Rozdział 32

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Tamtego dnia Theo spędził ze mną jeszcze kilka godzin w moim pokoju. Nie czuł się zbyt dobrze, by po oskarżających słowach Ewy przebywać w towarzystwie mojej babci i dziadka. Nie nalegałam więc. Przed dwudziestą odprowadziłam go do drzwi. Pożegnaliśmy się pocałunkiem i Theo wrócił do siebie, zostawiając mnie samą z rozbieganymi myślami.

W niedzielę, jak co tydzień udałam się z babcią i dziadkiem na południową mszę. Potem pomogłam babci przyszykować obiad i wzięłam się za naukę. Choć nie chciałam jeszcze myśleć o maturze, wiedziałam że zbliża się wielkimi krokami, mimo że dopiero zaczynał się listopad. Nie mogłam doczekać się Świąt. Miałam już dość tych wszystkich kartkówek i sprawdzianów. Szkoła była jednym wielkim wywoływaczem stresu.

- Idę na spacer. - poinformowałam opiekunów, którzy w salonie oglądali jakiś wojenny serial.

- Tylko ubierz się ciepło i uważaj na siebie. - babcia spojrzała na mnie z troską. - Podobno w lesie widziano wilki. Na początku tygodnia zaatakowały stado danieli jednego z rolników.

- Złego diabli nie biorą. - wzruszyłam ramionami z lekkim uśmiechem.

- Nie lekceważ ich, kwiatuszku. - poprosił dziadek.

- Będę ostrożna. - zapewniłam, na szary golf zarzucając czarną zimową kurtkę.

Ubrałam półbuty i wyszłam na zewnątrz, wzdrygając się na nieprzyjemnie chłodne powietrze. Choć była dopiero osiemnasta niebo było już niemal czarne. Jesień była najgorszą porą roku. Za dnia ciepło, ranki i wieczory mroźne, a dni coraz krótsze.

Odetchnęłam z ulgą, wkładając ręce do kieszeni kurtki i ruszyłam w stronę lasu. Rozkoszowałam się ciszą i spokojem. Sąsiedzi siedzieli zamknięci w swych domach, przerażeni zimnem, szykujący się do snu i rozpaczający nad kończącym się weekendem. Och, jakbym chciała, by moje życie było podobne do ich. Bez niepełnej rodziny i problemów chłopaka.

Theo jak na złość nie chciał wyjść z mojej głowy. Dzisiaj wymieniliśmy tylko kilka wiadomości, w których mężczyzna zapewniał, że wczorajsza sytuacja z Ewą niczego między nami nie zmieni. Jednak gdzieś głęboko czułam, że to nie koniec tajemnic. Theodore zachowywał się dość dziwnie, słysząc oskarżenia mojej matki. Wydawało mi się, że nie był pewien czego może się po niej spodziewać, tak jakby Ewa wiedziała coś jeszcze. Coś, o czym nie chciał, abym się dowiedziała. Naiwna część mnie wierzyła, że to tylko moje urojenia. Wmawiałam sobie, że mam paranoję i doszukuję się najgorszych rzeczy w najgłupszych sprawach. Ale Ewa również wydawała się być podejrzana. Jej wściekły wzrok i te negatywne emocje, które budziły się w niej za każdym razem w obecności Theodora. Dlaczego przez jedną sytuację z jakiegoś klubu, która nawet jej nie dotyczyła, miałaby go tak nienawidzić?

Usiadłam na drewnianym pniu, wystawiając twarz ku wschodzącemu księżycowi i gwiazdom, które otaczały go ze wszystkich stron. Byłam jak on. Z każdej strony otoczona przez wątpliwości i zagadki, które sama sobie tworzyłam.

Chciałam być szczęśliwa. Zakochać się i w całości oddać komuś serce. Chciałam, by ten ktoś tak samo mocno odwzajemnił moją miłość, ale cholernie bałam się zostać zranioną. Nie chciałam więcej cierpieć. Posklejanie połamanego serca było dużo trudniejsze niż mogłoby się wydawać.

Miłość była okropnym stanem. Sprawiała, że człowiek stawał się narkomanem. Uzależniała od bliskości i emocji drugiej osoby. Odbierała zdolność trzeźwego myślenia. Nasz świat kręcił się wokół tego kogoś. Zakochani byli w stanie zrobić wszystko, by uszczęśliwić wybrańca swego serca. Boże, chciałabym to poczuć, a jednocześnie pragnęłam przed tym uciec. To takie skomplikowane!

Przetarłam twarz dłońmi, wstając powoli. Mróz nieprzyjemnie szczypał mnie w nos i policzki. Czułam, że zrobiły się czerwone od zimna. Potarłam o siebie dłonie, aby je nieco rozgrzać i ponownie włożyłam je do kieszeni, kierując się w drogę powrotną do domu.

Nigdy nie bałam się ciemności i dźwięków, jakie wydawał las i jego mieszkańcy. Jednak tym razem dźwięk łamanej gałązki wywołał nieprzyjemny dreszcz, który przebiegł po moim ciele. Cholera, babcia z dziadkiem mnie nastraszyli. Przyspieszyłam kroku, by szybciej wyjść z lasu. Od drogi dzieliło mnie kilka metrów. Widziałam już światło latarni, która oświetlała chodnik, gdy nagle pojawiła się przede mną postać. Z moich ust wyleciał krótki krzyk, bo mężczyzna dosłownie wynurzył się z mroku drzew, łapiąc moje ramiona.

Brązowe oczy błyszczały w świetle księżyca, a wąskie usta uformowały się w lekki, przerażający uśmiech. Był wyższy ode mnie, posturą podobny do Theodora i cały ubrany w czerń, z której się wyłonił.

- Uważaj, ślicznotko. - ostrzegł z tym strasznym wyrazem twarzy, patrząc wprost w moje szeroko otwarte oczy. Nie byłam w stanie się ruszyć, ani otworzyć ust, przerażona groźbą, którą wyrażała jego twarz. - Będziesz następna. - mówił po niemiecku i choć szczerze nie znosiłam tego języka, w jakiś sposób zrozumiałam te dwa zdania.

Nieznajomy puścił moje ramiona, ale chwycił dłoń. Czułam, jak drżałam, gdy lodowate palce zetknęły się z moją zmarzniętą skórą. Nie odrywając ode mnie wzroku złożył zimny pocałunek na wierzchu mej dłoni, a zaraz potem wcisnął mi do niej czarną kopertę. Pokręciłam głową, odzyskując zdolność poruszania się.

- To nie... - podniosłam wzrok z papieru, ale zdałam sobie sprawę, że znów byłam sama.

Mężczyzna zniknął tak szybko jak się pojawił, nie zostawiając po sobie żadnych śladów. Wzdrygnęłam się na myśl, że wciąż mógł mnie obserwować. Rozejrzałam się dookoła, ale wśród drzew pochłoniętych przez mrok nocy nie byłam w stanie nic dostrzec. Gdzieś w lesie sowa śpiewała swoją pieśń, a dzikie zwierzę kolejny raz złamało gałąź.

Rzuciłam się biegiem w stronę wyjścia z lasu i nie zatrzymałam się, dopóki nie dotarłam pod swój dom. Czułam, jak szybko serce waliło mi w piersi. Przez cały ten czas moje palce mocno zaciskały się na zawartości czarnej koperty. Dyszałam głośno, oglądając się za siebie. Nie było nikogo, prócz sąsiadów za oknami swych domów. Boże, kim on był i czego ode mnie chciał? Co miały oznaczać jego słowa?

Zamknęłam oczy, próbując się uspokoić i gdy minimalnie unormowałam oddech, nacisnęłam klamkę, wchodząc do domu. Przekręciłam klucz w drzwiach dwa razy, wiedząc że przestępcy nie zatrzyma tak błaha czynność.

Zdjęłam buty, a kurtkę odwiesiłam na wieszak. Ukryłam kopertę pod swetrem, w razie gdybym miała kogoś spotkać na swej drodze. Chciałam przejrzeć ją w samotności. Nie rozumiałam, dlaczego ktoś miałby mi grozić. Przecież nic nikomu nie zrobiłam. Starałam się nie mieć wrogów.

Minęłam salon, gdzie babcia z dziadkiem wciąż siedzieli przed telewizorem, tym razem jednak mieli na sobie pidżamy.

- Wróciłam. Wezmę szybką kąpiel i idę spać. - poinformowałam, zaglądając do pomieszczenia. Nie chciałam ich martwić, a wiedziałam że robiłam to zawsze, gdy gdzieś wychodziłam i nie dawałam znać, kiedy wrócę.

- Wilki cię nie zjadły? - zażartował dziadek.

- Jak widać. - wzruszyłam ramionami, ruszając na górę. - Dobranoc! - krzyknęłam ze schodów, zanim zamknęłam się w pokoju.

Zasunęłam zasłony i zapaliłam lampkę biurową, siadając na krześle przed biurkiem, na którym położyłam kopertę. Mimowolnie zerknęłam na zegar. Była już dwudziesta. Westchnęłam, powracając spojrzeniem do pomiętej koperty. Ostrożnie chwyciłam ją między palce i dokładnie obejrzałam z każdej strony. Nigdzie nie widniał żaden podpis. Mężczyzna nie pozostawił po sobie żadnych śladów, ale także nie było pewności, że to mi chciał dać kopertę. Może mnie z kimś pomylił?

Zaryzykowałam i ostrożnie oderwałam pasek klejowy. W kopercie znajdowały się cztery podpisane zdjęcia rozmiaru A5. Przełknęłam głośno ślinę, zwalczając odruch wymiotny, gdy na pierwszym zobaczyłam stosy zakrwawionych ludzi. Byli martwi, a ich ciała wyglądały, jakby ktoś ich torturował. Wielu miało rozcięte brzuchy i inne części ciała. Widziałam oderwane ręce i nogi, a także głowy z pustym spojrzeniem martwych oczu. W prawym dolnym rogu widniała data i miejsce zbrodni.

27.09.2022r. Diamond Heights, San Francisco.

Odwróciłam zdjęcie, odkładając je na biurko. Nie mogłam dłużej na to patrzeć. Nigdy nie byłam w San Francisco. Nie miałam tam rodziny, ani żadnych znajomych. Po co ktoś miałby pokazywać mi rzeź?

Zawahałam się zanim podniosłam drugą fotografię. Obraz był podobny, jednak tutaj ofiar było mniej i bardziej na drugim planie. W oczy rzucała się najbardziej ogromna rezydencja pochłonięta przez ogień. Musiała być piękna, bo nawet na tym zdjęciu, opasana ognistymi płomieniami wyglądała bardzo majestatycznie. I również była podpisana. Białym tuszem, ktoś nakreślił: Lawton, Oklahoma, 03.10.2022r. Właściciel: Xanthos Theodore Villenc.

Zmarszczyłam czoło, tępo wpatrując się w ten mały podpis. Czytałam go kilka razy, zamykałam i otwierałam oczy, mając nadzieję, że się przewidziałam. Theo powiedział, że spłonął dom jego klienta. Dlaczego więc ktoś podesłał mi zdjęcie płonącej willi, która według tego kogoś należała do mojego chłopaka? Nie, przecież to było niemożliwe. Nie okłamałby mnie w takiej sprawie.

Odłożyłam zdjęcie na to wcześniejsze i zmarszczyłam czoło, gdy okazało się, że na jego drugiej stronie ktoś czarnym tuszem starannie napisał:

"Pozory mogą mylić. Nie wierz tym, którymi się otaczasz.

I uważaj.

Zło zawsze sprowadza zło. Nawet na dobro.

A ja?... Ja zawsze mam przewagę."

Nic z tego nie rozumiałam. Nie znałam nadawcy. Czy był nim mężczyzna z lasu? Jego też nie znałam. Byłam pewna, że nie widziałam go nigdy wcześniej. I co z tym wszystkim wspólnego miał Villenc? Dlaczego już drugi raz dostałam dziwną przesyłkę? I to właśnie teraz, gdy spotykałam się z Theodorem. Czułam, jakby ktoś specjalnie ukrył przede mną część układanki i specjalnie, bardzo powoli i niedokładnie podawał kolejne elementy, które nie pasowały do obrazu powstałego w mojej głowie.

Odpychając poplątane myśli podniosłam kolejne zdjęcie i nie byłam w stanie powstrzymać jęku, który uciekł z moich ust. Przycisnęłam pięść do ust, przybliżając fotografię bliżej oczu, które zmrużyłam, by lepiej się jej przyjrzeć. Tu również uchwycone zostały martwe ciała, ale prócz ludzkich znajdowały się także zwierzęce. To były chyba wilki. Jednak nie to przeraziło mnie najbardziej, a postacie, które tam rozpoznałam. Deidra klęczała nad zakrwawionym ciałem Vernona, ale nie dostrzegłam na jej twarzy smutku, a skupienie. Natomiast Theodore, umazany krwią, jak jego przyjaciele, stał nad nimi, trzymając w dłoniach przerwane na pół ciało wilka.

Odsunęłam się od biurka i błyskawicznie wyciągnęłam spod niego niewielki kosz, nad którym się pochyliłam, zwracając zawartość żołądka. Zakaszlałam, gdy nieprzyjemny smak podrażnił moje gardło, a w oczach stanęły mi łzy. Nie chciałam płakać, ale czułam się tak cholernie oszukana. Najgorsze było to, że nie wiedziałam, komu mam wierzyć. W co? Theodore ani razu nie wspomniał, że rozrywa wilki i zabija ludzi. A ten anonimowy nadawca? Nie znałam go, nie miałam podstaw, by uwierzyć w te zdjęcia. Mógł je zmontować. Tylko po co by to robił? Dlaczego chciał zrobić z Theodora potwora?

Podniosłam lekko głowę, gdy poczułam się na to gotowa. Odstawiłam kosz na podłogę i wzięłam fotografię, skupiając wzrok na prawym dolnym rogu, gdzie widniała data i miejsce. Durango, Kolorado. 29.10.2022r.

Te daty się zgadzały. Theo był wtedy w Stanach, ale przecież mówił, że zajmuje się sprawą spalonego domu swojego klienta. Dlaczego miałby mnie okłamywać w takiej sprawie? I dlaczego miałby zabijać wilki? Przecież to zwierzęta! Jakim cudem w ogóle udało mu się to zrobić? Wściekłe wilki mogą zaatakować człowieka. Oglądałam wiele filmów i w żadnym z nich człowiek nie poradził sobie z dzikim zwierzęciem. Chyba, że sam nie był człowiekiem.

- Ja pierdolę, Oliwia. - skarciłam siebie. - Theo jest człowiekiem. Nie bądź śmieszna.

Potrzebowałam usłyszeć swój głos, by uwierzyć, że to co widzę dzieje się naprawdę. Czułam się, jakby ktoś zamknął mnie w głupim śnie. Tylko kto i po co miałby sobie ze mnie tak żartować?

Odwróciłam zdjęcie, odczytując zapisane tam słowa.

"Ich chyba nie muszę ci przedstawiać. Widzisz, skarbie, zło ma piękne oblicze. Nie pomyl się."

Głowa rozbolała mnie od tych niezrozumiałych zagadek. Byłam przytłoczona nadmiarem absurdalnych informacji. Nie chciałam wierzyć, że Theo mógł być kimś złym. Zaufałam mu. Przecież nie mógł mnie okłamać. Ta fotografia nie miała żadnego racjonalnego wyjaśnienia. W tych zdjęciach nie było sensu. Jedyne, co ich łączyło to to, że wszystkie były zrobione w nocy.

Podniosłam ostatni obrazek i wzdrygnęłam się, gdy zimny dreszcz przeszył moje ciało. Przerażona spojrzałam na okno, ale zasłony były zasunięte, nie pozwalając, aby ktoś z zewnątrz zobaczył choćby skrawek mojego pokoju. Ktoś mnie śledził, bo ostatnie zdjęcie przedstawiało mnie i Theodora, tańczących w deszczu dokładnie dwa dni temu.

To był jakiś słaby kryminał. Ktoś chciał uczynić z mojego życia thriller, a ja nie miałam pojęcia, co zrobić, by temu zapobiec.

Nie byłam w stanie powstrzymać płynących po twarzy łez, gdy drżącą dłonią przesunęłam po dacie widniejącej na zdjęciu i naszych postaciach na niej uwiecznionych. Odwróciłam zdjęcie na drugą stronę i upuściłam je na biurko, po odczytaniu krótkiej wiadomości.

"Obserwuję cię. Wkrótce się spotkamy."

To była groźba. Ten ktoś się z tym nie krył, ale nie miałam pojęcia, czego mógł ode mnie chcieć. Starłam łzy z twarzy i sięgnęłam po laptopa, starając się uspokoić. Nerwy nigdy w niczym nie pomagały.

Otworzyłam wyszukiwarkę, gdzie wpisałam datę i miejsce, które widniały na pierwszej fotografii. Wyskoczyło kilka wiadomości, głównie o polityce, czy jakichś badaniach naukowych. Nie znalazłam nigdzie wzmianki o zbiorowym morderstwie.

Wpisałam więc kolejne dane, mocno zmobilizowana by cokolwiek znaleźć. Musiałam mieć dowód. Potrzebowałam go, by upewnić się, że nie popadam w paranoję. Że to, co dostałam było prawdziwe. Chciałam, aby okazało się fałszywe, ale natknęłam się na dokument o spalonych domach. Nie jednym, a dwunastu horrendalnie drogich willach. W artykule wymienione były ich ceny, miejsca oraz nazwiska właścicieli. Żadne się nie powtarzało.

Wstrzymałam oddech, gdy natknęłam się na dane ze zdjęcia i imię mojego chłopaka. To nie mogła być prawda. Cholera jasna, nie okłamał mnie! Dlaczego ktoś miałby spalić mu dom i zabić ludzi się tam znajdujących? Jakich wrogów miał Theo? Chciałam dowiedzieć się więcej, ale prócz tego jednego artykułu nie było żadnych innych na ten temat. Zupełnie jakby na porządku dziennym było podpalanie cudzych domów i mordowanie ludzi.

Wystukałam kolejną datę i prócz artykułu o ogromny ognisku w Durango, który niemal doprowadził do pożaru lasu, nie znalazłam niczego, co mogłoby potwierdzać rzeź ze zdjęcia.

Nie szukałam informacji o piątku, bo to zdjęcie było jedynie dowodem na to, że ktoś stale mnie obserwował. Chciał wywołać we mnie strach, ale nie wiedziałam dlaczego. Miałam więcej pytań niż odpowiedzi i nie miałam pojęcia, co powinnam zrobić. Jeśli pokażę zdjęcia babci i dziadkowi zaczną panikować. Mogą oskarżyć o coś Theodora, zwłaszcza po tym, co zaszło podczas wczorajszego obiadu. Nie chciałam ich martwić czymś, co zupełnie ich nie dotyczyło. Przecież oni też nigdy nie byli w Stanach. Tak samo Ewa. Policja? Nie wiedziałam, czy uwierzą mi, jeśli powiem, że to już drugi raz gdy dostałam dziwną paczkę. Ostatnio mnie zbyli. Teraz pewnie postąpiliby podobnie, a dodatkowo wyparliby się, że tamtym razem niczego nie zauważyli.

Nie chciałam dzwonić do Theodora. Nie wiedziałam, co miałam o nim sądzić. Kim był? Czy był ze mną szczery? Co ukrywał i dlaczego ktoś próbował mnie przed nim ostrzec?

Podskoczyłam na krześle, gdy sygnał przychodzącej wiadomości rozbudził mój telefon i wyrwał mnie z czeluści mojego umysłu. Podniosłam urządzenie i wzdrygnęłam się kolejny raz. Podbiegłam do okna, ale na podwórzu nikogo nie było.

Odsunęłam się, zgasiłam światło i wsunęłam pod kołdrę, rezygnując z dzisiejszej kąpieli. Wiedziałam, że nie zasnę. Nie wtedy, gdy wciąż wpatrywałam się w ekran telefonu, na którym wyświetlało się zdjęcie mojego domu. Ktoś stał na drodze i obserwował mój pokój, w którym przez zasłony przebijało na zewnątrz słabe światło lampki. A zaraz pod zdjęciem podpis:

"Ostrożnie. Jestem bliżej niż myślisz."

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro