Epilog

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Co z Biedronką? - pamiętam te słowa jak przez mgłe. Wszystkie dźwięki dochodziły do mnie przyćmione, jakby zza ściany.

- Przeżyła, teraz wprowadziliśmy ją w śpiączkę farmakologiczną. Musi nabrać sił. Chociaż konsekwencje będą jej towarzyszyć zapewne do końca życia - był to zaledwie szept lekarza, jednak dla mnie brzmiał jak wyrocznia.

Jakbym słuchała wyroku Boga.

- To cud, że się nie wykrwawiła, rana była zadana w dobrze ukrwionym miejscu - odparł drugi męski głos. Potem przez chwilę w pomieszczeniu panowała cisza.

- A Czarny Kot?

Nie mogłam nawet krzyknąć.

.........

- Witam państwa serdecznie, nazywam się Agata Garden i dzisiaj poprowadzę wiadomość na żywo. Jesteśmy właśnie pod budynkiem szpitala, gdzie leczeni są nasi superbohaterzy. Ostatnie dni były wiążące dla ich zdrowia a lekarze dopiero dzisiaj zgodzili się na udzielenie informacji mediom.

- Stan zdrowia Biedronki i reszty jest stabilny. Dochodzą do siebie i nic nie wskazuje na potencjalne problemy - mężczyzna w lekarskim fartuchu mówił spokojnym głosem, ale miał nieobecny wzrok. Jakby właśnie tłumaczył tragedię jakiemuś małemu dziecku.

- Co w takim razie z Czarnym Kotem? - dopytywała reporterka. Po jej słowach naprawdę cały świat wstrzymał oddech.

Ja też wstrzymałam i chciałam to zrobić już na wieczność.

- Chłopak odniósł poważne obrażenia. Zbyt poważne, żebyśmy mogli jeszcze coś zrobić. Nóż uszkodził silnie ukrwione miejsca tuż obok serca, cudem nie przecinając aorty. Wtedy już nie byłoby czego ratować.

Tak bardzo siebie nienawidziłam.

- Co mamy przez to rozumieć? - w oczach lekarza czaił się smutek. Właśnie musiał oznajmić to wszystko całemu światu.

- Staraliśmy się - mruknął prosto do kamery. Czerwone światełko urządzenia migało, niecierpliwie oczekując słów, które zaraz miały opuścić jego usta - Czarny Kot nie żyje.

I krzyczałam tylko ja. Bo cały świat pogrążył się w przeraźliwej ciszy, która wręcz dzwoniła w uszach. Chociaż mojego rozpaczliwego wołania nikt nie słyszał. Może jedynie towarzysząca mi ciemność i pustka, albo pikające cicho szpitalne urządzenia. Policja jednak nigdy nie ujawniła prawdziwej tożsamości Czarnego Kota, więc świat nie musiał cierpieć aż tak.

......

- Adrien Agreste zniknął z świata mody. Słuch o młodym modelu zaginął. Jaki jest tego powód? Wielu z nas uważa, że chciał odciąć się od rodziny, aby nie mieszać się w ostatnie wydarzenia. W końcu wiemy, że jego ojciec oraz siostra uważani są za najgroźniejszych ludzi na ziemi. Czy tym sposobem próbuje odwrócić uwagę od swojej osoby?

- To bardzo mądre posunięcie - mruknął kolejny telewizyjny reporter - uniknie wielu komplikacji. Poza tym, kto chciałby przyznawać się do takiej rodziny? Nasza gwiazda nie chce problemów i w końcu zasłużył na swoje wakacje. Nie chciałbym być teraz na jego miejscu.

I te przeklęta salę wypełnił śmiech. Śmiali się bo nie widzieli. Jego już nie ma.

- Możemy jedynie liczyć, że wróci do branży jak najszybciej. Ostatnie wydarzenia sprawią, że będzie jeszcze bardziej rozchwytywany. W końcu kto nie zna nazwiska Agrest?

Przestańcie się uśmiechać.
On nie żyje.

- Adrien nigdy nie miał dobrych kontaktów z rodziną. Szybko się usamodzielnił.

- Masz rację - stary mężczyzna pokiwał głową - chociaż wiele osób ma wobec niego liczne podejrzenia, myślę, że o tym zapomną.

- Więcej wiadomości będziemy mieli już niedługo. Musimy poczekać na powrót młodej projektantki Marinette Dupain - Cheng. Wtedy na pewno dowiemy się czegoś więcej.

Nie miałam zamiaru wracać.

.........

2 miesiące później

Najpierw serce umiera ci z bólu i to jest całkowicie normalne. W końcu straciłam swoją równowagę, mój świat się skończył. Nie ma na to żadnych leków przeciwbólowych - trzeba to przeczekać, przepłakać i przeżyć. Chociaż obiecują, że dasz radę i to minie - ty wiesz, że przestajesz czuć. W końcu się poddajesz. Nie walczysz, nie wylewasz już łez w poduszkę, przestajesz krzyczeć. Człowiek płacze i rozpacza tylko, gdy ma jeszcze nadzieje. Kiedy już jej nie ma, rozpacz przybiera postać rozpaczliwego spokoju.

I ta pustka jest zdecydowanie od tego gorsza. Możesz przypatrywać się wszystkiemu z boku, jednak wiesz, że i tak nic na to nie poradzisz. To przerażajace poczucie bezsilności zżera cię od środka. A ty nie robisz nic. Po prostu się przyglądasz.

Samotność jest dziwną rzeczą. W zasadzie nigdy do końca jej nie rozumiałam. Zakrada się niepostrzeżenie i cicho. Siada obok ciebie w ciemności i owija swoimi ramionami. Tak mocno, że czasami brakuje ci już tchu.

Najgorszy moment przychodzi potem, gdy uświadamiasz sobie jak bardzo jest źle. Jak mocno okłamujesz samą sobie i udajesz, że niczego nie widzisz. Nieustannie przyłapywałam się na szukaniu jego. Bałam się przerwać ciszę, bo w głębi serca liczyłam, że jeszcze kiedyś usłyszę jego głos. Zasypiałam niespokojnym snem, jedynie, gdy wtulałam się w jego bluzę lub poduszkę. Czasami nawet robiłam dwie czarne kawy zamiast jednej.

Z dnia na dzień było coraz gorzej. Jeśli sądziłam, że pierwsze tygodnie będą złe, to byłam w dużym błędzie. Im więcej czasu mijało, tym trudniej było mi to wszystko przetrwać. Czasami żadne pocieszenia nie pomogą. Ja byłam uzależniona od Adriena. I w jednej chwili straciłam cały sens mojego życia. To wręcz piekielnie zabawnego jak wiele może dawać drugi człowiek, ile szczęścia i miłości, i jak puste staje się życie bez niego.

Nadal potrafię zamknąć oczy i wyobrazić sobie jego dotyk. Potrafię siedzieć godzinami w ciszy i wyobrażać sobie jego zielone oczy. Chociaż wiem, że to już nigdy nie wróci.

Luka i Alya byli jedynym powodem, dzięki któremu nie załamałam się do końca. A byłam o krok od odebrania sobie życia. Chociaż wiedziałam, że Adrien wkurzyłby się na mnie za takie myśli. Luka był ze mną od samego początku. Nawet mieszkał u mnie przez jakiś czas. I dobrze, bo przez pierwsze tygodnie znalazłam się w stanie odrętwienie. Nie jadłam, nie piłam i miałam wrażenie, że nie oddychałam. Jakby ktoś zabił mnie, ale nie pozwolił umrzeć. Mój przyjaciel w ciszy i spokoju pomagał mi wrócić do rzeczywistości.

A bardzo nie chciałam wracać.

Potem Alya stała się moim oparciem, kiedy wyszłam wreszcie ze szpitala. Godzinami przesiadywała u mnie w mieszkaniu i próbowała mnie rozweselić. Chociaż to za dużo powiedziane. Próbowała zmusić mnie do jakiejkolwiek rozmowy.

Tęskniłam za nim. Przez ostatnie dwa miesiące nie było sekundy, w której nie myślałam o nim. A nie, w zasadzie były takie momenty.

Wtedy myślami o tym, że nic mi już po nim nie zostało.

Teraz oddałabym wszystko, żeby przytulić go jeszcze na moment. Poczuć jego zapach i dotyk na mojej skórze. Ostatni raz spojrzeć w zielone oczy i pocałować miękkie usta. Brakowało mi jego ramion i bicia serca, tylko tego.

Zanim dopadła mnie pustka, miałam w sercu samą rozpacz. Płakałam dniami i nocami. Nie było momentu, kiedy miałam suche policzki. Nawet, gdy Alya lub Luka puszczali mi jakieś tandetne komedie i starali się być radośni. Potem zaczęli ignorować moje łzy. Byłam im za to wdzięczna. Najsmutniejsze było to, że musiałam się pożegnać z osoba, z którą planowałam spędzić resztę swojego życia.

Śmierć jest straszniejsza nie dla tych, którzy odchodzą, ale dla tych którzy zostaja na ziemi.

Minęły tygodnie zanim odezwałam się. Luka tamtego dnia wydawał się najszczęśliwszą osoba na świecie. Wtedy jednak zaatakowała mnie pustka. A jest ona znacznie gorsza od smutku.

Wmawiałam sobie, że zwyczajnie zabrakło mi już łez. Ból serca zmalał. Wydawać się mogło, że powoli udaje mi się pozbierać. A ja miałam właśnie wpaść z jednej dziury w drugą - znacznie większą. Smutek, to przynajmniej jakaś emocja. Pustka jest nicością. Nie czujesz dokładnie nic.

A cierpisz znacznie gorzej.

Zaczęłam się odzywać, jeść, wróciłam do pracy. Luka odetchnął, tak samo jak Alya. Myśleli, że teraz wszystko wróci już do normy. Luka znowu zamieszkał z Alexem, moja przyjaciółka z Nino. Przyjeżdżali do mnie każdego wieczoru, zmuszali do jedzenia, czasami do śmiechu. Potem sama już się do tego zmuszałam. Nie chciałam, żeby cierpieli a jeszcze bardziej nie chciałam, żeby patrzyli jak ja się rozpadam.

W moje życie wkradła się rutyna i chociaż kiedyś jej nie znosiłam, teraz była jedyną rzeczą, która pomagała mi jakoś funkcjonować. Każdego ranka zmuszałam swoje odrętwiałe ciało do wstania, zakrywałam sińce po oczami i słuchałam marudzenia Tikki, abym coś zjadł. Schudłam i to znacznie. Dosłownie znikałam w oczach, powoli przestałam poznawać swoje odbicie. Blada twarz, wypłowiałe włosy i puste, bez żadnego wyrazu oczy. W pracy dzień mijał mi szybciej. Nie miałam wtedy czasu na zastanawianie się i myślenie. Machinalnie wykonywałam swoje obowiązki, odbierałam telefony i zdawkowo odpowiadałam na pytania Sabriny. Potem Luka odbierał mnie z pracy i zabierał na obiad. W mieszkaniu jedynym wybawieniem był sen. Jednak zaśnięcie było zdecydowanie trudniejsze. Z początku wystarczyły mi trzy szklanki wódki, żebym poczułam, że wreszcie odpływam. Kiedy Luka się zorientował, zabrał mi z mieszkania cały alkohol. Teraz zostało mi jedynie tępe wpatrywanie się w ścianę.

Ale oni nie rozumieli. Wkurzali się, widząc jak staczam się na samo dno. Pamietam dzień, kiedy Luka nie wytrzymał. Wypiłam wtedy całą butelkę czystej wódki i nie mogłam nawet się podnieść. Ale doskonale pamiętałam jego słowa i przerażony wzrok.

- Wyglądasz jak wrak człowieka. Mari błagam cię. Nie każ mi na to patrzeć. Kurwa, to nie jest rozwiązanie.

A ja wybuchłam tak głośnym szlochem, że nawet on wydawał się zaskoczony. I westchnął jedynie, tak jak robił to przez ostatnie miesiące. Przytulał mnie przez pół nocy, bo przez płacz nie mogłam złapać oddechu.

Od tamtego momentu już nie piłam.

Dzisiaj był szczególnie zły dzień. 3 marca. Minęły dokładnie dwa miesiące od tego dnia.
Moi przyjaciele wiedzieli, że ten piątek odbije się na mnie znacznie gorzej niż zwykle. I wychodząc z pracy widziałam już samochód, w którymi siedział Luka i Alya. Zimny wiatr owiał moja twarz i uwolnił kilka kosmyków włosów z kucyka zaciśniętego na czubku głowy. Nie chciałam słuchać kolejny raz tych wszystkich słów pocieszenia. I mogłam być egoistką, ale raniłam ich już zbyt długo. Przyszedł moment, kiedy będę musiała zacząć udawać. Udawać, że wszystko jest już dobrze.

Kazali mi otworzyć nowy rozdział. Może faktycznie coś się kończy, by coś innego mogło się zacząć. Tylko, że niektóre zakończenia odbijają się na nas znacznie mocniej i nie mamy już ochoty zaczynać nowej historii.

Luka powtarzał mi, że jestem marną aktorką. Ale teraz miałam zamiar stać się najlepsza. Musiałam oszczędzić im cierpienia i tak już bardzo dużo dla mnie zrobili. Bez nich wszystko skończyłoby się dawno temu.

Mieli swoje życia, a ja nie była ich jedynym problemem. Nie mogę być dłużej egoistką.

Nacisnęłam na klamkę samochodu i pociągnęłam drzwi. Weszłam do ciepłego środka i pociągnęłam nosem. Marzec zdecydowanie nie rozpieszczał pogodą. Luka zerknął na mnie i ruszył a Alya odpięła pas i odwróciła się w moją stronę z wielkim uśmiechem. Dziękowałam wszystkim niebiosom za nich. Za to, że od dwóch miesięcy użerają się ze mną a nawet na moment nie narzekali. Nawet gdy odmawiałam jedzenia, wody i rozmowy. Wtedy ich uśmiech był moim jedynym oparciem.

Nienawidziłam siebie za to.

- Jak tam w pracy? - jej czekoladowe oczy uważnie skanowały moją twarz. Przetarłam twarz i zmusiłam się do delikatnego uśmiechu.

- Dobrze - nie mogłam zmusić się jednak do radosnego tonu. I moje słowa brzmiały tak pusto i dziwnie, że aż sama się zdziwiłam.

- Dzisiaj jest piątek, może gdzieś wyskoczymy? - zaczął Luka, zerkając na mnie w lusterku - Alex bardzo się stęsknił.

Ale ja już miałam swoje plany.

- Może jutro - odparłam - jestem zmęczona po pracy.

W samochodzie zapanowała cisza. Nawet Alya odwróciła się i zapięła pasy. Wszyscy wiedzieliśmy jak okropny dzisiaj jest dzień. Równo dwa miesiące temu siedzielibyśmy tutaj jeszcze w czwórkę. Tylko radio wypełniało pojazd cichymi dźwiękami gitary. Bałam się odezwać, chociaż wiedziałam, że muszę im cokolwiek powiedzieć.

Dojechaliśmy do mojego mieszkania. Nie protestowałam, gdy ruszyli za mną. Nie kłóciłam się także, gdy Luka postawił przede mną pudełko z ryżem. Wyjęłam z szuflady trzy widelce i podałam moim przyjaciołom. Alya zajęła miejsce na wysokim kreśle przy blacie a Luka rozwali się na fotelu w salonie. Ja usiadłam na kanapie obok niego i z chwilowym zawahaniem wzięłam posiłek. Już po dwóch widelcach ryżu nie miałam siły dalej jeść. Pod czujnym spojrzeniem Luka odłożyłam powoli pudełko na szklany stół.

- Nie wytrzymam zaraz! - Alya gwałtownie odsunęła krzesło, a ja wzdrygnęłam się. Ruszyła w moja stronę z wściekłością wypisaną na twarzy - znowu nic nie zjadłaś.

- Mari, musisz jeść - westchnął Luka, także odstawiając swój posiłek - strasznie schudłaś.

To okropne jak bardzo się od niego uzależniłam. Bez Adriena moje życie nie miało sensu. Miłość jest najgorszą katorgą. Zdecydowanie gorszą niż śmierć.

- Strasznie, to za słabe określenie! - wrzasnęła Alya, szarpiąc się za włosy - ledwo stoisz na nogach, jak tak dalej pójdzie to znowu trafisz do szpitala! Gdzie się podział do cholery ten uśmiech i iskry w oczach? Nawet nie masz już fiołkowymi tęczówek, dziewczyno. A twoja skóra jest prawie szara!

Wszystko odeszło razem z nim.

- Nawet nie płaczesz - wtrącił Luka - jesteś inna Mari. I całkowicie to rozumiemy, ale minęło zdecydowanie za dużo czasu. Martwimy się.

- Dawno nie byłam tak wkurwiona! - Alya odwróciła się w stronę Luka - powiem jej, co się dzieje. Mam dosyć patrzenia jak cierpi, do kurwy nędzy!

- Sama nie wiesz czy to prawda. Nie mamy od niego żadnych wieści od bardzo długiego czasu - odparł Luka a ja otworzyłam szerzej oczy.

Pierwszy raz od dwóch miesięcy poczułam jak moje serce szybciej bije. Mówili o nim.

- Ale to nie znaczy, że nie żyje - warknęła.

- Chwila co - wydusiłam z siebie ostatkiem sił. Czułam jak kręci mi się w głowie.

- Powiem jej wszystko - Alya podniosła ręce w geście poddania a Luka odwróci się w moim kierunku - Mari tylko proszę nie bierz tego do siebie. My też w zasadzie nic nie wiemy.

- O co wam teraz chodzi?

- Adrien przed ostatnią walką ostrzegł mnie, że może go zabraknąć - zaczął Luka cichym głosem, uważnie obserwując moje reakcje. Tępo wgapiałam się w jego twarz - chociaż wtedy byłem pewny, że chce się poświecić, teraz mam wrażenie, że się ukrywa.

- Wiesz jaka jest afera związana z jego rodziną. Mógłby ponieść poważne konsekwencje. Logiczne, że na ten czas chciałby się ukryć.

To głupie. Jeśli chciał zniknąć z świata mody, nie musiał zostawiać mnie. Więc dlaczego w moim sercu poczułam rosnącą nadzieję?

- Nie mamy żadnej pewności - mruknęła Alya - może rzeczywiście nie żyje. Ale już więcej nie chcemy tego trzymać w tajemnicy.

- Przecież byliśmy na jego pogrzebie - jęknęłam i poczułam gule w gardle - nie poprawicie mi tym humoru. Jego już nie ma, nie żyje. Inaczej na pewno by się odezwał, chociaż wysłał jakiś list. Nie zrobiłby mi tego.

- Jest jeszcze szansa, że chciał oszczędzić ci więcej cierpienia. Wiesz, że stałabyś się głównym elementem całej tej sprawy. Policja skupiłaby się tylko na tobie. Poza tym nie umiesz kłamać a policja ma swoje sposoby. Byłaś wykończona i słaba. Prędzej czy później mogłabyś coś wygadać. Adrien nie ryzykowałby aż tak, żeby podać ci swoje położenie.

- Ale dałby mi jakiś znak kurwa - warknęłam, a moje oczy znowu zapiekły - nie zrobiłby mi tego.

- Chcemy tylko powiedzieć - zaczęła ostrożnie Alya - że najbardziej chciał, abyś miała to już za sobą. Zresztą policja przesłuchiwała cię wielokrotnie. Dzięki uciecze ominą go konsekwencje, a jak widzisz świat szybko zapomina.

- Po co mi to mówicie? - spojrzałam na nich z niedowierzaniem. Jeśli chcieli mi w tej sposób pomóc, to sprawiali, że gubiłam się jeszcze bardziej. I czułam się znacznie gorzej - nie róbcie mi sztucznej nadzieji, na własne oczy widziałam jak umiera. Myślisz, że on nagle się pojawi? Wjedzie do tego mieszkania na białym koniu, jak w pieprzonej bajce?

- Mari, my tylko...

- Zamknij się! - przerwałam mu gwałtownie - to nie ty trzymałeś jego ciało w ramionach. Nie oddychał do cholery. Nie spojrzał na mnie, jego oczy były puste! Gdzie wtedy byłeś? Umierał na moich rękach, rozumiesz?!

I znowu zapadł cisza. Zauważyłam, że ostatnio bardzo często mi towarzyszy.

- Może masz racje - westchnęła Alya i wstała - ale my też cierpimy. I wolę mieć chociaż trochę nadzieji, że to część jego planu. A dokładnie pamietam jego słowa, gdy nam o nim opowiadał.

Ja też pamiętałam jego słowa.

Nie chcę, żebyś na to patrzyła.

- Wyjdźcie proszę - mruknęłam - chcę zostać sama.

Na szczęście nie protestowali. Opuścili mieszkanie a ja oparłam się o drewnianą powierzchnię drzwi. Każdy piątek spędzałam tak samo. Dzisiaj jednak miałam zupełnie inny plan.

.........

Paryż przywitał mnie lodowatym deszczem. Po wyczerpującym locie i walce o bilet lotniczy, ledwo stałam na nogach. Naprawdę straciłam dużo sił przez ostatnie miesiące. W zasadzie dopiero niedawno moje rany wyleczyły się. Jednak przez to, że mało jadłam a moje chęci do życia były równe zeru, cały proces powrotu do zdrowia znacznie się wydłużył. Poza tym skutki tej walki zostaną już przy mnie na całe życie. Rana, którą zadała mi Taylor do końca będzie przypominać mi o wszystkim.

Będzie mi przypominać, że nigdy nie dam rady zajść w ciąże.

Jej ostrze uszkodziło moje kobiece narządy i urodzenie zdrowego dziecka jest wręcz niemożliwe.

Westchnęłam i związałam włosy w luźnego koka. Poprawiłam szalik i wsadziłam ręce do kieszeni mojego wełnianego płaszczu. Przyjazd do Paryża był impulsem. Po prostu stwierdziłam, że dzisiaj muszę być jak najbliżej niego. Nawet jeśli wiązało się to z podróżą na cmentarz. I nocą w jego mieszkaniu.

Taksówkarz nie odezwał się do mnie ani słowem. Jedynie podał, ile muszę zapłacić. Zresztą ja nie miałabym ochoty rozmawiać ze mną na jego miejscu. Był piątek, dochodziła 22 i każdy wolał teraz spędzać czas w domu.

Wysiadłam z pojazdu pod wielką, szarą bramą cmentarza. Wokół mnie nie było żadnej żywej duszy, ale nie przeszkadzało mi to. Samochód odjechał, a ja zostałam całkiem sama.

Powolnym krokiem ruszyłam w dobrze znane mi miejsce. Wiatr targał moimi włosami i szczypał w policzki. Zagryzłam wargę, bo nie mogłam uspokoić zgrzytania zębów. Dla niektórych cmentarz może wydawać się strasznym miejscem. Jednak obecnie było to jedyne miejsce, gdzie nie czułam się obco. Tylko tutaj mogłam być blisko niego. Skręciłam w jedną z głównych uliczek i już z daleka mogłam zobaczyć olbrzymi nagrobek. W końcu Czarnego Kota znali wszyscy i codziennie na jego grobie pojawiały się nowe kwiaty i znicze. W tle powiewała flaga Francji, jako upamiętnienie jego poświęcenia. Został pochowany i zapamiętany jak prawdziwy bohater, którym bez dwóch zdań był.

Usiadłam na małej ławce kilka metrów dalej. Byłam tutaj zaledwie trzeci raz. I nie mogłam zmusić się nawet do płaczu. Odetchnęłam jedynie i przymknęłam oczy. Obserwowałam palące się znicze i szarpane przez wiatr kwiaty. Szary nagrobek z jego inicjałami i modlitwą,  niczym nie wyróżniła się od pozostałych, jednak to właśnie on najbardziej raził mnie w oczy.

Spotkałam osobę, która była doskonała, dosłownie zaprojektowana dla mnie. Adrien stał się moim skarbem i źródłem radości. I mógł mnie uszczęśliwić, albo unicestwić. Te dwie rzeczy dzieliła cienka granica, z którą od początku niebezpiecznie igraliśmy.

Nie wiem, ile czasu siedziałam na tej przeklętej ławce, marznąć do tego stopnia, że z trudem ruszałam palcami. Pochłonęły mnie wspomnienia i inne związane z nim myśli. Stwierdziłam jednak, że muszę już powoli wracać, bo wielki cmentarny zegar wskazywał prawie północ. Z cichym westchnieciem podniosła się i ruszyłam w stronę wyjścia. Do mieszkania Adriena było zaledwie kilkanaście metrów, więc postanawiałam się przejść. Nie bałam się, że coś może mi się stać. Nie wiem czy przez moja głupotę, czy zwyczajnie było mi już wszystko jedno. Nie miałabym siły się obronić.

Weszłam do apartamentowca, nerwowo się rozglądając. Odetchnęłam dopiero na klatce, gdy czekałam na windę. Przez całą trasę miałam wrażenie, że ktoś mnie obserwuje, wręcz czułam intensywny wzrok na swojej skórze. Stwierdziłam jednak, że to zapewnie mój zmęczony umysł podsyła mi jakieś dziwne sygnały.

Z zawahaniem wsadziłam klucz do zamka i przekręciłam. Odliczyłam do trzech, a w zasadzie dziesięciu, zanim weszłam do środka. Zapaliłam światło, które oświetliło biały hol. Zaciągnęłam się zapachem kurzu i zamknęłam za sobą drzwi. Zdjęłam buty, płaszcz i spojrzałam w wielkie lustro. Pamiętam jak jeszcze niedawno odbijały się w nim dwie postacie. Jak razem z Adrienem wchodziliśmy do tego mieszkania i zrzucaliśmy przemoczone ubrania. Wtedy to pomieszczenie wypełniały głośne śmiechy a nie ta przeraźliwa cisza.

Pustym spojrzeniem przeleciałam salon i kuchnie. Nie mogłam wymusić łez chociaż te miejsca wręcz prosiły się o płacz. A raczej wspomnienia z nimi związane. Każdy dotyk Adriena, jego uśmiech i błysk tych przepięknych oczu. Mogłam wyobrazić sobie nawet zapach naleśników, które kiedyś dla mnie zrobił. I doskonale pamiętałam ich smak. Trochę przypalony, ale wtedy nie miało to żadnego znaczenia.

Pchnęłam drzwi do naszej sypialni. Dopiero wtedy Tikki wyleciała z mojej torebki. Nie powiedziała ani słowa. Zresztą ostatnio mało się odzywała. Bez słowa podleciała do okna. Spojrzałam na nią ze zdziwieniem. Nagle wydawała mi się jakaś dziwnie ożywiona.

- Coś się stało? - westchnęłam, przetarłam twarz i podeszłam do dużej szafy - jesteś głodna?

- Nie... znaczy tak - odparła - nie o to chodzi. Wydawało mi się, że coś widziałam, ale pewnie jestem zwyczajnie zmęczona.

Kiwnęłam głową i zajrzałam do szafy, gdzie znajdywały się jeszcze nieliczne rzeczy Adriena. Nawet nie miałam ostatnio czasu się tym zająć.

- Ciastka są w kuchni - mruknęłam w jej kierunku. Chciałam zostać sama a to był dla niej wystarczająco przekonujący powód, aby wyleciała z pomieszczenia - zaparz dla mnie herbatę, proszę.

Zerknęłam na czarny materiał. Sięgnęłam po puchatą bluzę Adriena i przycisnęłam ją do siebie. Zaciągnęłam się jego zapachem. Nic innego nie będzie mi się już kojarzyć z bezpieczeństwem. Zdjęłam z siebie ubrania i weszłam do łazienki. Po szybkim prysznicu włożyłam na siebie czysta bieliznę i bluzę chłopaka. Zsunęłam w dół o wiele za długie rękawy i rzuciłam spojrzenie na swoje odbicie. Wyglądałam jak zwykła dzieczyna, która ubrała bluzę swojego chłopaka. Jak zwykła dziewczyna, który wyjdzie teraz z łazienki i wskoczy na łóżko, gdzie przytuli miłość swojego życia. Ale ja miałam jedynie jego bluzę. I wspomnienia. Nic więcej.

W kuchni chwyciłam kubek z herbatą. Zegar na ścianie cicho tykał, kiedy wzięłam pierwszy łyk napoju. Odetchnęłam cicho i dopiero teraz poczułam jak moje ciało się rozluźnia. Oparłam się o zimny blat i znowu o nim pomyślałam. O tym jak siedziałam obok niego na tym zimnym stole a on gotował. Albo kiedy całował mnie tutaj, aż zabrakło nam tchu.

Usłyszałam cichy trzask dochodzący z salonu. Z początku zignorowałam to, ale dźwięk powtórzył się. Mieszkanie było nowe, trochę dziwne, jeśli meble trzeszczały już teraz.

- Tikki? - mruknęłam, jedną ręką sięgając w stronę szuflady - jesteś tam?

Nikt mi nie odpowiedział. Znowu zapanowała cisza. Wyjęłam niewielki nóż i odstawiłam na blat kubek. Serce zaczęło bić mi niemiłosiernie szybko, gdy po cichu weszłam do salonu. Minęłam hol i przyciskając moją broń do piersi, rozejrzałam się. Dopiero po chwili zauważyłam Tikki, która unosiła się w powietrzu, tuż obok wielkiego okna tarasowego.

- Tu jesteś - odetchnęłam i poczułam ulgę rozchodzącą się po moim ciele - nie strasz mnie tak.

Jednak moje kwami nie odwróciło się. Tikki nadal wpatrywała się w okno. Uniosłam brew i ominęłam dużą kanapę.

- Hej, żle się czujesz? Pomyślałam, że możemy coś razem zrobić, ale jak nie masz siły to...

Przerwałam w połowie zdania. Bowiem dopiero teraz znalazłam się na tyle blisko Tikki, żeby zrozumieć, na co patrzyła z takim szokiem. A raczej na kogo.

W powietrzu za wielką szybą unosił się Plagg. Minęły zaledwie ułamki sekund a ja czułam się jak na rollercoasterze. Pomrugałam szybciej powiekami, bo nie mogłam uwierzyć w to, co widzę. Czarne stworzonko było tuż przed nami, dzielił nas jedynie szyba. Doskoczyłam do okna i gwałtownie je otworzyłam. Zimne powietrze uderzyło we mnie, ale miałam to zupełnie gdzieś. Złapałam Plagga w dłonie i przycisnęłam do swoje klatki. Czułam go, jego miękkie futerko i puchate łapki. To nie był mój głupi sen. Moja wyobraźnia tym razem się zlitowała. To działo się naprawdę.

- Udusisz mnie - prychnął i wyrwał się z mojego uścisku - też się stęskniłem.

Patrzyłam na to magiczne stworzenie i nie dowierzałam. Jednocześnie czułam narastające we mnie zdenerwowanie i nadzieję. Jeśli Plagg był tutaj to znaczy, że Czarny Kot nie umarł. Czyli Adrien także jest bezpieczny. Ale jak? I gdzie teraz jest?

Tikki odwróciła się w moja stronę. Nie musiałam nic mówić, dobrze wiedziała jakie mam pytanie. Żadne słowo nie opuściło moich ust, ale była to najgłośniejsza cisza w moim życiu. Wszyscy wiedzieli na czym mi najbardziej zależy.

- Obiecałem, że cię nie zostawię.

Moja głowa sama odwróciła się w stronę głosu. W stronę dobrze znanego mi męskiego głosu, który powodował dreszcze ma moim ciele.

Adrien Agreste wychylił się z cienia, stając zaledwie metr przede mną, cały i zdrowy. Zwątpiłam w to czy rzeczywiście nie śnię. Czułam, że balansuję gdzieś pomiędzy rzeczywistością a marzeniami. I właśnie spełniało się największe z moich życzeń. To wręcz niemożliwe do spełnienia.

Stał przede mną. Oddychał i tylko patrzył zielonymi oczami. Najważniejsze, że był żywy. Od razu mogłam jednak zauważyć, że nie odzyskał jeszcze sił. Miał na sobie czarne jeansy, które opinały się na jego długich nogach. Do tego zwykła, także czarna koszulka. Widać było, że schudł i zmarniał. Jego twarz nie nabrała normalnego odcienia, była blada, a kości policzkowe rzucały się w oczy jeszcze bardziej niż zwykle. Jego blond włosy tym razem sięgały trochę ponad podbródek i gdzieniegdzie kręciły się w małe loczki. Natomiast w jego oczach mogłam zobaczyć iskry. Tak samo jego nozdrza unosiły się i opadały. Oddychał i patrzył na mnie. Nadal nie wiedziałam, czy to wszystko nie jest zwykłym snem.

Adrien jest piękny. Tyle byłam w stanie pomyśleć, gdy patrzyłam na niego. I tego byłam pewna. Mężczyzna mojego życia stał przede mną, księżyc oświetlał jego sylwetkę a ja byłam niezdolna wykonać jakikolwiek ruch.

Adrien zrobił krok do przodu. A ja poczułam jak zaczynam szybciej oddychać. Złapałam się za włosy i pociągnęłam za nie. Musiałam się uspokoić. To nie mogło być prawdą. Widziałam jak umierał, jak krwawił i nie oddychał... czy ja oszalałam? W obecnej sytuacji mogłam już uwierzyć we wszystko. Wyczerpanie i przygnębienie potrafią zdziałać różne rzeczy z umysłem człowieka. Ale jednak był tutaj. Naprawdę, czy tylko w mojej głowie, to nie miala dla mnie znaczenia. Ważne, że był. I ta chwila mogła trwać dla mnie już na zawsze.

I zrobił kolejny krok. Przycisnęłam rękę do ust i wpatrywałam się niego szeroko otwartymi oczami. Moje serce szalało a oddech cały czas przyśpieszał. Poczułam jak pieką mnie oczy a ciało oblewa zimny pot. Tego było po prostu za wiele. Po dwóch miesiącach katorgi, kiedy myślała, że nie żyje, nagle pojawia się przede mną cały i zdrowy. Każdy ma jakieś granice wytrzymałości a ja właśnie przekroczyłam swoje.

Cofnęłam się o krok a głośny jęk opuścił moje usta. Wypuściłam z dłoni nóż, który odbił się od ziemi z głuchymi hukiem. Pierwsza łza opuściła moje oczy i teraz już pozwoliłam sobie na płacz. Zreszta nie byłabym w stanie go  powstrzymać. Kolejny krok w tyłu i im dalej się odsuwalam, tym czułam jak narasta we mnie przerażenie i panika. Od niedawna takie ataki był dla mnie normalnością. Teraz jednak bałam się, że nie dam rady się uspokoić. Z ręką na ustach i mokrymi policzkami cały czas się cofałam, kręcąc głową z niedowierzaniem. Całe moje ciało było zdrętwiałe, każdy krok wymagał maksymalnego wysiłku. Moje serce starało się chyba wyskoczyć z mojej klatki a wzdłuż kręgosłupa niestarannie czułam zimny dreszcz. Odkrytą skórę na moich nogach pokryła gęsia skórka i czułam jak cała się trzęsę. Nie spuszczając z niego wzroku,  cofnęłam się aż pod sama ścianę. Potem dopiero osunęłam się po niej i schowałam twarz między kolana.

Słyszałam jego kroki. Szybkie i gwałtowne. W ciągu sekundy znalazł się przy mnie i upadł na kolana tuż obok.

- Mari, jestem tutaj.

Moim ciałem wstrząsnął kolejny szloch, ale podniosłam na niego swoje spojrzenie. Adrien uniósł powoli dłoń i z zawahaniem zbliżył ją do mojego policzka. Potem delikatnym ruchem otarł z niego łzy. A ja dopiero wtedy poczułam, że on naprawdę tutaj jest. W miejscu, gdzie jego palce dotknęły mojej skóry czułam pieczenie a moje serce wypełniła ulga. Nagle wyparowały ze mnie wszystkie problemy i negatywne emocje. Cały ciężar zniknął w ułamek sekundy. Jeden jego dotyk potrafił uzdrowić całe moje zranione serce. Łzy ulgi płynęły po mojej twarzy. Nie było sensu ich nawet wycierać.

- Dlaczego? - jęknęłam i podniosłam się gwałtownie.

Nie odezwał się a ja poczułam jak cała gorycz, stres i żal zalewają na nowo moje serce. Zacisnęłam dłonie w pieści i przygryzłam wargę. To była naturalna reakcja obronna.

- Jak mogłeś mi to zrobić?- czułam rosnacą w moim gardle gulę. Adrien także podniósł się z ziemi i odsunął nieznacznie - do kurwy nędzy myślałam, że nie żyjesz, rozumiesz?!

Znowu nic nie mówił. Patrzył na mnie jedynie spokojnym wzrokiem a ja czułam jak buzuje we mnie krew.

- Przez pieprzone miesiące myślałam, że nie żyjesz! A ja musiałam jakoś funkcjonować do cholery! Gdzie byłeś?! Gdzie byłeś, kiedy chciałam odebrać sobie życie, gdzie kurwa byłeś jak nie miałam siły wstać rano?! - nie panowałam nad swoim krzykiem. Musiałam to z siebie wyrzucić. A przez ostatni czas mojemu życiu towarzyszyła jedynie cisza. Za długo trzymałam to w sobie.

- Posłuchaj mnie - zaczął, ale ja przerwałam mu.

- Myślałeś, że będę potrafiła pójść dalej? - podeszłam do niego i wskazującym palcem uderzyłam w żebra - chciałeś mnie chronić a zgotowałeś mi piekło. Mogłeś chociaż dać mi jakiś znak, że nic ci nie jest.

- Nie mogłem.

- Mogłeś - warknęłam i uderzyłam go pięścią w klatkę - oczywiście, że mogłeś. Ale ty wolałeś te pieprzone tajemnice. A ja ledwo przeżyłam to wszystko, wiesz?

- Wiem - znowu mruknął jakieś nic nie znaczące słowo, która wkurzyło mnie jeszcze bardziej.

Pozwolił mi wyżyć na sobie moją złość. Uderzałam w jego twardą klatkę pięściami, czując jak do moich oczu znowu napływają łzy. Adrien chwycił moje ręce i przytrzymał. Uniosłam na niego swoje załzawione oczy a moje usta opuścił cichy szloch.

- Nie było sekundy, w której o tobie nie myślałam - szepnęłam.

Zanim Adrien cokolwiek zrobił, zarzuciłam ręce na jego szyję i przyciągnęłam do siebie. Podskoczyłam i oplotłam go nogami w pasie. Adrien od razy zsunął swoje ręce w dół moich pleców i podtrzymał mnie. Schowałam swoją twarz w zgięciu jego szyji i zaciągnęłam się piżmowym zapachem. Swoje dłonie wsunęłam w jego miękkie włosy. Czułam jak jego klatka unosi się i opada, jego dłonie zacisnęły się wokół mojej talii. Przez materiał mogłam czuć jego dotyk. Już bliżej niego nie mogłam być. Klatka piersiowa chłopaka stykała się z moją, oplotłam go nogami w pasie i nie miała zamiaru puszczać. Może bałam się, że to wszystko się zaraz skończy. Że znowu zniknie z mojego życia a ja obudzę się po tym okropnym koszmarze. Nie wiem, ile czasu minęło, ale nie interesowało mnie to teraz. Adrien, nadal trzymając mnie na rękach, ruszył w stronę sypialni. Położył mnie na łóżko a ja niechętnie się od niego odsunęłam. Blondyn zdjął kołdrę i położył się obok mnie, przysuwając do swojego boku. Przełożyłam nogę przez jego ciało i wtulilam się w jego ramię. Adrien objął mnie w talii a drugą ręką uspokajająco gładził po włosach.

- Gdzie byłeś przez ten czas? - westchnęłam, lekko odsuwając głowę od jego ciała, aby spojrzeć mu w oczy.

- Ukrywałem się - odparł, wpatrzony w nasze złączone dłonie - w różnych miejscach. Długo byłem też u rodziny Fu. Bez nich miałem małe szanse na przeżycie.

- A lekarze? Przecież mówili, że nie żyjesz - brakowało mi jakieś elementu układanki - byłam na twoim pogrzebie.

- To wszystko było ustawione Mari - szepnął po chwili - zaplanowane z maksymalną dokładnością. Musieliśmy to zrobić. Policja, wojsko i pomoc medyczna widzieli, że muszą upozorować moją śmierć, aby na zawsze zakończyć ten cyrk. Taka była umowa, nie mogłem się z tobą kontaktować. Poza tym byłaś w bardzo ciężkim stanie i mogłabyś powiedzieć kilka słów za dużo. Nie pozwolili mi tak ryzykować.

Nie odzywałam się, a Adrien wiedział, że tylko czekam aż wszystko mi powie. Nie odrywałam wzroku od jego spokojnej twarzy, nadal nie wierząc, że to naprawdę się dzieje.

- Przepraszam, że musiałaś tyle przeze mnie wycierpieć. Na początku minęło bardzo dużo czasu zanim w ogóle odzyskałem przytomność. Ledwo to przeżyłem Mari, ostrze trafiło bardzo blisko serca. Wiesz, ile było dni, kiedy miałem ochotę to wszystko zostawić i dać ci jakiś znak? Kocham cię ponad życie, pamiętaj o tym. To wyobraź sobie jak trudno było mi siedzieć bezczynnie. Nie wyobrażam sobie nawet, co czułaś i nienawidzę siebie za to, że to wszystko z mojej winy. Musiała przeżyć tutaj piekło - zamknął oczy i odwrócił głowę. Poczułam jak moje serce się zaciska. Teraz kiedy moje emocje opadły, nie mogłam opanować ulgi, która rozlała się w moim sercu, ani uśmiechu,  który sam cisnął się na moje usta.

- To nie twoja wina...

- Ja już wiem kochanie - mruknął, nadal na mnie nie patrząc - byłaś poważnie ranna. Mogłaś kurwa umrzeć. Przeze mnie.

- Adrien... - wiedziałam do czego zmierza a naprawdę nie chciała o tym teraz rozmawiać. A jeszcze bardziej nie chciałam, żeby się o to obwiniał. Nie mógł nic zrobić.

- Nie Mari - jego oczy błysnęły a w kącikach pojawiły się łzy. Myślałam, że nic już nie ruszy mojego serca, ale ten widok złamała je na nowo - to przeze mnie nie będziemy mogli mieć dziecka.

Zamilkłam.

Sama nie wiedziałam, co powiedzieć.

- Hej - podniosłam dłoń i złapałam za jego podbródek. Delikatnie odwróciłam jego głowę w swoją stronę i zmusiłam, żeby na mnie spojrzał - nie interesuje mnie nic, oprócz tego, że tutaj jesteś. I chociaż ostatnie miesiące były koszmarem, to nie mogę być na ciebie zła. Zrobiłeś to dla mnie. Kocham cię jak cholera, wybaczyłabym ci wszystko. I będziemy próbować, tak? Lekarze nie mówili, że szanse są zerowe.

Po moich słowach w pomieszczeniu zapanowała cisza. Adrien patrzył na mnie błyszczącymi się oczami, w których kryła się troska i miłością. Potem nachylił się nieznacznie i przysunął swoje usta do moich. Pocałował mnie a ja przysunęłam się jeszcze bliżej. Do moich oczu znowu napłynęły łzy, tym razem szczęścia.

- Oczekiwałem trochę innego powitania - mruknął, kiedy oderwaliśmy się od siebie - ale teraz nie mogę już narzekać.

- Ciesz się, że nie uderzyłam gdzie indziej - uśmiechnęłam się pod nosem a jego twarz wreszcie rozjaśniła się - tęskniłam za tobą.

- Ja za tobą nawet bardziej - uśmiechnął się - już cię nigdy nie zostawię, obiecuje.

- Nie - westchnęłam - ja nigdy już nie pozwolę ci odejść. Spróbowałbyś tylko.

I pomieszczenie wypełnił jego głośny, perlisty śmiech. Ja także zachichotałam a z mojego ciała ulotnił się cały stres. Poczułam, że teraz wszystko będzie już dobrze. I ponownie przyciągnąłam blondyna do pocałunku. Jego wargi były moim narkotykiem.

- Byłaś i będziesz moim biznesem, skarbie - jego zielone oczu zaświeciły się, a w mojej głowie pojawiło się wspomnienie tamtego dnia. Prychnęłam, gdy zobaczyłam ten, dobrze mi znany, łobuzerski uśmiech. Kąciki jego ust powędrowały do góry a na policzkach pojawiły się te przeurocze dołeczki.

- Och, cicho bądź - zaśmiałam się.

- Jestem tu godzinę i już mi każesz być cicho? - uniósł brew - to kara?

- Chciałbyś - zagryzłam wargę i spojrzałam na niego znacząco - mam już pomysł na karę, znacznie gorszą.

- Nawet o tym nie myśl - połączył nasze czoła i nie spuszczał ze mnie swojego wzroku - kocham cię Mari.

- Też cię kocham idioto, ponad wszystko.



KONIEC

.......

Podziękowania i kilka słów wstawię w następnym rozdziale. Powiem wam, że była to dla mnie wspaniała przygoda i dziękuję wam z całego serca.

Mam też dobrą wiadomość (chyba dobrą). Intensywnie myślę o napisaniu drugiej części tej książki...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro