Rozdział 22. Bohater na drzewie

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

— Myślisz, że po prostu jeszcze nie dotarli, czy pogubili się po drodze? — zapytałem nieco zawiedziony, gdy dotarliśmy na miejsce spotkania, to samo wzgórze, przy którym się rozdzieliliśmy.

Miałem pewność, że nie pomyliłem się, było ono bowiem dość charakterystyczne, wybrane zgodnie przez wszystkich po dłuższej dyskusji. Większość zbocz tego pagórka opadała łagodnie ku drodze i połaciom pokrytych gęstą trawą i mniszkami łąk. Tylko jedno z nich, północne, wyróżniało się tym, że w przeciwieństwie do reszty było mocno ścięte, niemal jak stok górski. Jednak gdyby ten punkt orientacyjny okazał się nie dość rozpoznawalny, wątpliwości powinna rozwiać stojąca przy drodze skała, pokryta częściowo jasnym, młodym mchem, przypominała kształtem zwiniętą do snu łanię, przez co również rzucała się w oczy. Dzięki temu wszystkiemu wyjątkowym osiągnięciem okazałoby się przeoczenie tego miejsca. A jednak reszty drużyny ani widu, ani słychu...

— Mam nadzieję, że po prostu nadal robią zakupy — stwierdziła równie niezadowolona z tego odkrycia Darelia, zeskakując z siodła. Rozluźniła popręg swojego ogiera i wyjęła wędzidło z pyska, po czym pozwoliła mu się w spokoju paść. Położyła na trawie pelerynę i usiadła na niej, by poczekać na naszych towarzyszy. — Wyobrażasz sobie szukać ich po całej okolicy? — dodała z nieskrywaną rezygnacją, po czym poprawiła pozycję, jakby szykowała się na kilkugodzinne oczekiwanie. Widać było, że taka możliwość nie budziła w niej najmniejszego entuzjazmu. Zresztą we mnie też.

— Nawet mnie nie strasz — westchnąłem, po czym poszedłem jej śladem i usiadłem obok. — Nie będę jeździł po całym hrabstwie i ich nawoływał — ogłosiłem zapobiegawczo, a dziewczyna mimowolnie zaśmiała się cicho.

— Ja tym bardziej. — Rozejrzała się po okolicy, po czym utkwiła wzrok w drodze, najwyraźniej postanawiając wypatrywać reszty na horyzoncie. — A niby wyjechaliśmy ostatni — powiedziała ni to do mnie, ni to do siebie, krzywiąc się z niezadowoleniem.

— Nie mogą się zdecydować na kolor tunik — sarknąłem, trochę zirytowany tym, że było już kilka godzin po południu, a nasi towarzysze prawdopodobnie wciąż robili zakupy. Mogliśmy jednak poszukać ich w mieście, czy coś, wtedy nie musielibyśmy martwić się tym, że nie dotarli jeszcze na miejsce spotkania. Tak zaś nie wiedziałem, czy przypadkiem nie wpadli w jakieś kłopoty, nawet jeśli zdawało się to wręcz niemożliwością.

— Arwar kwiaty wybiera dla Tarii i boi się, że wszystkie będą zbyt proste — odparła Darelia z pewną złośliwością, po czym sięgnęła po bukłak z wodą i pociągnęła z niego duży łyk. Podała mi manierkę. Skinąłem głową z wdzięcznością i również napiłem się, by po chwili oddać ją elfce.

— Dzięki. Albo zbyt ostentacyjne — dodałem, oczami wyobraźni widząc już, jak Irwańczyk drapie się po głowie, stojąc przy jakiejś młodej, chcącej zarobić dziewczynie z koszami pełnymi różnorodnego kwiecia i nie może się zdecydować, bo z jednej strony, chciałby dać swej lubej najpiękniejszy możliwy bukiet, ale jednocześnie zdawał sobie sprawę, że zbyt okazałe naręcze roślin raczej nie byłoby w jej guście. No i oczywiście, pewnie bał się ją speszyć... idiota. Najada wcale nie była aż tak niewinną i wstydliwą dziewczynką, jak mu się zdawało.

— Ewentualnie jej się nie spodobają. — Darelia wypowiedziała na głos niektóre z moich przypuszczeń.

— Mam nadzieję, że uda im się w końcu porozumieć i zostaną parą, bo ich podchody są dość... męczące — ogłosiłem, po czym wstałem i podałem jej rękę. — Chodź, przeniesiemy się nieco bardziej za to wzgórze. Naszych na pewno usłyszymy, a jakoś nie mam ochoty być zbyt widoczny z drogi.

Dziewczyna zawahała się przez moment, rozważając moje słowa, po chwili jednak złapała wyciągniętą w jej stronę dłoń i wstała. Zgodnie poprowadziliśmy nasze wierzchowce ku północnej, stromej stronie wzgórza, najmniej widocznej z drogi, która, początkowo prowadząc na wschód, w tym miejscu zakręcała łagodnie na południe, by potem wrócić ku poprzedniemu kierunkowi. Biegła przy tym tak, że wybrane przez nas zbocze było praktycznie całkowicie ukryte przed wzrokiem przejezdnych.

Puściliśmy konie, by wróciły do skubania roślin, a sami wspięliśmy się kilka kroków i usiedliśmy wśród wysokiej, miękkiej trawy. Przejechałem po niej dłonią, nadal wolną od rękawiczki, którą zwyczajnie zapomniałem założyć z powrotem po opuszczeniu miasteczka. Po chwili jednak włożyłem ją na swoje miejsce, z ulgą wyczuwając, jak cienka skóra w znajomy sposób przylega do ręki. Przyzwyczaiłem się do tego przez te wszystkie lata, nawet jeśli w zamku albo podczas górskich wycieczek często zdarzało mi się z nich rezygnować. To raczej nawyk ze szkoły, po kilku godzinach magii można mieć nieco odmrożone palce... A i czasem zaklęcie się wymsknęło na jakiegoś znajomego z roku, oczywiście niechcący. Niby niewiele, ale w dłonie bywało po tym zimno.

Po chwili zamyślony położyłem się na trawie, kładąc wygodnie głowę na skrzyżowanych przedramionach.

Darelia usiadła obok, częściowo opierając się o strome wzgórze. Zmierzające powoli ku zachodowi słońce rzucało miękkie światło na jej delikatną twarz, spowijając niektóre jej fragmenty w fioletowawym półmroku. Wyglądała nadzwyczaj uroczo, niemal niewinnie... Złudne wrażenie. Chociaż, czy koniecznie? Znałem kilka wojowniczek prywatnie zupełnie nieprzypominających bezlitosnych rycerzy, w których zmieniały się w czasie walk. Może i elfka miała momentami nadzwyczaj złośliwy charakterek, ale wcale nie był taki zły, jeśli się jej nie sprowokowało. Może to dlatego, że zdążyłem się już przyzwyczaić do wrednych kobiet przy babci, ciotce i kilku innych szlachciankach?

— A jeśli naprawdę nie przyjadą? — zapytała w pewnym momencie Darelia, wyrywając mnie tym samym z zamyślenia. Starała się sprawiać wrażenie całkowicie rozluźnionej, jednak zauważyłem, że jej postawa była dość spięta, w głosie też dało się to zresztą wyczuć. Sam też zaczynałem się denerwować, choć pocieszałem się, że pozostali mieli jeszcze kilka godzin na powrót.

— To trzeba będzie jednak ich znaleźć — westchnąłem, po czym sięgnąłem po zakupione wcześniej ciastka. Wyjątkowo sycące może i nie były, ale lepsze to niż nic. — Chcesz? — zaproponowałem elfce, stwierdziwszy, że lepiej, by nie zemdlała z głodu, jeśli rzeczywiście przyjdzie nam ich szukać.

— Dzięki. — Wzięła wypiek i zjadła go w milczeniu, wpatrzona przed siebie. Góry na horyzoncie robiły się coraz ciemniejsze, a ich szczyty wydawały się jeszcze ostrzejsze w niknącym świetle słońca. — To będzie dość trudne — zauważyła, po czym zerwała źdźbło trawy i zaczęła obracać je w palcach. — Ale zdziwiłabym się, gdyby się wszyscy pogubili... Może i Arwar nie ma praktycznie żadnej orientacji w terenie, ale Taria już bardziej. Ronul i Mir też powinni już wrócić. Oni w ogóle powinni dotrzeć tu pierwsi! — Ze złością rzuciła zmaltretowaną roślinką, a ta niezbyt efektownie opadła na ziemię, ginąc w zielonym gąszczu. Darelia westchnęła jedynie na ten widok, uderzając dłonią o grunt. 

Wypuściłem ze świstem powietrze i wstałem, po czym ruszyłem w stronę drogi, cały czas trzymając się w cieniu wzgórza.

— Pusto — ogłosiłem, wyjrzawszy na drogę. Co prawda, moja widoczność była ograniczona do najbliższego zakrętu, ale uszu nie dochodził charakterystyczny tętent kopyt, a to świadczyło o tym, że niemal na pewno nikt się nie zbliżał. — Przejedźmy się chociaż trochę w stronę miasta, może są w drodze — rzuciłem w stronę Darelii, a ta wstała i podeszła do mnie.

— Uduszę tych idiotów — wysyczała jedynie, po czym ruszyła w stronę swojego konia, by przygotować go do dalszej drogi.

Sam również podszedłem do Idlil, która nieco niechętnie zgodziła się, by włożyć jej do pyska wędzidło i zacieśnić popręg.

— Pomogę ci w tym. — Odgarnąłem za ucho natrętne pasmo wciąż białych włosów. Przydałoby się przywrócić im w końcu naturalny kolor. Wypowiedziałem w myślach odpowiednią frazę i już chciałem skupić się ponownie na jeździe, gdy z zaskoczeniem odkryłem, że nic się nie zmieniło. Loki nadal pozostały tak samo jasne, jak wcześniej.

Co jest, na Olfartich?!, pomyślałem z zaskoczeniem, nie przejmując się tym, że moja zdezorientowana mina nie uszła uwadze elfki, bo ta zwolniła, patrząc na mnie uważnie. Rzeczywiście, to, że pozwoliłem Idlil przejść do stępa i z jasno wyrażającą moje uczucia miną trzymałem w miarę grube pasmo włosów, dość mocno rzucało się w oczy. Niezbyt mnie to jednak w tamtej chwili obchodziło.

To zaklęcie nigdy wcześniej nie sprawiało mi najmniejszych problemów. Mogłem używać go całymi dniami, a i tak znikało w ułamku sekundy, jak każda prosta iluzja! To nie była farba, tylko omam dla zmysłów, więc dlaczego tym razem po prostu nie rozmył się tak, jak powinien? Może się przejęzyczyłem?

Dla pewności powtórzyłem sobie zaklęcie kilka razy, z czego ostatnie trzy na głos. Spróbowałem też skupić się na samym efekcie, pomijając słowa, ale efektu nadal nie widziałem. Nie wiedząc, co mam robić z tym fantem, postanowiłem poszukać obecności obcej magii. Może jakimś cudem oberwałem jakąś słabą klątwą albo urokiem i nie zwróciłem na to wcześniej uwagi? Po chwili zastanowienia, z desperacką nadzieją, że to właśnie powód mojego zmartwienia, zamknąłem oczy, by odciąć się od działania najmocniej wpływającego na mnie zmysłu. Nie mogłem pozwolić sobie na to, by wzrok mnie rozpraszał, reszta bodźców nie działała zaś tak mocno, przynajmniej nie od razu.

Nic. Pustka.

Zakląłem szpetnie w myślach, gdy jeszcze raz spróbowałem wszystkich znanych mi metod rozpraszania iluzji i nic się nie zmieniło. To sprawiło, że miałem ochotę krzyczeć i tupać nogą niczym pięciolatek. Powstrzymało mnie tylko to, że siedziałem w siodle i jechałem w towarzystwie elfki.

— Firmil, wszystko w porządku? — odezwała się nagle Darelia, dość ostrożnie podjeżdżając do mnie. Poczułem na ramieniu bardzo delikatny dotyk, gdy musnęła je opuszkami palców, by na pewno wyrwać mnie z zamyślenia. W jej niezwykle różowych oczach dostrzegłem coś na kształt zmartwienia, zamiast irytacji, której bardziej bym się tam spodziewał. Dlatego postanowiłem być szczery. Zresztą i tak najpewniej już się domyślała, o co może chodzić.

— Wiesz, mam tak jakby mały problem. — Zaśmiałem się nerwowo, potrząsając znacząco trzymanymi w dłoni kosmykami. — Zaklęcie mi nie działa — wyjaśniłem z niechęcią, a na jej twarzy od razu pojawiło się zrozumienie, z tylko odrobiną zaskoczenia.

— Ale z innymi nie ma problemu? — zapytała nadzwyczaj trafnie, odrobinkę tylko przyspieszając, byśmy nie wlekli się w tempie wolnego spaceru, a rzeczywiście jechali.

W odpowiedzi ścisnąłem nogami boki Idlil, by nie zostać w tyle,  i machnąłem lekko ręką. Drobinki śniegu podążyły śladem moich palców, po czym opadły wolno na ziemię.

— No dobra — mruknęła elfka, patrząc, jak te znikają w trawie, gdzie natychmiast zmieniły się w kropelki wody. — I na pewno nic nie działa? — upewniła się, a ja ledwo powstrzymałem się od zirytowanego przewrócenia oczami. To nie była w końcu jej wina. Wydawało się nawet, że naprawdę chciała pomóc.

— Na pewno! — jęknąłem, załamując ręce. — Nic, po prostu nic! Jak tak dalej pójdzie, to będę musiał się przefarbować! — Spojrzałem na nią z urazą, jasno dając znać, że nadal pamiętałem, jak mnie przed kilkoma tygodniami męczyła o to, czy moje rude włosy były naturalne. Teraz miała odpowiedź! Na pewno bardziej niż te białe, których nie mogłem się pozbyć!

— Ej, ale nie jest ci w nich źle! — Nie mając już żadnego pomysłu, jak można by na to poradzić, spróbowała mnie pocieszyć. Nie szło jej to zbyt poradnie, ale jednak sprawiła, że uśmiechnąłem się lekko, bardziej doceniwszy te starania niż same słowa.

— Dzięki. — Westchnąłem. Poprawiłem wodze i skupiłem się bardziej na drodze. — Dobra, jeśli wszystko pójdzie dobrze, niedługo zatrzymamy się u babci, może ona coś poradzi — stwierdziłem półgłosem, pokrzepiając się tym odrobinę. Babcia zawsze wiedziała, jak zaradzić na nasze troski, nawet gdy z Mertanielem przychodziliśmy do niej po pomoc w najdziwniejszych możliwych sprawach. Zresztą to właśnie do niej udał się mój brat, gdy został sam z dzieckiem i odkrył, że nie ma bladego pojęcia o ojcostwie. Czym przy takim problemie były zwyczajne włosy?

— A co, produkuje farby? — Darelia spojrzała na mnie wyjątkowo jak na nią niewinnie, a ja z zaskoczenia tym pytaniem aż szarpnąłem wodze Id, gwałtownie hamując.

Klacz posłała mi jedynie oburzone spojrzenie. Byłem niemal pewien, że miała ochotę stanąć dęba i zrzucić mnie z siodła, ale uznała, że nie będzie wyprawiała takich sztuczek na środku drogi.

— Nie! — krzyknąłem przez śmiech, kręcąc głową i głaszcząc delikatnie klacz w ramach przeprosin. Miałem nadzieję, że uda mi się ją jakoś ugłaskać i jednak zrezygnuje z zemsty. Może kilka jabłek załatwi sprawę? Albo torba słodyczy? — Miałem na myśli... Zresztą jestem pewien, że doskonale wiesz, o co mi chodziło — stwierdziłem z udawanym już rozdrażnieniem, a elfka wzruszyła jedynie ramionami.

— To jaki mamy plan, gdy już dotrzemy do miasta? — zmieniła temat, wskazując na widoczne już niedaleko miasteczko. Miałem nadzieję, że zmienili wartę przy bramie, mogłoby się wydawać dziwne, że przybyliśmy drugi raz w ciągu tego samego dnia.

— Normalnie proponowałbym rozdzielenie się, ale przez to właśnie zgubiliśmy resztę — odparłem z cynicznym uśmieszkiem, wyobrażając sobie jednocześnie, jak wszyscy szukamy się wzajemnie po mieścinie. Niezbyt optymistyczna perspektywa. — Poza tym jakoś nie wspominam tego u nas dobrze — dodałem, przypomniawszy sobie, że z jakiegoś powodu poprzednie próby rozdzielenia nie kończyły się z reguły zbyt dobrze.

— Za pierwszym razem prawie zginąłeś i urządziliście sobie z Tarią małe zabijanko, potem porwał nas ten psychopatyczny lord, teraz reszta nam gdzieś poznikała... — zaczęła wyliczać Darelia, jednocześnie podnosząc kolejne smukłe palce, żeby jeszcze bardziej to zaakcentować. — Właśnie, mam nadzieję, że nie trafimy jakimś cudem na tego twojego Sermila, przynajmniej tego starszego. — Skrzywiła się, jakby właśnie zjadła cytrynę. Nic dziwnego, skoro mężczyzna ją uwięził i planował zabić dla czystej rozrywki.

— To nie jego lenno — odpowiedziałem dość lekkim tonem. Z tego, co pamiętałem, i hrabia, i lord rezydujący w tych okolicach nie zwracali zbytnio uwagi na jasnych, a już na pewno nie robili niezapowiedzianych łapanek, żeby ich potem wszystkich wymordować. Zapowiedzianych raczej też nie, przynajmniej nigdy o tym nie słyszałem.

— Nie? — Elfka wydawała się zadowolona z tej informacji, jakby właśnie spadł jej ciężar z serca. Czyżby brała pod uwagę możliwość wyciągania reszty z kolejnego lochu? — A możesz mi w ogóle wyjaśnić, o co chodzi z tą waszą administracją? — dodała, odgarniając zamaszystym ruchem włosy, które przez wiatr pchały jej się na twarz, wpadając do oczu i ust. — Bo zaczynam się chyba gubić, a ten fakt wcale mi się nie podoba.

— To naprawdę proste — odparłem, wzruszając lekko ramionami. Rozluźniłem palce, do tej pory mocno ściskające wodze. — Mamy cztery prowincje, którymi rządzą baronowie. Każda dzieli się na trzy, czasem cztery lenna, a te na kolejne kilka hrabstw. Lenna są pod pieczą lordów, którzy podlegają bezpośrednio baronom. No, a pod okiem lordów są hrabiowie. Poza tym wiadomo, wioski, miasta, wyspy, zawsze jest jakiś naczelnik. Oni wszyscy zaś będą podlegać... cóż, jeśli wszystko pójdzie dobrze, to mi. — Uśmiechnąłem się nieco nerwowo, zeskakując z siodła, by dalej poprowadzić Idlil już pieszo.

— Chcesz tego? — zapytała nagle Darelia z mieszaniną ciekawości i wyjątkowej powagi, również schodząc z konia, żeby ruszyć moim śladem.

— Czego? — Odwróciłem się zdziwiony w jej stronę. Nie zrozumiałem od razu, co miała na myśli. Poprawiłem zawieszoną na ramieniu torbę i wtedy po raz kolejny poczułem jej ciężar. Przez większość czasu nie zwracałem na niego nawet uwagi, nie tylko już przyzwyczaiłem się do jej wagi, ale i skupiałem się na innych sprawach. Na przykład na tym, o czym mówiła do mnie pewna elfka.

— Chcesz odzyskać koronę? — sprecyzowała swoje pytanie Darelia. Miałem zamiar ruszyć już w stronę bramy, ale jej słowa sprawiły, że wręcz wryło mnie w ziemię. Dopiero ono spowodowało, że zastanowiłem się nad tym głębiej. Wcześniej jakoś nie rozmyślałem nad swoimi pragnieniami. Roztrząsałem tę sprawę dobre kilka minut, a elfka nie naciskała, jedynie obserwując mnie w oczekiwaniu na odpowiedź. Jej twarz nie zdradzała przy tym niczego poza lekkim zainteresowaniem.

— To nie chodzi o to, czego ja chcę, tylko co powinienem — odpowiedziałem w końcu, dość powoli, by odpowiednio przekazać, co o tym sądziłem. Nie chodziło już nawet o to, że mógłbym pomieszać jakieś słowa, ale raczej o to, żeby dobrze mnie zrozumiała. Westchnąłem cicho, przez moment jeszcze myśląc nad tym, co by było, gdybym zwyczajnie zrezygnował z odzyskania władzy i został, chociażby najemnikiem albo bardem w jakimś jasnym królestwie. Ciekawa wizja, ale wątpiłem, żebym na dłuższą metę dał radę tak żyć, wychowany na dworach, gdzie wszystko miałem praktycznie na skinienie ręki, nawet jeśli królewski zamek kipiał od intryg, kłamliwej służalczości i sztucznych do bólu uśmiechów.

— Jak to? — Zainteresowała się dziewczyna. Dotknęła dłonią policzka i oparła przedramię o siodło stojącego cierpliwie ogiera.

— Każdy ma jakieś obowiązki i nie można od nich uciec. Porzucę jedne, dostanę inne. Chciałbym, żeby to było przynajmniej coś, o czym mam jakieś pojęcie — stwierdziłem tak, jakbym mówił o czymś oczywistym. Również zmieniłem pozycję na wygodniejszą, bo doszedłem do wniosku, że jeszcze kilka minut tak postoję. — Jeśli aż tak chcesz wiedzieć, to nie, nie chcę być królem — ogłosiłem przyciszonym głosem, a mój ton zrobił się nieco ostrzejszy. — Nie chcę od rana do wieczora siedzieć w papierach, podejmować decyzji, od których zależeć będą losy moich rodaków, udawać, że nie widzę, jak fałszywi są ciemni na zamku. Nie mam ochoty wysłuchiwać pustych pochlebstw i ignorować prób przekupstwa, rozwiązywać problemów i wykonywać sądów. Nie interesuję się na tyle polityką, a istnienie wojen i konflikty między nami a jasnymi sprawiają, że mam ochotę skoczyć z najbliższego mostu. Ale jeśli nie ja, to kto? Moja matka doprowadzi Elion do ruiny, muszę jej w tym przeszkodzić. Nie kocham tego państwa, Darelia, nie jestem nawet prawdziwym patriotą. Nie obchodzi mnie ta ziemia, choć lubię nasze góry i morze. Nie, interesują mnie Dzieci Nocy. Nie szlachta, ona zawsze sobie poradzi. Ci mniejsi, tak naprawdę zdani na naszą łaskę. — Pokręciłem głową i zmieniłem nogę, na której się opierałem. — Kocham tych zwyczajnych poddanych. No i przyznam uczciwie, matka mi weszła na ambicję. Nie lubię, gdy mi się coś zabiera, szczególnie w taki sposób. — Zachichotałem cicho i złapałem ponownie wodze Idlil. — Gdybym miał to, czego chcę... — Przymknąłem oczy, a z moich ust wyszło ciche westchnienie. — Zimy nie byłyby tak długie i ostre, nigdy nie brakowałoby plonów. Dzieci miałyby nieograniczony dostęp do nauki, nie trzeba by było płacić tyle za usługi uzdrowiciela. Gdybym miał to, czego chcę, mielibyśmy wieczny dostatek i pokój, potężną flotę i mniej denerwujących trzpiotek na dworze. No, dodatkowo szczęśliwą rodzinkę, święty spokój, moje rude włosy i słodycze albo makaron na każdy posiłek. Ale nie można mieć wszystkiego, czego się chce, bo wyglądałbym jak ciemny pączek i Rhylis zabiłby mnie za to, że się tak zapuściłem ledwo po tym, jak przestałem być jego giermkiem  — stwierdziłem rozbawiony, chcąc nieco rozluźnić atmosferę po dość poważnym wywodzie.

— Byłeś giermkiem?! — Niemal wykrzyknęła Darelia, wręcz zszokowana tym oświadczeniem. Otworzyła szerzej oczy, wpatrując się we mnie z niedowierzaniem.

W odpowiedzi wzruszyłem ramionami i ruszyłem wolno w stronę miasta. Zbliżał się już wieczór, przydałoby się pospieszyć, jeśli chcieliśmy odnaleźć resztę drużyny, której mimo upływu czasu nie dostrzegliśmy jeszcze na trakcie.

— A co w tym dziwnego? — rzuciłem przez ramię do elfki, która natychmiast pospieszyła za mną.

— Chwila, chwila — powiedziała wyraźnie, poprawiając swoją torbę, którą również nosiła przewieszoną przez ramię. Zarzuciła na głowę kaptur. — Ty jesteś rycerzem?!

— Nie, wywalili mnie po tygodniu — sarknąłem z lekkim rozdrażnieniem, po czym uznałem, że dziewczyna miała całkiem dobry pomysł i również zakryłem włosy materiałem. — Oczywiście, że mnie pasowali na rycerza! — Sam nie wiedziałem, jak do tego doszło, ale nawet takie cuda się zdarzały. Zresztą nie byłem aż taki zły, potrafiłem używać miecza i lancy, nawet jeśli wolałem z nich nie korzystać i skupiałem się bardziej na nauce magii. Przez to też Rhylis potrafił kląć z wyjątkowym zaangażowaniem, gdy musiał wziąć sobie jeszcze jednego giermka, bo do popołudnia zazwyczaj bywałem nieosiągalny.

— No z twoim wyglądem to bym się wszystkiego spodziewała — mruknęła elfka dość złośliwie.

Otworzyłem usta z oburzeniem, ale po chwili zamknąłem je gwałtownie, przegryzając lekko wnętrze górnej wargi, i ograniczyłem się do mordowania towarzyszki wzrokiem, starając się nie zwracać przy tym uwagi na to, że wyjątkowo dobrze tego dnia wyglądała. Ważniejsze było to, że z premedytacją mnie obraziła! Nawet jeśli miała częściowo rację.

Gdy trafiłem na to stanowisko, jak każdy szanujący się zresztą syn arystokraty, zdarzało mi się słyszeć za plecami pogardliwe szepty osób, które twierdziły, że nie dam rady unieść nawet ćwiczebnej, drewnianej broni i zostanę odesłany po tygodniu. Cóż, byłem wtedy co prawda jeszcze drobniejszy i rzeczywiście mieszkańcy pałacu kojarzyli mnie jako to dziecko, które wolało czytać albo pogrywać na skrzypcach, niż uprawiać jakikolwiek sport, ale nie oznaczało to, że takie uwagi bolały mniej. Szczególnie jeden młodziutki rycerz lubił je rzucać, nawet w mojej obecności. Na szczęście już wtedy byłem na tyle zawzięty, by poradzić sobie po prostu mu na złość i zakończyłem jego durne teksty w chwili, w której dość brutalnie zrzuciłem go z siodła podczas mojego pierwszego turnieju. Jaka to była satysfakcja...

— Ale walczyć umiem — stwierdziłem obrażonym tonem. Otrząsnąłem się ze wspomnień i skupiłem wzrok na bliskich już murach miejskich.

— Nie znam Rhylisa, ale mu współczuję takiego giermka — powiedziała Darelia niby do siebie, ale na tyle głośno, żebym ją usłyszał. Zauważywszy jednak, że w żaden sposób nie zareagowałem na jej zaczepki, załamała ręce i niemal podbiegła do mnie, ciągnąc za sobą konia. — Ej no, ja tylko żartowałam! Firmil! — jęknęła, łapiąc mnie za ramię. — No weź! W sumie to nawet masz jakieś mięśnie — dodała mimochodem i szarpnęła mnie lekko za rękę. — Tylko mi nie mów, że jakiemuś kretynowi nie pasowała twoja sylwetka — parsknęła z niedowierzaniem, zwalniając odrobinę, gdy przechodziliśmy przez bramę, tym razem pustą. Nie wiedziałem, czy wartownicy darowali sobie pilnowanie jej i poszli do domów, czy zajęli się grą w stróżówce i dlatego ignorowali przybyłych.

— Dostał lancą i się zamknął — odparłem krótko z obojętnością, po czym ponownie przywiązałem Idlil do koniowiązu i uśmiechnąłem się do niej przepraszająco.

Elfka zachichotała na to obwieszczenie. Zostawiła swojego konia obok mojej klaczy i odwróciła się, by odejść.

— Nie wiedziałam, że jesteś aż taki brutalny!

— Nie jest... Co jest?! — krzyknąłem zaskoczony, gdy Idlil gwałtownie szarpnęła łbem i wyszczerzyła ostre zęby do jednego z koni. Szybko skierowałem wzrok w tamtą stronę i od razu zrozumiałem, o co chodzi. — O, Rillen! — Ucieszyłem się, gdy w stojącym blisko mojej klaczy siwku rozpoznałem rumaka Arwara.

— Ten obok jest Tarii — potwierdziła moje przypuszczenia Darelia. Przeszła się wzdłuż koniowiązu. — Jest i Mglisty Cień — zauważyła, przystanąwszy przy brązowym wałachu.

— Że co, proszę? —  zapytałem, nie ukrywając zdziwienia, gdy podszedłem do niej, aby przyjrzeć się zwierzęciu. Co to w ogóle za imię?

— Koń Mira — odparła elfka. Pokręciła z rozbawieniem głową i wskazała też kucyka Ronula. — Przynajmniej wiemy, że nie zgubili się po drodze — stwierdziła i przeciągnęła się lekko, by rozprostować kości, z typowo elficką gracją.

— Tyle dobrego — zgodziłem się, po czym skierowałem się w stronę rynku. — Chodźmy, znajdźmy ich jak najszybciej — rzuciłem do dziewczyny, a ta zgodziła się w milczeniu. Podałem jej rękę, żeby przypadkiem i ona gdzieś nie zniknęła. Poczułem przez rękawiczkę, jak Darelia zaciska palce na mojej dłoni. Sam trzymałem ją dość delikatnie, jednak na tyle mocno, by nie puścić jej przez przypadek.

Jeśli tłum na placu nie zdążył się już przerzedzić, to czekało nas wymagające zadanie. Tak przynajmniej mi się wydawało do momentu, w którym niemal wpadliśmy u wylotu uliczki na wyjątkowo znajomą postać. Najwyraźniej ten jeden raz los postanowił nam dopisać.

✽✽✽

— Ronul, chodź już! — jęknął zniecierpliwiony Mir. Stał oparty o zbudowaną z ciemnego, niezwykle gładkiego kamienia ścianę ciemnej świątyni i z coraz większym znudzeniem czekał, aż krasnolud skończy trwającą już od ponad godziny rozmowę. W tym czasie zdążył nawet dokończyć zakupy, z trudem powstrzymując się od bliższego zapoznawania się z niektórymi z panien. Niewiele obchodziło go, czy narobiłby problemów, ale wolał na razie nie ryzykować.

Nie na wiele się to zdało, gdy całkowitym przypadkiem wpadł na jakąś Córę Nocy, najwyraźniej sprzedającą kwiaty. Zwierzołak nie był w stanie określić jej wieku ani nawet statusu społecznego, choć raczej nie była szlachcianką, skoro szła z koszami pełnymi kwiecia, ubrana w zwiewne, kolorowe szaty, z delikatnie poruszającymi się na wietrze gęstymi białymi lokami, sięgającymi aż do kolan. Mir potrafił stwierdzić jedynie, że dawno nie widział tak ładnej kobiety, choć jedna już, najpiękniejsza ze wszystkich, czekała gdzie indziej. Duże, praktycznie czarne oczy otaczały długie, szare rzęsy, wąskie usta miały burgundowy odcień, doskonale komponujący się z nieco ciemniejszą niż u większości ciemnych cerą. Troszkę garbaty nos, który na innej twarzy wydawałby się skazą, tylko nadawał jej charakteru, a szare skrzydła dało się zobaczyć nawet z daleka. Tak, zdecydowanie urocza, idealna na jedną noc.

— Łazić nie umie?! — warknęła ku jego zaskoczeniu głębokim głosem, gdy niezwracający większej uwagi na otoczenie, zirytowany zachowaniem Ronula zwierzołak praktycznie się z nią zdarzył. Przykucnęła, by zebrać kilka kwiatów, które wypadły jej z jednego z koszy.

Mir poczuł, jak na jego twarzy pojawia się rumieniec, nie wiedział czy zażenowania, czy złości na to niespodziewanie ostre zachowanie.

— Przepraszam! — powiedział prędko, kucając obok niej, by  pomóc zebrać rozsypane rośliny. Co prawda, sprawne palce kobiety już chwyciły większość z nich, jednak udało mu się podnieść kilka. Podał je ciemnej z przepraszającym uśmiechem, najładniejszym, na jaki było go stać. — Naprawdę nie chciałem na panienkę wpaść — dodał po chwili. Nie zauważył na jej dłoniach obrączki, założył więc, że nie była mężatką. Z zażenowaniem potarł dłonią kark, wściekły na siebie, że spotkał tę Córę Nocy w takich okolicznościach.

— Niech już mu będzie, że nie chciał — mruknęła kobieta, spoglądając na niego dziwnie podejrzliwie, a Mir od razu doszedł do wniosku, że nigdy nie zapomni jej głosu. Nie tylko miała niespotykaną manierę, ale i elioński akcent wydawał się dziwnie delikatny, nie tak ostry i szeleszczący jak u większości jej rodaków. Zdawała się mówić w nieco nieobecny, odległy sposób, może dlatego wymawiane przez nią słowa nie brzmiały niczym pomieszany z dźwiękiem stali szelest liści. Dla zwierzołaka najważniejsze było jednak, że mu mimo wszystko uwierzyła, nawet jeśli wydawała się nie do końca mu ufać. W końcu i tak więcej by się nie spotkali.

Nagle z jednego z koszy wystawił łeb duży, czarny kocur. Młodzieńcowi od razu skojarzył się ze stereotypowymi chowańcami czarownic, może to przez dziwnie świadome, ponure spojrzenie zielonych oczu. Nie był jednak na pewno zmiennokształtnym, Mir od razu by to wyczuł.

— Niechże włazi do środka! — syknęła niecierpliwie kobieta, niemal wpychając zwierzę z powrotem między kwiaty. Z tych zaś zaczęło dochodzić dziwne, wyraźnie niezadowolone pomrukiwanie, niepokojąco przypominające ludzkie marudzenie. — Będzie tak stał, jak słup? — rzuciła jeszcze w stronę Mira, poprawiając kosze, żeby wygodniej trzymało się jej uplecione z wikliny pojemniki.

Zwierzołak speszył się i zmierzwił brązową czuprynę, ale zanim zdążył odpowiedzieć, Córa Nocy zniknęła w tłumie, jakby rozpłynęła się w powietrzu.

Mir pokręcił z niedowierzaniem głową i ruszył w stronę świątyni, pod którą zostawił Ronula, zastanawiając się jednocześnie, dlaczego w obecności nieznajomej wręcz nie potrafił się odezwać, żeby nie wyszło mu to głupio albo przynajmniej niezręcznie. Gdzie się podział jego słynny urok osobisty i wyrabiana przez lata umiejętność rozmowy z płcią przeciwną? Nie podobało mu się, że ta kobieta tak szybko zbiła go z tropu i potraktowała jak pierwszego lepszego mieszczanina.

To na pewno ten jej kot mnie zaczarował, pomyślał z irytacją, uznawszy, że to jedyne sensowne wyjaśnienie.

Od tamtego czasu nie ruszył się nawet o krok spod ściany świątyni i jedynie z coraz większą niecierpliwością obserwował Ronula, żywo dyskutującego z grupką kapłanek.

— Ronul, Darelia nas zabije, jeśli zaraz stąd nie wyjedziemy! — spróbował jeszcze raz, ale krasnolud jedynie machnął w jego stronę lekceważąco ręką, nie przerywając rozmowy. Wraz z towarzyszkami siedzieli w grupce na schodach budynku i najwyraźniej nie zamierzali zbyt szybko kończyć debaty nad sprawami boskimi.

Mira zaś zdecydowanie nie interesowało to, ile pomniejszych bóstw jest i czy powinno im się oddawać hołd. Ani tym bardziej to, czy właściwe jest czczenie tak samo Olfartich i Jalii. Nigdy nie był wyjątkowo praktykującym wiernym. Nie, wielbić mógłby tylko swoją jedyną, gdyby ta się do niego w końcu odezwała. Jej piękną, miękką skórę, ciemne oczy, zamglone z przyjemności, szkarłatne usta, rozchylone lekko, gdy łapała drżący oddech...

— Ronul, Arwar kazał nam tylko zrobić zakupy! — jęknął po raz ostatni, chcąc przemówić do poczucia obowiązku przyjaciela, skoro nic innego nie działało.

— Jest jeszcze wcześnie — usłyszał tylko w odpowiedzi, zanim Ronul wrócił do dyskusji z równie chętnymi do wymiany poglądów Córami Nocy. Niektóre z nich aż pochyliły się w stronę krasnoluda, by lepiej go słyszeć, a na ich twarzach widniało szczere zaciekawienie.

Zwierzołak opuścił załamany ręce i spojrzał w stronę nieba. Zbliżał się wieczór i zdecydowanie powinni już wracać. Odepchnął się od ściany i przeszedł obok ignorującej już go gromadki, by zejść na plac. Postanowił kupić sobie coś do jedzenia i sprawdzić, czy konie pozostałych są może jeszcze przy koniowiązie. Jeśli tak, to dobrze, ale jeśli zostali jedyni... Mir naprawdę nie chciał sobie wyobrazić, co się stanie, gdy dotrą na miejsce spotkania.

Ruszył szybkim krokiem przez rynek, wciąż pełen robiących zakupy osób i nawołujących do kupna towarów handlarzy. Gdzieś w rogu dostrzegł gromadkę dzieci zgromadzonych przy siedzącym na dużej drewnianej skrzyni bajarzu, który, nieco przygarbiony już od ciężaru przeżytych lat i poznanych opowieści, opowiadał jakąś historię, gestykulując jednak z zapałem i siłą młodzika dopiero wkraczającego w dorosłość.

Zwierzołak schował ręce do kieszeni zakupionej kurtki, którą założył na miejsce noszonej zazwyczaj peleryny, o wiele mniej wygodnej i często zawadzającej o pobliskie przedmioty. Poza nią kupił jeszcze futro, świadomy, że ten ubiór niestety nie nada się w góry. Zaczął cicho gwizdać, by poprawić sobie nieco humor. Przyspieszył jeszcze odrobinę, gdy doszedł do wylotu uliczki. Nagle prawie wpadł na dwie postacie, wyraźnie czegoś szukające. Już miał je ominąć, gdy usłyszał znajomy głos.

— Mir! — Białowłosy młodzieniec złapał zdezorientowanego zwierzołaka za bark, nie pozwalając mu odejść. Ten spojrzał na nich zaskoczony, ale szybko zrozumiał, z kim miał do czynienia, gdy odezwała się druga z postaci.

— Laene, gdzie cię nosi?! — Drgnął, usłyszawszy swoje nazwisko wypowiedziane doskonale znanym, zirytowanym głosem.

— To wy?! — wydusił jedynie, przyglądając się z niedowierzaniem Synowi Nocy, w którym w końcu rozpoznał Firmila. Mimo niezmienionych rysów twarzy kolor włosów i nieco ciemniejsze oczy sprawiły, że w pierwszym momencie Mir nie poznał chłopaka i gdyby ten go nie złapał, przeszedłby obok obojętnie.

— Nie, krasnoludzcy górnicy — parsknęła sarkastycznie w odpowiedzi Darelia. Odrzuciła kaptur na plecy, jakby dopiero przypomniawszy sobie, że w ogóle go ma.

— Taa, to zdecydowanie wy — mruknął Mir. Przewrócił oczami, po czym nagle uśmiechnął się szeroko i złapał elfkę oraz ciemnego za ręce. — Dzięki bogini, że was widzę, chodźcie! — Zaczął ich wręcz ciągnąć w stronę świątyni, samemu praktycznie tam biegnąc.

— Co ty odwalasz?! — wydusił zaskoczony tym nagłym entuzjazmem Firmil, który niemal przewrócił się o bruk.

— Na głowę upadłeś?! — poparła go Darelia, równie rozdrażniona, co jej towarzysz. Z trudem omijała kręcących się po rynku ciemnych, jednocześnie starając się nadążyć za zwierzołakiem, żeby ten przypadkiem nie zaczął jej wlec za sobą.

— Musicie mi pomóc, bo od dwóch godzin nie mogę Ronula od tych kapłanek odciągnąć! — wyjaśnił w biegu młodzieniec, nawet się nie odwracając.

— Co?! — krzyknęli zgodnie ciemny i elfka. Spojrzeli po sobie i zaczęli bez słów, za to za pomocą wyjątkowo bogatej mimiki wyrażać swoje zdanie na temat Mira i tego, że właśnie ciągnął ich przez cały rynek.

— No siedzi z tymi kapłankami i gadają o religii ciągle — odparł zwierzołak. Zwolnił nieco i w końcu puścił resztę, tylko po to, by wskazać im wciąż siedzącą na schodach grupę. Wśród niej bez problemu dało się dostrzec krasnoluda, który właśnie z zaangażowaniem pokazywał kobietom coś na schodach.

— Idę go udusić — poinformowała pozostałych Darelia, po czym, nie czekając na odpowiedź, ruszyła w stronę dyskutującej gromadki.

Firmil i Mir wymienili znaczące spojrzenia i bez zastanowienia pognali za nią.

— Dari, czekaj! — Mag dotarł do niej pierwszy. Położył elfce dłoń na ramieniu i potrząsnął głową. — Wystarczy, że na niego nawrzeszczysz — ogłosił lekko i ruszył powoli dalej. — Po prostu zgrom go wzrokiem. — Zaskoczył tym samym Mira, który spodziewał się raczej, że Firmil będzie chciał powstrzymać dziewczynę przed jakimkolwiek nieprzyjemnym potraktowaniem krasnoluda.

— No dobrze. — Ku jeszcze większemu zaskoczeniu zwierzołaka Darelia zgodziła się na propozycję Syna Nocy. Podeszła do Ronula i odchrząknęła, żeby zwrócić na siebie uwagę.

Najwyraźniej czarownik i elfka zaczęli się wyjątkowo dogadywać.

Krasnolud uniósł głowę, a na jego twarzy odmalowało się zdziwienie. Zmarszczył brwi, po czym skierował wzrok na stojących za nią młodzieńców.

— Coś nie tak? — zapytał i otrzepał tunikę. Przechylił odrobinę głowę, a kilka brązowych loków opadło mu na twarz.

— Bardzo nie tak — stwierdziła chłodno elfka. Oparła dłonie na biodrach, a jej spiczaste uszy wręcz drżały ze złości. — Jest już wieczór. — Uniosła dłoń i wskazała palcem w górę. Słońce rzeczywiście zmierzało ku zachodowi. Chmury, wcześniej białe, zmieniły barwę na granatową i różową, niebo również przybrało nowe kolory, od złota po fiolety, szczególnie w okolicy wiszącej nisko pomarańczowawej kuli światła. — Powinniśmy już od kilku godzin być w drodze! — krzyknęła, machając energicznie rękoma.

— Mieliście zrobić tylko zakupy. Tylko — dodał Firmil takim tonem, jakby mówił do małego dziecka. — A nie my musimy się po was wracać! — Podniósł głos. Widać było po nim, że również jest zirytowany. Zwrócił się po eliońsku do kapłanek. Gdy jedna z nich odpowiedziała, skinął im lekko głową i gestem nakazał Ronulowi wstać. — No, idziemy — rzucił jeszcze do krasnoluda.

Ten westchnął z niechęcią i wstał. Złapał torbę ze swoimi rzeczami, po czym podszedł do towarzyszy.

— W sumie rzeczywiście jest trochę późno — przyznał po chwili zamyślenia, gdy ruszyli z powrotem przez rynek. Poprawił zwisającą z ramion pelerynę.

Firmil wypuścił z sykiem powietrze, co było z jego strony wystarczającą odpowiedzią. Z ust Darelii wydobył się odgłos irytacji, jednak również nic nie powiedziała, jedynie zaczęła spoglądać po placu w poszukiwaniu pozostałych. Tylko Mir pokiwał w milczeniu głową.

— Odwiedzisz je przy kolejnym święcie — odezwał się mag po chwili ciszy. — Nie widzieliście czasem Arwara i Tarii? — Również rozglądał się za rzeczoną parą, momentami niemal stając na palcach, żeby mieć lepszą widoczność. Co prawda, tłumu już praktycznie nie było, jednak odnalezienie dwójki jasnych wcale nie należało do prostych zadań.

— Niestety — odparł zwierzołak, dołączając do poszukiwań. — Może już odjechali? — rzucił, ale Firmil i Darelia zgodnie zaprzeczyli.

— Byliśmy już na miejscu zbiórki i ich nie widzieliśmy. Zresztą to dlatego nadal tu jesteśmy — wyjaśnił chłopak. Spacerował powoli wśród nielicznych straganów i uważnie obserwował otoczenie w poszukiwaniu rycerza i najady. — Wróciliśmy na miejsce zbiórki, ale gdy przez dłuższy czas nikt się nie pojawiał, postanowiliśmy was poszukać. Gdy tu dotarliśmy, ich konie jeszcze stały obok waszych. — Szybko odsunął się, żeby uniknąć przypadkowego zderzenia z biegnącym przez rynek burym kundlem.

— Co się tam dzieje? — odezwała się nagle Darelia, pociągając ciemnego za rękaw koszuli. Wskazywała dłonią na mały tłum Dzieci Nocy przy jednym z nielicznych drzew na placu. Wszyscy mieli uniesione głowy, jakby obserwowali coś w koronie rośliny.

— Sprawdźmy — zaproponował szybko Mir, również z zaciekawieniem patrząc w tamtą stronę. Przystanął na moment, ale zaraz ruszył ku grupie.

Pozostali ruszyli za nim. Z bliska dało się już wyraźnie dostrzec, że zebrani rzeczywiście z zapartym tchem obserwowali coś wśród gałęzi. A raczej kogoś.

— Ja nawet nie chcę wiedzieć, jak on się tam znalazł — powiedziała z rezygnacją Darelia, po czym westchnęła ciężko, opuszczając ramiona.

— Pies czy Arwar? — zapytał Firmil, z zainteresowaniem obserwujący scenę przed nimi. Otóż Irwańczyk, jako przykładny przedstawiciel jasnego rycerstwa, obrońca uciśnionych i potrzebujących, bojownik o dobroć i sprawiedliwość na całym świecie postanowił wykazać się wszelkimi możliwymi cnotami i wyratować z opresji siedzącego na jednej z gałęzi, wyraźnie przerażonego tym faktem psa pasterskiego. Zwierzę patrzyło na zebranych dużymi, ciemnymi oczami z mieszaniną smutku i strachu tak rozczulającą, że co wrażliwszym osobom poleciały łzy z oczu. Cały czas wyło cicho, a powczepiane w gęste, trójbarwne futro gałązki i liście tylko dopełniały nędznego obrazu.

Za to Arwar z wyjątkowym zacięciem piął się po konarach drzewa w jego stronę, najwyraźniej mając zamiar w jakiś sposób sprowadzić psa na ziemię. Ciemni wpatrywali się w to jednoczesnym niepokojem i fascynacją.

— Się rycerz bez wad znalazł — mruknęła sceptycznie elfka, jednocześnie rozglądając się za Tarią. Było niemal pewne, że najada stała gdzieś w tłumie i również przyglądała się całemu zajściu.

— Grzmotnie o ziemię, czy nie? — Mir potarł nos, wygłaszając swoje myśli na głos. Zdawał się nie przejmować zdrowiem psa ani rycerza, ale jednak gdzieś w głębi bał się o to, że książę spadnie i wyląduje na bruku. To zaś nie skończyłoby się zbyt dobrze, był na razie zbyt potrzebny.

— Mam nadzieję, że nie — wyszeptał Ronul, wyrażając tym samym zdanie większości zebranych.

Firmil za to zamknął oczy i oparł dłoń na czole, kręcąc głową z mieszaniną załamania i niedowierzania. Cały czas mruczał pod nosem coś po eliońsku, a reszta drużyny prędko domyśliła się, że raczej nie były to pochlebstwa dla odwagi jego kuzyna.

Tymczasem Darelia w końcu dojrzała w tłumie Tarię i szybko do niej podeszła.

—  Co tu się odwala? — rzuciła półgłosem na powitanie i stanęła obok przyjaciółki.

Ta posłała jej krótkie spojrzenie, po czym wróciła do obserwowania Arwara, który znalazł się już praktycznie obok przerażonego, leżącego praktycznie bez ruchu psa.

— Ktoś biedaczka za pomocą magii posłał na drzewo — wyjaśniła, a ton jej głosu jasno wskazywał, że wyjątkowo współczuje biednemu zwierzęciu tej przygody.

— I nikt nie pomyślał, żeby go zdjąć tą samą metodą? — Zdziwiła się elfka, nadal nastawiona raczej nieprzychylnie do pomysłu rycerza, żeby bawić się w zbawcę psów.

— Ten nicpoń uciekł, a do tego trzeba mieć niby jakiś specjalny dar. — Najada wzruszyła lekko ramionami, nawet na moment nie odrywając wzroku od młodzieńca. Knykcie jej palców, z całej siły ściskających lniane torby z zakupami, całkowicie pobielały, zdradzając zdenerwowanie, widoczne też doskonale na zarumienionym od emocji licu.

Irwańczyk chyba również nie miał planu, jak ściągnąć zwierzę z drzewa, usiadł bowiem obok zestresowanego psa i zaczął go głaskać z wyrazem głębokiego zamyślenia na twarzy. Zmarszczył brwi, rozglądając się po zebranych, zaraz jednak pojaśniał.

— Fir, Mir, możecie podejść pod tę gałąź? — zawołał, zauważywszy niezbyt zadowolonych przyjaciół.

Ci spojrzeli na siebie i zgodnie jęknęli, ale zrobili, o co prosił książę, odprowadzani przez ciekawskie spojrzenia tłumu.

— Podam wam Gryzaka, dobrze? — rzucił Arwar, wyraźnie mając na myśli psa, którego wycie zamieniło się w przerażone piski.

— Taa — mruknął Mir, a Syn Nocy jedynie wzruszył lekko ramionami, jakby było mu to całkowicie obojętne.

Rycerz ucieszył się, gdy nie zauważył z ich strony żadnych protestów. Wygodnie oparł się o inne gałęzie i mocno objął nogami konar, na którym siedział. Ostrożnie, wolno chwycił psa i, gdy upewnił się, że trzyma zwierzę w odpowiedni sposób, powoli opuścił je w dół. Mimo że duży i pokryty gęstą sierścią, Gryzak nie należał do najcięższych osobników swego gatunku, więc zwierzołak i ciemny bez problemów dali radę postawić go na ziemi. Ledwo czworonóg dotknął gruntu, a od razu, nadal wyraźnie struchlały, podbiegł do właścicieli, by schować się między nimi.

Arwar za to przy akompaniamencie oklasków oraz zachwyconych szeptów zszedł z drzewa i ze skromnym uśmiechem przyjął podziękowania opiekunów psa, wciąż roztrzęsionych całą sytuacją.

— A o tym, że nas też ręce bolą, to już nikt nie pomyśli — poskarżył się półgłosem Firmil, obserwujący całe zdarzenie.

— No bo po co, przecież my to tylko durni pachołkowie — poparł go średnio zadowolony Mir. — Co z tego, że bez nas ten pies nadal by tam siedział. — Skrzywił się z czymś dziwnie podobnym do zazdrości i skrzyżował ręce na klatce piersiowej.

Ronul i dziewczęta szybko do nich dołączyli, najwyraźniej uznawszy, że nie ma co stać w tłumie Dzieci Nocy, wciąż gratulujących Arwarowi, jakby uratował co najmniej pół miasteczka, a nie jedno zwierzę.

— No już, my was doceniamy, wy zignorowani przez wszystkich bohaterowie wszelkich zwierząt — ogłosiła ze śmiechem Darelia, mierzwiąc przy tym jakby mimochodem loki Firmila.

Chłopak parsknął, odsuwając się pół kroku, obserwowany uważnie przez rozbawioną tym wszystkim resztę drużyny.

— A gdzie moja nagroda za to poświęcenie? — jęknął, kładąc dłoń na sercu w teatralnym geście.

— Co, mam cię za to wycałować? — parsknęła elfka, wywołując tym chichoty wśród pozostałych.

— Jak nie masz tarty do jedzenia, to czemu nie — zażartował Firmil i oparł dłoń o biodro, również śmiejąc się cicho.

— Idiota — skwitowała dziewczyna, ale ku ogólnemu zdziwieniu rzeczywiście cmoknęła ciemnego w policzek. Najbardziej zaskoczony był sam nagrodzony, który otworzył szeroko oczy, odwracając się gwałtownie w stronę Darelii. Machinalnie uniósł dłoń do twarzy, dotykając jej czubkami palców. Tym samym wywołał na twarzy elfki lekki rumieniec, jakby dopiero wtedy dotarło do niej, co zrobiła.

— Przynajmniej moja żona mnie docenia — szepnął tak, żeby tylko ona usłyszała.

Dari zachichotała i uderzyła go lekko w żebra, bardziej z przyzwyczajenia niż z prawdziwej potrzeby, wciąż uśmiechając się szeroko do chłopaka.

Firmil roześmiał się jeszcze głośniej, masując dramatycznymi ruchami bok, chociaż wydawało się, że również robi to raczej dla żartu, a nie dlatego, że ruch dziewczyny rzeczywiście go zabolał.

Arwar, który wybrał właśnie ten moment, by do nich podejść, posłał jedynie wszystkim zdezorientowane spojrzenie, ale uznał najwyraźniej, że chyba nie chce wiedzieć, jaki był powód tej ogólnej wesołości. Podrapał się po karku w oczekiwaniu, aż jego towarzysze się uspokoją.

— Co, idziemy? I tak jesteśmy tu już zdecydowanie za długo  — rzucił jedynie, a reszta z pewnym ociąganiem zgodziła się na jego propozycję.

— Pewnie — powiedział cicho Mir, po czym nagle wciągnął gwałtownie powietrze. — Och — wydusił tak cicho, że praktycznie nikt nie zwrócił na to uwagi. Wpatrywał się w punkt na jednym z krańców rynku, a jego serce zabiło mocniej, niemal wyskakując z piersi. Pobladł nieco. Coś zdecydowanie było nie tak.

Firmil, który miał już go minąć, spojrzał w tę samą stronę, zaciekawiony, co też zwróciło uwagę zwierzołaka.

Znajoma już kobieta pomachała magowi energicznie, jedną ręką wciąż trzymając pełen barwnego kwiecia kosz, z którego wystawał pokryty czarnym futrem łeb sporego kota. Zwiewne, delikatne szaty poruszały się w rytm wiatru i jej najdrobniejszych ruchów. Zobaczywszy, że młodzieńcy niemal instynktownie powtarzają pozdrowienie, odwróciła się i zniknęła w cieniu uliczki.

— Znasz ją? — szepnął Mir głosem pełnym emocji, nie kryjąc nawet dziwnego grymasu, który wymalował się na jego twarzy.

— Można tak powiedzieć — przyznał ciemny i ruszył za resztą drużyny, by nie zostać w tyle. — Jak skończymy z tym wszystkim, to może was nawet poznam — dodał od niechcenia, gdy zwierzołak go dogonił.

Ten pokiwał prędko głową. To mogłaby być ciekawa zabawa, pomyślał. Co prawda, coś go niepokoiło w niezwykłej Córce Nocy ale jeszcze nigdy żadna kobieta go tak nie potraktowała, a on łatwo się nie poddawał.

  Podszedł do swojego konia i odwiązał go od koniowiązu, po czym wraz z pozostałymi ruszył w stronę bramy.

— ... Nie trafilibyśmy na tego psa, ale mieliśmy pewne opóźnienie — doszedł go głos Arwara, tłumaczącego właśnie przyjaciołom, dlaczego z Tarią tak długo kręcili się po rynku. Rycerz skinął głową strażnikowi przy bramie, po czym usadowił się w siodle Rillena. Poczekał, aż reszta również znajdzie się na grzbietach swoich wierzchowców, po czym wraz z Firmilem ruszyli przodem, rycerz jako dowódca, a mag w roli przewodnika. — Przyjechaliśmy okrężną drogą — wyjaśnił ku zaskoczeniu Ronula, który zdawał się nie spodziewać takiego ogłoszenia.

— Pomylił drogę — sprostowała szybko z trudem powstrzymująca chichot Taria, a książę natychmiast spąsowiał.

— Odrobinę — przyznał jednak ku rozbawieniu ogółu, z zawstydzonym uśmiechem wzruszając ramionami. — Ale dotarliśmy.

— To teraz jeszcze dotrzyjmy, chociaż do tego wybranego miejsca spotkania — ogłosił wyraźnie Firmil, zwracając tym samym na siebie uwagę drużyny. — Musimy gdzieś przenocować, a to niezłe miejsce. Zaraz zrobi się ciemno, nie znajdziemy lepszego przed całkowitym zmrokiem. — Spojrzał na resztę w oczekiwaniu na ich zdanie.

— Masz rację — przyznał w końcu Arwar, po czym przyspieszył do kłusa. Reszta podążyła jego śladem, by po kilku minutach wśród słabego światła znikającego za horyzontem słońca gnać pełnym dołów, piaszczystym traktem ku znanemu wzgórzu, od którego dzieliło ich jeszcze jakieś pół godziny drogi.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro