zabójcza miłość

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

pięć,

cztery,

trzy,

dwa,

jeden...


Sobota to jedyny dzień, kiedy mogę go zobaczyć.

Wybiegam z domu z uśmiechem na ustach. Wykonałem już wszystkie swoje obowiązki, a nawet zrobiłem więcej, żebym mógł zostać na zewnątrz dłużej. Ignoruję dziwne spojrzenia ojca, które zaczął rzucać w moją stronę od kilku dni. Według niego powinienem zainteresować się czymś innym, a nie spacerami po lesie, ale on, ani nikt inny nie wie, że idę tam po to, aby spotkać Harry'ego. Według ojca jestem za mało męski, nawet jeśli wykonuje wszystkie "męskie" obowiązki w domu.

Mam na sobie kremowe szorty i niebieską koszulkę polo w niebieski paski. Na stopach mam moje stare buty, które prawie się rozlatują, ale jeszcze da się w nich biegać.

Przedzieram się przez krzaki, a liście smagają moją nagą, opaloną skórę. Kilka gałęzi zostawia nawet na niej czerwone ślady. Jednak nie przejmuję się tym. Najważniejszy jest domek na drzewie, który wyłania się zza rośli po pięciu minutach sprintu.

Jest drewniany i pomalowany na brązowo. Obok zwisa opona, na której można się pohuśtać. Na bocznej ścianie widnieje też biały napis: "Harry".

Loczek opowiadał mi, że zbudował ten domek na drzewie razem ze swoim tatą, kiedy ten jeszcze żył. Ja mieszkałem w tej wsi od urodzenia, ale Harry miał tutaj tylko babcię. Na początku mieszkał razem z matką i ojcem na południu kraju, ale kiedy zmarła jego matka, a babcia zachorowała - on i jego tata wprowadzili się do staruszki, żeby się nią zająć.

Poznałem Harry'ego latem, rok temu. Od zawsze uwielbiałem spacery, a najbardziej te po lesie. Tutaj nigdy nikogo nie było. Ludzie nawet nie zbierali grzybów, więc to było idealne miejsce dla mnie. Pewnego dnia biegałem sobie między drzewami, kiedy wpadłem na drugie, mniejsze ciało.

Wydarłem się wtedy głośno, myśląc, że to jakieś zwierzę, ale szybko okazało się, że obok mnie leżał przestraszony nastolatek.

- Przepraszam. - mruknąłem wtedy i spojrzałem na niego.

Miał na swojej głowie burzę gęstych, czekoladowych loków. Pulchne policzki i wielkie, zielone, wystraszone oczy.

- Em, nie to ja przepraszam. Nie patrzyłem, gdzie idę. - podrapał się po głowie.

W tym samym czasie wstałem i wystawiłem do niego rękę. Złapał ją swoją mniejszą, delikatną dłonią, a ja podciągnąłem go w górę. Wydawał się taki kruchy, delikatny. Jak już wspomniałem mój ojciec, uważał mnie za mało męskiego i mój wygląd też mówił sporo za siebie, ale ten Loczek przede mną wyglądał jak mała dziewczynka.

- Wszystko okej? Nic ci nie zrobiłem? - obejrzałem jego ręce, a on w tym samym czasie patrzył w na swoje stopy. Kiedy zdałem sobie sprawę, że może mój dotyk mu przeszkadza, puściłem jego dłonie i odszedłem jeden krok w tył. - Wybacz. Po prostu chciałem mieć pewność, że nic ci nie zrobiłem.

- Jest dobrze, naprawdę. - szepnął, a jego policzki były całe czerwone.

Poczułem się źle, bo nie chciałem, żeby ten chłopak czuł się nieswojo z mojego powodu. Mogłem go po prostu zostawić i biec dalej, ale jakieś przeczucie kazało mi zostać tam, gdzie stałem.

- Jestem Louis. - wystawiłem do niego rękę.

Ten spojrzał najpierw na nią, a dopiero po kilku sekundach złapał za nią znowu i potrząsnął lekko.

- Harry. I jeszcze raz przepraszam.

Uśmiechnąłem się lekko.

- Nic się nie stało, naprawdę. Ja też nie patrzyłem, gdzie biegnę. To wina nas obu.

- Tak, chyba tak. - odwrócił wzrok w stronę drzew.

- Wiesz, nie chcę być wścibski, tylko nigdy ci tu nie widziałem i chciałem zapytać, co tu robisz? Mało ludzi zapuszcza się w las.

- Ty tutaj jesteś. - zauważył i uśmiechnął się lekko.

- Lubię tu być.

- Ja też, Lewis. - odpowiedział, a ja zagryzłem wargę, nie chcąc go poprawiać. - Chcesz się przejść ze mną? - zaproponował niespodziewanie.

Kiwnąłem głową zadowolony i ruszyłem ramię w ramię z Harrym w głąb lasu.

I tak zostało. Spotykaliśmy się prawie codziennie przez kolejne miesiące. Niestety to wszystko skończyło się wraz z tragiczną śmiercią ojca Harry'ego. Wypadek, w którym brał udział, wstrząsnął całym naszym małym społeczeństwem. Tak jak i Harrym i jego babcią, której się pogorszyło po stracie syna. Nie widziałem Stylesa przez kilka dni.

Pewnego sobotniego wieczoru udałem się pod domek na drzewie i wtedy usłyszałem szloch. Wdrapałem się na górę i znalazłem płaczącego Harry'ego. Nie myśląc wiele, upadłem na kolana obok niego i zagarnąłem go w ramiona, kołysząc i składając małe pocałunki na czubku jego głowy.

Wiedziałem, że to nie jest okej, że to, co czuję, jest złe i chore, ale nie potrafiłem nie czuć tego wszystkiego przy Harrym. On sprawiał, że chciałem go czcić, całować, przytulać i mieć blisko siebie zawsze.

Pocieszałem go przez kilka godzin i od tamtego momentu zbliżyliśmy się do siebie. Jednak mogliśmy się widzieć tylko w soboty. A to i tak było trudne, bo soboty były dniem sprzątania i robienia wszystkiego, czego nie udawało się robić w tygodniu. Były wypełnione obowiązkami i spotkaniami z rodziną, ale ja zawsze w jakiś sposób znajdowałem kilka godzin, żeby zobaczyć Loczka.

- Harry! - zawołałem, a po chwili otwór na górze otworzył się i została z niego wyrzucona pleciona drabinka.

Odsunąłem się trochę, żeby mnie nie uderzyła, ale kiedy przestała się już ruszać, złapałem za szczebelek na poziomie moich oczu i zacząłem się wspinać.

- Hej! - stałem jeszcze na drabince, kiedy moje usta otrzymały szybki pocałunek od Harry'ego.

Zaśmiałem się i w pełni wciągnąłem się do domku.

- Hej, słońce. - położyłem się na podłodze, a moje nogi zwisały jeszcze z otworu.

Po chwili nade mną zawisła roześmiana twarz Stylesa. Miał już trochę mniej loków, jego policzki nie były już tak pulchne, ale oczy - mimo wszystkich traumatycznych przejść - zawsze były wesołe. Pochylił się znowu i zaczął składać motyle pocałunki na moich wargach. Były krótkie i szybkie, ale słodkie. Harry pachniał ciastem. On zawsze pachniał ciastem. 

- Hej, Lewis. - odsunął się ode mnie, patrząc mi w oczy. Zmrużyłem powieki i wystawiłem do niego język.

- Moje imię to Louis, Harold. - podkreśliłem to, że nie wymawia się literki 's'.

- Blebleble... A moje to Harry. - zaśmiałem się na jego niezadowoloną minę i podniosłem do siadu. Wciągnąłem nogi do środka i po chwili chwyciłem krawędź drabinki, wciągnąłem i ją do domku i zamknąłem otwór.

W tym samym czasie Harry ułożył się na materacu i poduszkach przy ścianie ozdobionej różnymi plakatami. Kiedyś ten domek wypełniony był zabawki z dzieciństwa Harry'ego, ale kiedy wrócił tam rok temu, razem zrobiliśmy przemeblowanie. Oddaliśmy zabawki dzieciom, wtargaliśmy komiksy, poduszki, koce i materac. Zawiesiliśmy na ścianach plakaty i moje rysunki. A na suficie staraliśmy się namalować gwiezdne niebo. Nie wyszło to najlepiej, bo mieliśmy za mało farby, ale jakieś gwiazdy tam były.

- Nie obrażaj się, skarbie. - mruknąłem, podchodząc do niego i kładąc się obok. Jednak Harry zwinął się w kłębek i odwrócił plecami do mnie. - To może mam wrócić do domu, jeśli nie chcesz mnie tu? - udawałem, że wstaję, kiedy małe ręce oplotły się wokół mojej talii. Ponownie się położyłem, a Styles przyległ swoim ciałem do mojego.

- Nie idź, proszę cię. - wyszeptał w moją skórę na karku, a mnie przeszła gęsia skórka.

- Dobrze wiesz, że bym nie poszedł. - odwróciłem się i leżeliśmy teraz twarzą w twarz. - Kocham cię, Harry i nasze spotkania są jedyną rzeczą, która trzyma mnie przy życiu. - ułożyłem dłoń na jego delikatnym policzku i złożyłem pocałunek na jego ustach.

- Też cię kocham. - szepnął w moje wargi, ale teraz jego oczy były mokre od zbierających się w nich łez. - Ale chciałbym być wolny. Razem z tobą. Złapać cię za rękę, zabrać do domu, na wycieczkę, przedstawić cię babci, polecieć z tobą do innego kraju czy nawet na inny kontynent.

- Kiedyś to zrobimy, Harry. Obiecuję, tak? - kolejny pocałunek wylądował na jego czole. Przytrzymałem tam usta dłużej i dalej do niego mówiłem. - Musimy poczekać jeszcze co najmniej rok, musimy zebrać pieniądze i nasze rzeczy i wtedy uciekniemy i będziemy razem na zawsze.

- Obiecujesz? - wyszeptał.

Zgarnąłem kciukiem łzy z jego policzka i nosa.

- Obiecuję, słońce.

Harry połączył nasze usta w pocałunku. Tym razem nie było to delikatne, ani niewinne tak jak wcześniej. Tym razem Styles poruszał ustami szybko i niechlujnie, a swoją dłoń położył na moim karku, przyciągając mnie bliżej. Usiadłem okrakiem na jego kolanach i zawisnąłem nad jego ciałem, dalej go całując. Przelałem w pocałunek wszystkie moje uczucia, wszystkie marzenia i obietnice, które złożyłem mojemu ukochanemu.

Nadal pamiętałem nasz pierwszy pocałunek. To było kilka tygodni po śmierci jego ojca, spotkaliśmy się jak co tydzień w sobotę, a Harry przyniósł alkohol, który miała w domu jego babcia. Pierwszy raz piliśmy coś z procentami i oboje zaliczyliśmy wtedy nasze pierwsze pocałunki. Były niewinne i słodkie, jakbyśmy byli dziećmi. Było w nich dużo śliny i nieporadności, ale one i tak sprawiły, że miałem motylki w brzuchu i czułem się, tak jakbym mógł latać.

Potem kolejne spotkania - wydawało mi się, że będą sztywne - jednak było inaczej. Było tak jak wcześniej, plus więcej dotykania swoich ciał i przytulania. Oboje potrzebowaliśmy bliskości i mieliśmy gdzieś, co mogą myśleć o nas ludzie. Zakochiwaliśmy się w sobie powoli, planowaliśmy wspólną przyszłość. Tam w domku na drzewie byliśmy wolni od krzywych spojrzeń, pobić, krzyków i wyzwisk. Nie przejmowaliśmy się nagonką w telewizji, ani w kościele, do którego musiałem chodzić co niedzielę z rodziną. Nie słuchaliśmy słów księdza, ani tego, co napisane było w Biblii. Bo czy jeden wers z niej był warty nasze życia?

W końcu wyznaliśmy sobie z Harrym miłość. Pocałunki były częstsze. Zaczęło się odkrywanie swoich ciał, próbowanie tego, co widziało się na różnych filmach, słodkie słowa i gesty. Byliśmy tylko dziećmi, które chciałby być kochane i szczęśliwe. Nie naszą winą było to, że to szczęście i miłość znaleźliśmy w sobie nawzajem.

Powróciłem myślami do tego, co działo się obecnie. Napierałem ciałem na to mniejsze Stylesa i całowałem go bez utraty tchu. W końcu odczepiłem się od niego i oparłem czoło o to jego. Oboje dyszeliśmy w swoje nabrzmiałe wargi, a nasze policzki były czerwone.

- Kocham cię, Louis.

- Kocham cię, Harry. - odpowiedziałem.

Loczek uniósł głowę, znowu łącząc nasze usta w jedność. Zaczął podwijać moją koszulkę do góry. Pozwoliłem mu ją z siebie ściągnąć. Koniuszki jego palców gładziły moją skórę delikatnie, a na rękach miałem gęsią skórkę, mimo że na dworze było gorąco. Harry wplótł palce we włosy na moim karku, a ja pogłębiłem pocałunek. Jedną rękę trzymałem na jego policzku, a drugą na biodrze, przytrzymując go w miejscu.

Oderwałem się od niego i pociągnąłem za koszulkę do góry. Ściągnąłem ją z niego i pocałunkami zjechałem na jego obojczyki.

Harry dyszał w moje włosy i jęczał słodko, kiedy przygryzłem jego skórę, a potem zjechałem ustami na jego sutki, ssąc obydwa na przemian. Ręką gładziłem jego żebra, a on wplótł swoją dłoń w moje włosy, drapiąc skórę głowy. Wydawałem z siebie zadowolone pomruki. Potem zjechałem językiem na jego brzuch i blizny, które się tam znajdowały. Całowałem każdą z nich, czcząc te miejsca, bo nikt nigdy nie miał prawa dotknąć w ten sposób Harry'ego.

- Jak już uciekniemy... - wysapałem. - ...tam nikt nie zrobi ci krzywdy. Jeśli ktoś spróbuję, to uduszę go własnymi, gołymi rękoma. Nikt nie zasługuje na to, co cię spotkało. - kontynuowałem całowanie i znowu ustami wróciłem do jego obojczyków. - A ty w szczególności na to nie zasługiwałeś. - wyszeptałem do jego ucha, całując miejsce za nim. 

Ciało Harry'ego wygięło się pode mną i próbował odepchnąć mnie od siebie, żeby mieć trochę przerwy od przyjemności, ale znowu przytrzymałem go w miejscu za jego szyję. Odwróciłem jego głowę w bok i sunąłem nosem po jego skórze, gdzieniegdzie składając motyle pocałunki.

- Będziemy wolni i szczęśliwi, tak jak zawsze jesteśmy, będąc tu. - powiedziałem stanowczo, patrząc w jego oczy.

Harry energicznie pokiwał głową i zaczął się o mnie ocierać, szukając kontaktu cielesnego. Uśmiechnąłem się lekko i chwyciłem za szlufki od jego granatowych szortów. Pociągnąłem za nie w dół, tym samym ściągając ze Stylesa jego bokserki i zostawiając go nagiego na materacu.

Robiliśmy już to kilka razy. Za pierwszym razem było boleśnie i trochę niewygodnie, ale z każdym kolejnym razem robiło się przyjemniej i mieliśmy więcej wprawy, więc chcieliśmy robić to częściej.

- W-wyczyściłem się. - wysapał Harry.

Uniosłem brwi do góry. - Planowałeś to?

Rumieńce wypłynęły na jego policzki. Wyglądał jak burak.

- Może... - szepnął z jednym kącikiem uniesionym do góry.

- Osz ty... - moje usta wylądowały na jego biodrze i wyssałem tam malinkę. Harry zajęczał głośno, a jego twardy penis drgnął obok mojego policzka. - Co, chciałbyś, żebym cię dotknął?

- T-tak! - Styles jęknął, kiedy przejechałem ustami po mokrej główce, ale od razu zabrałem z niej wargi i całowałem wnętrze ud Harry'ego. - Proszę...

- O co, słońce? - przejechałem ręką wzdłuż jego ciała, a drugą gładziłem jego penisa.

- Kochaj mnie, błagam. - wypłakał.

I posłuchałem go. Wyciągnąłem spod materaca żel i położyłem go obok ciała Harry'ego.

- Odwróć się na brzuch. - rozkazałem a w tym samym czasie, kiedy Styles zmieniał pozycję, ja zdjąłem swoje spodnie.

Nałożyłem żel na swoje palce i wcisnąłem jeden we wnętrze Loczka, rozciągając go. Całowałem go po plecach, a drugą ręką, jeździłem po wnętrzu jego ud. Harry sapał i drżał pode mną. Potem dołożyłem drugiego palca. Styles zapłakał na uczucie rozciągania, ale po chwili sam napierał na moją rękę.

Po jakiejś chwili wyciągnąłem z niego palce, nawilżyłem mojego penisa i wszedłem w niego delikatnie.

Łzy kapały po jego policzkach, a ja przytulałem go od tyłu i szeptałem różne słowa do jego ucha.

- Kocham cię, Harry. - poruszyłem się delikatnie. - I będę cię kochać całe moje życie. - kolejny ruch. - Całym moim sercem. - kolejny. - Zawsze.

Potem już były tylko sapnięcia, krótkie pocałunki, jęki i wyznania miłości. Oprócz cielesnego doznania, oboje wiedzieliśmy, że na tę chwilę nasze dusze są jednością, nasze serca biją jednym rytmem, oddechy wypuszczane są w tym samym czasie. Jesteśmy miłosną jednością. Pięknym kłębkiem uczuć, który tylko my rozumiemy. Mamy w tym czasie cały świat w naszych rękach. Nasze ciała są jednym monumentalnym wszechświatem, pełnym piękna, ale i wad. Jednak one sprawiają, że jesteśmy doskonali.

Żegnam się z Harrym długimi pocałunkami, po tym jak leżeliśmy i przytulaliśmy się przez ostatnie dwie godziny. Było pięknie i przyjemnie. Wracam do domu z uśmiechem na ustach i czuję się, jakbym mógł latać lub przenosić góry. Nie myślę o tym, że jutro muszę iść do kościoła i udawać, że godzę się z każdym słowem kapłana. Nie myślę o tym, że czekają mnie gardzące słowa mojego ojca. Nie myślę o tym, moje całe ciało krzyczy "Harry". Moje myśli również krzyczą jego imię.

Wchodzę do domu, kiedy słońce chyli się ku dołowi. Lekki wiatr muska moją skórę, ale dalej jest gorąco. Tak jak zawsze w wakacje. Robię sobie kolację i zjadam ją szybko w kuchni. Słyszę siostry na piętrze i mamę oglądającą telewizję w salonie.

Zajadam się ostatnią kromką chleba, kiedy przed tylnymi drzwiami pojawia się postura mojego ojca. Otwieram mu drzwi i wpuszczam do środka. Patrzy na mnie bez żadnego wyrazu, po prostu wchodzi i nalewa sobie wody do szklanki. Wypija ją duszkiem i zaczyna przeszukiwać swoje kieszenie.

- Kurwa. - klnie pod nosem.

- Coś się stało? - pytam, bo nie chcę, żeby był zły na mnie.

- Musiałem zgubić kluczki od samochodu, kiedy byłem w lesie. Ja pierdolę... Pomożesz mi ich poszukać?

Nie godziłbym się, ale nie chcę kolejnych problemów, krzyków i wyzwisk, więc kiwam głową i idę za nim. Zamykam za sobą drzwi i jeszcze raz patrzę na dom. W oknie na piętrze widzę Lottie, która macha mi i się uśmiecha. Potem przylatuje do niej reszta dziewczynek, które również unoszą swoje rączki w moją stronę.

Odwracam się i idę za ojcem w stronę drzew. Jest już prawie ciemno, ale jeszcze kilka promieni pada na pojedyncze rośliny, sprawiając, że te skąpane są w złocie. Zgodnie z prośbą ojca, rozglądam się za kluczykami pod moimi stopami. To samo robi on, ale jego chód jest szybszy. W końcu wychodzimy na mały krąg, gdzie drzewa nie rosną tak gęsto.

- Idź w tę stronę, a ja w tamtą. - kiwam głową na jego polecenie i odwracam się do niego plecami.

Wtedy czuję uderzenie w głowę. Mocne i takie, które sprawia, że ciemnieje mi w oczach. Potykam się na gałęziach i lecę na ziemię, obijając swoją klatkę piersiową. Brakuje mi tchu. 

- Co...

Ale nie zdążam nawet zadać pytania, bo czuje wielką dłoń na mojej głowie. Ojciec chwyta mocno moje włosy, prawie wyrywając je ze skóry i unosi mnie za nie do góry.

- Co ty robisz? - płaczę wystraszony.

Ojciec nigdy mnie nie bił. Może krzyczał, wyzywał, ale nigdy mnie nie tknął.

- Myślałeś, że się nie dowiem? - warczy, ciągnąc mnie po ziemi.

Próbuję się wyrwać, staram się zabrać jego rękę z mojej głowy, ale na nic. Trzyma mnie za włosy z całej siły. Kopię nogami, szarpię się, a łzy zasłaniają mi widok. W końcu ojciec rzuca moim ciałem na korzenie jednego z drzew.

Biorę wielki haust powietrza i szlocham cicho w swoją rękę.

- Jesteś pierdolonym pedałem. Pierdoloną chorobą, zarazą! - kopie mnie w mój brzuch, a ja prawie wypluwam swoje wnętrzności. Staram się zasłonić, ale kopie mnie po raz kolejny. - Co ty sobie kurwa myślałeś?! Że się nie dowiem? Albo nic z tym nie zrobię? Będę trzymać pedała pod moim dachem? - kopie jeszcze kilka razy, z całej siły. Nie mogę oddychać, łzy sprawiają, że się duszę. Wszystko mnie boli.

- T-tato, proszę... - charczę, ale wtedy otrzymuję kopnięcie w głowę.

Moje całe ciało odwraca się o sto osiemdziesiąt stopni i opada na twarde gałęzie.

- Nie nazywaj mnie tak jebana zakało! Nigdy nie chciałem syna cioty, nigdy nie chciałem takiego syna, jak ty! - wrzeszczy, chodząc z jednego miejsca do drugiego.

Myślę o Harrym. Chcę do niego. Chcę znowu uciec w jego ramiona i poczuć jego skórę. Próbuję się podnieść i uciec, ale moje mięśnie palą i znowu ląduję brodą na ziemi. Chcę być silnym dla Loczka, chcę wstać, ale nie mogę. Nie potrafię. Jestem za słaby. Łkam, a całe ciało pali mnie żywym ogniem. Jakby ktoś oblał mnie benzyną i rzucił zapałkę w moją stronę.

Myślę chwilę, że to koniec, bo nie słyszę ojca, ale po chwili wiem, że się myliłem, bo ten znowu ciągnie mnie za moje włosy na klęczki. Krzyczę z bólu i duszę się znowu. Czuję krew płynącą z mojej wargi i brwi. Nie wiem, czy coś mi połamał, ale czuję, jakbym nie mógł ruszyć ręką.

Ojciec staje obok, nie wiem, co planuje. Ale nigdy nie spodziewałbym się, że wyciągnie pistolet i ustawi lufę skierowaną w bok mojej głowy. Chcę się wyrwać. Mój szloch się wzmaga. Błagam go. Krzyczę. Obiecuję, że się poprawię, że znajdę nawet dziewczynę, ale on nie słucha. Poprawia chwyt na moich włosach i wgniata lufę w moją skroń. Czuję jej zimno, chłód stali. Zamykam oczy.

W tym samym czasie Harry leżał jeszcze w domku na drzewie. Tam, gdzie wcześniej kochał się z Louisem. Nagle poczuł niepokój. Nie wiedział, skąd to pochodziło, ale wiedział, że coś jest nie tak. Podniósł się i jak najszybciej zszedł na ziemię. Wyostrzył zmysły, ale niczego nie usłyszał. Przełknął ślinę i poszedł tam, gdzie poprowadziła go intuicja. Najpierw szedł, ale kiedy usłyszał krzyk. Zaczął biec. Jego serce obijało się o jego żebra, a myśli zasnuła mgła.

Wtedy usłyszał strzał, wywrócił się na wystającym korzeniu, a ptaki wcześniej siedzące na gałęziach wzbiły się w powietrze.

Strach oblał całe ciało Harry'ego.

A ja jestem martwy.

Moje wiotkie ciało opadło na runo leśne, razem z bronią, która przed chwilą mnie zabiła. Krew bryzgnęła na ziemię wokół. W lesie zrobiło się cicho. Las zawsze pełen życia, umarł razem ze mną. Ojciec stał nad moim ciałem z obojętnością w oczach. Nie uronił żadnej łzy, żadne wyrzuty sumienia nie opanowały jego duszy.

I leżę tam martwy, kiedy z zarośli wypada Harry. Cały się trzęsie, a kiedy dostrzega moje ciało, krzyczy. Wrzeszczy na całe swoje płuca, raniąc swoje gardło i przełyk. Upada na kolana obok mnie i szlocha głośno.

Nie chcę, żeby tu był. Nie chcę się z nim żegnać. Nie chcę, żeby ojciec i mu zrobił krzywdę.

- L-louis, Louis, błagam cię, obudź się. - bierze moją głowę w dłonie i próbuje mnie ocucić.

Ojciec odchodzi w stronę domu. A Harry krzyczy jeszcze za nim.

- Louis, słońce, kochanie... - Harry dusi się łzami i dalej próbuje.

Na nic. Trzyma moje ciało ciasno w swoich ramionach. Jego ubrania i skóra zabrudzone są szkarłatną krwią. Tuli mnie mocno i błaga, żebym się obudził. Błaga, żeby to wszystko było snem. Krzyczy, że mieliśmy mieć wspólną przyszłość. Krzyczy w niebo i pyta Boga, dlaczego nas nienawidzi, dlaczego nienawidzi go, dlaczego zabiera mu wszystkie osoby, które kochały go i on kochał je. 

pięć,

cztery,

trzy,

dwa,

jeden...

on trzyma pistolet przy mojej głowie

zamykam oczy

BANG

jestem martwy

zabija mnie z powodu miłosierdzia.



Pistoletu już nie ma. 

Mnie też. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro