" Pierścionek..."

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Po otrząśnieciu się z szoku, wybiegłam ile sił w nogach z domu z kluczykami i telefonem w ręku. Nie zważałam na krzyki przyjaciółek, bo priorytetycznym celem dla mnie, było jak najszybsze dotarcie do szpitala. Nie zrozumiałam wiele po rozmowie z Josh'em, w uszach dudniły mi tylko ostatnie słowa. Nie wiem, co się stało i dlaczego, William jest na sali operacyjnej. Tu jest coś, o czym mi nie mówi. Podobno wyszli tylko się spotkać, a skutki tego spotkania są jeszcze bardziej tragiczne, niż mogłabym to sobie wymarzyć.

Po kilku minutach dojechałam do szpitala, łamiąc po drodze wszystkie przepisy i ograniczenia. Nie interesowało mnie teraz nic innego, oprócz Will'a.

Podbiegłam do recepcji, gdzie zobaczyłam młodą pielęgniarkę, próbującą okiełznać cały bałagan z papierkową robotą. Widać, że to jej pierwsze dni i każdy powinien być dla niej wyrozumiały, ale ja już w tym momencie kompletnie nie panuję nad emocjami i coś czuję, że to nie będzie miłe spotkanie.

- Dzień dobry. Na jakiej sali jest operowany William Collins?!- starałam się utrzymać spokojny ton, ale moje zdenerwowanie było wręcz wyczuwalne.

- Dzień dobry. Czy jest pani kimś z rodziny? - dziewczyna słodko się uśmiechnęła, powracając do swojej wcześniejszej czynności.

- Nie.

Nosz kurwa. Mogłaś powiedzieć "tak", idiotko...

- W takim razie nie możemy pani podać żadnych informacji dotyczących stanu zdrowia pacjenta William'a Collins'a.

- To znaczy ja...ja jestem jego daleką...kuzynką...- wymyśliłam na poczekaniu.

- Po pierwsze widać, że pani kłamie. A po drugie jeśli jest pani daleką kuzynką to i tak nie mogłabym pani nic powiedzieć, ponieważ o stanie pacjenta możemy informować tylko najbliższą ro....

- Ale ja się pytam tylko o numer sali do jasnej cholery!- przerwałam dziewczynie, nie mogąc już słuchać jej wywodów na temat, co ona może, a co nie.

- Piętro drugie, sala czterdzieści cztery. Gdyby ktoś się pytał, to ja nic nie wiem i nigdy tu pani nie widziałam.

Po usłyszeniu pierwszego zdania pielęgniarki zerwałam się do biegu w stronę windy. Nacisnęłam przycisk kilka razy, jakby to miało coś przyspieszyć. Dobra, jebać, biegnę schodami.

Gdy znalazłam się już na drugim piętrze, wzrokiem odszukałam mojego przyjaciela, siedzącego pod ścianą z mokrymi od łez policzkami.

- Josh.- potrząsnęłam go w ramię.- Co tu się dzieje?!

- Ja...ja...nie...ja nie mogę ci nic powiedzieć.

- Co?! Jak to nie możesz mi nic powiedzieć?! Dlaczego?!- w tym momencie byłam już naprawdę zdenerwowana.

- Bo...bo William mi...zabronił...- spuścił głowę w dół na wspomnienie o przyjacielu.

- Okej, Josh. Jeśli nie dowiem się tego od ciebie to dowiem się od lekarza. Więc nie ma znaczenia, czy powiesz mi teraz czy powie mi lekarz.- lekko się uspokoiłam i złapałam równowagę nad głosem.

- Lekarz i tak nie wie wszystkiego.- po jego policzku ponownie spłynęła łza.

Pokręciłam głową ze zrezygnowaniem, wstałam i zauważyłam lekarza wychodzącego z sali, w której leży William.

- Halo, doktorze?! Co z nim?!- wskazałam palcem na pomieszczenie za plecami mężczyzny.

- Czy jest pani kimś z rodziny?

- Em, tak. Nazywam się Natalie Collins i jestem siostrą Will'a.

Już teraz mnie tak łatwo nie spławicie....

- Yhym, dobrze. W takim razie co pani dokładnie by chciała wiedzieć?

- Wszystko. - wzruszyłam ramionami.

- Więc zacznijmy od początku. Pani brat został przywieziony do nas z głęboką raną w okolicach serca i nadbrzusza zadaną nożem. Ostrze zostało tak wbite, że przebiło niektóre organy, a przy okazji uszkodziło tętnicę płucną, dlatego pacjent ma problemy z oddychaniem.

- A...a...Ale jak...jak to?- byłam tak zdruzgotana, że nawet nie wiedziałam,  czy mężczyzna zrozumiał moje słowa.

- Po prostu. Sprawa została już skierowana na policję. Powiem tak, proszę być dobrej myśli.- ominął mnie, a ja próbowałam to sobie wszystko poukładać.

- Na policję?- lekarz odwrócił się do mnie i krzywo się uśmiechnął.

- Proszę pani, wygląda mi pani na inteligentną osobę i chyba nie muszę tłumaczyć, że sprawa jest dosyć poważna. Zwykły spacerujący młodzieniec, a zza rogu wyłaniają się bandyci i wbijają mu nóż w okolice serca. To musi być powiązane z czymś innym...

- On przeżyje? Prawda?- spojrzałam na doktora błagalnym spojrzeniem.

- Nic nie mogę pani obiecać. Operacja wciąż trwa. Nadzieja umiera ostatnia.

I zniknął za drzwiami pokoju socjalnego. To jest chore! Popieprzone i popierdolone!

Z moich oczu cały czas płynęły łzy, ale jedyne co chciałam teraz wiedzieć, było to, dlaczego William miał wrogów.

- Josh?! Masz mi w tej chwili powiedzieć, o co chodzi!

Chłopak zbladł i nie utrzymywał ze mną żadnego kontaktu wzrokowego.

- Ci kolesie... William był im winny kasę. Sporo kasy. Pożyczył od nich, bo od takich gostków najlepiej jest wyciągnąć hajs. Poszedłem do sklepu i przez witryny zauważyłem, jak go atakują. Nie byłem już w stanie nic innego zrobić, jak tylko wezwać karetkę. On...on to zrobił dla...ciebie...

- Co?! Jak dla mnie?! Po cholerę były mu pieniądze?! Mów! Josh, błagam!

- Pożyczył je na pierścionek...

- Jaki pierścionek?!

- Zaręczynowy....

To jest jakiś popieprzony sen....

*******
Jutro pewnie pojawi się następny, jeśli wattpad się ogarnie i będzie chciał wstawiać moje rozdziały.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro