Rozdział 37. Taniec wśród krwi

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

— No dobrze, panowie, zbieramy manatki i zwijamy się stąd. — Przywódca bandy klasnął w dłonie. — Bądźcie mili dla naszego kolegi! — Błysnął krzywymi zębami w złośliwym uśmieszku, a reszta grupy zaśmiała się kpiąco, spoglądając na Arwara.

— Pierdol się — wycedził zjadliwie książę przez zęby, wkładając w te dwa słowa całą swoją nienawiść. Chociaż wiedział już, że to nic nie da, i tak spróbował poluzować liny obejmujące jego nadgarstki. Niestety, jak szybko się przekonał, bandyci zdecydowanie znali się na swoim fachu i potrafili wykonać zbyt dobrą robotę przy więzach. Najwyraźniej byli w tym wprawieni, a to ani trochę nie podobało się chłopakowi.

Odetchnął głęboko, próbując coś wymyślić. Raczej nie dałby rady się uwolnić, więc pozostawało mieć nadzieję, że reszta drużyny pojawi się i wyciągnie go z kłopotów. Niezbyt podobała mu się myśl, że musi polegać całkowicie na nich, niezdolny do zrobienia czegokolwiek samodzielnie. Czuł się przez to słaby, nawet jeśli wiedział, że nie powinien, bo w rzeczywistości nie miał najmniejszych szans na wygraną.

Zazgrzytał ze złością zębami i rozejrzał się ponuro po obozowisku, po którym kręcili się bandyci. Zdążył zorientować się, że prawdopodobnie miał do czynienia z grupą łowców, którzy specjalizowali się w łapaniu i nielegalnym handlem magicznymi składnikami. I może nie byłoby nic nadzwyczajnie złego – oczywiście poza samą nielegalnością – w ich zajęciu, gdyby nie metody, które stosowali do zdobycia tego, co potem sprzedawali za niebotyczną kwotę. Bestialsko zabite zwierzęta, których gatunku czasem nawet nie dało się już zidentyfikować, pozbawione ostatniej kropli krwi zwłoki młodych kobiet, potwornie oszpecone istoty, w których z trudem dało się rozpoznać elfy lub nimfy... Arwar nigdy nie widział ich na własne oczy, ale słyszał wystarczająco mrożących krew w żyłach relacji, by zrozumieć, jak niebezpieczni są tacy łowcy i dlaczego władza tak usilnie ich tępi.

Prawda była też taka, że żaden z szanujących się magów, których zresztą w Irwanii było jak na lekarstwo, nie korzystał z nich jako źródła składników. Większość miała swoich sprawdzonych, legalnych dostawców. Inni woleli zbierać potrzebne przedmioty samodzielnie, aby mieć pewność co do ich pochodzenia. Z łowców korzystali tylko ci, którzy parali się mrocznymi sztukami, oficjalnie zakazanymi i zdecydowanie potępionymi przez resztę społeczeństwa. Dlatego tak zaciekle z tym wszystkim walczono. Niestety, jak widać, nieskutecznie.

Arwar zacisnął zęby na wardze i, skorzystawszy z tego, że nikt nie zwraca na niego uwagi, zaczął poruszać związanymi rękoma w taki sposób, by dostać się do ukrytego pod szerokim paskiem małego, cienkiego sztyletu, bardziej przypominającego nóż do obierania warzyw niż rzeczywistą broń. Wymagało to z jego strony imponującego wyginania się, ale w końcu dał radę wykręcić nadgarstki na tyle, by nie tylko chwycić broń, ale i ją wyciągnąć. Gdy to zrobił, kwestią sekund było przecięcie więzów. Jednak młodzieniec nie uczynił tego, a jedynie obserwował grzebiących w sakwach drużyny bandytów, czekając na odpowiednią okazję. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że gdyby teraz się uwolnił, zaraz padłby martwy, ponieważ jego miecz został skonfiskowany i wisiał teraz kilka kroków dalej, przy siodle jednego z koni łowców. Poza tym czternaście osób to zdecydowanie za dużo. Pozostawała tylko ucieczka, chwilowo zdecydowanie zbyt ryzykowna. Nie, lepiej poczekać na lepszy moment.

Nagle rozległ się trzask gałęzi. Książę drgnął, a opryszkowie natychmiast zrobili się czujniejsi.

— Jorn, Lein, sprawdźcie, co to — rzucił ostro ich przywódca, a dwóch zupełnie obojętnych Arwarowi mężczyzn, trzymając dłoń w pogotowiu, weszło między drzewa.

Co prawda, to mogło być po prostu zwierzę, w końcu przebywali w lesie. Jednak młodzieniec nie mógł nic poradzić na lekkie muśnięcie nadziei, że to jakiś człowiek. Niekoniecznie ktoś z drużyny, bo mimo że rycerz naprawdę chciał, aby mu pomogli, to wiedział, jak niebezpieczni byliby dla nich łowcy. Zwierzołak, krasnolud, najada, elfka i Syn Nocy w jednym miejscu? Dla takich zwyrodnialców wręcz spełnienie marzeń. Nawet jeżeli Arwar pragnął, żeby po niego przyszli, przyszli, to bał się, że stanie im się krzywda.

Wziął kolejny głęboki oddech, zacisnął nieco mocniej dłoń na rękojeści niewidocznego dla innych sztyletu i zaczął liczyć w myślach.

Jeden, dwa, trzy, cztery...

Nic się nie stało. Kroki pochłoniętych przez las łowców robiły się coraz słabsze, aż w końcu całkowicie ucichły, gdy odeszli zbyt daleko, by dało się ich usłyszeć.

Sto sześćdziesiąt, sto sześćdziesiąt jeden...

Nadal nic, zupełna cisza przerywana jedynie cichym parskaniem skubiących trawę koni. W powietrzu dało się wyczuć nerwowe oczekiwanie.

Minęły trzy minuty, potem cztery, pięć... Mężczyźni nadal nie wracali.

— Harl, sprawdź, co z nimi! — warknął herszt bandy, najwyraźniej straciwszy cierpliwość.

Wysoki, czarnowłosy mężczyzna przewrócił oczyma z irytacją i, klnąc pod nosem, ruszył w stronę drzew. Od niechcenia poprawił zwisający z ramienia topór.

Nagle coś srebrnego błysnęło w powietrzu, a Harl zatoczył się i podniósł odrobinę ręce, jakby chciał coś chwycić. Nie zdążył. Runął do tyłu i drgnął kilka razy, po czym całkowicie znieruchomiał.

W całym obozowisku zrobił się harmider. Ludzie prędko chwytali broń, rozglądając się czujnie w oczekiwaniu na atak. Arwar wyciągnął szyję, aby lepiej dojrzeć, co ich tak poruszyło.

Łowca leżał na plecach, a z oczodołu wystawała mu rękojeść wbitego pod skosem noża. Rękojeść, którą Arwar doskonale znał, ponieważ widział ją wystającą z drzewa przed kilkoma dniami.

Dzięki bogini, co za cudowny dzień! Sztylety spadają z nieba!, pomyślał z pewną kpiną. Po jego prawej stronie rozległ się zaskoczony krzyk. Zaraz umilkł, zamieniwszy się w rzężenie, a jeden z mężczyzn uderzył o ziemię z twardym łoskotem, trzymając się za gardło, z którego sterczała strzała.

Rycerz nawet się nie wahał. To była jego okazja. Łowcy, zajęci nagłym atakiem, nie zwracali na niego najmniejszej uwagi. Przecięcie więzów zajęło młodzieńcowi kilka sekund, w których trakcie kolejny nóż zatopił się w czyimś ciele, nadleciawszy z zupełnie innej strony niż poprzedni.

Chłopak wykorzystał zamieszanie i dopadł miecza. Uniósł broń, obracając się, tak, by stać całkowicie przodem do polany. W rękach czuł dobry, znajomy ciężar stali. Uśmiechnął się ponuro i rzucił do walki, biorąc za cel najbliższego łowcę.

Ten nie spodziewał się ataku, ale mimo to zdołał odbić pierwsze uderzenie. Zatoczył się do tyłu, parując ciosy rycerza. Szczęk stali odbijał się echem po całej polanie, a Arwar ledwo zarejestrował za sobą czyjś krzyk, gdy jeden z bandytów wypuścił miecz z rąk, chwytając się za przeszyte strzałą ramię. Jednak książę nie poświęcił mu większej uwagi, skupiony na walce przed sobą. Zresztą nie musiał, bo krzyk ucichł, ucięty wbitym w gardło ostrzem sztyletu.

— I dobrze, wkurwiał mnie tym wrzaskiem — skwitował to znajomy alt po lewej stronie młodzieńca.

Darelia z typową dla elfa gracją uskoczyła przed jednym atakiem i odbiła mieczem kolejny, po czym uderzyła z góry. Kopnęła przeciwnika i, wykorzystując jego zachwianie, cięła na skos, nim ten zdołał się obronić.

Arwar prychnął i zablokował atak. Ciął, po czym od razu przeszedł do obrony. Dobry, znany rytm, w którym czuł się jak ryba w wodzie. Obrócił miecz, uderzając pod skosem od dołu. Odskoczył do tyłu i natychmiast przekręcił broń, uderzając w bok. Prędko wyrwał ostrze z ciała, krzywiąc się na nieco zgrzytający odgłos, gdy te wysunęło się spomiędzy materiału, pokryte kapiącą z niego czerwienią. Krople krwi rozprysnęły się po trawie.

Książę pochylił się, w samą porę, by nie stracić głowy. Kątem oka zauważył, jak na skaju polany Mir ze wściekłą miną wymienia serię uderzeń i cięć z innym bandytą. Od tyłu osłaniał go Ronul, ze skupieniem machający toporem, a Darelia najwyraźniej zdecydowała się włączyć do walki u ich boku. Obok nich leżały już dwa trupy.

Zablokował kolejny cios i pchnął z boku. Zaklął w myślach, gdy przeciwnik sparował ruch i cofnął się, broniąc przed kolejnym. Wypuścił z sykiem powietrze, znowu uderzając i natychmiast uchylając się przed cięciem, które przejechało po jego nadgarstku, przecinając go lekko. Prawie tego nie odczuł, zbyt pochłonięty walką. Wykonał następne uderzenie, raniąc łowcę w bok. Ten skrzywił się z bólu i zachwiał, ale jego pchnięcie prawie dosięgło celu; rycerz w ostatnim momencie zdołał je zablokować i wykonać kontratak. Z nieprzyjemnym odgłosem wyciągnął miecz z brzucha bandyty i wziął głęboki oddech.

Zaraz za nim rozległ się ni to przerażony, ni to zaskoczony krzyk, któremu towarzyszył miękki odgłos uderzenia.

Arwar obrócił się i nie zdołał powstrzymać zdziwienia. Zdołał już, co prawda, domyślić się, że Firmil do tej pory przemieszczał się po drzewach, prawdopodobnie razem z Tarią, której rycerz nigdzie nie dostrzegł. Jednak w tym momencie mag wylądował na barkach herszta bandy. Ten rzucał się niczym złapane w pułapkę zwierzę, chcąc zrzucić chłopaka. Jednak Fir z całej siły zacisnął nogę wokół mężczyzny, drugą wykonując trudny do zrozumienia ruch, który wytrącił łowcy broń z ręki. Warknął, jedną ręką chwycił przeciwnika za włosy i gwałtownie szarpnął, odsłaniając szyję. W drugiej dłoni już lśnił nóż.

Zanim martwy dowódca zdołał uderzyć o ziemię, Firmil w niemal nieludzki sposób zeskoczył z niego, w trakcie lądowania dobywając miecza.

Nastała nagła cisza.

— To już? — zapytał niepewnie Mir, Pytanie w każdej innej chwili wydawałoby się głupie, ale w tym momencie jasno wyrażało myśli wszystkich zebranych. Drużyna rozejrzała się po polanie, nadal z bronią w pogotowiu i w postawach bojowych, oczekując na atak. Ten jednak nie nadszedł. Polanę pokrywały ciała, zdeptaną trawę pokrywała krew. Przywiązane do drzew konie dyszały ze strachem; wyjątkiem były ciemne wierzchowce i wyszkolony do spokoju w takich sytuacjach Rillen.

Wtem uwagę wszystkich przyciągnął szelest i ostre parsknięcie. Grupa jak jeden mąż skierowała głowy w stronę dźwięku.

Idlil stuliła uszy i odsłoniła zęby, wściekle wpatrując się w dość młodego, na oko może trzydziestoletniego mężczyznę. Szczuplejszy i niższy od pozostałych łowców, wyglądał, jakby planował jak najszybciej zmyć się z polany. Nic dziwnego, w końcu wszyscy jego towarzysze leżeli martwi.

Odwrócił się i spojrzał na drużynę z przestrachem, unosząc dłonie. Jasnowłosy, cerę miał złocistą od słońca, a oczy w kolorze jasnego bursztynu, niemal złote. Ubrany w czysty i dość solidny strój, nie wydawał się typowym bandytą, ale to nie uśpiło czujności nikogo z grupy. Pozory często myliły.

Rozejrzał się w poszukiwaniu jakiejkolwiek drogi ucieczki, chociaż jego szanse był praktycznie zerowe. Przesunął się ostrożnie w bok, tak, by znaleźć się poza zasięgiem zębów i kopyt Idlil.

— A ty gdzie? — Darelia zrobiła pół kroku w jego stronę, leciutko utykając. W dłoni wciąż trzymała miecz.

Mężczyzna spojrzał na nią ze strachem, a jego oczy pociemniały. Zamarł jak zając, który wyczuwał niebezpieczeństwo. Powoli opuścił rękę i zacisnął ją kilka razy w pięść.

Wtem wydarzyło się kilka rzeczy naraz. Darelia pisnęła, pchnięta przez Firmila na ziemię. W miejscu, w którym przed chwilą stała, śmignęła czarna smuga. Kucający obok elfki Syn Nocy syknął wściekle, wyciągając przed siebie pokrytą szronem dłoń. Bandyta utracił wszystkie kolory, w ciągu kilku sekund zmieniając się w lodową rzeźbę.

— Nic ci nie jest? — zapytał mag i oparł ręce na ziemi. Oddychał szybko, a rude włosy przysłaniały jego twarz.

Darelia podniosła się zdezorientowana, kręcąc głową. Wypuściła miecz z dłoni i zamrugała kilka razy, jakby nie dotarło jeszcze do niej, co się stało.

— Nie — odparła i przykucnęła przy Firmilu. Położyła dłoń na jego ramieniu. — Dobrze się czujesz?

— Ych — mruknął chłopak niezbyt zrozumiale. — Dobrze — dodał po chwili wyraźniej, odrobinę uspokajając zmartwioną elfkę. Wyprostował się nieco i odgarnął loki z pokrytej rumieńcem twarzy.

— Zamroziłeś go — stwierdził Ronul to, co było już dla wszystkich oczywiste.

— Może na wiosnę odżyje — wycedził Syn Nocy, nie kryjąc nawet nienawiści, którą ociekał jego głos.

— Nie, jeśli go roztrzaskamy — rozległ się nowy, dziewczęcy głos, również przepełniony gniewem.

— Taria! — jęknął krasnolud, spoglądając na przyjaciółkę zszokowany, jakby nie mógł uwierzyć, że te słowa wydostały się z jej ust.

— No co, prawie zabił Dari! — odparowała najada, poprawiając zwisający z ramienia łuk. We włosach tkwiło jej kilka igieł, a ubranie było podarte, poza tym jednak nie miała żadnych obrażeń.

— Jestem za, roztrzaskajmy skurwysyna — mruknęła Darelia, posyłając rzeźbie ponure spojrzenie, najwyraźniej zadowolona z przerażenia w oczach zamrożonego mężczyzny. — Gdzie byłaś? — zapytała młodszą dziewczynę.

— Na sośnie obok pewnego wariata, który postanowił rzucić się w dół — odparła ta, posyłając Firmilowi znaczące spojrzenie.

— Skoczyłem. Nie rzuciłem się, skoczyłem. To znacząca różnica. — Mag uśmiechnął się nieco kwaśno, wzruszając ramionami. Zaczął szukać czegoś w torbie. — Ktoś musiał pozbyć się tego łajdaka, żeby nie podszedł Arwara od tyłu.

— I nie mam pojęcia, jakim cudem to przeżyłeś.

— Użyłem magii. Poza tym nie jestem człowiekiem — przypomniał dość obojętnie, ciągle grzebiąc w rzeczach. Z satysfakcją wydobył jakiś materiał. — Arwarze, chodź tutaj, bo zaraz się wykrwawisz — nakazał, a książę mimowolnie skierował wzrok na swoją rękę.

Teraz gdy adrenalina opadła, zaczął czuć ostre pieczenie i ledwo zdusił syk bólu. Ciepła, ciemna krew powoli sączyła się z rany, plamiąc koszulę i kapiąc na ziemię. Wcześniej zupełnie o tym zapomniał i ucieszył się mimowolnie, że cięcie nie było na tyle duże, by zagrażać życiu.

Rozejrzał się po polanie i w końcu z pewną rezygnacją przysiadł na brudnej trawie. Jego ubranie i tak nadawało się już tylko do wyrzucenia, odrobina brudu więcej raczej nie robiła zbytniej różnicy.

Eliończyk skrzywił się lekko na widok brudnej od posoki trawy, ale ostrożnie przykucnął przy rycerzu.

— No, pokaż to — rzucił ze zmęczonym westchnieniem i ostrożnie obejrzał rękę kuzyna, kręcąc nią lekko na boki. Wylał nieco wody na materiał i ostrożnie oczyścił ranę, by łatwiej ocenić, jak ona wygląda. Wydał jakiś niezidentyfikowany dźwięk podobny nieco do świstu.

Arwar przygryzł wargę, by nie syczeć. Wziął kilka głębokich oddechów, zanim wydobył z siebie kolejne słowa.

— Dziękuję — powiedział w końcu, spoglądając na drzewa, jakby było w nich coś ciekawego. Nie potrafił spojrzeć na pozostałych, chociaż wiedział, że przecież nie ma powodu, by tak reagować. To sprawiało z kolei, że czuł się jeszcze głupiej. Błędne koło, z którego nie potrafił wyjść.

— Za co? — zapytał miękko Ronul, spoglądając na niego wrażliwymi, ciemnymi oczyma znad krawędzi czyszczonego topora. — Zrobiłbyś to samo. — Blady i pokryty krwią, z rozciętym policzkiem, wydawał się zwyczajnie zmęczony. Wiadomo było, że krasnolud wolał rozwiązywać konflikty w bardziej polubowny sposób, bez rozlewu krwi. Mimo to walczył wraz z innymi, nawet jeśli nie podobało mu się to ani trochę.

To tylko sprawiało, że Arwar był mu jeszcze bardziej wdzięczny.

— Poza tym sam się uwolniłeś, my tylko pomogliśmy z resztą, skarbie. Byłeś niesamowity — dodała Taria z czymś na kształt uśmiechu. Najada chodziła po obozowisku i zbierała rozrzucone rzeczy, najwyraźniej chcąc zająć czymś drżące od zmęczenia i stresu ręce.

— Bez was nie miałbym szans — mruknął książę, wpatrując się ponuro w ziemię. Policzki zaróżowiły mu się pod wpływem pochwały, nawet jeśli nie do końca czuł, że na nią zasłużył. Gdyby tylko lepiej pilnował obozowiska, na pewno spostrzegłby zagrożenie wcześniej...

— No przeciwko czternastu dorosłym, doświadczonym mężczyznom z pewnością nie — prychnęła Darelia, opierając ręce na biodrach i spoglądając na niego ostro. — Oczywiście, że nas potrzebowałeś. Tak samo jak my potrzebujemy ciebie. W końcu z jakiegoś powodu jesteśmy tą drużyną — stwierdziła tak, jakby mówiła o czymś oczywistym. Z obojętną miną pochyliła się nad jednym z trupów, chociaż cała jej postawa była napięta, jakby dziewczyna odczuwała ból.

— Wiem, ale...

— Wiesz, jeśli uważasz, że nie wyszło ci najlepiej, to pomyśl, że zawsze mógłbyś być Władcą Mroku, któremu po trzech miesiącach odebrano władzę — zauważył Firmil od niechcenia, owijając nadgarstek Arwara bandażem.

Rycerz mimowolnie parsknął cichym śmiechem, rozbawiony nieco tą uwagą. Co prawda, nadal nie czuł się najlepiej, ale podejście reszty przegoniło najmroczniejsze myśli, sprawiając, że do głosu doszedł zdrowy rozsądek.

— Chciałeś powiedzieć, że mógłby być tobą?

Syn Nocy spojrzał na chowającą miecz Darelię i wzruszył ramionami.

— Jeśli koniecznie musisz ująć to w ten sposób. — Zabezpieczył bandaż i podniósł się, po czym rozejrzał po drużynie. — To kto następny? Ronulu, pokaż szybko tę twarz, przeczyszczę to przynajmniej. Dari, zajęłabyś się moimi nożami? Zaraz do ciebie podejdę.

— Nic mi...

— Jeśli powiesz, że nic ci nie jest, przestanę się do ciebie odzywać. — Natychmiast przerwał Firmil. — Widzę tę nogę, moja droga. Usiądź a..i przeczyść broń, proszę. — Ostatnie słowo wypowiedział z pewnym wahaniem, jakby wciąż nie mógł się do niego przyzwyczaić.

Elfka skrzywiła się, ale rzeczywiście usiadła i chwyciła podane przez Tarię noże. Najwyraźniej doszła do wniosku, że ignorowanie kontuzji nie wyjdzie jej na dobre. Ewentualnie wolała nie denerwować przyjaciela, skoro wiedziała, że i tak miał rację. Zresztą zaraz też mag podszedł do niej, wyjmując już z torby kolejne bandaże.

Taria zajęła się należącymi do łowców końmi, a pozostała męska część drużyny z pewną niechęcią zaczęła układać trupy w jednym miejscu. Nie mieli pojęcia, co z nimi zrobią. Oczywistym była myśl, że trzeba zmarłych pochować, jednak pojawił się problem z tym, w jaki sposób tego dokonać. Nie mieli narzędzi do wykopania wystarczająco dużego dołu, a spalenie też nie wchodziło w grę.

Dlatego młodzieńcy patrzyli po sobie z minami, które jasno zdradzały, że żaden nie miał pomysłów, co teraz uczynić. W końcu zgodnie wzruszyli ramionami i uznali, że najlepiej będzie sprawdzić rzeczy zmarłych, a w międzyczasie kombinować dalej.

— Powinniśmy? — zawahał się Ronul trzymając w dłoniach czyjąś torbę z niepewną miną. Wyraźnie targały nim wątpliwości; dość często dało się słyszeć, że okradanie zmarłych przynosiło pecha i budziło gniew bogów, w tym samej Jalii. Co prawda, tej ostatniej drużyna nie darzyła zbyt wielką sympatią, ale i tak woleli jej zbytnio nie podpaść.

— Im i tak się to nie przyda — skwitował Mir dość obojętnie, jakby cała ta jatka nie zrobiła na nim najmniejszego wrażenia. Wydawał się co najwyżej niezadowolony ze zrobionego bałaganu, a nie z tego, że właśnie bez najmniejszego wahania położyli trupem czternastu ludzi. Nie wypowiedział tego na głos, ale wyraźnie kierował się zasadą: „lepiej oni niż my, ktoś zginąć musiał".

Arwar niemal zazdrościł mu tego spokoju, choć dostrzegał po sobie, że też nie jest aż tak zdenerwowany, jak spodziewałby się, że będzie po takiej sytuacji. Odetchnął głęboko kilka razy i również zaczął przeglądać bagaże w poszukiwaniu czegoś przydatnego. Zaraz potem planował jak najszybciej dostać się do strumienia i doprowadzić do względnego porządku. Na dokładniejsze mycie musiał poczekać, aż dotrą do zamku. Niestety.

— Słodka bogini! — Rozległ się nagle trwożny krzyk.

Arwar drgnął gwałtownie, zrywając się na równe nogi. Skierował twarz w stronę, z której doszedł dźwięk.

Taria drżała, oparta o drzewo, z dłonią przyłożoną do ust. Przed nią leżało coś zakrytego w zdecydowanej większości burym materiałem. Obok niej stał pobladły Firmil. Nim ktokolwiek zdołał coś powiedzieć, chłopak uniósł dłoń i pstryknął palcami. Coś zabłysło i pakunek zaczęły pożerać płomienie. Z początku malutkie, jednak z każdą chwilą coraz wyższe, po chwili szalały w pełni. Z ognia dochodziło niepokojące skwierczenie, całość zaczęła wydzielać nieprzyjemną, dziwnie znajomą woń, a dym unoszący się nad całością miał dość ciemną barwę.

— Co to było? — zapytał ostrożnie Ronul, podchodząc powoli do przyjaciół.

Arwar ruszył za nim i nieco niepewnie objął trzęsącą się dziewczynę, a ta od razu przywarła do rycerza, chowając twarz w jego szyi. Oddychała nieco za szybko, jak po długim biegu, jednak zdecydowanie uspokoiła się, wtulona w rycerza.

— Nie chcesz wiedzieć — wydusiła i odetchnęła głęboko.

Stojący obok Firmil skinął słabo, w milczeniu potwierdzając jej słowa.

— Muszę się przejść — powiedział w końcu niemal szeptem i chwycił przyczepioną do siodła swojej klaczy torbę. Spojrzał jeszcze tylko na próbującą wstać Darelię i lekko pokręcił głową.

Elfka skrzywiła się w odpowiedzi z pewnym niezadowoleniem, ale pozostała w miejscu, przyjmując do wiadomości, że chłopak potrzebuje chwili samotności. Usiadła wygodniej, krzywiąc się lekko, gdy poruszyła zranioną kostką. Mruknęła coś pod nosem, najpewniej niezbyt pochlebnie krytykując całą sytuację. Odczekała kilka minut, z wyraźnym znudzeniem rozglądając się po drzewach, poświęciła chwilę na przypatrywanie się temu, jak Mir i Ronul kończyli porządkować przedmioty, po czym z pewnym trudem wstała, podeszła do swoich rzeczy i wyjęła z torby jakiś tobołek.

— Idę się doprowadzić do porządku — ogłosiła od niechcenia, tonem jasno informującym, że niewiele obchodzi ją zdanie innych na ten temat.

Arwar spojrzał na nią krótko i pokiwał głową.

— Tylko nie wpadnij w kłopoty — zastrzegł, w końcu wypuszczając Tarię z objęć. Ostatni raz przeczesał dłonią włosy dziewczyny.

Najada uśmiechnęła się do niego słabo, jednak z pewną wdzięcznością. Odgarnęła z czoła włosy, otrzepała suknię i niespodziewanie wręcz rzuciła się do pomocy reszcie drużyny, najwyraźniej chcąc zająć czymś umysł.

Wyglądało na to, że jeśli tak dalej pójdzie, to nie później niż za godzinę będą gotowi do drogi. Słońce jednak zmierzało już w stronę widnokręgu, zwiastując, że do nieuchronnego jego zajścia zostało kilka godzin. Przez to Arwar nie wiedział, czy opłaca im się próbować nadrobić stracony czas, czy może pokonać jedynie kilka kilometrów, aby oddalić się od pobojowiska, a potem urządzić kolejny nocleg. Był jedynie pewien, że nie ma zamiaru zostawać kolejnej nocy w tym miejscu. Z drugiej strony, przydałoby się kogoś poinformować o tym, co się stało, aby jakiś zarządca zadecydowało tym, co zrobić z martwymi łowcami... Chociaż czuł się już naprawdę wykończony i naprawdę nie miał ochoty na to, by pędzić po nocy ku najbliższemu miastu, nawet jeśli oznaczałoby to możliwość przespania się w czymś zbliżonym do łóżka.

Wypuścił powietrze ze świstem. Musiał to dokładnie przemyśleć. Spojrzał w górę, rozciągając ręce i plecy w niemal bolesny sposób.

— Przepraszam. — Drgnął, usłyszawszy zaraz za sobą cichy, miękki głos. Odwrócił się i spojrzał na Mira pytająco. — Za rano. Ja — zwierzołak potarł kark, zawahawszy się na moment, nim dokończył: — chyba po prostu to wszystko mnie przytłoczyło. Potrzebuję czasu — przyznał ze zmęczonym westchnieniem.

— Chcesz to wszystko przemyśleć? — zaproponował Arwar i wtedy dotarło do niego, że może to byłaby najlepsza opcja. Krótka rozłąka, kilka godzin, w których czasie jego przyjaciel mógłby ułożyć sobie w głowie, chociaż niektóre sprawy. Nieco odpocząć?

— Ja... nie. Tak. Chyba... nie wiem. — Mir wpatrywał się w ziemię tak, jakby spostrzegł tam coś wyjątkowo interesującego. — Ale chyba tak — przyznał w końcu.

— Może pojedziesz przodem i poinformujesz w najbliższym mieście o tych trupach? — Rycerz przedstawił swoją propozycję. To rozwiązałoby problem z jego niechęcią do szybkiej jazdy w takim stanie. — Spotkalibyśmy się tam jutro, może pojutrze... albo — zamilkł na chwilę, gdy wpadł mu do głowy iście genialny pomysł. — Mógłbyś wziąć kilka koni i pojechać przodem, poinformować mojego ojca o naszym przybyciu, żeby był gotowi. Bez szczegółów, po prostu, że będziemy w tym tygodniu na miejscu. Będziesz miał więcej czasu na spotkanie się z rodziną — wyjaśnił. Wiedział, że gdy cała drużyna dotrze do zamku, nie starczy czasu na porządne przywitanie najbliższych, bo spadnie na nich masa formalności i wyjaśnień odnośnie podróży.

Zwierzołak milczał przez chwilę, wyraźnie bijąc się z myślami.

— To chyba dobry pomysł. — Uśmiechnął się w końcu lekko, najwyraźniej pokrzepiony myślą o rychłym spotkaniu z krewnymi.

— W takim razie ustalone.

✽✽✽

Darelia skrzywiła się, odgarniając gałęzie. Zdecydowanie nie znosiła gęstych zarośli, sprawiających, że trudno było jej poruszać się lekko i bezszelestnie, tak, jak miała w zwyczaju, jeśli nie próbowała specjalnie zasygnalizować swojego przybycia. Kostka wciąż ją bolała, chociaż znacznie mniej po pokryciu maścią, zabandażowaniu i dodatkowo schłodzeniu przez Firmila. Możliwe, że wspomnienie delikatnego dotyku zimnych palców maga na jej skórze również miało w tym swój udział, ale o tym akurat nikt nie musiał wiedzieć.

Była z siebie dumna, nikogo nie okłamała, gdy ogłosiła, że chce się doprowadzić do względnego porządku. Naprawdę pragnęła pozbyć się z siebie tej całej zaschniętej już krwi i kurzu, a i odnosiła wrażenie, że jej ubrania nadają się już tylko do spalenia.

Nawet obiadu nie dałoby się na nich ugotować, pomyślała dziewczyna ponuro. Nie, żebym umiała gotować. Odgarnęła kolejne gałęzie i w końcu dostrzegła wijący się między drzewami strumień. Z ulgą przykucnęła na brzegu i zanurzyła dłonie w zimnej wodzie. Najchętniej w ogóle by się nie ruszała, jednak w końcu zrzuciła koszulę i zaczęła zmywać krew na tyle, jak bardzo mogła w polowych warunkach. Ile by teraz dała za porządną kąpiel...

W końcu uznała, że więcej już nie da rady zrobić i szybko założyła nowy strój. Ponownie przypięła miecz do pasa, a mokre włosy zostawiła chwilowo rozpuszczone, aby nie splątać ich jeszcze bardziej. I tak odnosiła wrażenie, że rozczesanie ich zajmie dobrą godzinę, prawie jak u Arwara.

Powoli, krzywiąc się nieco z bólu, wstała i ruszyła wzdłuż strumyka, uznawszy, że nie spieszy jej się jeszcze wracać do reszty. Spokój lasu uspokajał ją, tak odmienny od wcześniejszego krzyku i wszechobecnej śmierci. Do tej pory nie wiedziała, co chciał zrobić tamten łowca, ale domyślała się, że bez natychmiastowej reakcji Firmila byłaby już martwa. Gdyby nie okoliczności, prawdopodobnie z wdzięczności udusiłaby chłopaka próbą przytulenia, bo naprawdę nie chciała jeszcze umierać. Nie od magii, przed którą nie potrafiła się w żaden sposób obronić.

W pewnym momencie przystanęła i mimowolnie uśmiechnęła się lekko.

— Mam nadzieję, że nie planujesz sobie poderżnąć gardła — odezwała się głośno, oparłszy się o najbliższe drzewo.

— Nie idź za mną, prosiłem. Siedź w miejscu, prosiłem. Nie nadwyrężaj dzisiaj nogi, prosiłem. — Firmil odłożył brzytwę. Z kasztanowych od wody, włosów powoli skapywały kolejne krople. Spływały po odsłoniętych ramionach i plecach, pokrytych niezwykłymi, błękitnymi wzorami, w leśnym półmroku wyglądającymi, jakby świeciły.

— Po pierwsze, ty nie umiesz prosić, dusisz się, gdy masz wymówić to słowo — prychnęła Darelia, siadając obok chłopaka. — Poza tym, jeśli mamy być dokładni, to nie powiedziałeś nic, jedynie spojrzałeś. No i to naprawdę tylko przypadek! — Położyła dłoń w miejscu, w którym powinna mieć serce. — Poszłam się umyć i spacerowałam, nie moja wina, że akurat cię spotkałam!

— Nie nadwyrężaj nogi, prosiłem — powtórzył znacząco mag, ale w kącikach jego ust czaił się cień uśmiechu. Najwyraźniej czuł się już lepiej. Dziewczynę zmartwiła jego wcześniejsza reakcja na to, co znalazł, ale postanowiła nie pytać, co dostrzegli z Tarią w rzeczach łowców. Miała już swoje podejrzenia. Poza tym uznała, że jeśli ciemny będzie chciał, sam jej o tym powie, a chwilowo mogła spróbować skierować jego myśli na inne tory, przyjemniejsze dla ich obojga.

— Jakbym kiedykolwiek słuchała. — Elfka ostrożnie wyciągnęła dłoń i, nie widząc sprzeciwu, opuszkami palców prześledziła jeden ze wzorów na barku chłopaka, z fascynacją przyglądając się jego złożoności. Nigdy nie widziała czegoś takiego. Nawet tatuaże i malowidła, którymi czasem ozdabiały skórę elfickie tancerki, wydawały się o wiele prostsze.

— Wszystkie Dzieci Nocy takie mają? — zapytała cicho, przesuwając palcami w dół, ku ramieniu.

— Nie dokładnie takie same, ale owszem. Same wzory są unikatowe dla każdego z nas, kolory za to często łączą się z mocami, chociaż to też nie jest reguła — wyjaśnił Firmil, podążając wzrokiem za jej dłonią.

— Są piękne — mruknęła dziewczyna niemal niesłyszalnie, a na twarzy młodzieńca pojawił się lekki rumieniec.

— Bez przesady — odparł z nieco nerwowym uśmiechem.

— Mówię poważnie. Nigdy nie widziałam czegoś takiego.

— Chciałbym odwzajemnić jakoś ten komplement, ale obawiam się, że gdybym miał wymieniać wszystko, co jest w tobie piękne, siedzielibyśmy tu do rana, a i tak nie zdołałbym wyliczyć wszystkiego — szepnął Fir, sprawiając tym samym, że dla odmiany to twarz jego towarzyszki spłonęła różem.

Ich czoła stykały się, gdy patrzyli sobie w oczy. Ciepłe oddechy mieszały się w jedno. W powietrzu dało się wyczuć coś podobnego do oczekiwania.

— Ku-ku! Ku-ku! — Rozległo się gdzieś w górze.

Firmil zamrugał kilka razy, a usta Darelii zadrżały. W pewnym momencie oboje zaczęli prychać, aż w końcu wybuchnęli nieco histerycznym śmiechem, choć nie mieli pojęcia, co ich tak rozbawiło.

— My nie jesteśmy normalni — wydusiła elfka, niemal leżąc na magu, gdy bezskutecznie próbowała powstrzymać chichot.

— Nigdy tego nie sugerowałem — odparł rozbawiony ciemny, z trudem biorąc oddech. Jedną rękę trzymał opartą na plecach dziewczyny, drugą opierał się o ziemię, by nie upaść. — Wręcz przeciwnie.

— Przynajmniej to nie było „kra, kra" — zauważyła, w końcu spokojniej.

Firmil prychnął, kręcąc głową.

— Udusiłbym wtedy drania. — Ponownie zachichotał, puszczając w końcu Darelię i pomagając jej normalnie usiąść. Wyjął z torby czystą koszulę i szybko ją ubrał, ku lekkiemu niezadowoleniu elfki. — Może lepiej wróćmy już do reszty, bo jeszcze pomyślą, że nas coś zjadło.

— No, w końcu jest wiele zwierząt żywiących się wiewiórkami — zgodziła się dziewczyna z pewną złośliwością, w końcu zaplatając warkocz, uznawszy, że jej włosy są już na to wystarczająco suche.

— Żmijami również — odparował mag bez najmniejszego wahania.

— Spadaj. — Uderzyła go lekko w ramię, a chłopak jęknął teatralnie, pocierając miejsce uderzenia w przesadny sposób. — Dziękuję — dodała już poważniej. — Wiesz, za to wcześniej. Nie spodziewałam się, że drań zna się na magii.

— Zrobiłbym to jeszcze raz.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro