Rozdział 22

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Oliwia

Boże, jak okropnie bolała mnie głowa. Co się stało? Dlaczego tak mocno pulsowała?

Zamknęłam z całej siły oczy, przykładając dłoń do rozgrzanego czoła. Wtedy zdałam sobie sprawę, że nie tylko ono było rozgrzane. Ciepła dłoń obejmowała mnie w pasie, spoczywając na moim brzuchu. Umięśniony tors napierał na moje plecy, a nogi zaplątane były z moimi. Spaliśmy na tak zwaną "łyżeczkę", ale nie ważne jak wygodnie mi teraz było. Ważniejsze było to, że nie wyczuwałam, bym miała na sobie szorty, a ręka Theodora tkwiła na moim brzuchu, pod bluzką! O matko, co miałam robić?

Otworzyłam oczy, ale zamknęłam je zaraz potem, sycząc z bólu na widok światła. Zasłony pozostały rozsunięte, wpuszczając do środka promienie słońca. Po kilku sekundach spróbowałam ponownie podnieść zmęczone powieki i po kilku razach, gdy wreszcie udało mi się przyzwyczaić oczy do jasności panującej w pokoju, ostrożnie podniosłam dłoń Theodora z mojego ciała i wysunęłam się z jego objęć. Gdy moje stopy dotknęły miękkiego dywanu, a ciało postawiłam do pionu, ból mocniej zaatakował moją głowę.

Na palcach, aby nie obudzić Theo skierowałam się w stronę drzwi i ostrożnie, żeby te nie wydały skrzypnięcia, otworzyłam je i wyszłam na korytarz, obserwując wciąż słodko śpiącego mężczyznę. Tak samo ostrożnie zamknęłam je za sobą i dopiero wtedy odwróciłam się tyłem do nich. Pożałowałam tego tak samo szybko.

- Cholera! - nie byłam w stanie zapanować nad krzykiem, który uciekł z moich ust, gdy tylko zobaczyłam nagich, pieprzących się przyjaciół Theodora na rozłożonej w salonie kanapie, którzy byli zbyt zajęci sobą, by wcześniej mnie zauważyć.

Zakryłam twarz dłońmi i odwróciłam się tak szybko, że cholernie mocno zakręciło mi się w głowie. Całe szczęście przed upadkiem ochroniły mnie czyjeś ręce, które złapały mnie w pasie, przytulając do twardego torsu.

- Co się dzieje? - zachrypnięty głos Theo, który rozbrzmiał tuż nade mną, sprawił że po moim ciele przeszedł elektryzujący dreszcz, wywołując nazbyt przyjemne ukłucie w podbrzuszu. - Naprawdę? Znowu?

- Zajmijcie się sobą i pozwólcie nam skończyć. - rozpoznałam sapiący głos Vernona. - Chyba, że już do czegoś doszło, skoro ona nie ma na sobie spodni.

Usłyszałam huk, który mógł oznaczać, że ktoś spadł z kanapy, w tym samym momencie, w którym dotknęłam swoich ud, potwierdzając swoje wcześniejsze przypuszczenia. Pociągnęłam koszulkę w dół, choć ta i tak była większa, więc spokojnie zakrywała mi pośladki.

- Nie musiałaś zwalać mnie z łóżka, ty mała wiedźmo. - syknął Vernon, a ja odsunęłam się od Theodora.

- Idę do łazienki. - poinformowałam i nim ktokolwiek zdążył coś powiedzieć, zamknęłam się za drzwiami małego pomieszczenia.

Oparłam dłonie na umywalce, spoglądając na swoje odbicie w lustrze. Wyglądałam okropnie. Moje włosy były rozczochrane we wszystkie możliwe strony, niezmyty makijaż był rozmazany, a oczy, jak i policzki mocno zaczerwienione. Przeklęłam pod nosem i czym prędzej zrzuciłam z siebie podkoszulek, a zaraz potem biustonosz oraz majtki i weszłam pod prysznic. Gorąca woda przyjemnie rozluźniła moje ciało, ale w tym całym pośpiechu nie zabrałam ze sobą kosmetyczki z sypialni, użyłam więc balsamu Theodora. Dokładnie umyłam całe ciało oraz włosy i rozkoszowałam się tym, jak przejrzysta woda spłukuje ze mnie białą pianę.

Dopiero, gdy wyszłam z pod prysznica zdałam sobie sprawę, że nie wzięłam do łazienki czystej bielizny. Skarciłam się w myślach i po tym, jak osuszyłam ciało puchatym ręcznikiem ponownie założyłam biustonosz i za duży podkoszulek, a ręcznikiem owinęłam mokre włosy. Stanęłam przed lustrem, aby dokładnie pozbyć się resztek makijażu z twarzy i gdy w końcu byłam gotowa, ubrałam majtki, zapewniając samą siebie, że zmienię je zaraz po wejściu do sypialni.

Stanęłam przed drzwiami i zamknęłam oczy, licząc w myślach do pięciu, zanim otworzyłam drzwi i niemal biegiem pokonałam drogę do sypialni, nawet nie martwiąc się tym, czy ktoś rzeczywiście był w salonie. Całe szczęście pokój, w którym spędziłam ostatnie noce był pusty. Szybko odnalazłam w walizce czystą bieliznę, więc bez zastanowienia zrzuciłam z siebie ubrania, zastępując je nowymi. Ubierałam granatową koszulę, gdy drzwi sypialni zaskrzypiały, sygnalizując czyjeś przyjście. Odruchowo zakryłam dół swojego ciała jeansami, które błyskawicznie podniosłam z podłogi, zapominając o czterech nie zapiętych guzikach koszuli.

Uśmiechnęłam się lekko do Theodora, który był sprawcą całego zamieszania i czułam, jak znowu czerwienieję ze wstydu i zażenowania. Zdołałam dostrzec zaskoczenie na twarzy mężczyzny, nim obrócił się do mnie tyłem.

- Wybacz, nie chciałem...

- Nie szkodzi. Nie mogłeś wiedzieć. - zauważyłam i korzystając z chwili, gdy stał obrócony do mnie plecami, szybko wciągnęłam na siebie spodnie. - Już jestem ubrana. - zaśmiałam się niezręcznie, zapinając ostatnie guziki koszuli.

- Jeszcze raz przepraszam. - powtórzył, powoli odwracając się twarzą do mnie.

- Naprawdę nic się nie stało. - zapewniłam. - Poza tym, to chyba nie było nic nowego, czego już nie widziałeś. - wskazałam swoje ciało, uśmiechając się lekko. - Zgaduję, że to ty mnie przebrałeś.

Boże... Pierwszy raz widziałam tak mocne rumieńce na twarzy Theo i, cholera jasna, chciałam widzieć je częściej. Nie dość, że mężczyzna był tak okrutnie przystojny, to czerwone wypieki czyniły go tak bardzo uroczym. Łagodziły jego surowe oblicze i to naprawdę było cholernie piękne.

- Wybacz, jeśli nie powinienem był tego robić. - spojrzał na mnie łagodnie. - Uznałem jednak, że może być ci nie wygodnie w sukience.

- Dziękuję. - posłałam mu szczery uśmiech, naprawdę wdzięczna, że myślał o tak błahych sprawach.

Poza tym zachował granice przestrzeni osobistej. Nie pozbawił mnie biustonosza ani majtek, a także ubrał mi podkoszulek. Miło było czuć troskę, nawet jeśli pochodziła od niezbyt dobrze znanej osoby.

- Użyłam twojego żelu pod prysznic. - wyznałam głupio, chcąc przerwać ciszę, która zapadła między nami.

- Możesz korzystać ze wszystkiego, co należy do mnie. - zapewnił brunet, uśmiechając się zniewalająco. - Deidra i Vernon są już ubrani, jeśli chciałabyś wyjść z sypialni.

- Naprawdę mają dziwną relację. - stwierdziłam. - Proszę, powiedz, że nie zrobiłam wczoraj nic głupiego. Nie pamiętam co się działo, po tym, jak wypiłam z Deidrą i Vernonem te kilka kieliszków. - zakryłam twarz dłońmi, czując się tak głupio z tego powodu.

- Wybacz, miałem pilnować, abyś nie wypiła za wiele. Zawiodłem. - przyznał Theo. Nawet nie wiem kiedy do mnie podszedł, ale teraz delikatnie złapał moje ręce, odsuwając je od twarzy. - Zapewniam, że nie zrobiłaś nic głupiego. Nie odstępowałem cię na krok. Naprawdę dużo tańczyliśmy.

- Uff, co za ulga. - odetchnęłam, uśmiechając się lekko. - A co głupiego mówiłam? - byłam bardziej niż pewna, że powiedziałam coś, czego na trzeźwo bym nie palnęła.

- Nic. - Theo uśmiechnął się szeroko, ale wesołe iskierki, które błyszczały w jego oczach, pozwoliły mi myśleć, że nie mówi prawdy, dlatego zmrużyłam na niego oczy. - Prawiłaś mi same komplementy, a później mówiłaś tak sprośne rzeczy, że byłem tak mocno zaskoczony co zaintrygowany. - uśmiechnął się szeroko, a ja spłonęłam rumieńcem.

- O Boże... - jęknęłam przerażona, ukrywając twarz w jego piersi. - Zapomnij o tym. - westchnęłam w jego koszulę.

- Miałbym zapomnieć o tym, jak dokładnie opisywałaś to, co zrobiłabyś ze mną, gdybyś zaciągnęła mnie do łóżka? - Theo droczył się ze mną, szepcząc mi do ucha.

- Tak i to zapomnieć o tym, zanim sama zakopię się pod ziemią. - wyszeptałam, ale byłam pewna, że mężczyzna mnie usłyszał, bo wybuchnął śmiechem, a ja jeszcze mocniej zapragnęłam zniknąć.

- Wybacz. - ciepłe dłonie Villenca objęły moje policzki, zmuszając mnie do spojrzenia w brązowe oczy. - Nie będę ci o tym przypominał, choć miło było słuchać, jak idealny według ciebie jestem.

- Jesteś okropny. - z dziecinnym grymasem dźgnęłam go w brzuch, uciekając z jego objęć i skierowałam się do wyjścia z pokoju. - Przygotuję śniadanie.

Po tym jak opuściłam pokój zatrzymałam się z zamkniętymi oczami, nasłuchując, ale prócz odgłosów poruszanych naczyń nie wyczułam nic niemoralnego, więc uspokojona otworzyłam oczy. Salon był pusty, choć na kanapie i wokół niej porozrzucane były ubrania, jak i poduszki. Omijając ten bałagan skierowałam się do kuchni, gdzie zastałam Deidrę i Vernona. Mężczyzna siedział niezbyt zadowolony przy stole, na którym stały reklamówki, a dziewczyna rozstawiała talerze i kubki.

- Przepraszam, że wam przeszkodziłam. - odezwałam się pierwsza, nie bardzo wiedząc, czy zwykłe "dzień dobry" by wystarczyło.

- To my przepraszamy, że musiałaś zobaczyć nas w takiej sytuacji. - Deidra przywitała mnie szerokim uśmiechem. - Zapomnieliśmy się i nie wzięliśmy pod uwagę, że możesz tak wcześnie opuścić sypialnię, a Xanthos jest już przyzwyczajony do takich widoków. - nerwowo poprawiła włosy, a jej policzki ozdobiły rumieńce.

- Co nie znaczy, że mogłaś nas jakoś uprzedzić. - mruknął niezadowolony Vernon, otrzymując szturchnięcie łokciem w ramię od przyjaciółki.

- Dobra, następnym razem będę krzyczeć, gdy będę wchodzić do jakiegoś pomieszczenia. - przewróciłam na niego oczami.

- O ile będzie następny raz. - dodał uszczypliwie, ale puściłam to mimo uszu. Byłam już przyzwyczajona do nienawiści. W końcu znosiłam ją na co dzień.

- Pomóc ci w czymś? - zwróciłam się do Deidry.

- Możesz zaparzyć herbatę. Woda powinna zaraz się gotować. - mulatka posłała mi wdzięczny uśmiech.

- Zamówiliśmy kilka rodzajów śmieciowego żarcia, bo tutaj nigdy nic nie ma w lodówce. - odezwał się Vernon. - Mam nadzieję, że nie masz żadnej diety. - spojrzał na mnie kpiąco.

- Nie mam. - odpowiedziałam krótko.

- A przydałaby ci się. - dodał pod nosem, mimo to usłyszałam ten przytyk.

- Vern! - skarciła go Deidra, uderzając dłonią w tył głowy.

Lubiłam swój wygląd, choć doskonale wiedziałam, że nie byłam idealna. W porównaniu do Deidry, która wyglądała jak zdjęta z okładki jakiegoś magazynu modowego, byłam brzydką szarą myszką. Nie miałam idealnie płaskiego brzucha, ani tak wybitnie zgrabnych, wyćwiczonych nóg. Byłam całkiem zwyczajna, a mimo to kąśliwa uwaga Vernona sprawiła mi przykrość, wbijając kolejną małą igiełkę w moje wystarczająco mocno poharatane serce.

- Rozumiem, że mnie nie lubisz. - odezwałam się, prostując dumnie i chowając smutek głęboko w sobie, gdy spojrzałam na mężczyznę. - Nie wiem dlaczego, ale nie musisz. Po prostu mógłbyś być choć odrobinę milszy.

Nie czekając na odpowiedź, odwróciłam się na pięcie i wyszłam z domku. Potrzebowałam zaczerpnąć świeżego powietrza, zanim emocje wzięłyby nade mną górę. Przez chwilę po prostu stałam, aż w końcu zdecydowałam się usiąść na schodkach. Spacer byłby najlepszym wyjściem do rozładowania emocji, ale bałam się, że się zgubię, a nie chciałam wracać do pokoju po telefon, który pewnie i tak był rozładowany.

Wypuściłam drżący oddech, opierając łokcie na kolanach i ukryłam twarz w dłoniach. Starałam się skupić na świeżym powietrzu, byleby tylko nie myśleć. Nie chciałam się rozpłakać. Nie tutaj i nie teraz. Do tego służył mi mój las. Tylko tam pozwalałam sobie na wyrzucenie z siebie wszystkich emocji. Już dawno obiecałam sobie, że ludzie nie zobaczą mnie słabej, a sama złamałam tę obietnicę, gdy tak bardzo przeżywałam na wyjeździe z zespołem rozstanie z Mikołajem. Od tamtej chwili miałam być silniejsza, ale to mnie zniszczyło i nie potrafiłam tak szybko wrócić do silniej siebie z ery przed nim.

- Liv... - cichy głos Theodora, który rozbrzmiał tuż za mną sprawił, że błyskawicznie poderwałam się z ziemi, przecierając dłońmi twarz, nim odwróciłam się w jego stronę. - Co się stało? - mężczyzna przyglądał mi się badawczo, a wyraz jego twarzy pozostawał łagodny.

- Nic. - pokręciłam głową. - Wracajmy na śniadanie.

Posłałam chłopakowi lekki uśmiech, który miał potwierdzić moje słowa, ale najwyraźniej nie dał się przekonać, bo gdy chciałam go wyminąć delikatnie złapał moje ramiona, torując mi drogę swoim ciałem.

- Oliwio... - westchnął zrezygnowany.

- Naprawdę nic się nie stało. - przekonywałam. - Nic nowego, z czym nie dałabym sobie rady. - dodałam ciszej.

- Jestem tutaj, Liv. - przypomniał, układając dłoń na moim policzku. Wtuliłam się w nią mimowolnie, rozkoszując przyjemnym chłodem mężczyzny. - Nie tylko po to, aby dawać ci kwiaty, czy spędzać wspólne noce. Jestem tu dla ciebie, Liv. - nachylił się w moją stronę, aby spojrzeć mi w oczy. - Chcę ci pomagać. Wiedz, że zawsze możesz na mnie liczyć.

Uśmiechnęłam się wdzięcznie na jego słowa i pokonałam dzielącą nas odległość, aby objąć go ramionami. Zaciągnęłam się zapachem Theodora, dziękując Bogu, że postawił na mojej drodze tak wspaniałego człowieka. Dzięki niemu czułam się odrobinę mniej samotna.

- Dziękuję. - wyszeptałam, spoglądając w oczy mężczyzny. - Wracajmy na śniadanie. Naprawdę jestem głodna. - uśmiechnęłam się lekko, łapiąc jego dłoń i ciągnąc w stronę domku.

Tym razem mnie nie powstrzymywał, choć wiedziałam, że mi nie uwierzył. Jak ktokolwiek mógłby to zrobić, skoro sama sobie nie wierzyłam?

Na śniadaniu nie dałam po sobie poznać, że coś było nie tak, choć niewiele się odzywałam, przysłuchując rozmowom trójki przyjaciół. Nie chciałam, aby uznali mnie za dziecko, które nie radzi sobie z własnymi emocjami. Tak więc po tym, jak pomogłam Deidrze posprzątać naczynia, każde z nas zabrało się za pakowanie swoich rzeczy. Około południa dom wyglądał tak, jak te dwa dni temu. Zupełnie jakby nas tutaj nie było.

Pożegnałam się ze znajomymi Theodora i razem z nim obserwowałam, jak odjeżdżają. Kiedy zniknęli nam z oczu, my również wsiedliśmy do samochodu i opuściliśmy niewielki podjazd. Wyjechaliśmy dość wcześnie, więc w okolicach Sącza powinniśmy być nie później niż przed dziewiętnastą.

- Co się stało? - ciszę, która panowała między nami przerwał Theo. - Widzę, że coś jest nie tak, więc nie kłam, proszę. - dodał, zerkając na mnie zmartwiony. - Vernon coś ci powiedział? Jest gburem, więc...

- Chyba po prostu się nie polubiliśmy. - wtrąciłam, przenosząc wzrok na mijany za oknem krajobraz. - Jest jeszcze bardziej bezpośredni niż ja. - uśmiechnęłam się lekko, spoglądając na Theodora. - I martwi się o ciebie. Deidra również. Masz cudownych przyjaciół.

- Tak, cudownie ciekawskich i wtykających nos w nie swoje sprawy. - poprawił mnie Villenc. - Przepraszam za nich.

- Nie masz za co przepraszać. Nic się nie stało. - zapewniłam, na co obdarzył mnie spojrzeniem, mówiącym "miałaś nie kłamać". - Wesele było naprawdę piękne. - zmieniłam temat, uśmiechając się szeroko na wspomnienie wczorajszego dnia. - I świetnie się bawiłam. Mam nadzieję, że ty również.

- Dawno nie bawiłem się tak dobrze. - Theo uśmiechnął się zniewalająco. - I chyba z nikim nigdy nie tańczyłem tak dużo.

- Czuję się zaszczycona. - odparłam dumna, wywołując szerszy uśmiech na twarzy bruneta.

Po godzinie drogi zatrzymaliśmy się na obiad, a potem ruszyliśmy w dalszą drogę. Rozmowy mieszały się z ciszą, którą wypełniała muzyka, a zmęczenie i wypity alkohol coraz bardziej dawał o sobie znać. Co prawda rano zażyłam tabletkę przeciwbólową i wypiłam kawę, której tak nie znosiłam, ale teraz powieki same mi opadały. Nawet nie wiem kiedy odpłynęłam i jak długo spałam, ale obudził mnie dopiero czyjś dotyk. Ależ bolał mnie kark.

- Jesteśmy. - głos Theodora zmusił mnie do otworzenia oczu. - Wybacz. Nie chciałem cię budzić, ale zapewne dziwnie wyglądałoby w oczach twoich dziadków, gdybym wniósł cię do domu na rękach. - dodał z uśmiechem, rozgrzewając moje policzki.

- Dziękuję. - uśmiechnęłam się, przecierając twarz dłońmi, aby mocniej się rozbudzić. - Długo spałam?

- Coś około trzech godzin. - odpowiedział brunet. - Musiałaś być bardzo zmęczona. Czuję się winny, że nie dopilnowałem, abyś odpoczęła.

- To nic. Wybacz, że zasnęłam, zamiast towarzyszyć ci w drodze. - uśmiechnęłam się lekko.

- Nie przepraszaj za takie rzeczy. - Theo odwzajemnił uśmiech, przyglądając mi się łagodnie. - Ostatnie dni spędziliśmy razem, a mi wciąż mało. Nie chcę się jeszcze z tobą rozstawać. - delikatnie musnął dłonią mój rozgrzany policzek.

- Więc może wejdziesz do środka? - zaproponowałam, nim to przemyślałam.

Byłam równie zaskoczona co Villenc, gdy słowa opuściły moje usta. Mężczyzna przyglądał mi się w milczeniu z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Nachylił się nade mną i złożył lekki pocałunek na mym czole.

- Chętnie skorzystałbym z zaproszenia, jednak dzisiaj muszę odmówić. Oboje musimy odpocząć. - zauważył, uśmiechając się lekko. - Ale odprowadzę cię do drzwi.

Pokiwałam głową z uśmiechem i równo z Theodorem opuściłam ciepłe wnętrze samochodu. Westchnęłam, wchodząc w mrok wieczoru. Nie wiedziałam, która była godzina, ale w październiku dni trwały już coraz krócej.

Zabrałam pokrowiec z sukienką, a Theo moją walizkę i jak obiecał, odprowadził mnie pod drzwi domu. Stanęłam na palcach, by złożyć pocałunek na policzku mężczyzny, a gdy się od niego odsunęłam, ten patrzył na mnie z uroczym uśmiechem.

- Dziękuję. - odezwałam się, nie mówiąc za co konkretnie jestem mu wdzięczna, bo tych rzeczy było zbyt wiele.

- To ja dziękuję. - brunet uśmiechnął się szerzej. - I mam nadzieję, że zobaczymy się jutro.

Wzruszyłam ramionami z lekkim uśmiechem. Nie odpowiedziałam, otwierając drzwi i wnosząc swoje bagaże do środka. Ostatni raz spojrzałam na mężczyznę wciąż stojącego w niewielkim przedsionku.

- Do zobaczenia. - pożegnałam się i nie czekając na odpowiedź, zamknęłam drzwi, opierając się o ich powierzchnię.

Nasłuchiwałam kroków Theodora i odgłosów silnika, gdy samochód wytoczył się z podjazdu na drogę, by zaraz zniknąć w oddali. Dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, jak cicho było w domu. Zdjęłam buty, a skórzaną kurtkę odwiesiłam na wieszak i ruszyłam w głąb domu, ciągnąc torbę za sobą.

- Wróciłam! - wykrzyczałam, nie słysząc głosów babci i dziadka, tłukących się naczyń, czy chociażby odgłosów z telewizora.

Zaniepokoiłam się brakiem jakiejkolwiek odpowiedzi, czy wskazówki o tym, że ktoś w ogóle jest w domu. Przecież drzwi nie były zamknięte na klucz, a cukiernia babci w niedzielę była zamknięta. W kuchni ani w salonie nikogo nie było, wzięłam więc walizkę i udałam się na górę. Odstawiłam swoje rzeczy do pokoju i skierowałam się do sypialni Ewy. Zapukałam dwa razy, czekając chwilę aż kobieta zechce otworzyć drzwi, a gdy tego nie zrobiła sama to zrobiłam, zaglądając do jej pokoju. Moja matka leżała na swoim łóżku ze słuchawkami na uszach i z e-papierosem w ustach. Na mój widok szybko odłożyła go na łóżko i wyjęła słuchawki, patrząc na mnie ze złością.

- Czego chcesz? - spytała ochrypłym od palenia głosem.

- Gdzie są babcia i dziadek? - zapytałam mimo to.

- Na kolacji. Już jakoś od godziny. - odpowiedziała, zaskakując tym nas obie.

Pokiwałam głową, posyłając jej lekki uśmiech i opuściłam jej pokój, zamykając za sobą drzwi. Wróciłam do siebie, gdzie rozpakowałam walizkę i odniosłam brudne ubrania do łazienki. Wzięłam długą kąpiel, zmywając z siebie wspomnienia dzisiejszego dnia i słysząc, że Zofia i Kacper wciąż nie wrócili do domu, zamknęłam się w pokoju i położyłam w łóżku, mając nadzieję na większy odpoczynek. Podłączyłam telefon do ładowarki i ostatni raz zerknęłam na ekran.

"Dobrej nocy, kochanie." - wiadomość od Theodora wywołała uśmiech na mej twarzy, więc szybko wystukałam odpowiedź i wyciszyłam telefon, odkładając go na szafkę nocną.

Sen przyszedł naprawdę szybko.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro