22. Zbyt często przysięgasz, Aniu

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

     Siedem dni do wesela Prissy. Niecałe dni.

    Ania siedziała nadąsana przed zegarem w bawialni i czekała, aż szarlotka rozgości się na dobre w piekarniku. Wahadło przyglądało się raz prawej, raz lewej stronie jej twarzy i próbowało odczytać uczucia dziewczyny. Rudowłosa wodziła wzrokiem za kołyszącym się kołem, rozmyślając nad tym, co wydarzyło się ostatnio. 

     Czuła się źle z tym, że Ruby przez nią cierpiała. Ta dziewczyna zasługiwała na wszystko, co najlepsze i Ania była skłonna odmówić sobie... no, właśnie. Czego? Własnego szczęścia? Westchnęła cicho i położyła dłoń na swoim szklanym odbiciu — miało taką samą smutną minę, jak i ona. Przymknęła powieki i zamyśliła się.

     Wiał wielki wiatr. Rudowłosa dziewczyna stała na brzegu urwiska, pocierając zimnymi dłońmi ramiona. Od morza ciągnęła tęsknota i wicher, a obie te siły przenikały ją do bólu. Kosmyki włosów uderzyły ją w policzki; odgarnęła je i spróbowała sięgnąć wzrokiem za horyzont. Wyobraziła sobie parę unoszącą się ze statku i była pewna, że małe, czarne kamyczki na piasku są węglem, który umknął z Jego rąk. Zamknęła oczy. Żaden statek nie pokazał się na tafli morza.

     Z kuchni zapachniało ciastem, gdy Maryla otworzyła piekarnik i wyciągnęła gorącą blachę. Pani Zielonego Wzgórza ostrożnie wyłożyła szarlotkę na stół i otrzepała ręce. 

     — Aniu, rozchmurz się — powiedziała do swej podopiecznej. — Potraktuj to jako... przysługę miłą Mateuszowi — Użyła swojej tajnej broni, wiedząc, jak Shirley uwielbiała jej brata. Podopieczna popatrzyła na nią takim wzrokiem, jakby wyruszała na drogę krzyżową. 

     — Mateuszu! — krzyknęła, zanim zdążyła coś pomyśleć. — Mateuszu, to sprawa życia i śmierci! — Wstała i podbiegła do wejścia. Chwilę potem pojawił się w nim spracowany i siwy mężczyzna, otrzepujący ręce z siana i śniegu. Nogawki spodni miał lekko ubłocone, a pod oczami malowały się już sine pasma zmęczenia. Popatrzył z troską na nastolatkę i przeniósł pytający wzrok na Marylę. 

     — C-co się stało, Aniu? — zapytał, po czym odkaszlnął, a kłębek powietrza wydostał się z jego ust. 

     — Czy będzie ci miłe, jeśli pójdę do Gilberta Blythe'a z ciastem? — zapytała Ania, wlepiając w niego czujne spojrzenie. Mateusz podrapał się w głowę i zasięgnął oczami rady u Maryli; ta tylko pokiwała głową, po czym pogroziła mu palcem. 

     — Będę rady, jeśli to zrobisz — powiedział powoli, nie spuszczając wzroku z siostry. Ania zachłysnęła się powietrzem, po czym zacisnęła usta. Już miała coś powiedzieć, jednak tylko przytuliła się mocno do Mateusza, a jej głos zdawał się łamać. 

     — M-Mateuszu, cóż t-to za s-straszne ży-życzenie... — wydusiła. — Ale! — Odsunęła się i wyciągnęła rękę, jak gdyby chwilowy smutek właśnie od niej uciekł. — Przysięgam, że zrobię to dla mojego najwspanialszego Mateusza Cuthberta. — Wypuściła powietrze. — Teraz ty mówisz, że jesteś dumny ze swojej Ani Shirley — Cuthbert — szepnęła, podpowiadając mu.

      — Je-jestem dumny z mojej A-Ani Cuthbert — powtórzył, na co ona się roześmiała i ponownie go przytuliła.

     — Zapomniałeś o Shirley! — Pogoniła go, po czym zwróciła wzrok ku szarlotce. No, to do dzieła, Aniu Shirley — Cuthbert. 

***

     Ruby otarła czoło Gilberta z kropelek potu i uśmiechnęła się do niego delikatnie. Chłopak spał od dłuższego czasu, wygrzewając się w ciepłym domu, po bezsennej nocy spędzonej w ramionach śniegu. Och, gdyby to mogły być jej ramiona! Pogładziła go po policzku i oparł głowę na dłoniach, położonych na szafce nocnej obok. Tak bardzo lubiła na niego patrzeć, był tak pięknym człowiekiem. Jego rysy twarzy, oczy, krucze włosy. Zahartowane wiatrem policzki, lekko malinowe usta. Gdyby tak mogła je ucałować. Pochyliła się lekko do przodu, jednak zaraz odsunęła się znów na miejsce i zatopiła w kontemplacji. 

      Bash przechodził akurat w kierunku kuchni, jednak zatrzymał się i spojrzał na dziewczynę. Ona, taki piękny diament, nie pasowała do tego chłopaka, który tonął w książkach. Jej delikatność niknęła w jego werwie, jej słodycz gryzła się z jego dawnym, nieco gorzkim charakterem. Złote włosy ginęły pod grudami czarnego węgla. Zerknął na okno i dostrzegł rude warkocze i ich właścicielkę, która prawie wywróciła się w śniegu z koszykiem. Szła od strony Zielonego Wzgórza, strącając śnieg z krzewów przy drodze. Witała się z każdym z nich i patrzyła na niebo, szukając śladów chmur, które bawiły się na horyzoncie w chowanego. Sebastian uśmiechnął się sam do siebie, po czym podwinął rękawy i wszedł do pokoju przyjaciela.

     — Chyba będę cię musiał wyprosić, panienko — powiedział, dotykając jej ramienia. Oderwała się od patrzenia na czarnowłosego i zamrugała szybko. 

     — A-ale jak to? — Nie chciała wychodzić. Gdyby mogła, zostałaby z Gilbertem na zawsze. Na wieki byłabym twoja, Gilbercie, lecz chyba mieliśmy inne poczucie czasu.

     — Muszę go przebrać, a nie wiem czy to widok dla dobrze wychowanych panienek — rzucił Bash, opierając ręce na ramie łóżka. Ruby przełknęła głośno ślinę. — Znaczy, mi to mango, znaczy rybka, ale panienki rodzice... Gdyby się dowiedzieli...

      — Ach, tak, racja! — Porwała kapelusz z szafki obok i szybko nałożyła na głowę, rumieniąc się tak bardzo, jak zachód słońca nad Wyspą Księcia Edwarda. — To... to ja przyjdę jutro, gdyby się wybudził, to...

     — Będziemy informować — powiedział. Anię Shirley, dodał w myślach. Ruby uśmiechnęła się blado i pokiwała głową, po czym rzuciła ostatnie spojrzenie ku chłopakowi. 

     Och, Gilbercie, nauczyłam się wszystkich kroków dla Ciebie. Zatańcz ze mną chociaż raz, tak prawdziwie. Poprowadź mnie, nie uciekaj do innej partnerki. Nie uciekaj, Blythe...

     Już miała wychodzić, gdy przed drzwiami stanęła Ania Shirley, poprawiając nerwowo kokardki na warkoczach. Bash zerknął przez okno i momentalnie zagrodził Ruby drzwi, opierając się o nie. Blondynka popatrzyła na niego zdziwiona. 

     — Musisz wyjść kuchnią, schody są całe w lodzie, jeszcze byś się stłukła... — Sebastian zmierzwił swoje krótkie włosy, po czym położył rękę na brodzie. — Zaufaj mi, Blythe prawie złamał nogę, jak ostatnio próbował zejść. — Rzucił szybkie spojrzenie za okno, po czym kopnął w wieszak obok; jego łomot zagłuszył pukanie do drzwi Ani.

     — Och, dobrze, dziękuję. Proszę... proszę go pozdrowić od Ruby Gillis. — Zapięła płaszczyk i zacisnęła ręce na koszyku, próbując odczytać jego myśli. — Do zobaczenia, Bash!

     — Dobrej nocy, Ruby! — pożegnał ją szybko, czekając, aż zamknie za sobą drzwi. Dopiero, gdy usłyszał charakterystyczny trzask, zwolnił uścisk na klamce, przez co Ania Shirley przyłożyła mu drzwiami w plecy. — Aua, może trochę ostrożniej, panno Shirley? — Zaśmiał się. — Co cię tu sprowadza? Czyżby ręka boska? Strzała amora? A może niepochamowana i jakże zrozumiała fascynacja śpiącym kolegą? — zażartował, jak to miał w zwyczaju. 

     — Nie wiem czy fascynacja jest dobrym synonimem do słowa przymus. A w zasadzie do słów przymus mej drogiej Maryli. — Zdjęła kapelusz i odwiesiła go w korytarzu. — Słyszałam głosy, czyżbyś z kimś rozmawiał? — Ściągnęła serwetkę z koszyka i zapach jabłek zawirował pomiędzy nimi. Ania Shirley przyniosła Jesień na bankiet Zimy.

     — Jak ten tam śpi, to gadam sam do siebie — odparł czarnoskóry mężczyzna. — Tak działa samotność. Chodź, zaprowadzę cię do niego. Może zapach tego cuda go obudzi.

     Szósta wiadomość od kwiatów: Och, Blythe, ocknąłeś się na dźwięk mojego serca.


•♡•

Pisanie tego FF ma zasadniczo dwie fazy i zwykle nie wiem, na którą trafię

Faza A → miłosierny ojcze niebieski, mam dość, jakie to jest bez sensu, już wysyłanie pozwów jest bardziej twórcze, co ja robię z życiem, Ruby będzie wredna, Anka zła, Diana straci charakter, Gilbert umrze, Maryla ogarnie ciasta na stypę, a potem to usunę. Tak. Go go power rangers

Faza B → o, aw, shirbert, jeju, czy to moje ukochane bąbelki? Dużo miłości, pocałunki, śnieg, taniec... Lol, Awri, przecież nie znasz się na tańcu..
Olać! O, Ruby, słoneczko, damy Ci dobry charakter, miłość dla wszystkich, dirry everywhere, czy to Bash Cudowny Lacroix i krowy Mateusza? Tak, zdecydowanie napiszę jeszcze miliard FF!!!

bez 3 sezonu moja dusza wiruje jak pralka z kolorowym praniem, ok

     ALE SZYKUJCIE SIĘ, MARCHEWECZKI, BO CIOCIA AWRI WYMYŚLIŁA JAK OBEJŚĆ PRZYSIĘGĘ ANI
(to nie tak, że piszę to FF na yolo, co nie)
(Dobra, tak naprawdę piszę je pod wpływem emocji)
(Ale to super cool)
(Bo zachwycam się AWAE z każdym słowem coraz mocniej)
(Dobra, nie awae, Gilbertem)

Nie jestem dobra w dotrzymywaniu słów „nie będę już wstawiać tylu rozdziałów”

Koniec tej żenady

cacibamo

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro