+Rozdział 14 (500 odsłon)+

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- No już, przecież musisz być głodny. - Powiedział mocno mnie trzymając. Pokiwałem przecząco głową, na co on zamknął oczy. - Mówiłem, że nie mam zamiaru cię głodzić, więc otwórz buzię. - Znów pokiwałem przecząco głową. - Otwórz buzię i zjedz choć trochę albo sam cię do tego zmuszę. - Znowu pokiwałem głową, na co mężczyzna w końcu wybuchnął. - Jak nic nie zjesz, to już więcej nie dostaniesz! Tyle dla ciebie robię, a ty nawet jeść nie chcesz! Jak tak ci tu źle, to możesz wrócić do mojego kolegi! Z przyjemnością przyjmie kolejnego zwierzaczka. - Warknął wściekle. Zamknął oczy, wziął głęboki wdech i złapał mnie za nos. Chciałem mu się wyrwać ale nic to nie dało. 

Poczułem, że oczy mi się szklą i wypuszczają słone łzy. Może jak się uduszę, to da mi spokój?
- Nie utrudniaj tego, słonko. Wystarczy, że otworzysz buzię. Nakarmię cię i nic więcej. Przecież wiesz, że nic ci nie zrobię. - Zacząłem płakać i się szarpać ale on i tak mnie nie puścił. W końcu nie wytrzymałem i zaczerpnąłem powietrza. Mężczyzna wepchnął mi jedzenie do ust i złapał jeszcze mocniej, o ile to w ogóle możliwe.
- Grzeczny chłopczyk. - Powiedział, gdy już przełknąłem to, co miałem w ustach i otarł mi łzy z twarzy. Pokiwałem przecząco głową, wstałem i odwróciłem się do niego tyłem. Pociągnąłem nosem i znów się rozpłakałem. - Słonko... - Powiedział cicho i wyciągnął do mnie ręce.
- Spierdalaj ode mnie. - Warknąłem.
- Nie przeklinaj. - Powiedział.
- Mogę przeklinać kiedy mi się podoba, a tobie nic do tego pedale!
- Teraz przesadziłeś, Aron... - Syknął. - Na moje kolana. Już!
- Bo co? - Prychnąłem.
- Nie prychaj i chodź tu.
- Nie. - Skrzyżowałem ręce na piersi. - Nie będziesz mnie po dupie bił. - Prychnąłem.
- Przesadzasz... - Warknął ostrzegawczo.
- Nie widzę tu żadnych sadzonek do przesadzania. 
- Mam dość! Na moje kolana, ale już! 
- Nie! - Mężczyzna wstał, złapał mnie i przełożył sobie przez kolano. Nagle ku mojemu przerażeniu zdjął pasek i złożył go na pół. Strzelił nim na próbę, a mnie przeszły dreszcze. 
- Za każdym uderzeniem liczysz. Jeśli przestaniesz lub się pomylisz, zaczynam od nowa. Zrozumiano? - Zapytał beznamiętnym tonem.
- T-tak... 
- Jak miałeś się do mnie zwracać? - Ścisnął moje udo ręką, a ja zapiszczałem.
- P-prze-praszam, t-tatu-siu... - Wyjąkałem. Już czuję ten ból.
- Dobrze. - Powiedział i uderzył pierwszy raz. 
- J-jeden! - Krzyknąłem cicho. Ten mruknął coś i uderzył drugi raz.
- A! D-dwa! 

- P-pięć-dzie-siąt... - Wypłakałem. 
- Już kończę, myszko. - Powiedział i uderzył znów. 
- P-pięć-dzie-siąt je-den. - Krzyknąłem. 

- S-sto... D-du-szę si-ę... - Zapłakałem dławiąc się łzami. 
- Spokojnie słonko, już koniec. - Powiedział. Podniósł mnie i posadził sobie na kolanach przeczesując moje włosy. - Oddychaj, myszko. Spokojnie. - Przytulił mnie, a więcej łez popłynęło z moich oczu. 
- P-puść... P-pr-oszę. 
- Ćśśś... Ślicznie zniosłeś karę. Jestem z ciebie dumny, kotku. - Powiedział. Wolałbym, żebyś mnie w końcu zabił, pomyślałem. Nagle dostałem czkawki i podskoczyłem. - Napij się, słonko. - Powiedział i podał mi butelkę. Wstrzymałem oddech i zacząłem pić. Zawsze działało. Tak było i tym razem. Po parunastu sekundach mi przeszło. 
- D-dość... Chcę d-do sie-bie... 
- Jak miałeś mi mówić? - Powiedział i lekko ścisnął mój pośladek, na co krzyknąłem. 
- T-ta-tusiu... P-pro-szę, ch-cę do swojego po-koju... 
- Później myszko. Najpierw cię wykąpię, a potem posmaruję, żeby tak nie bolało, tak? - Zapytał i wziął moje wątłe ciało na ręce. 

Wniósł mnie do łazienki i posadził na pralce. 
- B-boli... - Zapłakałem, gdy mój tyłek dotknął czegoś twardszego niż powietrze.
- Już, słonko. - Powiedział, rozebrał mnie do końca i włożył do wanny. 
- Au...! - Pisnąłem, gdy dotknąłem wody, a potem dna. 
- Zaraz, myszko moja kochana. - Pogłaskał mnie po głowie. 

Wyciągnął moje ciało z wanny i delikatnie je wytarł. 
- Nasmaruję cię kremikiem i pójdziesz spać. - Uznał i położył mnie na kanapie. Odwrócił mnie na brzuch ale cicho pisnąłem i od razu się zakryłem. - Słonko, kara się skończyła. - Przeczesał moje włosy. - Nie bój się. - Westchnął i wziął jakąś tubkę. Otworzył ją i wylał sobie trochę płynu na dłoń. Odłożył przedmiot i spojrzał na mnie. - Nie ma się czym stresować, tak, kotku? - Pokiwałem głową wciskając twarz w materiał. On zaczął delikatnie wcierać maść w moje pośladki, na co krzyknąłem.

- M-mogę iść do siebie, t-tatusiu...? - Zapytałem.
- Zaczekaj. - Powiedział i poszedł do kuchni. Wrócił z butelką w dłoni.

- Otwórz buzię, słoneczko. - Poprosił, a ja ze łzami w oczach wykonałem polecenie. Siedziałem na jego kolanach, a moje pośladki, pomimo kremu pulsowały z bólu po ostatniej karze. - Nie płacz, słonko. Dam ci pić i pójdziesz lulu, dobrze?
- M-hm... - Uśmiechnął się i włożył mi końcówkę butelki w usta. Zacząłem pić co jakiś czas pociągając nosem.

- Grzeczny chłopczyk. - Powiedział i pocałował mnie w czoło. Podniósł mnie i poszedł na górę. - Wiesz co? Jednak zdejmę ci tę obrożę, kotku. - Uznał i ściągnął ze mnie metalowe dziadostwo. 

Założył mi bokserki i jakieś krótkie, czarne spodenki. Syknąłem cicho. Czy on nie wie, że po takiej karze nie powinno się nosić dołu od piżamy? 
Położył mnie na łóżku i przykrył kołdrą. Uklęknął obok łóżka i złapał mnie za rękę.
- Będziesz już grzeczny, myszko? Nie chcę cię karać... - Zatkał mi usta pocałunkiem. Odsunął się i nie czekając na odpowiedź wsunął mi smoczek w usta i wyszedł. Nareszcie... Wyplułem to coś, przymknąłem oczy i wypuściłem powietrze z płuc. Przewróciłem się na brzuch cicho sycząc i starałem się zasnąć.

Po jakimś czasie, gdy już odpływałem w krainę Morfeusza usłyszałem otwierające się drzwi i poczułem, że ktoś bierze mnie na ręce. Nie przejąłem się tym zbytnio i do tej pory nie wiem dlaczego ale wtuliłem się w mężczyznę. Wziąłem głębszy wdech i zamarłem. W ułamku sekundy cały się rozbudziłem i spojrzałem na postać, która mnie niosła. To nie był Jacek... Wrzasnąłem przerażony. Obcy zatkał mi usta i postawił mnie na ziemi. Zakneblował mnie, związał i przerzucił sobie przez ramię. Usłyszałem krzyk i spojrzałem w stronę źródła dźwięku. 
- Puszczaj go w tej chwili! - Wrzasnął Jacek i stanął pomiędzy obcym, a drzwiami. 
- He will go with me.* - Popatrzyliśmy zdziwieni na mężczyznę, który spojrzał na nas, jak na idiotów. - What are you staring at?!* - Krzyknął na Jacka. 
- P-please, let him go!* - Mój "tatuś" poprosił obcego. 
- No. I need him. WE need him.* - Uśmiechnął się wrednie. Mówiąc szczerze, wystraszyłem się. - Last words*? - Zapytał, a ja spojrzałem na niego przerażony. Co on chce ze mną zrobić? 
- Aronku, słonko... Ja... - Jacek nie zdążył dokończyć, ponieważ obcy jednym, płynnym ruchem wyciągnął z kieszeni... Pistolet... Zanim zdążyłem zamknąć oczy facet oddał strzał prosto w głowę tego drugiego. O mój Boże. Prawie zwymiotowałem. Poczułem, jak łzy spływają mi po twarzy. 
- Don't cry, little one. I'll take care of you.* - Powiedział spokojnie i wyszedł ze mną z domu. Zatrząsłem się, gdy poczułem mroźne, nocne powietrze. No tak, nadal jestem w samych spodenkach. Mężczyzna jak gdyby nigdy nic położył mnie na mokrej trawie i wrócił do środka. Starałem się poruszyć lub przewrócić na brzuch ale nic z tego nie wyszło. 

Po chwili zauważyłem, że facet wyszedł z willi wylewając coś. Ujrzałem jasny blask i małą iskierkę spadającą na tajemniczy płyn, który w parę sekund zamienił się w rozszalały, niszczycielski ogień. Spróbowałem pisnąć, ale knebel stłumił dźwięk. Poczułem smród palonych wygładzin, dywanów, ścian... Smród palonego ciała... Uświadomiłem sobie ile Jacek dla mnie poświęcił. I że pomimo wszystko, jestem mu wdzięczny. 
- Can we go? - Zapytał przybysz i nie czekając na moją odpowiedź przerzucił mnie przez ramię i skierował kroki w stronę bramy.

Delikatnie wsadził mnie do auta i przykrył kocem. Przymknąłem oczy i wkońcu przestałem się trząść.
- I'm sorry but I had to kill him.* - Powiedział obcy i odpalił silnik.

Jechaliśmy bardzo długo, aż w końcu zasnąłem zmęczony płaczem.

Obudziło mnie mocne szarpnięcie. Boleśnie zderzyłem się z twardą, zimną ziemią i jęknąłem z bólu, jednak knebel skutecznie stłumił wszystkie dźwięki.
- Wstawaj, kundlu! - Ktoś mocno kopnął mnie w żebra. Otworzyłem oczy i spojrzałem w górę. Zobaczyłem dyrektora obozu... Łzy popłynęły mi po twarzy, na co on znów mnie kopnął i zaśmiał się szyderczo. Pstryknął palcami, a ktoś podniósł mnie i mocno złapał. - Weź go. - Powiedział do trzymającego mnie mężczyzny.
- Hey! You promised me that I can take him!* - Wydarł się drugi, a Ernest znów się zaśmiał.
- Well...* - Uśmiechnął się okrutnie. - I forgot.* - Wyciągnął pistolet i strzelił. Tym razem zdążyłem zamknąć oczy.

- Więc, co mi powiesz, słonko? - Zapytał. Wyciągnął mi knebel z ust, a ja zaczerpnąłem powietrza. Choć wcześniej mogłem oddychać, to było to utrudnione.
- Pierdol się... - Warknąłem.
- Tak nie będzie. - Powiedział zimno i wziął czarny bat. - Ostatnia szansa... - Zacisnąłem usta, na co ten warknął coś i uderzył mnie batem w plecy. Poczułem jak skóra rozrywa się, a z ran wypływa krew. Wrzasnąłem z bólu i skuliłem się na podłodze.
- Z-zosta-aw...
- Oj... - Cmoknął niezadowolony. - Pyskaty się zrobiłeś. Na szczęście mam coś, czym mogę zatkać ci tą śliczną buźkę. - Powiedział i przysunął mnie bliżej. Pociągnął za moje włosy póki nie klęknąłem przed nim.
- N-ni-e... Pro-szę... - Wyjąkałem przerażony.
- Naucz się, szmato, że ty nie masz prawa głosu! - Krzyknął i uderzył mnie w twarz. Upadłem na ziemię i przejechałem policzkiem po podłodze. Jęknąłem z bólu na co on się zaśmiał. Złapał mnie za włosy i zmusił do otwarcia ust.

- Wyszedłeś z wprawy. - Stwierdził z niesmakiem i podniósł mnie za szyję. Kolejne łzy spłynęły mi po twarzy. Mężczyzna rzucił mną o ścianę. Trafił w jakiś obraz, który razem ze mną spadł na ziemię. Nigdy bym nie przypuszczał, że zwykły obraz może być taki ciężki. - Ty suko! Zapłacisz mi za to! Wiesz, ile on kosztował?! - Wrzasnął. Nagle na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech. - Już wiem, jak mi za niego zapłacisz. - Powiedział. - Wiesz, mamy tutaj klub. Zwykle do tego zadania wyznaczam co najmniej dziesięć osób ale zrobię dla ciebie wyjątek, kundlu. Ogarniesz cały klub sam, a do tego obsłużysz wszystkich klientów. Do tego dostaniesz sto batów. Zrozumiano? 
- T-ta-ak... - Na samą myśl o tym, co będę musiał robić robi mi się niedobrze. 
- Nie przypominam sobie, żebyśmy przechodzili na "ty". - Powiedział lodowato.
- P-prze-praszam, p-panie... 
- Tak lepiej. Ach, zapomniałbym. Jak skończysz w klubie, to zajmiesz się jeszcze moim gabinetem, a jak wcześniej skończę, to sam cię wezmę. Zrozumiano?
- T-tak, p-panie... - Łzy napłynęły mi do oczu. 
- Dobrze. Możesz iść. - Powiedział, a ja w miarę możliwości szybko opuściłem pomieszczenie. 

Szedłem przygnębiony nie patrząc przed siebie. Co mi nie pasowało w Jacku? Był czuły, opiekuńczy, dbał o mnie... 
- On cię katował, idioto. - Warknąłem cicho do siebie. 

Wszedłem do "mojej" celi i ze zdumieniem odkryłem, że zamiast tych trzech świrów widzę dość młodego chłopaka i... Dziewczynę... Chłopak miał jakieś siedemnaście, osiemnaście lat. Był dość wysoki i umięśniony. Miał ciemnoniebieskie, prawie czarne oczy i kruczoczarne włosy. Jego towarzyszka miała na oko czternaście, piętnaście lat. Była mojego wzrostu. Miała jasnoniebieskie oczy i kruczoczarne włosy. 
- Umm... Cześć? - Zacząłem niepewnie. Dziewczyna uśmiechnęła się, a chłopak tylko spojrzał na mnie. 
- Cześć... - Odparła dziewczyna. - Jestem Lucy. 
- Ładne imię. - Odpowiedziałem od razu. - I dość rzadkie. 
- Wiem. Nie pochodzimy stąd. - Wytłumaczyła, a chłopak spojrzał na mnie wrogo.
- Czego tu szukasz? - Zapytał zimno.
- Kiedyś dzieliłem tę celę z trzema innymi ale potem mnie kupili i na chwilę zniknąłem. ...Dużo się tu pozmieniało. - Powiedziałem.
- Oni nie żyją. Ernest kazał im wysprzątać wszystkie biura i potem jeszcze jego dom, a oni powiedzieli, że tego nie zrobią. Te tytuły za bardzo zawróciły im w głowach. Dyrektor tak się wkurwił, że kazał ich zakatować. - Chłopak zamilkł na chwilę, po czym podszedł do mnie. - Wydajesz się być w porządku. - Uśmiechnął się i wyciągnął do mnie rękę. - Jestem Luke... Ale wolę jak mówią mi Hunter. - Uścisnęliśmy sobie dłonie i akurat w tym momencie usłyszałem dość szybkie kroki w stronę naszej celi. 
- Ktoś tu idzie. - Odparłem półszeptem. 
- Masz dobry słuch, Młody. - Zaczął Hunter. - Ale nawet on ci nie pomoże. - Powiedział ponuro. Usłyszeliśmy huk otwieranych drzwi, a w nich Ernesta.
- Chodź tu, szmato. - Powiedział i spojrzał na mnie. - Obiecałem ci karę. - Zatrząsłem się ale wiedziałem, że muszę do niego podejść. Wykonałem polecenie, a on złapał mnie na ubranie i powlókł za sobą. 

Wyszliśmy z... Baraku... Chyba tak mogę to nazwać i skierowaliśmy kroki w stronę dużego, szarego budynku na końcu obozu. Do moich nozdrzy dotarł zapach palonego mięsa, a ja spojrzałem przerażony przed siebie. 
- Nie bój się. Jeszcze cię nie zabiję, psie. - Powiedział. Nie odpowiedziałem nic. 

- Zwiążcie go. Tylko mocno! - Wrzasnął facet na stojących strażników. Dwóch mężczyzn zawlekło mnie do piwnicy i wrzuciło do jakiegoś pomieszczenia. Po chwili zapalili w nim światło, a ja poczułem, że robi mi się ciemno przed oczami. Pokój był wręcz wypełniony narzędziami tortur. Leżałem na ziemi, sparaliżowany przez ten okropny strach, gdy poczułem, że ktoś podnosi mnie i gdzieś prowadzi. Moim oczom ukazały się dwa łańcuchy zwisające z sufitu. Mężczyzna, który mnie trzymał zręcznie skuł mi ręce i przypiął je do łańcuchów. Ku mojemu zaskoczeniu zajął się też moimi nogami, które przypiął do podłogi. Szczerze? Byłem wręcz śmiertelnie przerażony. Czułem jak drżę i że w moich oczach zbierają się łzy. 
Po chwili do pomieszczenia wszedł Ernest z szerokim, szyderczym uśmiechem na ustach. 
- Cóż... Obiecałem ci ogarnięcie całego klubu ale pomyślałem, że sam mogę się tobą zająć. Baty i tak dostaniesz ale zamiast klubu mam coś, co będzie bardzo przyjemne... Przynajmniej dla mnie. - Zaśmiał się, a mi ze strachu płuca odmówiły posłuszeństwa. Musiałem dosłownie walczyć o każdy oddech, który robił się coraz płytszy i płytszy. Nagle poczułem, jak facet ociera się o mnie. 
- Ach, nawet nie wiesz, jak bardzo się cieszę, że w końcu znów cię mam, psie. Z przyjemnością przypomnę ci, do kogo należysz. - Warknął mi do ucha, po czym odsunął się i wyciągnął coś. Przejechał mi batem po skórze, na co cały się spiąłem. Całe moje ciało dygotało ze strachu. Poczułem pierwsze uderzenie i krzyknąłem z bólu. Nadal czułem poprzednią karę, a teraz ten psychopata jeszcze pogarsza mój stan. Kolejne uderzenie. Wrzasnąłem, a parę łez spłynęło mi po twarzy. Trzecie uderzenie. Mój oprawca zaczął się śmiać, gdy ja dosłownie traciłem przytomność z bólu. Czwarte uderzenie nadeszło szybciej niż się spodziewałem. Od tej chwili uderzenie były coraz mocniejsze i przychodziły coraz szybciej, aż w końcu zlały się w jedno nieprzerwane bagno bólu, wrzasków, odgłosów batu i śmiechu mojego pana...   

***

Moi Drodzy, mamy 500 odsłon!!! 
Dziękuję Wam z całego serca za każdy odczyt, gwiazdkę czy komentarz, bo sprawia to, że chce mi się pisać :D 
Długo myślałam, co by Wam dać za taką aktywność i pomyślałam, że za każde pół tysiąca będę wrzucać dodatkowy rozdział. 
To by było na tyle, dziękuję jeszcze raz <3
I do przeczytania,
- HareHeart. 

  

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro