Rozdział 2

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Oliwia

Nie miałam pojęcia, dlaczego w dalszym ciągu nie uciekłam. Nie miałam pojęcia, dlaczego nie wróciłam do znajomych. Nie miałam pojęcia, dlaczego spacerowałam u boku całkiem obcego mi człowieka, który wpadł na pomysł, by udawać mojego chłopaka.

Boże! Kogo chciałam oszukać?

Oczywiście, że wiedziałam dlaczego to zrobiłam. Chciałam uciec z niezręcznej sytuacji, jaką było przebywanie w towarzystwie Mikołaja, który zachowywał się dzisiaj, jakbyśmy byli najlepszymi przyjaciółmi. Zupełnie jakby nic się nie stało i nikt nie mógł tego zrozumieć. Ze mną na czele. Mimo to nikt nawet nie próbował zrozumieć, obgadując nas za naszymi plecami. Nie winiłam ich za to, w końcu po części była to moja wina. Sama dałam im temat do plotek, które nie kończyły się mimo upływu miesiąca. Teraz żałowałam, że wtedy nie ukrywałam swoich emocji. Przecież mogłam ukryć przed wzrokiem innych nasz związek i trudne rozstanie, ale nóż wbity w serce bolał bardziej niż śmiałabym przypuszczać.

- Mieszkasz gdzieś tutaj? - spytałam ciekawa, trzymając za rękę przystojnego mężczyznę, o którym wiedziałam tyle, co nic. Oszalałam, ale czyż nie do szalonych świat należy?

- Co? - popatrzył na mnie, wyrywając się z zamyślenia.

Zauważyłam, że często był nieobecny, jakby oddalał się gdzieś myślami. Nie uważałam, aby było to czymś złym. Na pewno był zapracowanym człowiekiem. Może miał coś ważnego do zrobienia i właśnie to nie mogło opuścić jego myśli? Albo po prostu mógł nie być pewien, czy przed wyjściem z domu wyłączył żelazko. Przecież coś takiego każdemu mogło się zdarzyć.

- Czy mieszkasz gdzieś w okolicy? - powtórzyłam, uśmiechając się lekko. Nie oceniałam. Sama też czasami mocno się nad czymś zastanawiałam. - Wybacz, ale nie wyglądasz jak typowy polak, masz ładny akcent i twoje imię, jeśli jest prawdziwe to raczej nie jest polskie.

- Zwracasz uwagę na wszystko? - spytał z lekkim uśmiechem, przyglądając mi się z zainteresowaniem, na co wzruszyłam ramionami z niewinnym wyrazem twarzy. - Naprawdę mam na imię Theodore. Urodziłem się w Los Angeles, a mieszkam... - zawiesił się na kilka sekund. - Właściwie w różnych miejscach. - odpowiedział, nie odrywając ode mnie łagodnego wzroku.

- Jak to? - byłam ciekawa.

- Nie mam jednego stałego domu. Lubię podróżować. - wyjaśnił, na co skinęłam głową.

Znałam takich ludzi. Mój kolega zrezygnował z pracy, aby móc podróżować i nigdzie nie zatrzymywał się na dłużej niż tydzień. Czasem sama chciałabym tak żyć. Zwiedzać świat, nie przywiązywać się do miejsc i ludzi, ale z drugiej strony to musiałoby być męczące. Lubiłam spędzać czas z ludźmi, których znałam, a nie przepadałam poznawać nowych. No i nie yłam miliarderem, aby było mnie stać na takie podróże po świecie.

- Więc... Nie masz żony czy dziewczyny? - spytałam, nim zdążyłam to przemyśleć.

Jeśli nie mieszkał w jednym miejscu raczej trudno byłoby związać się z kimś na stałe, a tym bardziej wychowywać dzieci. Ale Theo nie miał obrączki. Zresztą wątpię, że gdyby miał dziewczynę, wpadłby na pomysł, by udawać chłopaka innej. Chociaż nasz świat jest dziwny i wszystko jest już możliwe...

- Nie, nie mam. - zaśmiał się, ale nie zabrzmiało to szyderczo, czy złośliwie, a tak bardzo naturalnie.

Theo mógł mieć coś około trzydziestu lat. Miał łagodnie opaloną karnację, krótkie czarne włosy i lekki zarost. Był naprawdę przystojny, a do tego brązowe, prawie czarne oczy, które sprawiały wrażenie, jakby można było w nich utonąć. Mężczyzna był wyższy ode mnie o ponad głowę i wyglądał na dobrze, acz nieprzesadnie zbudowanego. Ubrany był w czarne garniturowe spodnie, tego samego koloru koszulę i płaszcz. Wydawał się być ideałem, jeśli chodziło o wygląd. Byłam niemal pewna, że kobiety oglądały się za nim na ulicy.

Dziwne więc, że nie miał dziewczyny. Może skoro z wyglądu był idealny to jego charakter był okropny? Ale dotychczas nie powiedział ani nie zrobił nic, co miałoby mnie szczególnie zaniepokoić czy odepchnąć.

- I jak ocena? - spytał, sprawiając, że oderwałam wzrok od jego ciała, wracając do pogodnych oczu. Czułam jak na moje rozgrzane policzki wstępują większe rumieńce.

- Jesteś naprawdę przystojny. - westchnęłam, przyznając tym samym, że się mu przyglądałam.

- Zawsze jesteś tak bezpośrednia? - ostrożnym gestem zaczesał kosmyk grzywki, który opadł mi na czoło, uciekając z rozczochranego już trochę warkocza.

- Nie. – pokręciłam głową z lekkim uśmiechem. – Zazwyczaj też nie rozmawiam z nieznajomymi, ale dzisiaj wypiłam już kilka kieliszków czystej, drinka i piwo. - przyznałam głupio. - Ale chyba dopiero teraz zaczynam odczuwać skutki.

- Będziesz wymiotować lub mdleć? Wolę być gotowy. - choć z jego twarzy nie zniknął uśmiech, w oczach dostrzegłam troskę, gdy położył duże dłonie na mojej talii, gotów by w każdej chwili mnie złapać.

- No wiesz co? - zaśmiałam się oburzona. - Jeszcze mi się to nie zdarzyło.

- Kiedyś musi być ten pierwszy raz. - Theo wzruszył ramionami, z cwaniackim uśmieszkiem.

- Nie dzisiaj. - zapewniłam, nie przerywając naszego kontaktu wzrokowego.

Jego oczy były naprawdę piękne. Z tak niewielkiej odległości, jaka właśnie nas dzieliła mogłam dostrzec, że ciemny brąz jego tęczówek zawierał czarne plamki, a przez ułamek sekundy byłam pewna, że widziałam w jego oczach przebłysk wściekłej czerwieni. To wybudziło mnie z tego odrętwienia, sprawiając, że mimowolnie zacisnęłam palce na czarnym materiale jego płaszcza. Nawet nie wiedziałam, w którym momencie ułożyłam dłonie na jego piersi. Musiałam być naprawdę nieźle wstawiona, że nie wiedziałam co robię i na dodatek miałam omamy. Dziwne...

- Naprawdę miło mi się z tobą rozmawia, ale chyba powinnam wracać do zespołu. Mieliśmy się zbierać o osiemnastej. - przypomniałam sobie, ale nie poruszyłam się ani o centymetr.

Mężczyzna również nie wykonał żadnego ruchu. Czułam się dobrze w jego towarzystwie, choć rozum krzyczał aby zbyt szybko mu nie ufać. Przecież go nie znałam. Równie dobrze mógł być kimś zupełnie innym niż tym, za kogo się podawał. Ale po co miałby kłamać? Boże, ale byłam naiwna.

- Więc mamy jeszcze dwie godziny, by lepiej się poznać. Chyba, że naprawdę chcesz już ode mnie uciekać. – Theodore uśmiechnął się zniewalająco, a ja z całych sił starałam się uciszyć to dziwnie przyjemne uczucie, które we mnie wywołał. - Mogę też pójść z tobą i dotrzymać ci towarzystwa wśród twoich znajomych.

Zastanowiłam się chwilę. Theo wydawał się być naprawdę miłym facetem, ale dodatkowo był cholernie tajemniczy, co sprawiało, że rozsądna część mnie jeszcze bała się go w jakimś stopniu. Ale miał rację, że nie chciałam wracać do ludzi z zespołu i Mikołaja. Z drugiej strony przebywanie w towarzystwie mężczyzny, sam na sam, było nieco niepokojące.

- Trzecia opcja chyba najbardziej mi odpowiada. - zmusiłam swoje ciało do posłuszeństwa i niechętnie odsunęłam się od niego na bezpieczną odległość dwóch kroków.

- Chyba? - Theodore uśmiechnął się lekko, wkładając ręce do kieszeni płaszcza. - Boisz się mnie. - stwierdził, przechylając głowę lekko w bok i nie spuszczając ze mnie przeszywającego wzroku. Znów w jego oczach pojawił się ten dziwny błysk, jakby myślami był gdzieś indziej, ale szybko wrócił do normalnego stanu. - Gdzie ta odwaga spowodowana alkoholem? – wyglądał uroczo, gdy przyglądał mi się tak badawczo z pogodnym uśmiechem.

Oby nie okazał się psychopatą. Świecie, błagam aby nie był psychopatą z zapędami na mordercę. Jeśli tak będzie to mam naprawdę cholernie zły gust, jeśli chodzi o mężczyzn.

- Nie znam cię i mimo wszystko staram się w miarę rozsądnie myśleć. - wyjaśniłam. - Nie najlepiej mi to dziś wychodzi, więc... Idziesz ze mną?

- By czuć jak twój były zabija mnie wzrokiem? - Theo zaśmiał się łagodnie, pochylając lekko w moją stronę. - Oczywiście. Nie mógłbym przepuścić okazji do dręczenia głupich chłopców.

Zaśmiałam się, słysząc jego odpowiedź, a jego uśmiech również się powiększył. Były taki wesoły i uprzejmy. Nie mógł być kimś złym.

- Chyba właśnie cię polubiłam. - złapałam jego dłoń, ruszając w stronę, z której przyszliśmy.

- Dużo w tobie niepewności. - zauważył.

- Stwierdziłeś to po godzinie czasu spędzonej ze mną? - uśmiechnęłam się lekko, spoglądając w jego stronę.

- Jestem dobrym obserwatorem. - wyjaśnił. - Poza tym często używasz słów takich jak 'chyba' czy 'może'.

- Ciekawe spostrzeżenie.

- Trafne? - spytał, ale nie odpowiedziałam.

Nie byłam osobą nazbyt pewną siebie czy odważną. Nie lubiłam składać obietnic bez pokrycia, czy dawać złudnych nadziei, więc wolałam być ostrożna w dobieraniu słów. Już kilka razy zapłaciłam za zbyt dużą ufność w ludzi. Nauczyłam się mówić konkretnym osobom konkretne słowa, a całą resztę zamykałam w sobie.

Lecz czy to była niepewność?

Prędzej ostrożność czy głupota. Nie wiedziałam, ile jeszcze czasu utrzymam w sobie wszelkie problemy, przeżycia czy powierzone mi sekrety. Zawsze starałam się być najlepsza, pomocna i miła, a tak naprawdę byłam paskudną imitacją człowieka. Chciałam żyć i być wśród ludzi, a na każde spotkania przybierałam odpowiednią maskę. Czasami czułam się, jakby zamiast jednej Oliwi Kruczek było ich kilkanaście skrytych w tym marnym ciele.

- Gdy do nich dołączymy, będą pytać. - odezwałam się po dłuższej chwili, odpychając dręczące mnie myśli.

Byłam wdzięczna mężczyźnie, że nie naciskał na mnie z kolejnymi pytaniami, a dał czas na przemyślenia. Naprawdę ceniłam ludzi, którzy potrafili poskromić swą ciekawość.

- Poradzimy sobie. - zapewnił. - Mam nadzieję, że masz bujną wyobraźnię. - puścił mi oczko.

- Och, kochanie. Nawet nie wiesz, jak bardzo. - posłałam mu szeroki uśmiech, jednocześnie chcąc dodać sobie odwagi.

Wiedziałam, że udawanie związku może być ciekawym doświadczeniem, ale wystarczyła jedna chwila i sprzeczne słowa naszej dwójki, niepasujące informacje, aby wszystko się posypało. A przecież znaliśmy się tylko parę chwil. Nie wiedzieliśmy o sobie zupełnie niczego, a moi znajomi mogli zadawać naprawdę głupie pytania. Pomimo tego, żadne z nas nie zamierzało się wycofać.

- Więc daj się ponieść wyobraźni, skarbie. - wyszeptał mi do ucha, gdy weszliśmy pod parasol, pod którym przebywali teraz moi znajomi.

Usiadłam na drewnianej ławce naprzeciwko czarnowłosej dziewczyny, starszej ode mnie o rok, która wyciągnęła w moją stronę dłoń z elektrycznym papierosem. Theo usiadł obok mnie, witając się uściskiem dłoni ze starszym mężczyzną, który również tańczył w zespole i na nieszczęście siedział tuż obok, a ja przyjęłam elektryka. Zaciągnęłam się jednorazówką, po chwili wypuszczając z ust biały dym o przyjemnym owocowym zapachu i oddałam Lenie urządzenie.

- To niezdrowe, skarbie. - wyszeptał mi na ucho Theo, kładąc dłoń na moim kolanie ukrytym pod drewnianym stołem. Nie byłam w stanie powstrzymać przyjemnego dreszczu, który przeszedł po moim ciele na ten, wydawać by się mogło, niepokojący gest.

- Ale dobrze smakuje i ładnie pachnie. - wzruszyłam ramionami, spoglądając na niego z lekkim uśmiechem. - Nie palę nałogowo. - zapewniłam, odpowiadając tak jak on, szeptem.

Nie skomentował tego więcej, a ja w duchu zapisałam za to plus przy jego imieniu. Mikołaj zabraniał mi palić, a teraz sam to robił.

Boże, nie mogłam porównywać nowo poznanego chłopaka, do tego z którym spędziłam kilka ostatnich miesięcy życia. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro