na szyję, a ja westchnęłam. Nie mogłam się powstrzymać przed poruszeniem biodrami, ocierając się o niego kolejny raz. Z ust Theodora wyrwał się niski jęk, sprawiając że mocniej zacisnęłam palce na jego ramieniu i powtórzyłam wcześniejszy ruch.

- Liv... - warknął, wbijając palce w moją talię pod bawełnianym materiałem. – Nie powinniśmy. – niemal widziałam w jego oczach, jak wiele wysiłku kosztowało go odsunięcie się ode mnie. Oparł czoło o moje, przymykając oczy i oddychając ciężko. – Nie chcę cię skrzywdzić.

- Wiem, że nigdy byś tego nie zrobił. – wyszeptałam, delikatnie masując palcami jego głowę, a przy tym bawiłam się jego włosami, starając się pohamować własne pragnienia.

- Czasami moje życie bywa moim przekleństwem. – wyznał, nie otwierając oczu. – Boję się, że mógłbym stracić kontrolę. – wyszeptał, spoglądając w moje oczy. – Wystarczy, że zbyt mocno cię dotknę, ugryzę, albo... - pokręcił głową, układając dłoń na moim policzku. – Naprawdę mógłbym zrobić ci krzywdę, a tego bym sobie nie wybaczył. Przepraszam.

- To nic. – zapewniłam. – Nie musimy się spieszyć.

- Nie jesteś zła? – uroczo zmarszczył czoło, wywołując mój uśmiech.

- Nie. Dlaczego miałabym być? – złożyłam krótki pocałunek na jego ustach. – Ty na mnie czekałeś. Teraz ja poczekam na ciebie. – zapewniłam, uśmiechając się łagodnie.

- Jesteś idealna. – stwierdził, ukrywając twarz w zgłębieniu mojej szyi.

Zaśmiałam się cicho, ciesząc się chwilą. Przy nim wszystko wydawało się takie proste i możliwe. Cisza nie była krępująca, a bliskość uzależniała. Pozwoliłam więc, aby trwała jeszcze chwilę. Siedzieliśmy wtuleni w siebie. Ja bawiłam się włosami Theodora i masowałam skórę jego głowy, a on dalej się przede mną ukrywał, tak jakby zaznajamiał się z moim zapachem.

- Czy to dla ciebie trudne? – spytałam szeptem po dłuższej chwili.

- Co takiego? – palce Theodora rysowały wzory na moich plecach pod sweterkiem.

- No wiesz... We wszystkich książkach i filmach zwracają szczególną uwagę na to, jak wampiry są wyczulone na zapach ludzkiej krwi. – próbowałam sensownie wytłumaczyć mój tok myślenia. Theo wyprostował się i spojrzał na mnie rozbawiony. – Nie śmiej się. – szturchnęłam go w ramię, choć i na mojej twarzy pojawił się uśmiech. – Chodzi mi o to, czy skoro masz wyczulone zmysły to czujesz, czy słyszysz moją krew nawet teraz? I czy ci to przeszkadza?

Theo uśmiechnął się jeszcze szerzej. Zaskoczył mnie, gdy złożył lekki pocałunek na czubku mojego nosa, a gdy się odsunął uśmiech przygasł, zastąpiony powagą.

- Nie przeszkadza mi to. Dzięki temu żyjesz. – zauważył, a palcami odsunął pojedyncze kosmyki z mojej twarzy. – Ale odpowiadając na twoje pytanie, tak, słyszę krew płynącą w twoim organizmie. Jednak wampirom trudniej się opanować, gdy czują zapach krwi. – wyjaśnił. – To tak, jakbyś podstawiła dziecku pod nos cukierki i nie pozwoliła mu ich zjeść.

- Okrucieństwo. – wtrąciłam z grymasem, wywołując śmiech mężczyzny.

- Właśnie. – zgodził się, palcami ostrożnie dotykając mojej szyi. – Przebywanie w twoim towarzystwie nie jest dla mnie trudne. Nigdy nie było. – zapewnił. – Żyję na tym świecie już tyle lat, że poniekąd nauczyłem się panować nad zwierzęcym instynktem, który budzi się w każdym wampirze na widok krwi. – wyjaśnił, uśmiechając się lekko. – Nie boję się, że mógłbym cię skrzywdzić w taki sposób. Bardziej martwię się, że nie zapanuję nad swoją siłą, a uwierz mi, mógłbym cię złamać jedną ręką. – złożył pocałunek na moim czole, a ja westchnęłam.

- Wiem. Widziałam, jak rozrywasz na części wilkołaki. – przypomniałam, wykrzywiając twarz w grymasie.

- Przepraszam, że musiałaś być tego świadkiem.

- Nie boję się ciebie. – zapewniłam. – Ani Deidry i Vernona, choć nie są zbyt normalni. – przewróciłam oczami, a Theo roześmiał się głośno.

- Tak, to nawet zbyt łagodne określenie. – pokręcił głową z rozbawieniem.

Jak mogłabym się go bać? Patrzyłam na mężczyznę przede mną i nie widziałam w nim potwora, którego ktoś chciał mi pokazać. Widziałam tylko mojego Theodora – łagodnego, szarmanckiego i dbającego o mnie. Widziałam mężczyznę, który mnie kochał i był w stanie zrobić dla mnie wszystko, choć wciąż nie zdawałam sobie z tego sprawy. Widziałam tylko Theodora Villenca – mężczyznę idealnego i w całości mojego.

- Mam coś na twarzy? – zażartował, gdy patrzyłam na niego dłuższą chwilę w ciszy.

Nie odpowiedziałam, a jedynie złożyłam krótki pocałunek na jego ustach, uśmiechając się przy tym. Czułam się naprawdę szczęśliwa. Byłam wdzięczna losowi i bogom, wszystkim, którzy sterowali naszym życiem, że postawili Villenca na mojej drodze. Byłam szczęściarą.

- Za trzy tygodnie mam studniówkę i czy jako mój chłopak, chciałbyś mi towarzyszyć? – spytałam, przyglądając się jego reakcji.

Na twarzy Theodora pojawił się cwaniacki uśmiech, a w czarnych oczach błyszczały iskry. Mężczyzna uniósł brwi, patrząc na mnie flirtownie.

- Och, a więc jestem twoim chłopakiem?

- Wiesz, jeśli nie chcesz zawsze mogę poprosić kogoś innego. – wzruszyłam ramionami, drocząc się z nim.

- Doprawdy? Kogo na przykład? – drążył, ale złowrogi błysk zastąpił wesołe iskry.

- Któregoś z chłopaków z zespołu albo...

- Ani mi się waż.

Theo tak nagle zmienił naszą pozycję, że z moich ust uciekł krzyk. W ułamku sekundy z jego kolan znalazłam się pod nim. Nie miałam drogi ucieczki, bo Theo opierał się na rękach, które ułożył po obu stronach mojej głowy, a biodrami przyciskał moje ciało do materaca. Zadrżałam, gdy pochylił się nade mną, muskając ustami moją brodę.

- Oczywiście, że z tobą pójdę. – odpowiedział w końcu. – Tylko spróbowałabyś zaprosić kogoś innego. – mruknął, obcałowując moją szczękę.

- Co byś wtedy zrobił? – spytałam, lubiąc się z nim droczyć.

Theo podniósł się lekko, tak aby jego twarz znajdowała się zaraz naprzeciwko mojej. Patrzył na mnie z całkowitą powagą, sprawiając że wyglądał naprawdę groźnie, ale zamiast strachu wywołał w moim ciele kolejne iskry podniecenia.

- Widziałaś, do czego jestem zdolny, gdy ktoś próbuje odebrać mi to, co moje. – jego niski głos wywołał kolejny dreszcz w moim ciele.

- Lubię, gdy jesteś zazdrosny. – uśmiechnęłam się, a Theo pokręcił głową, by zaraz potem skraść pocałunek z moich ust.

- Lepiej, żeby ci się to nie podobało. – mruknął, odsuwając się ode mnie.

Już miałam narzekać na brak jego bliskości, gdy złapał mnie za ręce i pociągnął w swoją stronę, sadzając bokiem na swoich kolanach. Tym razem to ja się w niego wtuliłam, wdychając uzależniający zapach i rozkoszując się jego dotykiem.

Właśnie wtedy zdobyłam pewność, że Theo jest jedynym mężczyzną, z którym chciałabym spędzić resztę życia.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro