Zabij.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Jedynie głęboka cisza wypełniała przestrzeń między postaciami mierzącymi się wzrokiem. Ich sylwetki przypominały posągi i tylko serce wykonywało swoją pracę w szybszym tempie niż zwykle. Stalowe i zielone oczy zastygły niemalże w bezruchu, wyrażając jednocześnie miliony emocji.

- Zabij go - chłodny głos rozbrzmiał w świadomości szatyna. Niepozorna słuchawka w jego uchu zaczęła nagle niesamowicie ciążyć. Nastolatek przełknął ślinę, próbując powstrzymać gnieżdzącą się w jego sercu panikę i chęć zniszczenia sprzętu jednym pewnym ruchem.

Jego oddech przyspieszył. Powieki na dwie sekundy przykryły oczy. Mięśnie spięły się. Palce zacisnęły mocniej na zimnym metalu.

Po chwili sylwetki stojące dotąd za jego plecami poruszyły się z chłodnym profesjonalizmem i uniosły wprawnym ruchem broń. Ten najbardziej wysunięty do przodu uniósł prawą dłoń do góry i powoli podszedł do znieruchomiałego szatyna.

- Jaeger? - szepnął chłodnym głosem i położył mu dłoń na ramieniu. Chłopak ledwo zauważalnie zadrżał. Kolejny ciężar spoczął na jego barkach i utrudnił oddychanie.

- Tak, kapitanie? - spytał pusto.

- Wykonaj rozkaz - słowa mężczyzny zawierały dużo pewności siebie, ale nosiły też w sobie dozę łagodności.

Na chłopaku jednak wydawało się to nie zrobić żadnego wrażenia. Jakby to jedynie wiatr wył wśród drzew lub słowik dawał nieodpłatny koncert. W umyśle rozbrzmiewały mu dwa słowa, jednostajnie, wciąż w tym samym rytmie. Pulsowały, gorące, niczym krew. Rozpalały ogień, który gasiło i rozdmuchiwało jednocześnie spojrzenie klęczącego bruneta. Było niczym chłodny wiatr, który  w zamiarze zduszenia płomieni, tak naprawdę je rozbudza i pozwala rozwinąć w pełni ich możliwości.

- Jaeger, to nie jest dobry człowiek - odezwał się po chwili mężczyzna, nie widząc żadnej reakcji ze strony szatyna. Jego ton głosu był opanowany, podobnie jak cała jego sylwetka. - Zabił już wielu ludzi, nie pozwól by zginęli kolejni.

Chłopak nadal wpatrywał się w klęczącą postać. Jej sklejone krwią włosy. Czerwone krople spływające po policzku. Siną plamę tuż pod okiem. Skuloną, wyczerpaną sylwetkę. Czuł ciepły płyn leniwie pełznący po jego dłoni ku ziemi.

Przełknął ślinę, która od razu przyprawiła go o odruch wymiotny. Węzeł gordyjski zaciskał się coraz mocniej w jego brzuchu.

Po kilku sekundach bezruchu blondyn powoli zbliżył się do niego. Wysunął dłoń przed siebie i ostrożnym, ale zdecydowanym ruchem położył ją na palcach ściskających broń. Zaczekał, przeniósł spojrzenie na twarz chłopaka, która nie uległa najmniejszej zmianie. Zielone oczy nadal wpatrywały się w te stalowe.

Mężczyzna powoli przesunął swój palec wskazujący na ten szatyna, leżący na spuście.

- Eren, pomóż mi oczyścić ten świat ze zła - szepnął głosem zupełnie odbiegającym od ostrego tonu, którym zwykł się posługiwać.

Gdy mężczyzna spróbował nacisnąć spust, Jaeger wreszcie wyrwał się z transu. Gwałtownie szarpnął ciałem i wycelował w stronę przełożonego. Sekundę później jego ciało opadało na ziemię, a krew tryskająca z rany zabarwiła dłonie chłopaka. W jego oczach pojawił się czerwony błysk zbyt dobrze znany i równie źle kojarzony przez Nadzorców.

Jego twarz zastygła w obojętnym wyrazie, przypominając maszynę, do której można go było w tamtej chwili porównać. Niekontrolowana przez nikogo maszyna, mająca oczyścić świat ze zła.

Nim żołnierze zdążyli wycelować w niego broń, już przy nich był. Jednemu kula przeszyła skroń, drugiemu głowa odpadła niczym niepotrzebna zabawka.

Padły strzały wycelowane w wyjatkowo opanowanego i siejącego po całym pomieszczeniu śmierć łowcy.

Po kilku minutach ostatnie oddechy opuszczały swoich właścicieli w akompaniamencie jęków i krzyków bólu. Maszyna stworzona do egoistycznych celów, doszczętnie zniszczyła ich starania, przejmując hedonizm swoich właścicieli. Jej niegdyś zielone oczy błyszczały metalicznym szkarłatem, gdy precyzyjnymi, wyuczonymi ruchami bawiła się w polowanie na drapieżników.

Nieokazujący zmęczenia szatyn ponownie stanął na swoim pierwotnym miejscu. Rdzawy zapach krwi drażnił jego nos, jednak on zdawał się nie zwracać na to uwagi. Liczyły się tylko te stalowe oczy z domieszką kobaltu. Dla ich właściciela liczył się tylko on.

Levi uniósł jeden kącik ust i otworzył usta, by powiedzieć, że to już koniec:

- Eren... - jego głos nagle załamał się.

Czerwień błysnęła. Rozległ się huk. Dłoń szatyna powoli opadła.

Chłopak zmarszczył brwi, a jego oczy ponownie przybrały zielony kolor. Najpierw poczuł czerwoną ciecz spływającą po jego dłoni.

A następnie poczuł ją wszędzie i była ona jedynym, co zobaczył.

A tak mnie wena natchnęła. Plus chciałam dać znać, że nadal żyję i wciąż coś tam piszę ^^

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro