Rozdział 16

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Udało mi się. Przekonałem Huntera żebyśmy przygarnęli dzieciaki. Tak strasznie mi ich żal. A jeśli to naprawdę dzieci Ernesta, to ja jestem prezydentem Atlantydy. To po prostu niemożliwe! Przecież nawet taki potwór jak nasz "właściciel" musi mieć choć trochę serca... Prawda? To są JEGO dzieci, do jasnej cholery! 

- Aron... - Spojrzałem na chłopaka, który niósł dziewczynkę. - Ernest nas zabije... 
- Wtedy ja zabiję jego. - Odpowiedziałem pewnie i przytuliłem do siebie małe, wychudzone ciałko. - On nie zasługuje na życie... Nie po tym, co zrobił.
- Wiem... Tak się zastanawiam... - Zaczął niepewnie. - Co musiało mu się przytrafić, że postradał rozum i stracił serce? 
- Nie wiem... I wolę nie wiedzieć... Poza tym, martwy i tak będzie bezużyteczny. W końcu uciekniemy... Wrócimy do rodzin... - Powiedziałem. 
- Jeśli jeszcze żyją... - Odparł nieprzytomnie, a mnie krew zalała. 
- Czy ty właśnie sugerujesz, że oni zrobili coś naszym rodzinom? - Zapytałem zimno. 
- N-nie... Ja... - Ocknął się i zaczął się tłumaczyć.
- Dobrze, spokojnie... Przepraszam, poniosło mnie. 
- Nie... Zasłużyłem sobie. - Hunter uśmiechnął się do mnie lekko.
- Ej... Mam pytanie... Skąd właściwie wziął się pseudonim "Hunter"? - Zapytałem zaciekawiony. W sumie, nigdy o tym nie rozmawialiśmy, a tytuł "łowca" chyba musiał coś oznaczać. Widziałem, że chłopak zmieszał się i wbił wzrok w ziemię. Już chciałem go przeprosić za to, że pytałem, gdy nagle on odezwał się cicho.
- Chcesz wiedzieć, dlaczego nazywają mnie "łowcą"? Dobrze... Powiem ci. Pod warunkiem, że nikomu tego nie zdradzisz. Nikt nie może o tym wiedzieć. - Powiedział poważnie, a ja pokiwałem głową coraz bardziej ciekawy. - Powiem ci... Ale później...

Weszliśmy do naszej celi i położyliśmy dzieci na materacach. Spały tak słodko, że nie mieliśmy serca ich budzić. 
- Więc? - Odpowiedziałem opierając się o ścianę i krzyżując ręce na piersi. Wbiłem wzrok w oczy chłopaka. Ten spuścił go i westchnął głęboko.
- Usiądź... To dość długa historia... - Usiadłem na krześle, które stało obok małego stolika, a chłopak zajął drugie. Spojrzałem na niego, a on westchnął jeszcze raz. Miałem przeczucie, że ten temat jest dla niego niesamowicie ciężki. - Urodziłem się w dość bogatym domu. Mój ojciec był biznesmenem i posiadał własną firmę, a matka zajmowała się mną i Lucy. Miałem dobre dzieciństwo. Nigdy nie nudziliśmy się z Lucy. - Przyznał z lekkim uśmiechem, który odwzajemniłem. - Gdy miałem jakieś dziesięć lat mama znów zaszła w ciążę. Pamiętam naszą radość... Cieszyliśmy się jak idioci... Ciągle jej gratulowaliśmy i  ją przytulaliśmy. Wieczorami siadaliśmy wszyscy razem, łącznie z naszymi kotami i psem na kanapie i do późna oglądaliśmy filmy. To było dobre życie... - Powiedział patrząc gdzieś w dal. Zrobił krótką przerwę i znów podjął temat. - Kochałem ich. Wszystkich. Mijały miesiące, rodzice zaczęli urządzać pokój dla dziecka, a ja i Lucy całe dnie spędzaliśmy na planowaniu wspólnych zabaw. Pewnego dnia mama pojechała do lekarza na badania. I nigdy z nich nie wróciła... Szukaliśmy jej. Godziny zamieniały się w dni, dni zamieniały się w miesiące... Miesiące zamieniały się w lata... A jej dalej nie było. Pamiętam, że tata cały czas nas uspokajał, mówił, że ona wróci... A potem... Potem sam przestał w to wierzyć... Cała nasza rodzina jakby się rozpadła. Dziadkowie poumierali, reszta... Oni... Jakby wymazali nas ze swojego życia... Nasz ojciec zaczął pić... Jego firma zbankrutowała, a on wkrótce potem zachlał cię na śmieć. I zostaliśmy sami... Mieliśmy wszystko... A zostaliśmy z niczym... - Hunter podniósł głowę i spojrzał mi w oczy. Siedziałem jak zahipnotyzowany. Po prostu nie wiedziałem, co powiedzieć. On po chwili spuścił wzrok i znów podjął temat.  - Jedyne, co mieliśmy to siebie nawzajem. Obiecywaliśmy sobie, że nikt nas nie rozdzieli... Po paru dniach zobaczyliśmy jakichś ludzi kręcących się pod domem. Szybko zrozumieliśmy, że chcą nas gdzieś zabrać... I zdawaliśmy sobie sprawę, że możemy już nigdy się nie zobaczyć. To by nas zabiło... Wiesz o czym mówię, prawda? - Zapytał. Pokiwałem głową, a on westchnął. - Musieliśmy się ratować... Szybko spakowaliśmy się i uciekliśmy. Ukryliśmy się w górach. Nie mieliśmy dokąd pójść. Nie mieliśmy komu zaufać. Byliśmy sami. Całe minuty, godziny, dnie... Trwaliśmy przy sobie nawzajem. Po prostu... Jedno nie potrafiło żyć bez drugiego. Lucy jako jedyna zawsze potrafiła mnie podnieść na duchu, a ja uspokajałem ją, gdy ta zalewała się łzami. Było ciężko. Cholernie ciężko. Zwłaszcza w zimie... Pewnego dnia znalazł nas pewien grzybiarz. Błagaliśmy go na kolanach, żeby nas nie rozdzielał. Do teraz pamiętam jego wzrok i to, co nam wtedy powiedział... Spojrzał na nas, wziął głęboki oddech i... Powiedział, że możemy z nim zamieszkać... Obiecał, że nas nie rozdzieli... Wziął nas pod swoje skrzydła. Uczył sztuki przetrwania. Polowania. Pokazywał nam, jak odnaleźć się w górach. Dzięki niemu przeżyliśmy. Jednak życie... Ono pisze różne scenariusze... Po paru miesiącach ten człowiek również spotkał Anioła Śmierci. Tym razem nie udało się nam uciec. Wzięli nas do Domu Dziecka. Tak bardzo się baliśmy. Płakaliśmy przez parę dni. Mnóstwo ludzi przychodziło i rozmawiało z nami, oglądało nas jak jakieś cholerne zwierzęta na wystawie... My jednak trwaliśmy w milczeniu... Doszliśmy do wniosku, że jeśli nikt nas nie weźmie, pozostaniemy razem. Niestety, pewnego razu nawet nasze milczenie nic nie dało. Rozdzielili nas. Moja siostra została w tamtym czymś... Sama... Bezbronna... Bez nikogo do najzwyklejszej rozmowy... A ja? Ja przestałem mówić... Jeść... Spać... Całymi dniami wpatrywałem się za okno... Widziałem z niego te piękne góry i wyobrażałem sobie co by było gdyby... W końcu postanowiłem, że muszę ratować siostrę. Zacząłem rozrabiać. - Uśmiechnął się kwaśno. - Wytrzymywałem wszystkie kary i szlabany i znów robiłem to samo. W końcu mieli dość. Powiedzieli, że jak się nie uspokoję, to oddadzą mnie do Domu Dziecka. Byłem tak szczęśliwy, że nie udało mi się tego pohamować. Pamiętam, że pobiegłem do siebie. Oni myśleli, że płakałem. A ja leżałem w łóżku, z najszerszym i najbardziej szczerym uśmiechem na ustach... W końcu się udało... Wrócę do Lucy... Odwieźli mnie do Domu Dziecka. Oni płakali i chcieli się pożegnać ale ja tylko odwróciłem się i pobiegłem do pokoju, który kiedyś dzieliłem z moją siostrą. Wpadłem do niego jak burza i... Zamiast niej zobaczyłem jakiegoś młodego chłopaka. Okazało się, że ktoś ją adoptował. Tak strasznie się wściekłem, że zdemolowałem cały pokój, a potem przekradłem się przez tych wszystkich ludzi i zabezpieczenia i znalazłem to, czego szukałem. Miałem wszystko. Adres, nazwisko, wiek... Szkoda, że to małżeństwo mieszkało praktycznie na drugim końcu kraju... Szczęście zaczęło mi sprzyjać, bo podróż zajęła tylko parę miesięcy. - Zmarszczyłem brwi i dopiero po chwili przypomniałem sobie, że Hunter i Lucy nie pochodzą z Polski. - Po wielu dniach poszukiwań nareszcie znalazłem ten dom. Znalazłem moją małą siostrzyczkę. Czekałem, aż zostanie sama w domu ale zawsze ktoś z nią był. W końcu nie wytrzymałem i postanowiłem, że muszę działać. Udało mi się okraść parę ludzi i kupiłem sobie nóż. - Spojrzał mi w oczy. - W nocy wkradłem się do tego domu. Dzięki lekcjom od grzybiarza oraz życiu w górach i lasach potrafiłem poruszać się bezszelestnie. Najpierw znalazłem sypialnię pani i pana domu. - Prychnął. - Zabiłem ich. Potem znalazłem sypialnie reszty ich dzieci. Oni też nie uciekli spod mojego ostrza. Nie mogłem znaleźć sypialni Lucy. Coś tknęło mnie i zacząłem przeszukiwać dom. Zgarnąłem pieniądze, jedzenie i ubrania. Na końcu zajrzałem do piwnicy... To, co tam zobaczyłem sprawiło, że żałowałem, że nie spaliłem ich żywcem. Moja siostrzyczka leżała w małej, metalowej klatce. Była strasznie wychudzona, a na jej ciele widziałem rany i blizny po bacie i pasie. - Odetchnął drżąco. - Poczułem, że łzy spływają mi po twarzy... Otworzyłem klatkę i wziąłem Lucy na ręce. Ona otworzyła oczy i... Pierwsze co powiedziała to "Nie bij mnie...". Wiesz, jak się czułem? - Zapytał wściekły. - Chciałem zemsty. Za nią. Za mnie... Za nas. Za to wszystko, co nas spotkało. Nie kontrolowałem się. Poszedłem na górę, do sypialni tych potworów. Wziąłem pierwszą, lepszą kartkę i długopis i napisałem jedno tylko zdanie; "Zemsta smakuje słodko, prawda?". Położyłem kartkę na zakrwawione ciało faceta i zszedłem na dół. Nie obchodziło mnie, czy mnie znajdą. Mogli mnie nawet i zabić ale nikt nie miał prawa jej tknąć. Zobaczyłem ją, jak stoi przerażona, a łzy płyną jej po twarzy. Znowu poczułem wściekłość ale zaraz się uspokoiłem, gdy zdałem sobie sprawę z jednej rzeczy. Ona boi się mnie... Poczułem łzy w oczach... Tyle dla niej poświęciłem... Zabiłem... Dla niej. Z drugiej strony, nie dziwiłem jej się. Byłem cały we krwi, z szałem w oczach i nienawiścią na twarzy. Od razu się uspokoiłem. Zapytałem "Lucy? Lucy, siostrzyczko...", a ona zamarła, oczy rozszerzyły się jej w szoku... Podbiegła do mnie i zarzuciła mi ręce na szyję. Podniosłem ją lekko, a ona owinęła mnie w pasie nogami. Rozpłakaliśmy się na dobre. - Uśmiechnął się nie patrząc na mnie. - Znowu byliśmy razem... I znowu uciekliśmy w góry. Byliśmy bezpieczni... Wolni i bezpieczni. Zanim wyszliśmy z domu ona zapytała, czy zabiłem ich. Popatrzyłem jej w oczy i powiedziałem, że nie miałem wyboru. Ona pokiwała głową i powiedziała, że "Czasami musisz zrobić to, czego sam nigdy byś nie zrobił...". Potem dodała jeszcze, że mi dziękuje. Że uratowałem jej życie. Mocno ją do siebie przytuliłem. Wkrótce potem cały kraj obiegła informacja o tajemniczym mordercy, który zabił znanego lekarza oraz całą jego rodzinę i prawdopodobnie porwał jedną z jego córek. Zagotowało się we mnie. Miałem ochotę pójść tam i wykrzyczeć im w twarz całą prawdę ale wiedziałem, że nie mogę tego zrobić. Dla dobra naszej dwójki musiałem stać się cieniem... Tym razem nie skończyło się tylko na ukryciu i polowaniu na zwierzęta. Zacząłem polować... Na ludzi... Okradałem ich, a gdy stawali opór zabijałem. Z czasem przyzwyczaiłem się do tego życia. Życia mordercy. Nie miałem wyrzutów sumienia... Wszystko co robiłem... Każde ciało, każda kropla krwi... Była dla nas. Dla niej. Widziałem, że jej ciężko. Robiłem co mogłem, żeby choć na chwilę zobaczyć, że jest szczęśliwa. Pewnego wieczoru wyszliśmy przed jaskinię, w której mieszkaliśmy. Wspięliśmy się na duży dąb i usiedliśmy na jego szczycie. Oparliśmy się o siebie nawzajem i patrzyliśmy tak w niebo. W gwiazdy. Dokładnie tak, jak robiliśmy to, gdy byliśmy dziećmi. One swym zimnym, białym blaskiem dawały nam nadzieję... Nadzieję na to, że kiedyś będzie lepiej... Że kiedyś w końcu nie będziemy musieli uciekać... Siedzieliśmy tak oparci o siebie dobre kilkadziesiąt minut, gdy nagle Lucy objęła mnie i powiedziała "Dziękuję ci, Hunter." i zasnęła. Nie wiedziałem, co o tym myśleć... Zniosłem ją na dół i położyłem obok siebie. Przytuliła się do mnie przez sen, a ja pomyślałem... Że może bycie łowcą nie jest takie złe. Polubiłem ten pseudonim. Bardzo do mnie pasował. Jakby nie patrzeć, byłem myśliwym... Polowałem właściwie na wszystko. Ryby, ptaki, króliki, jelenie, sarny, dziki... Ludzie... Potem siadaliśmy razem przy ognisku i zajadaliśmy się upieczonym zwierzęcym mięsem. Nigdy nie jedliśmy ludzi... Możesz powiedzieć, że zwierzęta mogły być chore albo coś... My nie mieliśmy wyboru... Musieliśmy brać wszystko, co tylko wpadło w ręce. Bywały dni, że nie mieliśmy nawet skrawka mięsa w ustach. Wtedy pozostawały rośliny. Jednak my... Baliśmy się... Baliśmy się tego, że możemy się zatruć... Nawet borówki nam zbrzydły. - Uśmiechnął się kwaśno. - Wtedy szedłem w miasto i okradałem ludzi. Staraliśmy się oszczędzać. Uzbieraliśmy całkiem niezłą sumkę i zastanawialiśmy się nad wynajęciem jakiegoś pokoju. Poszlibyśmy do pracy... W końcu stanęli na nogi... W końcu, po tych wszystkich okropnościach... Po śmierci tylu bliskich osób... Po tym piekle, które przeżyliśmy mieliśmy szansę na normalne życie. Obiecałem jej, że gdy tylko staniemy na nogi ja przestanę zabijać. Zbliżaliśmy się do upragnionego, normalnego życia. Wiedziałem, że nigdy nie będziemy bogaci. Nie mieliśmy nawet podstawowego wykształcenia, nie wspominając już o jakichś studiach, czy wyższych szkołach... Zaczęliśmy szukać jakiegoś pokoju. Któregoś dnia, gdy szliśmy ulicami miasta podjechał do nas jakiś samochód. Rzuciliśmy się do ucieczki ale oni i tak nas złapali. Po raz drugi obiecaliśmy sobie, że zawsze będziemy razem. Cokolwiek by się stało, nie odwrócimy się od siebie. I tak trafiliśmy tutaj... Resztę już znasz... - Zakończył, a ja zdałem sobie sprawę, że po naszych twarzach spływają strumienie łez. Nie myśląc długo obszedłem stół i wtuliłem się w jego klatkę piersiową. Hunter cały się spiął i przez chwilę jakby nie wiedział, co zrobić. Dopiero po chwili rozluźnił się i mocno mnie objął. 
- A myślałem, że to ja miałem złe życie... - Wydusiłem i mocniej go przytuliłem.
- Ćśśś... Każdy z nas miał złe życie. - Pogłaskał mnie po plecach. Wstał, a ja oparłem głowę o jego ramię. Przetarł swoje oczy i spojrzał na mnie. - Teraz ty opowiedz coś o sobie. - Poprosił, a ja pokiwałem głową. Nie pamiętam, kiedy ostatnio o tym rozmyślałem... Chwilę uspokajałem się, a gdy przestałem płakać przysunąłem sobie krzesło i usiadłem zaraz obok chłopaka. Przymknąłem oczy. On opowiedział mi o sobie. Zdradził swój największy sekret... Wziąłem głęboki wdech i zacząłem swoją historię.
- Też urodziłem się w dość bogatej rodzinie. Mój ojciec był dość znanym lekarzem, a matka sławną aktorką. Miałem jeszcze młodszą siostrę, Julkę. Mieliśmy dobre życie. Pamiętam, że byłem oczkiem w głowie mojego ojca. Potem zmarł jego ojciec, a mój dziadek. I zaczęło robić się dziwnie... Ojciec zaczął się zachowywać tak, jakby mnie nienawidził... Traktował mnie z dystansem... Czułem się tak, jakbym nie był jego dzieckiem. Pewnego dnia zawołał Julę na dół, a ja poszedłem do swojego pokoju. Potem usłyszałem, jak ona płacze u siebie i od razu do niej poszedłem. Wiesz, co on jej powiedział?! Powiedział, że to moja wina! Że przeze mnie dziadek nie żyje i lepiej by było, jakby mnie w końcu oddali! Położyłem ją do łóżka, a gdy zasnęła poszedłem do siebie. Na korytarzu spotkałem naszego... Jej ojca... Kazał mi iść za nim, a potem... Potem uderzył mnie w twarz i przyszpilił do ściany. Rozerwał mi koszulkę i wyciągnął rozgrzany do czerwoności nóż. Zaczął jeździć nim po moim ciele, a ja czułem, jakbym się topił. Kiedy już skończył puścił mnie i zanim zdążyłem zderzyć się z ziemią uderzył mnie w twarz tym samym nożem, a potem kazał się wynosić... Pobiegłem do lasu... Swego czasu znalazłem tam taką jaskinię, przykrytą splątanymi roślinami. Była kryjówką idealną. - Zacząłem zastanawiać się, czy opowiedzieć mu o Tygrysicy ale w końcu uznałem, że powinienem być szczery. On przecież był. - Usiadłem w niej i poczułem, że coś mnie obserwuje. Położyłem się z myślą, że jeśli już mam zginąć, to chcę się na coś przydać. Poczułem, że coś ogromnego kładzie się obok mnie. To coś podniosło mnie, obróciło na bok i położyło moją głowę na swoich przednich łapach.  Potem zaczęło lizać mnie po głowie, a ruchy tego czegoś były tak delikatne i przyjemne, że prawie tam zasnąłem. Delikatnie dotknęło nosem mojej rany na twarzy, a potem oparło mnie o swój bark i zaczęło wylizywać mi rany na plecach. Otworzyłem na chwilę oczy i zobaczyłem białą sierść w srebrne pręgi. Było mi tak ciepło i miękko, że odpłynąłem. - Zaśmiałem się cicho, a Hunter uśmiechnął się. - Obudziłem się po paru godzinach. Dopiero wtedy zorientowałem się co się stało i zacząłem rozglądać się za tym czymś. Zamiast tego zauważyłem, że na sobie mam bluzę z nadrukiem tygrysa na piersi. Jedna strona była biała w srebrne pręgi, a druga bardzo ciemno szara w czarne pręgi. - Chłopak spojrzał na mnie zszokowany ale nie odezwał się. - Wróciłem do domu i dostałem okropny ochrzan od mamy. Coś tam nakłamałem, a ona opatrzyła mi twarz. Poszedłem spać do siebie. Śniło mi się, że patrzyłem na samego siebie. Wyglądałem jak szkielet i do tego byłem cały w ranach i bliznach. Nagle do pomieszczenia, w którym leżałem wszedł jakiś mężczyzna. Poza kolorem włosów i oczu wyglądał dokładnie jak on... Obudziłem się z krzykiem i zdałem sobie sprawę, że leżę na kamieniu. Zrozumiałem, że jestem wewnątrz jakiejś jaskini, a na zewnątrz pada śnieg. Oparłem się o coś i z przerażeniem zrozumiałem, że to coś żyje. Po chwili usłyszałem dziwnie znajome mruczenie i zobaczyłem biało-srebrną sierść. A później ciepły i szorstki język zaczął czule lizać mnie po głowie. - Uśmiechnąłem się. - Obudziłem się z płaczem. Możesz w to nie wierzyć ale sny u mnie były czymś bardzo, bardzo rzadkim. A jeśli jakieś już były, to zawsze się spełniały. Wyobrażasz sobie moje przerażenie? - Zapytałem rozbawiony. - Po chwili usłyszałem pukanie. Okazało się, że to moja siostra... Gdy już się uspokoiłem zacząłem z nią rozmawiać i dowiedziałem się, że też miała koszmar. Zaczęła mi go opowiadać, a ja prawie zszedłem na zawał. Mówiła, że pewnego dnia coś mi odbiło i uciekłem z domu. Wszyscy zdążyli przyzwyczaić się do myśli, że już prawdopodobnie nie żyję ale wtedy mnie znaleźli. Mówiła, że w tamtym miejscu było tak zimno, że w zimie wprost nie dało się tam żyć. Kiedy mnie znaleźli rzuciłem się na jednego z policjantów i zacząłem go bić. Podobno trzech ludzi na raz miało problem, żeby mnie powstrzymać. Trafiłem do szpitala ale nikomu nie dawałem się dotknąć. Zauważyli, że mam dużo ran i blizn na ciele i trafiłem do innego szpitala. Wydaje mi się, że do szpitala psychiatrycznego ale ona miała tylko osiem lat... Mogła tego nie zrozumieć... Ojciec powiedział, że muszę tam iść. Potem uznał, że... Nie da mi się pomóc... I gdzieś mnie oddał... Nie pozwolił jej mnie odwiedzić... Nawet pomimo tego, że mama go do tego przekonywała. Straciła nadzieję, że mnie zobaczy... Jakiś czas później wracała ze szkoły i zderzyła się z kimś. Spojrzała w górę, żeby go przeprosić i zobaczyła mnie... Mówiła, że byłem inny... Moje oczy nie wyglądały jak u normalnego człowieka. Były takie zimne... Jak się w nie patrzyło to wiedziało się, że ta osoba zrobiła dużo złych rzeczy. Ona wpatrywała się we mnie, a ja... Po prostu ją ominąłem i poszedłem dalej... - Głos mi się załamał, a ja schowałem twarz w dłoniach.
- Ćśśś... Spokojnie... - Chłopak pogłaskał mnie po plecach ale ja tylko pokiwałem przecząco głową.
- T-to nie koniec... - Pociągnąłem nosem. - Położyłem ją do łóżka ale ja nie mogłem zasnąć... Rano moja mama przez przypadek dowiedziała się o moich poparzeniach i powiedziała, że tata mi pomoże... Byłem na niego tak wściekły, że nawet nie zorientowałem się gdy zapytałem cicho jak ma mi niby pomóc w czymś, co sam zrobił? Nigdy nie zapomnę jej krzyku kiedy darła się czy on mi to zrobił... Dowiedziałem się, że powiedziała ojcu o moich ranach, a ja wyrzuciłem ją z pokoju... - Zwiesiłem głowę. - Byłem tak wściekły, że nie panowałem nad sobą i dowiedziała się, że on mi to zrobił. Następnego dnia dowiedziałem się, że ojciec miał wziąć urlop... Jula mówiła, że zauważył, że przestałem go lubić i miał zabrać mnie do jakiegoś domku w lesie. Pognałem do siebie, a po parudziesięciu minutach do mojego pokoju weszła mama. Była blada jak ściana, z szeroko otwartymi oczami... Wyglądała jak duch. Okazało się, że mojego ojca nie ma w pracy... Poszliśmy do kuchni, zrobiłem jej melisy i zacząłem powoli przemawiać jej do rozumu. Ona wstała i mnie przytuliła, a po paru minutach usłyszeliśmy łoskot zamykanych drzwi. Kazała mi iść do siebie... Wiesz jak ja się czułem?! Jak małe, bezbronne dziecko... 

***

Witam, witam! 
Taki special z okazji moich urodzin i świąt :)

Wesołych świąt wszystkim, a pisarzom życzę jeszcze mnóstwo wolnego czasu, weny i duużo czytelników <3

Do przeczytania,
- HareHeart.
               

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro