'' Bez komentarza...''

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Dzisiaj wtorek. Wstałam, pomalowałam się jak codziennie. Dziś ubrałam się w czarne spodnie z wysokim stanem, w tym samym kolorze crop top, a na to zarzuciłam bomberkę khaki. Jak ja się po tym wszystkim w szkole pokaże? Dobra, jebać. Mają problem. Chciałam wstać, ale uniemożliwiała mi to skutecznie noga przerzucona przez moje biodra.

- Amber.- szepnęłam.- Amber.- powiedziałam nieco głośniej. Okej, mówi się do trzech razy sztuka.- AMBER!- wrzasnęłam jej do ucha, a ta zerwała się na równe nogi.

- Co ty odpierdalasz, szmato?! Pojebało cię! Ja mogłam ogłuchnąć cwelu!- przy ostatnich słowach rzuciła się na mnie i zaczęła mnie okładać poduszką.- Zginiesz suko!

- Chciałabyś!- wydarłam się i zrzuciłam ją z łóżka. Znowu chciała mnie zaatakować, ale przerwało nam to pukanie do drzwi.- Halo? Dziewczyny? Wszystko w porządku, czy dzwonić po psychiatrę?- na słowa mojej mamy wybuchnęłyśmy śmiechem. Cała ona.

- Amber, kurwa.- popatrzyłam na zegarek.- Ubieraj się, nie ma czasu mamy tylko pół godziny.

- A ty? Już się ubrałaś? Kiedy?- zapytała.

- Jakąś godzinkę temu, ale położyłam się z powrotem i zasnęłam.- blondynka starała się poukładać to wszystko w głowie.- Szykuj się!!!- krzyknęłam.

Po moich słowach dziewczyna zerwała się ze swojego miejsca i podbiegła do szafy, wybierając z niej sobie ubrania. Taa, bo to twoja szafa, to rób pierdolnik. Po kilkunastu minutach Amber wyszła z łazienki, zjadłyśmy śniadanie i zajechałyśmy pod szkołę. 8.50- nie jest źle. W wejściu do szkoły zobaczyłyśmy całującą się parę. Ekhem, pomyłka. Zobaczyłyśmy pożerającą sobie twarze parę dziwkarzy. William'a i Tiffany. Bez komentarza. Zdusiłam ledwo w sobie prychnięcie, ale udałam odruch wymiotny. Parę metrów dalej stała Clo i Kendall z uniesioną brwią.

- Natalie?- zapytała ironicznie dziewczyna.

- Nie, Święty Mikołaj...- powiedziałam tym samym tonem.- Weź, opanuj te brwi.

- Czy to naprawdę ty? Osoba, która całym swoim sercem i wszystkim dookoła nienawidzi William'a Collinsa?- o Boże, znowu on.

- No ja nie wiem, czy wczoraj też go tak nienawidziła.- mruknęła blondynka stojąca obok mnie. Zgromiłam ją wzrokiem typu; tylko coś powiesz, a cię zabije. A ta zamilkła i podrapała się w czoło, udając, że nic nie mówiła.

- Coś mi tu nie pasuje.- zabrała głos Cloe.- On gdy tylko cię zobaczył, przyssał się do tej lafiryndy, a ty udajesz, że wymiotujesz. Nigdy przedtem ci to nie przeszkadzało. Coś musi być nie tak.

- No właśnie. Mów!- zażądała Kend.

- Boże! Chcesz wiedzieć?- warknęłam, a ta przytaknęła głową.- Wczoraj usta tego kretyna dotknęły moich. Zadowolona?!- brunetka analizowała moje słowa dobre pięć minut.

- CO?! TY I ON? WY? NATALIE BLACK I WILLIAM COLLINS?!- krzyknęła zbyt głośno, ale na szczęście zagłuszył to dzwonek na lekcje. Odetchnęłam z ulgą, że nikt tego nie słyszał.

Ruszyłyśmy więc w stronę pracowni chemicznej, bo jak sama nazwa wskazuje mamy teraz chemię. Siadłam w mojej ławce pod oknem, ale ku mojemu zaskoczeniu obok mnie siadła Kendall, a nie Amber. 

- Nie myśl sobie, że ci odpuszczę.- pogroziła mi palcem. Wsadź se w dupe tego palca.- Czy ty właściwie wiesz, co ty narobiłaś.- spojrzałam na nią z niezrozumieniem.- Blondi mi wszystko opowiedziała.- ugh, zabiję cię kiedyś Robertson.

W tym czasie nauczycielka sprawdzała listę obecności. Po wypowiedzeniu mojego nazwiska, podniosłam rękę w górę. A Kendall, cały czas gadała o tym, jak to ja się chamsko zachowałam.Pff, powiedz mi coś czego nie wiem.

- Kendall White?- a ta dalej pierdoli mi coś nad uchem.- Kendall White?- dalej nic.- KENDALL WHITE?!

- NO JESTEM! Czego drzesz ryja?- krzyknęła brunetka.

- White do dyrektora! Ale już! Razem ze swoją koleżanką, jeśli jesteście takie rozmowne, to porozmawiacie sobie z panem dyrektorem!

- No, ale co ja?- hah, tekst z podstawówki zawsze się sprawdza.

- Nie dyskutuj ze mną do dyrektora!!!- albo i nie zawsze.

Wstałam i wyszłam z tej jebanej szkoły, nie zwracając uwagi na nawoływania Kendall. Chce pobyć sama, chuj wam wszystkim w dupę. Wsiadłam w swój samochód i ruszyłam w stronę domu. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro