Rozdział 2

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Siedziałem związany i zakneblowany, plecami opierając się o drzewo. Na początku byłem zbyt przerażony, żeby otworzyć oczy. Bałem się. Bałem się tego, że już nigdy nie zobaczę swojej rodziny, swojego domu. Że ten psychopata zrobi coś mojej matce albo siostrze. Przypomniałem sobie jak Jula opowiadała swój koszmar. Ja nie chcę zabijać... Ja chcę do domu...

Siedziałem tak jeszcze parę minut, dopóki nie usłyszałem głosów.
- Na prawdę nie mogę zrobić nic innego?! To mój syn! - Starałem się siedzieć tak, jak się obudziłem, ale coraz trudniej było mi pozostać w bezruchu.
- Doktorku, ile razy mam ci powtarzać, że jeśli chcesz, żeby twoja rodzinka była bezpieczna, musisz zapłacić. Czymś albo kimś. - Dał nacisk na ostatnie słowo.
- Ale to mój świrnięty ojciec zadawał się z mafią, nie ja! Dlaczego ja muszę płacić, za to co on zrobił?! Przez was mój syn mnie nienawidzi!
- Cicho, doktorku, bo go obudzisz. Niech sobie pośpi. Przyda mu się każda chwila snu. - Zarechotał cicho, a mnie przeszły dreszcze. Co to ma znaczyć?! Od kiedy dziadek zadawał się z jakąś mafią?! W życiu bym nawet nie pomyślał, że taki człowiek jak mój dziadek mógłby mieć coś wspólnego z jakąkolwiek mafią. Jak mógł to zrobić? Naprawdę był aż tak głupi, że nie wiedział, w co się pakuje?
Byłem coraz bardziej załamany, ale dalej dzielnie siedziałem starając się nie zdradzić.
- Proszę! Chcę mu chociaż wszystko wyjaśnić! Błagam! - Mój ojciec był strasznie zdesperowany i przerażony. Jego głos drżał i łamał się na każdym słowie.
- Ehh... Cóż, doktorku. Twoja decyzja.
Usłyszałem jak ktoś podchodzi do mnie i klęka zaraz obok. Nadal siedziałem cicho z zamkniętymi oczami, ale pod powiekami czułem rzekę łez.
- Synku, syneczku, tak bardzo cię przepraszam... Za wszystko... Tak bardzo nie chciałem ci nic robić. Widzisz, twój dziadek miał jakieś długi u mafiozów, a wraz z jego śmiercią wszystko przeszło na mnie. Na nas... Grozili, że zabiją całą rodzinę, o ile im czegoś nie dam. Proponowałem im pieniądze. Odmówili. Tysiące razy podawałem większą sumę, aż w końcu znudzili się i zażądali żywego towaru. W końcu powiedziałem, że ja pójdę. Też odmówili... Chcieli Julkę albo ciebie. Nie mogłem jej oddać... Jest taka mała... To jeszcze dziecko... Nie wiem dokąd cię zabierają... Nie wiem, czy jeszcze kiedyś się zobaczymy... Wiedz jedno... Zawsze cię kochałem i zawsze oddałbym za was życie. Za was wszystkich. Mam do ciebie jedną, ostatnią prośbę... Wytrzymaj. Wróć do domu. Do nas.

Odsunął się ode mnie i chyba wyciągnął ręce, żeby mnie przytulić, bo po chwili usłyszałem głos.
-Nie rusz! Niech się wyśpi. Tam gdzie trafi, nie będzie miał czasu na sen. Ostatnio mamy dość sporo klientów.
Dopiero po chwili dotarło do mnie, czym będę się "zajmował".
Teraz pod powiekami zamiast rzeki, znajdował się cały ocean.
Chciałem zacząć go błagać, ale kiedy podniosłem głowę i otworzyłem oczy zobaczyłem tylko tego faceta. Wyglądał identycznie, jak ten z mojego snu. Tego, w którym widziałem siebie samego leżącego na ziemi.
- Cześć, słońce! - Zaczął wesoło. - Cóż, twój tatusiek zostawił cię nam w prezencie, jak to ujął i powiedział, że mamy się tobą ładnie zająć.
Podszedł do mnie, przerzucił przez ramię i wrzucił do auta jak jakąś rzecz.
- Przywyknij, kochany. - Zagruchał, a mnie ze strachu zaczęło boleć serce.

Wsiadł obok mnie i tym razem ostrożniej podniósł mnie do pozycji siedzącej i oparł o swoje ramię.
- Wyśpij się jeszcze. Póki możesz.
Wiedziałem, że nie zasnę. On też to wiedział. Bawił się mną.

Chciałem wierzyć, że to cholerny sen. Że to koszmar, z którego znowu obudzę się z płaczem we własnym łóżku. Że zejdę na dół ze łzami w oczach, a mama przytuli mnie i powie, że to tylko koszmar. Kiedy zacząłem śnić o przyszłości, stale powtarzała, że koszmary się nie spełniają... Chciałbym z nią o tym teraz porozmawiać... Chcę wrócić do domu... Do rodziny... Nawet do ojca, byleby być w jakimś znanym miejscu.

Po chwili usłyszałem jak drzwi od strony kierowcy otwierają się, a do samochodu wsiada jakiś mężczyzna z czarnymi włosami, ubrany w garnitur.
- Cześć, stary! Jak tam nasza nowa zabawka? - Zarechotał.
- Siema. Chyba dobrze, ale pamiętaj, że zabawkami należy się dzielić.
Zacząłem trząść się ze strachu, a że nadal byłem oparty o tego faceta, on momentalnie to wyczuł.
- Nie bój się, nie ty pierwszy nie ostatni. Jak będziesz grzeczny, to każdemu będzie lepiej.

Jechaliśmy już dobrą godzinę. Ta dwójka bez przerwy gadała, że nie mogą się doczekać, aż dotrzemy na miejsce i załatwimy papiery. Tak szczerze, to nie za bardzo ich słuchałem.
Byłem tak przerażony, że dopiero po godzinie zdałem sobie sprawę, że mógłbym popatrzeć na drogę. Skierowałem wzrok na szybę i zamarłem. Zdałem sobie sprawę, że jest ciemno i przecież i tak nic nie zauważę. Chciałem unieść głowę i spojrzeć przez przednią szybę, ale wtedy ten facet, o którego byłem oparty popatrzył na mnie i uśmiechnął się.
- Też nie możesz się już doczekać, prawda? - Zaśmiał się, a kierowca zawtórował mu.
Delikatnie pocałował mnie w czoło, tak jak zwykła to robić moja mama, ale tym razem zamiast poczucia bezpieczeństwa, poczułem się o wiele bardziej przerażony i bezbronny.
Facet obrócił się w moją stronę i odwiązał knebel.
Rzucił go gdzieś na siedzenie, przyciągnął mnie do siebie i zaczął całować.
Próbowałem go od siebie odepchnąć, ale ze strachu całe ciało odmawiało mi posłuszeństwa.
Wsadził mi język do gardła, a ja poczułem jak mój żołądek ogłasza, że to co się dzieje, bardzo mu się nie podoba i jak ten facet się nie odsunie, to zacznie protestować.
Dalej próbowałem odepchnąć tego mężczyznę, ale im bardziej chciałem się odsunąć, tym bardziej on przyciągał mnie do siebie. W końcu ratunek przyszedł z dość niespodziewanej strony.
- Ale ty wiesz, że jak teraz go przelecisz, to możesz żegnać się z życiem, tak? 
Ten świr oderwał się ode mnie i ze złością w głosie zaczął wygłaszać co myśli o ich zasadach.
- Nie odchodzi mnie to! To jest bez sensu! Po co mamy go tu trzymać, jak i tak prędzej czy później wyląduje z kimś w łóżku?! I tym kimś na pewno nie będę ja! - Teraz zaczął już krzyczeć, a ja siedziałem wciskając się w fotel. - Myślę, że chyba powinniśmy też coś z niego mieć, no nie?! - Kierowca dalej uparcie patrzył w drogę, zaciskając ręce na kierownicy.
- Powinniśmy.
- No właśnie! A teraz ten cholerny dyrektor zgarnia każdego, kogo mu tylko przywieziemy! Ja chcę mieć choć jeden raz kogoś dla siebie!
- Wiesz, że chcą go obalić?
- Wiem!
- Zaczekajmy, aż zrobi się jeszcze większe zamieszanie i wtedy zapytajmy się czy możemy.
- No dobra... Ale to nie oznacza, że nie mogę się trochę rozerwać, prawda? - Zapytał retorycznie.
- N-Nie c-ch-chcę... - Wyszeptałem przerażony, a on popatrzył na mnie z triumfem w oczach. 
- Co, zabaweczko? - Zachichotał. - Wiem, że nie możesz się doczekać. Ja też! - Zaśmiał się głośniej.
- Nie ch-chcę! - Krzyknąłem. - Nie do-dotykaj mnie! Nie mo... - Zakrył mi usta ręką i zaczął mówić spokojnym głosem.
- Ćśśśś... Będzie fajnie, zobaczysz. 
Znowu przyciągnął mnie do siebie i wepchnął mi język do ust. 
- Ngh... - Wyjęczałem, a jego oczy rozbłysły.
- Mmm... - Wymruczał zachwycony, a ja nadal starałem się wyrwać. 
W końcu znalazłem w sobie na tyle siły, że udało mi się go odepchnąć.
- Ile razy mam powtarzać, że masz mnie NIE DOTYKAĆ?! - Wrzasnąłem na niego, a on popatrzył na mnie. 
- Nie musisz powtarzać. Będzie lepiej, jeśli po prostu się oddasz. 
Zamurowało mnie. Patrzyłem na niego z szeroko otwartymi oczami, a on po chwili milczenia znowu zaczął rozmowę.
- No co? 
- D-dlaczego? N-nie chcę...
- Nie obchodzi nas to. Jesteś naszą zabawką, słońce. I masz robić to, co ci powiemy. Zrozumiano?
Patrzyłem na niego jak na wariata, a on po pewnym czasie zaczął się niecierpliwić.
Chwycił mnie mocno za włosy i zapytał jeszcze raz.
- Zrozumiano?! 
Nadal nic nie mówiłem. Typ w końcu zdenerwował się i uderzył mnie w twarz.
- Jak coś się pytam, to odpowiadaj, kundlu! 
- T-tak... - Odpowiedziałem cicho. 
- Co tam mówisz?
- Tak! - Krzyknąłem.
- Brawo, kochanie. - Uśmiechnął się do mnie. - I widzisz? Wcale nie bolało, prawda?
- E, mordo! - Zawołał do kierowcy. - Myślisz, że jak dostanie coś to będzie grzeczny?
- Ta. Wiesz co robić. - Zarechotał złowieszczo. 
- C-co robisz? Nie! Powiedziałem n... 
- Och, cicho bądź! Nie dociera, że robisz to co MY ci powiemy?
- Zabiję cię! 
- Oh, jak się boję! - Zapiszczał, a kierowca wybuchł niepohamowanym śmiechem.
 - Pokaż mu, kto tu rządzi! - Odparł głos z przodu pojazdu.
- Hehehe... Zabawimy się trochę... Co ty na to? - Zwrócił się do mnie. 
- Spieprzaj... - Odparłem cicho, ale i tak to usłyszał.
- Uważaj na język, kochanie. Chyba nie chcesz, żeby coś mu się stało, prawda? - Musnął opuszkami palców mój policzek. 
Rozpiął swoje spodnie i opuścił je trochę, a ja patrzyłem na niego z coraz większą paniką.
- Nie... nie możesz...
- Mogę, kochanie, mogę! - Zakrzyczał wesoło. 
Chwycił mnie za włosy i mocno pociągnął w stronę swojego krocza. 

- Ohmm... O Boże... - Wysapał, szybko poruszając biodrami. 
Nadal próbowałem go odepchnąć, ale dusiłem się i miałem coraz mniej sił. 
- Ach... Dlaczego wcześniej go nie porwaliśmy? - Zapytał swojego znajomego.
- Ty, ale ja też potem chcę! 
- Do-dobra... Jak ta-tam chc... Ach! - Jęknął, a ja poczułem obrzydliwą ciecz w swoich ustach. 

- Połknij. - Zagruchał. 
Uległem. Znowu. Mam już dość... 
Prawie zwymiotowałem, a jego oczy pociemniały. 
- Co, czyżby ci nie smakowało? - Warknął, a ja znowu zacząłem się trząść.
- Nienawidzę cię! To nie moja wina, że ten zgred zadawał się z mafią! Dlaczego ja mam za to płacić?! Macie tyle sierot, bezdomnych, a wybieracie mnie! - Do moich oczu napłynęły łzy, ale nie zrobiło to na nich wrażenia. 
- ...A wybieramy ciebie... Pomyślmy... Jak myślisz, przyjacielu? - Zagadnął wesoło, a kierowca podłapał jego grę.
- No cóż... Twój dziadek nie żyje... Ale jego syn tak. Synowa... I wnuk... I wnuczka... - Położył nacisk na ostatnie słowo, a ja pomyślałem o mojej siostrzyce. Ciekawe co u nich...
- Nic jej nie zrobicie! Nie pozwolę wam!
- Ojej, waleczny z ciebie kotek. 
- To jest chore! 
Odpowiedział mi głośny śmiech moich dwóch oprawców. 
Ten... zboczeniec posadził mnie obok siebie i znowu zaczął całować. Na szczęście tym razem przestał i oparł mnie o swoje ramię.
- Prześpij się... Może tym razem uda ci się zasnąć. 
Nic mu nie odpowiedziałem, a ten odwrócił się do mnie i znowu mnie spoliczkował.
- Masz odpowiadać! Zrozumiano?! - Wrzasnął.
- T-ta-ak... - Wyjąkałem.
- Grzeczny chłopiec. Zaczynam cię lubić. 
Patrzyłem na niego z przerażeniem w oczach, a ten wyciągnął coś. Strzykawkę. 
- Ramię. - Zażądał. Niepewnie wyciągnąłem do niego rękę, a on szybko chwycił ją i wbił mi igłę w skórę.
- Zobaczysz, będzie dobrze. - Mówił do mnie spokojnym głosem. - Kto wie? Może kiedyś wezmę cię do mojego domu. Ale najpierw musisz nauczyć się, jak należy tutaj żyć. Mamy pewien podział: właściciel, kot i pies.  Właściciel to osoba, która ma władzę absolutną. Wykonujesz jej polecenia bez szemrania i jak najlepiej. Kot, to człowiek, który grzecznie spełnia wszystkie zadania i jest potulny i uległy. Koty mają przywileje, które pozwalają im bawić się psami. Psy to ludzie, którzy są nowi lub nieposłuszni i nieulegli. Mają mnóstwo kar i tortur oraz od czasu do czasu coś upokarzającego do wykonania. 
Zacząłem odpływać. Pewnie dał mi jakiś narkotyk, leki nasenne, czy coś w tym stylu.
- Ojej, kotek chce spać, tak? No dobrze, tym razem ci pozwolę. 
Zanim odpłynąłem zarejestrowałem gorące usta na moim czole.
A potem zasnąłem.

Obudziłem się w moim pokoju. W moim łóżku.
Chciało mi się płakać. To był najgorszy koszmar w moim życiu! Nigdy więcej snu!
Wiedziałem jakie głupoty gadam, ale wizja ponownego przeżycia takiego koszmaru była nie do zniesienia. 
Zrzuciłem z siebie kołdrę i aż krzyknąłem ze zdziwienia. Byłem cały w zadrapaniach, ranach i bliznach. W dodatku wyglądałem jak szkielet. 
Podniosłem wzrok i zobaczyłem coś, co przeraziło mnie jeszcze bardziej. 
Pomieszczenie zmieniło się na szpitalny pokój... Obok mojego łóżka siedziała Jula. Wyglądała na parę lat starszą, niż ją zapamiętałem, ale najgorsze było to, że miała bladą cerę i podkrążone oczy. A teraz siedziała obok mnie. 
- Aruś... Obudziłeś się... - Wyszeptała.
- Jula? Co... co się stało? 
- Nie pamiętasz? M-może to i dobrze... Czekaj, zawołam lekarza. 
- Zaczekaj, Jula! 
Poruszyłem się i aż zawyłem z bólu. Bolało mnie wszystko. A poza tym czułem się jakoś dziwnie... pusty? 

Obraz zaczął mi się zamazywać, a w oddali słyszałem jak ktoś woła moje imię. 

Znów ta grota. Leżałem oparty o coś miękkiego i ciepłego. I żywego. 
Po chwili usłyszałem mruczenie i otworzyłem oczy. Chciałem spojrzeć na to stworzenie o wielkim sercu, ale byłem tak wykończony, że po prostu leżałem patrząc na biało-srebrne futro.
Po pewnym czasie usłyszałem miękki, delikatny głos.
- Aron... Obiecaj mi coś...
- Hm? - Mruknąłem.
- Nigdy się nie poddasz. Nie ulegniesz im. Proszę, obiecaj. Nie zostawię cię. Tu jest twój dom. Tu jesteś bezpieczny. Jesteś dla mnie jak syn, którego nie mogę mieć. Obiecaj... Nie oddasz im się...
- Obiecuję... 

Obraz znowu się rozmazał, a ja poczułem jak ktoś szarpie mnie za ramię.

- Ups, chyba dałem mu za silne leki. No, wstawaj! 
Zerwałem się na równe nogi... To znaczy, chciałem się zerwać, ale nogi odmówiły mi posłuszeństwa i runąłem jak długi na ziemię. Znaczy, runąłbym, gdyby nie silne ramiona, które złapały mnie pół metra od ziemi. 
- Oj, kotku... Coś ci nie idzie... - Zaśmiał się cicho, a ja rozejrzałem się dookoła. 
Znajdowaliśmy się na ogromnej polanie w jakimś lesie. Potem spojrzałem przed siebie i prawie zemdlałem. To był obóz. Najprawdziwszy obóz, taki jak u nazistów... Płot pod napięciem, druty kolczaste, wieże strażnicze... A w środku ogromny budynek... Jak więzienie.
- Ładnie, prawda? To twój nowy dom. - Zaczął wesoło. - Jeszcze jakieś pół godziny i będziesz mój. Moi ludzie wszystko załatwili, kochanie!  
- Nie chcę! Zostaw! Nie dotykaj! - Darłem się wniebogłosy, a on po chwili zniecierpliwił się i zatkał mi usta dłonią.
- Taki słodki... A jak krzyczy. - Oznajmił zachwycony. 
Zacząłem się szarpać, ale zdałem sobie sprawę, że mam związane ręce.
Poparzyłem na niego błagalnie, a ten oznajmił, że taki wzrok bardzo mu się podoba. 
- Ćśśś... Będzie dobrze. - Powiedział prowadząc mnie do środka.

Szedłem skulony za nim, a on prowadził mnie za linę, jak jakiegoś psa.
Przypomniałem sobie jego monolog o ich "tytułach".
Może lepiej byłoby się oddać? "Obiecaj...". Ten głos... Przed oczami stanęła mi śnieżnobiała sierść ze srebrnymi pręgami. NIE! Obiecałem... Nawet jeśli to był tylko sen. Obiecałem. 
Z tą myślą rozejrzałem się po okolicy. Zauważyłem, że wszyscy patrzą na mnie. Przestraszyłem się trochę. Nagle zauważyłem, że każdy patrzy na mnie inaczej. W oczach części lśnił ból wymieszany ze współczuciem, inni mieli w oczach nienawiść, a jeszcze inni pożądanie. 
To ostatnie przeraziło mnie najbardziej. Obiecałeś, to teraz spełnij. Powtarzałem sobie w myślach. W końcu mój porywacz zatrzymał się przy jakimś budynku i zapukał w drzwi. 
Usłyszałem stłumione "proszę" ze środka.
Weszliśmy, a gdy zobaczyłem faceta siedzącego przy biurku dosłownie serce mi stanęło.

Facet patrzył na mnie. W jego oczach lśniło podniecenie i pożądanie, a ja szybko odwróciłem wzrok. Obiecałem...

- Nowy piesek, czyż nie? - Zapytał z błyskiem w oczach. 
- Tak, dyrektorze. 
- Zostaw mi go. Dam ci go jak skończę. 
Facet popatrzył na "dyrektora" z szeroko otwartymi oczami i rozchylonymi ustami. 
- Dostaniesz go. Dla siebie. 
- Dziękuję, dyrektorze! - Zawołał uradowany i od razu rzucił mnie na kolana, po czym wybiegł z pomieszczenia z uśmiechem na ustach. 

- Hmm... A co my tu mamy? 
Nie odezwałem się.
- Chyba nie jesteś zbyt rozmowny, co? - Zaśmiał się. 
Nadal trwałem w milczeniu. 
- Nie martw się. Wiem, jak zmusić cię do gadania. 
Chwycił mnie za włosy i podciągnął w górę. Teraz klęczałem przed nim, ale dalej twardo się trzymałem. 
- Hmmm.... Dobry jesteś. Wszyscy zwykle pękają. 
W pewnym momencie po prostu odwróciłem wzrok i nawet na niego nie patrzyłem. 
- Ojej, zaczynasz sobie grabić, piesku. 
Uderzył mnie w twarz, po czym złapał za podbródek i zmusił mnie, żebym na niego spojrzał. 
Obiecałem, obiecałem, obiecałem, OBIECAŁEM!    
Nie odzywałem się. 

Po paru minutach milczenia facet odezwał się do mnie. 
- Zaczynasz mnie wkurzać. Niegrzeczny piesek. Czas na karę. - Mówiąc to wyciągnął jakiś pas i zaczął mnie nim okładać. 
Łzy płynęły po moich policzkach, ale dalej trwałem w milczeniu. Obiecałem... NIE ULEGNĘ!
- Cholera jasna, jesteś niemową, czy co?
W tym momencie do pomieszczenia wparował mój porywacz. 
Wściekły facet zwrócił się w jego kierunku. 
- Debilu, co ja ci mówiłem!? 
- D-dyrektorze, ale...
- Zamknij pysk! Słuchaj, jak jeszcze raz przywieziesz mi niemowę, to osobiście cię wykastruję! Zrozumiano?!
- Dyrektorze... Jaką niemowę?
Wściekły do granic możliwości facet wskazał na mnie. Widząc, że mężczyzna nie rozumie zaczął krzyczeć coraz bardziej rozjuszony.
- Ostatni raz pozwalam ci przeżyć! Jeszcze jeden taki i zawiśniesz na szubienicy! 
- On nie jest niemową. Rozmawiałem z nim w samochodzie. - Wyjaśnił coraz bardziej zdziwiony facet. 
- Nie okłamuj mnie! 
- Nie kłamię! Maks też z nim gadał! 
- Więc dlaczego nie mogę zmusić go do mówienia?! 
- Nie mam pojęcia, dyrektorze. W samochodzie sam się darł, a teraz widzę, że nie chce się odezwać...
- Zrobimy tak. Jak zmusisz go do mówienia, to dostaniesz go pierwszy. 
- N-naprawdę?
- Tak. Ale muszę usłyszeć jak mówi. 
- Oczywiście! Zajmę się nim!

Facet z lśniącymi oczami podszedł do mnie.
- No to co, kochanie? Zabawimy się! 
Podszedł do mnie i podniósł za włosy. Nienawidzę ich. Jeden gorszy od drugiego. 
Wepchnął mi język do gardła, a ja jak zwykle zacząłem się szarpać. 
Po chwili zdałem sobie sprawę, że on nie tylko mnie całuje. 
Poczułem obce dłonie na udach, a gdy spojrzałem mu w oczy on pożerał mnie wzrokiem. 
Odsunąłem głowę, ale on chwycił mnie mocniej i znowu zaczął obcałowywać. Popchnął mnie w tył dając do zrozumienia, że mam iść tyłem. 

Szedłem dopóki nie poczułem jak moje plecy dotykają zimnej ściany.
Wepchnął mi kolano między nogi i oparł je o ścianę sprawiając, że nie mogłem uciec.
- To co? Chcesz się zabawić?
Zacisnąłem powieki. Nie mogę się odezwać. Nie mogę się nie odezwać. Co robić?! 
"Uwierz w siebie. On nie ma prawa cię dotknąć. WALCZ!" Ten sam głos, któremu obiecywałem, że nie ulegnę wydarł się na mnie motywując mnie jak jeszcze nic w życiu. 
Nagle poczułem, że dam mu rady. 
Odepchnąłem go i zanim on zdążył połapać się w tym co się właśnie stało, ja cudem oswobodziłem się z krępującej mnie liny i wyciągnąłem z jego kieszeni nóż. 
Zauważyłem go już wcześniej. Wtedy, kiedy pierwszy raz oparł mnie o swoje ramię. Wyczułem coś dziwnego, zaraz koło jego biodra i kiedy spojrzałem tam, zobaczyłem moją nadzieję. Byłem taki głupi... Jak mogłem nie wykorzystać okazji, gdy tylko ta się nadarzyła?! Teraz już za późno. 
Ale nadal mogę zrobić to, co powinienem. Wbiłem nóż w jego klatkę piersiową, a on wrzasnął. 
Spojrzałem na dyrektora z nienawiścią, a on stał w kącie z przerażeniem w oczach i wyglądał jak mała, przestraszona dziewczynka. Pewnie nigdy w życiu nie spotkał kogoś, kto stawił mu czoła. 
Zaśmiałem się. 
- To co? Zabawimy się? 
- J-jak... J-ja n-nie... 
Patrzyłem na niego z coraz większą furią, za to wszystko co mi zrobili. Za to, że mój ojciec zmusił się, żeby mnie krzywdzić. Za to, że moja siostra bała się, że rodzice mnie oddadzą. Za wszystko przez co musiałem przejść.
Zacząłem powoli iść w jego kierunku i kiedy byłem jakieś 5 metrów od niego, on zaczął się trząść. 
Uśmiechnąłem się triumfalnie, a gdy miałem już się na niego zamachnąć, poczułem uderzenie w głowę i osunąłem się na ziemię. A potem nastała ciemność.

Stałem przed jakąś jaskinią. Było w niej niezwykle ciemno, ale ja nie czułem strachu. Czułem wściekłość i chęć mordu. Zabiłbym każdego, kogo tylko bym zobaczył. 
Wkrótce w jaskini rozbłysła para krwisto czerwonych oczu, a ja usłyszałem zimny głos.  
- Dobrze się spisałeś, Aronie. Pokaż, że nie mogą z tobą zadzierać. Nikt nie może. Nie ulegaj. Nie oddawaj się. WALCZ! Walcz o swoje życie. O swoje prawa. Do walczących świat należy. Ten świat to gra o przetrwanie! Walka na śmierć i życie. Wygrywaj. Zawsze. 
Poczułem, jak do moich ust napływa krew. Jednak... nie była moja. Rozejrzałem się wokoło i zobaczyłem mnóstwo trupów ze śladami zębów na szyjach. Ludzkich zębów. 

Siedziałem przywiązany do krzesła, a na oczach miałem opaskę. 
Po jakimś czasie usłyszałem otwierające się drzwi i kroki. Zbliżał się do mnie. 
Ktoś uklęknął naprzeciw mnie i delikatnie musnął moje wargi swoimi. 
- Wiem, co zrobiłeś... Jesteś taki odważny. - Zaczął z podziwem. - Gdybym wtedy miał choć część twojej odwagi, teraz bym tu nie siedział. Masz silnego ducha. I żelazną wolę. Jestem Dawid. Pomogę ci uciec.   
- Myślisz, że na prawdę się nabiorę? - Zacząłem lodowatym tonem. W ustach dalej czułem smak ciepłej krwi. Po chwili zdałem sobie sprawę, że z ust kapie mi ślina. "Co się ze mną dzieje!?" Zapytałem siebie w myślach. Nie... Przecież nie jestem zwierzęciem... Zabijanie jest złe... A krew jest okropna! 
- Obiecuję, że ci pomogę. 
- Wsadź se te obietnice! - Krzyknąłem na niego. 

Naprawdę zaczynam wariować... Zawsze byłem spokojny i łagodny, a teraz sam siebie nie poznaję. W dodatku ten sen... To na pewno przez to uderzenie w głowę. Po prostu coś mi się przestawiło w mózgu, ale teraz jest już dobrze. Prawda...?

- Proszę, chcę ci tylko pomóc. - Znowu poczułem jak delikatnie mnie całuje. - Proszę...
- Nie. 
- Dlaczego?
- Bo ci nie ufam!
Na te słowa odsunął się ode mnie i ściągnął mi opaskę z oczu.

Zobaczyłem młodego chłopaka, na oko 18, 19 lat. Był wysoki, umięśniony, z ciemnymi włosami i prawie czarnymi oczami. Zgoda, był przystojny, ale ja nie mam zamiaru wiązać się z nim! Ani z żadnym innym facetem!

Od paru miesięcy uganiałem się za taką jedną dziewczyną. Była prześliczna. Była niską i drobną blondynką, o wspaniałej figurze i błękitnych jak niebo oczach. Zakochałem się od pierwszego wejrzenia, a wiedziałem, że ona też coś do mnie czuje. 
Z czasem coraz więcej ze sobą rozmawialiśmy i spotykaliśmy się z przyjaciółmi. Po paru tygodniach zaczęliśmy się spotykać tylko we dwójkę, a czas z nią spędzony zawsze był cudowny. 

- Daj sobie pomóc... 
- Nie.
- Naprawdę wolisz tu siedzieć? 
- Przeżyję. - Powiedziałem patrząc mu w oczy nienawistnym wzrokiem.
- Pozwól sobie pomóc. Proszę. 
- NIE! Zostaw mnie. Poradzę sobie sam. 
- Chciałem ci pomóc... 
Zakładając mi opaskę na oczy znowu mnie pocałował.
Kiedy w końcu się ode mnie oderwał nie mogłem już dłużej wytrzymać.
- O co wam chodzi z tym całowaniem? A zwłaszcza tobie?! 
- Nie chcę, żebyś zapomniał o uczuciach.
- Aha i uznałeś, że najlepszym wyjściem będzie po prostu wsadzać mi język do gardła, tak?!
- Ja... 
- Zostaw mnie... 
- Gdybyś kiedyś czegoś chciał... 
Usłyszałem trzask zamykanych drzwi, a potem dwa głosy. 

Po paru minutach znudziłem się i zacząłem myśleć, jak stąd uciec. 
Muszę przeczekać parę dni... Muszę zdobyć plany albo samemu wykuć na pamięć rozkład całego obozu. 

Usłyszałem jak ktoś z impetem otwiera drzwi po czym zatrzaskuje je i szybkim krokiem podchodzi do mnie. Podniosłem głowę. I tak nic nie widziałem, więc w sumie było to bez sensu. 

- Zabiję cię... - Znałem ten głos. Ostatni raz słyszałem go kiedy jego właściciel zmagał się z nożem w piersi.
- O, jednak przeżyłeś. Szkoda. 
- Zamknij się! Nawet na tytuł "psa" nie zasługujesz! 
- To po co mnie porwaliście? - Zaśmiałem się.
Uderzył mnie w twarz tak, że przewróciłem się razem z krzesłem, do którego byłem przywiązany. 
Odwiązał mnie od krzesła i zaczął kopać po brzuchu i twarzy. 
Podniósł mnie za koszulę, przygwoździł do ściany i mocno uderzył w brzuch. 
Gdy mnie puścił, opadłem na ziemię i zacząłem pluć i kaszleć krwią.
- Co, kundlu? - Wydyszał nadal wściekły. - Masz już dość? No powiedz! Masz dość?! Bo ja nie mam! - Wrzasnął i znowu rzucił się na mnie. 
Tym razem rzucił mnie na plecy, a sam położył się na mnie jednocześnie unieruchamiając mnie. 
Rozwiązał mi ręce i związał je znowu, tym razem nad moją głową. 
- Zmusiłem cię do gadania... Więc teraz jesteś mój... Tylko mój...
Wepchnął mi język do gardła, a gdy już traciłem przytomność z braku powietrza, on oderwał się ode mnie i dosłownie zerwał ze mnie ubranie. 
- Zapomnij! - Wykrzyczałem mu w twarz, a on tylko szyderczo się zaśmiał.
- O czym mam zapomnieć? - Zapytał, jednocześnie wkładając we mnie palec. 

Krzyczałem z bólu, a z moich oczu wylewał się ocean łez. 
On śmiał się jak opętany. Kiedy w końcu się uspokoił pocałował mnie, żeby zatkać mi usta. W jednej strony nienawidziłem go, a z drugiej byłem mu trochę wdzięczny. Gardło bolało mnie od krzyku, ale nie mogłem przestać się drzeć. Gdy w końcu zamknąłem się, poczułem, że jeszcze chwila, a moje gardło byłoby do wyrzucenia. 

Po paru minutach przyzwyczaiłem się i wbrew woli zacząłem cicho pojękiwać. 
- Oho, komuś się podoba! 
- Z-zost-aw... - Wyjęczałem ochrypłym głosem. 
- Nie mogę cię zostawić, bo ktoś cię zwinie. Każdy chce być pierwszym, wiesz? 
- N-nie c-chcę... 
Dał mi spokój, a ja korzystając z chwili oddechu chciałem jak najszybciej się uspokoić. Zamknąłem oczy i to był mój największy błąd. 
Najpierw przyszło dziwne, nieznajome uczucie.
Dopiero po chwili niewyobrażalna fala bólu zalała mnie jak najdziksza rzeka.  
- Aaaa! - Wrzasnąłem i poczułem dłoń na ustach.
- Ćśśś... Ach... przy-zwycza-isz się... - Mówił stękając i jęcząc przez co trochę czasu zajęło mi zrozumienie, co ma na myśli. 
Miałem się nie oddawać... Miałem nie ulegać... 
"To nie twoja wina... Nic nie mogłeś zrobić. Nie oddawaj się z własnej woli. Gdy cię pytają, nie zgadzaj się..."
Kojący głos rozbrzmiał echem w mojej głowie i przez parę sekund zapomniałem o tym, co się dzieje.   
A potem on pochylił się nade mną przez co zawyłem. Przeczuwałem, że jeśli dożyję jutra, nie będę mógł mówić... Ani chodzić.

Po kilkunastu minutach w końcu choć trochę przywykłem i już tak nie wrzeszczałem. 
On, widząc to przyspieszył i zamiast wrzasków pojawiły się jęki. 
- N-nie c-chcę j-już... Ach! - Złapał mnie za włosy i odchylił moją głowę do tyłu. Chciałem nie myśleć o tym, co się teraz dzieje więc dopiero po chwili poczułem jak coś ostrego przebija mi skórę na szyi. Spojrzałem na niego, a on nic sobie z tego nie robiąc spokojnie wgryzał mi się w szyję.  
Poczułem jak coś rozlewa się we mnie i prawie się popłakałem. Nie... To naprawdę się stało... Boże, nie! 
- Ach... O Boże... Ale to było cudne... 
- Nie! - Wrzasnąłem zalewając się łzami. - Nie było!
Złapał mój podbródek i z szyderczym uśmiechem zaczął mi wyjaśniać co ja mam do gadania.
- No co, zabawko? Jesteś już mój... - Splunąłem mu w twarz, a jego uśmiech zamienił się w grymas wściekłości. - Ja ci dam, kundlu! Jak śmiesz pluć na swojego pana!? To ja powinienem pluć na ciebie! 
Mówiąc to mocno pociągnął mnie za włosy i zaczął pluć mi w twarz, dopóki nie byłem cały w jego ślinie.
- Tak powinno być! - Wrzasnął. 

Ucichł, prawdopodobnie po to, by się uspokoić. 
- Mam dla ciebie dobrą wiadomość! - Jednak miałem rację. - Możliwe, że wezmę cię do siebie do domu. A jakbyś chciał wiedzieć, mam domy w całej Europie, więc mogę wywieźć cię gdziekolwiek będę chciał. Twoja rodzinka nigdy cię nie znajdzie, no chyba, że już o tobie zapomnieli. - Zaśmiał się. 

Nie zapomną... 
Kochają mnie...

Po "zabawie" z moim porywaczem skuł mnie kajdankami i zaprowadził do jakiejś celi. 
Zauważyłem cztery łóżka, toaletę i stół z czterema krzesłami. 

- To twój nowy dom. - Zaczął. - Będziesz miał trzech starszych kolegów, ale liczę, że się dogadacie. I jakby coś, wszyscy są kotami. Nie licz więc na równe traktowanie. 

Myślałem, że będzie dobrze... Jakże się myliłem... 

Po kilku godzinach do celi wpadło trzech wysokich i dobrze zbudowanych chłopaków, a gdy mnie zauważyli ich oczy rozbłysły. 

Jeden z nich, na oko 17-letni miał błękitne oczy i czarne włosy. Drugi był od niego niższy, ale w porównaniu ze mną i tak wyglądał jak olbrzym. Miał zielone oczy i blond włosy. Trzeci był najwyższy, z brązowymi oczami i włosami tego samego koloru. 

- O! A kogo my tu mamy? - Odezwał się czarnowłosy. 
- Czyżby to nasza nowa zabawka? - Poważnie zaczynałem nienawidzić tego określenia. 
Blondyn podszedł do mnie i powiedział;
- Jestem Michał. - Wskazał za siebie, na tego z kasztanowymi włosami. - To Darek. - Teraz wskazał na czarnowłosego. - A to Marcin. A ty?
- Aron. 
- Ładne imię, ślicznotko. - Zagruchał wesoło Darek, a reszta szeroko się uśmiechnęła. 
- Nie mów tak do mnie. - Warknąłem. Byłem cały obolały i jedyne o czym teraz myślałem, to żeby pójść spać. 
- Ojej, ktoś chyba nie wie, z kim ma do czynienia. Jesteśmy kotami. A ty psem.
- Wiem. - Odparłem.
- Tak? Po twoim zachowaniu jakoś tego nie widać.
- Jak to? Przecież to koty uciekają przed psami, a nie na odwrót, prawda?  
Miałem niesamowity ubaw gdy patrzyłem jak rzedną im miny. 
- Niegrzeczny kundel. - Wysyczał Michał. - Nie wolno obrażać kotów. 
- Mam pomysł. - Odparł wesoło Marcin. - Zabawmy się! W końcu to nasza własność, nie? 
- Jesteś geniuszem. - Pochwalił go Darek. - Chodź tu, słońce. - Wskazał na miejsce u swoich stóp. 
- Zmuś mnie. - Wysyczałem wściekle. 
- Tak to nie będzie! Niegrzeczna suka! Zaraz cię zmuszę! - Wrzasnął i rzucił się na mnie z pięściami. Uniknąłem ciosu i przemknąłem za niego, przy okazji uderzając go w żebra. Ten zawył z bólu i upadł na ziemię piszcząc. 
Stanąłem pochylony, na przeciwko pozostałem dwójki. Byłem gotów. "Walcz." Tym razem dwa głosy rozbrzmiały w mojej głowie. Do walczących świat należy. Ta porada była taka prawdziwa... Będę walczył.

NIE ULEGNĘ! 

Z tą myślą rzuciłem się na dwóch pozostałych chłopaków przewracając ich, a że Darek zaczął się podnosić, oberwał rykoszetem i znów padł jak długi na ziemię piszcząc z bólu. Zupełnie jak pies... 

Poczułem smak krwi w ustach. Zaczynał mi się podobać. 

- Co tu się dzieje? - Usłyszałem wściekły głos od strony drzwi. 
Odpowiedziało mu żałosne skomlenie pokonanych przeze mnie napaleńców.  
- Co ty wyprawiasz, kundlu?! - Spojrzałem na niego wściekłym wzrokiem i zauważyłem, że otworzył szerzej oczy. Czyżby się bał? Ha! Co za tchórz. 
Zacząłem iść w jego stronę. 
Strażnik wyjął zza pleców paralizator i poraził mnie nim. 
Krzyknąłem, a potem nastała ciemność. 

Znowu byłem przywiązany do krzesła. Dlaczego zawsze ja?

Otworzyłem oczy i ku mojemu zdziwieniu, tym razem nie miałem opaski na oczach. 
Usłyszałem otwierające się drzwi i spojrzałem na wchodzącego chłopaka. Dawid.

Uklęknął obok i pocałował mnie w czoło. 
Gwałtownie potrząsnąłem głową.
- Czego chcesz? 
Przejechał opuszkami palców po moim policzku. 
- Chcę, żebyś był ze mną. Jesteś taki śliczny, a w dodatku nie powinieneś tu trafić. Nie przez tego starego trupa. 
- Zwariowałeś?! Naprawdę myślisz, że tak magicznie się w tobie zakocham? Albo, że chociaż cię polubię?! 
- Proszę... Oni cię zakatują... - Odparł łamiącym się głosem. Serio się o mnie martwił? Pewnie udaje. Wszyscy udają. 
- To niech katują! 
- Aron... 
- Skąd znasz moje imię? - Zapytałem spokojnie. 
- Nieważne... Aronku, proszę cię, oni...
- Nie. Nazywaj. Mnie. Tak. - Wysyczałem wściekle.
- Aron, kochanie, proszę cię.
- Nie jestem żadne "kochanie". 
- Jesteś odważny jak lew... Ale nie za wiele ci to pomoże. Proszę cię. 
- Nie. 
- Czekam, kiedy zmienisz zdanie.
- No to sobie poczekasz. - Parsknąłem. 
- Aron... - Wyszeptał, po czym pochylił się do mnie i pocałował. 
Kiedy odsunął się ode mnie zobaczyłem, że płacze. 
- Czemu tak ryczysz? - Zapytałem wkurzony.
- Bo cię kocham, wariacie. Nie chcę, żebyś tu był... 
- Hmm... Więc z jednej strony chcesz mi pomóc uciec, a z drugiej nie możesz.
Spojrzał na mnie swoimi opuchniętymi oczami. 
- Dlaczego nie mogę?
- Bo mam dziewczynę, którą kocham. 
Na moje słowa on zawył i zaczął bardziej płakać. 
- Ale jesteś miękki. Aż dziwne, że jeszcze żyjesz. 
- Mój dziadek założył ten obóz, a ja... 
Moje oczy zalśniły nienawiścią. I chęcią mordu.
- I co? Za wygodnie ci było, żeby go zlikwidować?! 
- Nie! Chciałem to zakończyć, ale mój dziadek i ojciec szybko mnie przejrzeli! Zmusili mnie do zostania tutaj. 
- Ckliwa historyjka. - Stwierdziłem lodowatym tonem. 
Gdy Dawid trochę się uspokoił, znowu delikatnie pocałował mnie w usta, a potem wyszedł zamykając za sobą drzwi. 

Tak naprawdę, nie chciałem go obrażać. Nie chciałem, żeby płakał. Bałem się. Tak bardzo się bałem, że nie dożyję jutra. Że skończę jako tania zabawka dla każdego, kto tylko będzie chciał... Wiadomo, że najlepszą bronią jest atak, prawda? 

 Po parunastu minutach usłyszałem otwierające się drzwi, a zaraz potem szybkie kroki w moją stronę. Znowu ten zboczeniec... 

- Jak twoje serduszko? - Uśmiechnąłem się do niego wrednie. - Mam nadzieję, że już lepiej. - Powiedziałem lodowato. 
- Nie podskakuj, kundlu. Pamiętaj, że grzeczne psy dostają nagrodę, a niegrzeczne karę. 
Patrzyłem na niego, a on na mnie. Po chwili zaczął się wiercić, aż w końcu nie był w stanie wytrzymać i odezwał się.
- Masz brata bliźniaka?
Patrzyłem na niego jak na wariata, a on chyba zrozumiał, że nie mam pojęcia, o czym on mówi. 
- Wtedy w samochodzie... Byłeś o wiele bardzie uległy... I lepszy... Co się z tobą stało?
Tego nie byłem w stanie wytrzymać.
- Co mi się stało?! No nie wiem, może to, że mnie porwaliście do jakiegoś obozu i gwałcicie za rzeczy, na które ja nie miałem najmniejszego wpływu, co?! 
Patrzył na mnie wściekłym wzrokiem.
- Tego ci nie podaruję...
Uklęknął przede mną, a ja zdałem sobie sprawę, że jestem nagi od pasa w dół. 
- Nie! - Krzyknąłem błagalnie, ale on nawet na mnie nie spojrzał. 
Pochylił się i liznął mnie po udzie, a ja podskoczyłem. 
- Nie będzie tak źle. - Stwierdził, po czym od razu zabrał się do rzeczy, 

Leżał na mnie ciężko dysząc mi w kark, a ja zalewałem się łzami. Dlaczego go nie zabiłem?! 
Jestem tak słaby... "Nie jesteś i nigdy nie będziesz...". Ten głos stał się moim aniołem stróżem. 
Jestem... Jestem beznadziejny... "Nie." Tak... 
- Ach... - Miałem już dość jego jęków. - No co? Czyżby nie było ci dobrze? - Pochylił się nade mną, a ja zatrząsłem się. 

Zostałem wrzucony do mojej celi, gdzie już czekało tych trzech słabeuszy. 
- Nasza zabawka wróciła. - Powiedział Michał. 
- Nie jestem waszą zabawka. Nie jestem niczyją zabawką! - Krzyknąłem wściekle.  
Nagle zauważyłem, że brakuje Marcina. 
Poczułem jak coś zapina mi się wokół nadgarstków. Poruszyłem rękami. Metal. Kajdanki... 
- Dobra robota, stary! - Pochwalił Darek. - Dajcie mi go tu! 
Michał podniósł mnie i rzucił pod nogi Darkowi. 
- Tak ma być! - Zażądał wesoło. 
- Wal się. - Wycharczałem. 
Marcin podszedł do mnie i kucnął obok. 
- Weź mi powiedz, jakim cudem jesteś taki odważny? Każdy piesek jakiego mieliśmy ulegał po 30 minutach lub godzinie. A tu czwarta godzina mija, a ty dalej nic! 
- Skąd ja mam to wiedzieć?! - Wrzasnąłem mu w twarz przy okazji go opluwając. 
- Niegrzeczny piesek. Skorzystam z tego, że jesteś ładnie zakuty w kajdanki i trochę się rozerwę. Zgadzasz się?
- NIE! - Miałem już dość. Gardło bolało mnie od wydzierania się, ale nie mogłem im tego okazać. 
- I tak cię wezmę...
- Nie! 
- Jeśli chcesz jeszcze kiedyś mówić radziłbym ci przestać krzyczeć. 
- Wal się! 
Marcin stracił cierpliwość i mocno uderzył mnie w głowę. 
Muszę przyznać, zamroczyło mnie i przez chwilę nie wiedziałem co się ze mną dzieje. 

Otrzeźwił mnie śmiech Darka i Marcina oraz Michał, który szybko i mocno poruszał biodrami jęcząc mi w szyję. 
Starałem się nie krzyczeć, ale on wtedy przyspieszył i chwycił mnie za biodra przyciskając do siebie. 
Znowu zacząłem nieludzko wrzeszczeć w akompaniamencie śmiechu i jęków. 

Dali mi spokój po jakiś dwóch godzinach. 
- Chcesz jeszcze raz, kotku? 
Milczałem.
- Jeśli się nie odezwiesz, uznam to za tak.
- Zamknij pysk, sierściuchu. 
- Zwariuję zaraz z tobą! - Wykrzyknął Darek wściekły do granic możliwości.  
- Czy naprawdę nikt z tego miejsca nie spotkał się nigdy z kimś, kto stawił mu czoła? - Zapytałem szyderczo. - Nawet dyrektor trząsł się przede mną ze strachu jak mała dziewczynka! - Zaśmiałem się. 
- Nie obrażaj dyrektora, kundelku!
- Bo co?! - Wrzasnąłem na Michała. - Boi się? A może już robi pod siebie ze strachu, co?! 

Marcin wyszedł z celi, a po chwili usłyszeliśmy huk otwieranych drzwi i wściekły głos strażnika.
- Jak śmiesz, kundlu?! Idziesz ze mną! Już! 
Darek chwycił mnie za włosy i zmusił do wstania. Kiedy stałem przed nim, on oblizał się, chwycił mnie za udo po czym odwrócił mnie i popchnął w stronę strażnika. 
Ten złapał mnie i siłą wywlókł z budynku. 

Weszliśmy do "gabinetu dyrektora", a gdy ten mnie zobaczył, momentalnie pobladł, a jego oczy wypełnił strach. Po chwili zorientował się, że mam kajdanki na rękach i uspokoił się, a w jego oczach zobaczyłem rozbawiony błysk pełen szyderstwa.
- O, nasz zadziorny kundelek wrócił. - Zaczął wesoło. - Czym teraz zawinił? - To pytanie skierował do strażnika, który nadal mnie trzymał.
- Obraził cię, dyrektorze. 
- Obraził mówisz? - Strażnik niepewnie skinął głową. - Dobrze. Zostaw mi go tu, a ja coś wymyślę. 
- Tak jest! - Odparł strażnik, rzucił mnie na podłogę i wyszedł. 
- Teraz jesteś mój. - Zarechotał mężczyzna. 

Czułem, że będzie bolało. 

                                                                                                      ***
Witam drogich czytelników!
Mamy drugi rozdział! :D Osobiście, jestem z niego bardzo dumna. Z resztą jak z każdego mojego rozdziału ;) 

Co myślicie o Dawidzie? Czy mówi szczerze, czy może jednak coś ukrywa? 
Czy Aron ucieknie z piekła w jakim się znalazł? Czy wróci do domu, tak jak obiecał swojemu ojcu?
Jak wpłynie na niego sytuacja, w której się znalazł? 

Mój Boże, zabrzmiało jak zwiastun jakiegoś filmu XD  

Mam smutną informację... Jak wiecie, zaczęła się szkoła, a dokładniej moje liceum więc mam trochę problem z czasem. Planuję dodawać rozdziały w soboty, ale mam nadzieję, że będę wyrabiała się szybciej. 
Do przeczytania, 
- HareHeart. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro