Ten dzień

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Adrien pov;

- Chyba sobie żartujecie.

Zamknąłem drzwi, aby po chwili znowu je otworzyć. I spojrzeć w szoku na rozweseloną twarz Luka i zmęczonego Alexa obok.

- Co tutaj robicie? - syknąłem, zaciskając pięść na drewnianej pokrywie drzwi.

- Przyjechałem ogarnąć sytuacje - Luka przepchnął się w progu i wpadł do mieszkania. Za nim spokojnie wszedł Alex, posyłając w moją stronę przepraszające spojrzenie.

- Nie mogłem go powstrzymać - mruknął, gdy niebieskowłosy podziwiał widok za oknem. Zmarszczyłem brwi i wziąłem głęboki oddech, mając nadzieję, że pomoże mi się uspokoić - ale zajmę go, więc nami się nie przejmuj.

Przepuściłem go w przejściu i nadal w szoku ruszyłem za nimi.

- Luka?! - usłyszałem zszokowany pisk Alyi, chwilę później mogłem zobaczyć już jak rzuca się na chłopaka.

- Co się dzieje... - Nino stanął w progu, wyglądał jakby dopiero wstał. Przetarł twarz dłońmi i wgapiał się w naszych gości z otwartymi ustam.

- Nie wierzę, że tu jesteście kurwa - Alya chociaż na chwile odzyskała dobry humor i skakała po salonie ze śmiechem - tęskniłam.

- Widziecie - mruknął Luka, po przywitaniu się z Nino - to nie był taki zły pomysł.

- Jedynie jest północ, a my mieliśmy się wyspać - zauważyłem.

- Ponury jak zawsze - Luka spojrzał na mnie z politowaniem i chciał do mnie podejść - daj buziaka, dzień będzie piękniejszy.

Odsunąłem się od biegnącego w moim kierunku chłopaka, a ten potknął się o dywan i wpadł na ścianę. I pierwszy raz od bardzo dawna to pomieszczenie wypełniła fala śmiechu. Na moje usta też wkradł się delikatny uśmiech, ale szybko spoważniałem.

- Zrobię nam herbaty a wy opowiadajcie - klasnęła w dłonie Alya i chciała ruszyć do kuchni, ale zatrzymałem ją.

- Zostań - westchnąłem - zajmę się ty, a wy trochę ich zmęczcie, żeby poszli spać.

- Tak jest mamo - zaśmiała się i z rozbiegu wskoczyła na kanapę. Tego wieczoru zachowywała się jak dziecko.

- Opowiadajcie, czemu tutaj jesteście? I dlaczego tak późno? - Nino już nie wydawał się tak zaspany. Przysłuchiwałem się ich rozmową z kuchni, czekając aż woda się zagotuje. I kusiło mnie bardzo, żeby nie dosypać czegoś nasennego Luce, bo jego ożywiony głos nie wróżył nic dobrego.

- Wylądowaliśmy wcześnie, ale padało, więc przeczekaliśmy trochę na lotnisku - mruknął Alex - potem Luka szukał adresu przez jakąś godzinę, dosłownie.

- Nie, najpierw to się spóźnił taksówkarz - prychnął - i nie moja wina, że zawsze tak dużo piszę z Mari. Potem ciężko coś znaleźć.

Na dźwięk imienia dziewczyny moje serce zabiło szybciej. Wziąłem tace z herbatami i ruszyłem do salonu. Nino pomógł mi i chwilę później każdy siedział z kubkiem gorącego napoju.

No właśnie. Prawie każdy.

Kiedy przyjeżdżałem do Paryża to mieszkanie zawsze czekało na mnie puste. Nigdy nie kojarzyło mi się z niczym dobrym, jedynie z kolejnymi chwilami spędzonymi w samotności i ciszy.

Potem przyjechałem tutaj z Mari. I ten elegancki salon mógł usłyszeć jej perlisty śmiech, a ja patrzeć na jej ciepły uśmiech. Teraz nie chciałem już niczego innego i oddałbym wszystko, żeby te chwile wróciły.

A dzisiejszego wieczoru znowu w mieszkaniu było głośno i radośnie. Jakby te dwie istoty z Londynu przywiozły ze sobą tonę szczęścia.
Usiadłem na kanapie obok nich i spojrzałem na Alyę. Wydawała się na chwilę odżyć, jednak jej oczy cały czas się błyszczały i były mocno spuchnięte. Zapewne od płaczu. Nino zawsze zachowywał wszystko dla siebie, w spokoju godząc się z rzeczywistością. Alex miał na głowie swojego szalonego chłopaka, ale mimo, że znaliśmy się krótko, widać było, że tak samo to przeżywa. Utknął w tym już z nami.

Natomiast Luka to dla mnie totalna zagadka. Pieprzony optymista, który tak bardzo wierzy w to życie. Zdecydowanie te słowa idealnie go określają. Ale dobrze wiedziałem, że to tylko powierzchowne szczęście. Nie chciał po prostu zrzucać swoich obaw na innych. Tak jak ja kiedyś.

Wtedy moja mama umierała, ale nikt nie wiedział. Dlaczego? Bo udawałem, że jest dobrze i nic się nie dzieje. Dzięki temu ludzie nie musieli zadawać mi masy pytań, a ja nie męczyłem się ich uwagą.

Jednak ten dzień różnił się od innych. Bowiem nie było z nami Mari. Brakowało jej sarkazmu, uśmiechu i dogryzania. Nikt nie wykłócał się teraz z Luką, nie zapytał jak minął nam dzień ani nie zrobił czegoś do jedzenia. Siedzieliśmy i rozmawialiśmy, ale nie mieliśmy między nami tego spokoju, który dawała obecność dziewczyny. Jakbyśmy stracili kawałek układanki. A to mógł być nasz ostatni wieczór razem.

.............

Marinette pov;

Zapowiadał się zwyczajny, zimowy dzień. Kolejny, niczym nie wyróżniający się poranek, rutynowe popołudnie i zimny wieczór spędzony w towarzystwie telewizora lub koca.

Wiedziałam, że to był ten dzień chociaż nie miałam nawet zegara. Jednak wszystko jakby zatrzymało się w miejscu, moi strażnicy nie rozmawiali już a wokół mogłam słyszeć zamieszanie. Przez ostatni czas nie byłam już związana. Nie mieli po co tego robić - ledwo mogłam ponieść ramiona. Leżałam na zimnej ziemi, która chociaż trochę łagodziła ból skóry na moich plecach. Moje ciało drżało z wyziębienia, a podarta koszulka była cała we krwi. Moje własnej krwi, która zaschła tuż po mojej karze. Ale czułam, że blizny zostaną ze mną już na lata. Nie tylko fizyczne, ale psychiczne też. Byłam poniżona, pobita i dotykana. Z obrzydzeniem myślałam o rękach tych facetów na sobie, ale wtedy byłam zbyt nieprzytomna, aby coś zrobić. Chciałam chociaż wiedzieć, co się działo, ale w pamięci miałam dziurę.

Dostałam wodę jakieś dwa razy i jakąś papkę, która przypominała jedzenie. Zjadłam to tylko dlatego, że mój rozsądek tak kazał. Za każdym razem, gdy wykonywałam nawet delikatny ruch, głębokie rany na moich poharatanych plecach okropnie piekły. Jakby ktoś je na nowo rozrywał.

I chciałam, żeby te męczarnie się już skończyły. Żebym nie musiała leżeć we własnej krwi, bez jakiejkowiek nadzieji na lepsze jutro. Ale tak właśnie wyglądają takie ostatnie chwile. Nie ma fajerwerek, ognia ani wybuchów. Jest jedynie przeraźliwa cisza i niepokój, który wkrada się w zakamarki serc, podsycając okropne myśli. A ty nie możesz zrobić nic, jedynie oddać się losowi, który sam zdecyduje, co się z tobą stanie.

Masywne drzwi otworzyły się, uderzając w ścianę obok z hukiem. Podparłam się na obu rękach i odsunęłam jak najdalej. Do środka weszli jacyś ludzie, nawet na mnie nie patrząc. Zostawili parę rzeczy w rogu pokoju i wyszli. A w środku pojawił się nikt inny jak Nathaniel, którego chciałam zabić jak najszybciej i jako pierwszego.

- Ubierz to - mruknął, wskazując na przyniesione rzeczy.

- Chciałbyś - prychnęłam w odpowiedzi.

Nathanie był słaby, sam nic by mi nie zrobił. Nie bałam się zostawać z nim sama, poza tym chłopak wydawał się robić to wszystko na siłę. Ciagle patrzył na mnie z powątpiewaniem i ciężko wzdychał. Ale wybrał te drogę dobrowolnie i teraz musi poradzić sobie sam ze swoimi koszmarami. Ja już nie będę jego oparciem, teraz Nathaniel stanowił dla mnie jedynie wroga.

- Ledwo żyjesz a nadal masz siłę się wykłócać - pokręcił z niedowierzaniem głową. Gdybym mogła wzruszyłabym ramionami, ale nie chciałam sprawiać sobie aż takiego bólu.

- Ubierzesz się sama czy ktoś ma za ciebie to zrobić? - usłyszałam jego stanowczy głos.

Ponownie miałam ochotę się roześmiać, bo gdy udawał groźnego brzmiał bardzo żałośnie.

- Pieprzona Taylor - mruknęłam pod nosem - nie dzięki, dam sobie radę.

Spojrzał jak z trudem się podnoszę i kolejny raz pokręcił głową.

- Idź już sobie - warknęłam, bo jego wkurzający wzrok był mi najmniej potrzebny.

- Potrzebujesz pomocy - odparł.

- Raczej nie - syknęłam i spiorunowałam go wzrokiem - a na pewno nie od ciebie. Jeśli nie chcesz mnie jeszcze katować, to wynoś się.

Podniosłam się, to za dużo powiedziane. Raczej próbowałam. Najpierw zakręciło mi się w głowie, więc złapałam się szybko ściany. Z zamkniętymi oczami starałam się powoli wyprostować. Jednak za każdym nawet milimetrowym ruchem skóra na moich plecach parzyła. Zacisnęłam wargi, do tego stopnia, że w ustach poczułam krew. Nadal z przymkniętymi z bólu oczami stanęłam na równe nogi. Pierwszy krok kosztował mnie naprawdę dużo wysiłku. Jakby mój kręgosłup płonął żywym ogniem.

- Jest zajebiście, widzisz - podniosłam głowę, ignorując ostry ból, rozlewający się po moim karku - nie dam się zabić w tak żałosny sposób.

Nathaniel prychnął, ale gdy spojrzała na mnie, odpuścił. A na pewno chciał coś powiedzieć. Wyglądałam jak obraz nędzy i rozpaczy, nawet nie chciałam sobie wyobrażać jak źle ze mną jest.

- Przepraszam - mruknął a ja zamarłam. I jeszcze przez chwilę stał w tym pomieszczeniu a ja kipiałam ze złości. Jak może mówić takie rzeczy?! Nawet najgorsi wrogowie nie robią sobie takich okrucieństw a on uważał się za mojego przyjaciela. I chciał być kimś więcej? Śmieszne. Gdybym tylko miała więcej siły, szczerze współczułabym mu, że stoi zaledwie dwa metry ode mnie. Poczułby moją złość na własnej skórze.

- W dupe sobie to wsadź - mruknęłam, gdy wyszedł, ale upewniłam się, że to usłyszy - pożałujesz.

Trzasnął żelaznymi drzwiami i w pomieszczeniu znowu zapanowała cisza. Przynajmniej mała żarówka wystająca z sufitu dawała trochę poświaty na przyniesione przez nich rzeczy. Obok stała szklanka wody, na którą rzuciłam się łapczywie. Jedzenia jak zwykle nie widziałam, więc skupiłam się na ubraniach. Ich widok naprawdę mnie zdziwił. Czarne lateksowe spodnie z dużymi kieszeniami, do tego materiałowa, tego samego koloru bluzka. Myślałam, że Taylor będzie mi kazała paradować przed ludźmi w tych podartych ciuchach, które na mnie wisiały, ale najwyraźniej mówiła prawdę, że chce dbać o swój wizerunek. A myślę, że media nie przeoczyłyby moich głębokich ran.

Uśmiechnęłam się pod nosem. Nie ze szczęścia, ulgi ani spokoju. Uśmiechnęłam się, bo Taylor była tchórzem. Gorszym niż jej ojciec, w rzeczywistości była tylko zagubioną dziewczynką. Dzieckiem, które ślepo wierzy swoim rodzicom.

Gdyby tylko postawiłaby odwiedzić mnie osobiście, powiedziałabym jej kim tak naprawdę się stała. Ale te dni spędzone w samotności dały mi dużo do myślenia. I na pewno wykorzystam swoje przemyślenia podczas walki. Bo pewnych rzeczy Taylor może nie przewidzieć.

Gabriel Agreste wykorzystał ją jedynie do swoich celów. W przeciwieństwie do niej nie miała on nawet grama litości i nie obchodził go wizerunek. Zabiłby mnie przy pierwszej okazji, zresztą próbował to zrobił przez lata. Taylor zdobędzie miarkula i pomoże mu wyjść z więzienia. A wtedy przestanie być potrzebna. I naprawdę nie chciałam wiedzieć, co się z nią stanie. Bo Gabriel zawsze działał sam i byłam pewna, że to się nie zmieniło. Ostatecznie usuwał niepotrzebne podmioty, gdy tylko zdobył już to czego chciał.

Wciągnęłam na siebie rzeczy i przejechałam ręką po wilgotnych i skołtunionych włosach. Pod nimi nie wyczułam już mojego sztyletu, więc westchnęłam jedynie. Na nogi wciągnęłam wysokie skórzane botki, bo ten czas spędziłam bez żadnego obuwia. Przez chwilę poczułam się lepiej, chyba nowe, przylegające ubrania były tego powodem. I ciepło, które dzięki nim poczułam. Teraz mogłam zobaczyć w jak opłakanym stanie jestem. A żeby się bardziej nie dobijać wolałam narazie omijać lustra.

Ten dzień zostawi rany na nas wszystkich.

..............

Paryż - miasto, które nigdy nie śpi. Teraz widziałam je z zupełnie innej strony. Przerażajace w jak strasznie szybkim tempie wszystkie miejsca opustoszały, w budynkach nie świeciły się światła, a na ulicach stały jedynie opuszczone samochody. Jakby cała ludzkość została zmieciona z powierzchni ziemi, zostawiają za sobą jedynie rzeczy. Nigdzie nie mogłam zobaczyć ani jednej żywej duszy a wokół mnie panowała okropna cisza.

Nawet najgorszy hałas i wrzask nie przeszkadzałyby mi tak bardzo jak ona. Cisza doskonale pasuje do zła. Bo każdy kojarzy strach z paniką a ciszę ze spokojem. Ale to właśnie, gdy się tego najmniej spodziewasz, ono atakuje. Ze zdwojoną siłą.

Ostatni raz widziałam moje ukochane miasto, w tym stanie, 5 lat temu. Jednak nie do końca wyglądało to tak samo. Tamtego dnia nie spodziewaliśmy się takiego obrotu spraw, był to atak z zaskoczenia. Wymierzony w społeczności i niewinnych ludzi. A my w tym chaosie musieliśmy odnaleźć siebie, opanować cywilów i jeszcze pokonać tego tyrana. Nawet teraz wydawało się to niemożliwe, a co dopiero wtedy.

Dzisiaj było gorzej. Minęło tyle lat a ja nie czułam się pewniej. Wręcz przeciwnie, nigdy w całym swoim życiu nie bałam się tak bardzo jak teraz. W dodatku ostatnie dni całkowicie mnie wycieńczyły, ledwo stałam na nogach, kiedy czwórka strażników prowadziła mnie do czarnego samochodu.

Czwórka wielgachnych facetów, których pilnowali mnie jakbym miała zaraz wybuchnąć.
Taylor chyba nadal myślała, że jestem w stanie coś zrobić. A ja walczyłam, żeby się nie przewrócić przy każdym następnym kroku. I musiałam oszczędzać siły na kolejne godziny. Bardzo ciężkie godziny, które zapadną w mojej pamięci na długo.

Ulice wyglądały jak z przerażającego film o apokalipsie. W powietrzu, targane przez wiatr,  latały skrawki papieru, a sklepy i inne budynki opustoszały. Bramy budynków pozostawione zostały otwarte, nikt nie przejmował się bezpieczeństwem w trakcie ewakuacji. Dobrze, że przynajmniej nie musiałam uczestniczyć w tym szaleństwie. Podczas ucieczki wojsko, które zajmuje się cywilami, nie patrzy na ich dobro. Muszą jak najszybciej wykonać rozkaz przetransportowania dużej liczy osób i nie ma wśród nich miejsca na współczucie.

Wielokrotnie widziałam jak brutalnie traktowane były kobiety, małe dzieci i naprawdę okropnym uczuciem była myśl, że to wszystko przeze mnie.

Czarna ciężarówka przemierzała ulice miasta bez żadnego problemu. Nie było nawet jednego innego pojazdy w okolicy i tym razem korki nie zwalniały niczego. Nieubłaganie byłam więziona do tego ostatecznego miejsca. Z daleka widziałam już piętrzącą się metalową budowle, która bez wątpienia była chlubą Paryża. Wieża Eiffla dzisiejszego dnia stawała się miejscem moich koszmarów. A plac obok mnie, gdzie zawsze tętniło życie, był naszym obecnym celem. Tym razem jednak nie stały tam stragany i budki z lodami a wokół nie biegały roześmiane dzieci.

Żadne ptaki nie latały między drzewami a zakochane pary nagle zniknęły z drewnianych ławeczek.

Było cicho i ciemno. Czarę chmury zasłoniły bowiem całe niebo, zabierając miejsce słońcu, które jako jedyne dawało trochę radości. Wiatr niepokojaco szarpał drzewami, które złowieszczo przechylały się z jednej strony na drugą. Pojedyncze krople deszczu uderzały w boczną szybę i doskonale mogłam je usłyszę. Przełknęłam ślinę, gdy poczułam, że ciężarówka się zatrzymuje.

Byłam wieziona z tyłu, więc musiałam poczekać aż ktoś otworzy mi drzwi. I sekundę później ktoś szarpnął za klamkę a ja poczułam lodowate powietrze na odkrytej skórze. Przeszedł mnie dreszcz, ale zostałam szarpnięta za ramię i zmuszona do chodu. Szybkiego chodu, więc znowu oddychało mi się ciężej. A w głowie czułam wściekłość na siebie, że jestem tak słaba. Chociaż ciężko byłoby być w innym stanie po kilku dniach bez żadnego pokarmu i wody. I po ciągłych torturach i dręczeniu.

- Idź i się nie oglądaj - warknął jeden z facetów obok mnie.

Szłam między szóstką ludzi, który zasłaniali mi widok na resztę. Nasze kroki odbijały się od ulicy z cichym łomotem. Jednak z przodu mogłam usłyszeć także stukot obcasów, więc doskonale wiedziałam, że Taylor jest niedaleko.

Byłam ich kartą przetargową.

Zdążyłam zobaczyć jedynie kawałek odsłoniętego placu. Potem wokół moich oczu został zawiązany czarny materiał i mogłam tylko słyszeć chód innych. A cisza dalej dzwoniła w naszych uszach, w żadnym stopniu nie przygotowując nas na hałas, który miał zaraz nastąpić.

.........

Długo nie było, ale moja wena mnie opuściła. A chcę, żeby zakończenie było jak najbardziej dopracowane. Przepraszam za błędy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro