romantyczność krajobrazu

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


- Aniu, czy ty nie jesteś jeszcze trochę za młoda, ażeby chodzić na randki? -zapytał Mateusz gdy Ania zmywała naczynia po obiedzie.

- Ależ Mateuszu - tłumaczyła już chyba poraz setny - to nie jest żadną randka. N i g d y nie poszłabym na randkę z Gilbertem Blythem. Spotykamy się tylko, by pomógł mi z geometrią. A zmieniając temat, uważasz, że kiedy powinno się zacząć chodzić na randki? Znaczy, mi pewnie to szybko się nie przydaży. Kto chciałby umawiać się z taki rudzielcem...

- Ja..już..chyba...stodoła! - po tych słowach Mateusz wstał i udał się w stronę drzwi. Gdy je otworzył ujrzał Gilberta.

- Dzień dobry, panie Cuthbert - przywitał się wesoło chłopak.

- Dzień dobry, dzień dobry - odpowiedział Mateusz z mniejszym entuzjazmem.

- Przyszedłem...

- Po Anię. Będziesz uczył jej geometrii. Opowiadała - przerwał mu Mateusz. - Ania jest w kuchni.

Następnie pan Cuthbert minął chłopaka w drzwiach i udał się do stodoły. Ogarnęło go jakieś dziwne, nie znane dotąd uczucie. Z jednej strony uważał, że Gilbert to porządny chłopak, ale z drugiej strony nie podobało mu się to, że idzie gdzieś z Anią. Chociaż, jego przybrana córka zapierała się, że to nie jest randka, Mateusz jednak uważał inaczej. Był zazdrosny. Jak każdy ojciec o swoją córkę . Patrzył na oddalających się Anię i Gilberta, do momentu gdy zniknęli mu całkowicie z oczu.

***
Ania szła w milczeniu, co chwila rzucając ukradkowe spojrzenie brunetowi obok niej. Wiatr delikatnie przeczesywał jego kasztanowe włosy, starannie układając je w nieład.
Gilbert widział, że rudowłosa mu się przygląda, jednak niechcąc jej speszyć nie odwzajemniał tych spojrzeń. Jedynie uśmiechnął się pod nosem. Nareszcie zwrócił jej uwagę.

***

Doszli do małego jeziorka w środku lasu. Krajobraz niczym z bajki. Srebrzystozłote promienie słoneczne tańczyły na błękitnej tafli wody. Żółte, różowe i śnieżnobiałe kwiaty porastały brzegi, tworząc kolorowy dywan. Całość znajdowała się na niewielkiej polance, którą okalały wysokie i smukłe sosny. Ania zobaczywszy ten widok oniemiała. Tego jej wyobraźnia nie musiała upiększać. To właściwie było uosobienie jej marzeń.

- Ładnie, prawda? - usłyszała szept tuż obok jej ucha. To był Gilbert. Stał blisko. Za blisko.

Odsunęła się szybko od chłopaka i usiadła na trawie. Przygotowała przyniesione przez nią książki i glinianą tabliczkę. Gilbert usiadł na przeciwko i narysował na niej kredą kwadrat.

- Zaczniemy od pola kwadratu.

Nauka z Gilbertem była dosyć przyjemna dla Ani. Chłopak umiał jej wszystko wytłumaczyć i zdecydowanie nadawał się na nauczyciela ( w przeciwieństwie do pana Phillipsa). Dziewczyna nauczyła się wzoru na pole kwadratu i prostokąta, a teraz próbowała obliczyć pole trójkąta. Jednak nie potrafiła skupić się nad zadaniem. Za wszelką cenę starała się odwrócić swoją uwagę od malowniczej scenerii wokół niej. Jednak, gdy nadszedł zachód słońca, nie mogła się mu oprzeć. Wpatrywała się w pomarańczową tarczę słońca i podziwiała teatr barw rozgrywający się na niebie. Od szkarłatnych czerwieni do purpurowych fioletów.
Wszystko takie magiczne.

-Jak mogłabym skupić się na geometrii, mając obok tak niezwykle romantyczny widok?- żaliła się .

- Właściwie to dzisiaj już sporo się nauczyłaś - roześmiał się Gilbert. - Koniec na dziś.

- Cudownie - dziewczyna klasnęła z zadowolenia.

Wstała na równe nogi i w tym momencie wszystko przestało mieć jakiekolwiek znaczenie. Liczyła się tylko ona i piękne przedstawienie grane przez kolory i światło.

- Niesamowite- szepnęła.

- Racja. Niesamowite - usłyszała głos tuż obok swojego ucha.

To Gilbert stał tuż za nią. Przeszedł ją dreszcz.

- Zimno ci?- zapytał chłopak.

Rudowłosa była w stanie jedynie pokiwać głową. Jednak powodem gęsiej skórki wcale nie była temperatura, tylko bolesna bliskość pewnego przystojnego bruneta. Jednak Ania nawet przed sobą w życiu by się do tego nie przyznała.
Gilbert, jako prawdziwy dżentelmen, zdjłą swoją kurtkę i opatulił nią ramiona dziewczyny. Ta podziękowała skinieniem głowy, gdyż w dalszym ciągu nie była w stanie wydobyć z siebie ani słowa. Pierwszy raz zabrakło jej słów, przecież zawsze czytała tak dużo książek. Pierwszy raz nie wiedziała co robić, przecież zawsze była taka zaradna. Pierwszy raz nie umiała określić co czuje.

Oglądali zachód słońca do puki heliosowy wóz nie zniknął za horyzontem. Zrobiło się ciemno.

- Chodź, odprowadzę cię - zaoferował Gilbert.

Ania w dalszym ciągu nic nie mówiła i dała się prowadzić.
Gdy dotarli na Zielone Wzgórze, zastali Marylę zmywającą naczynia po kolacji.

- Aniu Shirley - Cuthbert, wyraźnie mówiłam ci, że masz wracać do domu przed zachodem słońca - zaczęła dosyć ostro, ale dostrzegłszy Gilberta zmieniła ton na bardziej pobłażliwy:- No ładne mi rzeczy tu się wyprawiają.

Podkręciła głową z rozbawieniem i obrzuciła ich wymownym spojrzeniem. Przeczuwała, że ta dwójka nie pierwszy raz narobiła jej zmartwień.

~~~

Hej, słoneczka!

Muszę podziękować wam za ilość komentarzy po poprzednim rozdziałem. Uśmiałem się czytając co poniektóre.

Dziękuję cudownej Awarko za prześliczną okładkę ♡! Wpadajcie do niej po większą dawkę awae!

Do następnego!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro