30. Co za niemoralne zachowanie!

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

       Całował ją zaledwie chwilę, lecz to wystarczyło, by po jego wnętrzu rozlało się ciepło, podobne temu, które budzi do życia ziemię po zimie. Jej delikatne wargi były tak miękkie, że miał wrażenie, iż jest tylko ulotną imaginacją. Wiosenny powiew przemknął przez jego zmarznięte serce, wzruszając jego lód, który roztapiał się w ciepłych łzach poruszenia. 

     Ruby odsunęła się zaraz od niego, przerażona i zarumieniona, bezradna wobec zaistniałej sytuacji. Kilka łez spłynęło jej po policzku, a w każdej z nich odbijały się jego zawstydzone oczy, gorejące uczuciem do niej. Nie wiedział, co zrobić; ta chwila jakoby przewróciła jego serce tak bardzo, że poczuł, jakby uderzyło w żebra.

     — Jestem piękna, kiedy płaczę — szepnęła, pociągając nosem i wycierając usta rękawem. Już miał jej odpowiedzieć, gdy pani Linde pojawił się przy nich. Jej twarz przybierała na przemian czerwony i fioletowy kolor, a kobieta wachlowała się dłonią tak szybko, iż Liam był pewny, że za kilka chwil skręci nadgarstek. Teatralizacja tych gestów sprawiła, że nawet Ania Shirley, tak pompatyczna i pełna patosu w swych ruchach, uśmiechnęła się lekko.

      — Święci pańscy, dzieci! — krzyknęła wzbudzona. — Cóż to za niemoralne zachowanie! — Oddychała ciężko, choć połowa zgromadzonych wiedziała, iż była to tylko gra, mająca podkreślić wagę sytuacji. Pani Linde, ta pocieszna i kochana kobieta, uwielbiała przesadne gesty.

     — Chyba normalne w tym wieku — rzucił Moody, na co Józia przewróciła oczyma i westchnęła z dezaprobatą. 

      — Panienko Gillis, chodź tu, chodź, moje dziecko! — Kobieta przytuliła zszokowaną blondynkę, głaszcząc ją po włosach, jak gdyby ta znów stała się ofiarą pożaru czy czegoś podobnego, po czym zwróciła się do pianisty. — A ty, chłopcze, powinieneś się wstydzić... Ach, tak, moje biedne dziecko... — Spojrzała na Ruby, która wcale nie wyglądała na poszkodowaną, biedną czy przerażoną. Wręcz przeciwnie — na jej policzkach pojawiły się rumieńce, skryte pod kaskadą loków. 

      — P-przepraszam, j-ja... nie chciałem — szepnął skruszony chłopak. 

      — Gilbercie, zrób z tym coś! — Ruby uznała, że trzeba podtrzymać sytuację. Zwróciła się więc z stronę Blythe'a, zaskoczonego jej nagłym zawołaniem. Czarnowłosy, jakby niedowierzając, wskazał na siebie palcem, po czym uciekł spojrzeniem ku oknom, uśmiechając się lekko. — Gilbercie! — powtórzyła dziewczyna, niezadowolona z tego, że sytuacja traci nutkę dramatyzmu. 

      — On nic nie zrobi, Ruby! — wyrwało się Liamowi. — On nie ciebie kocha... — dodał, na co przyjaciółka Ani zakryła usta dłonią. Gilbert zrobił krok w jego stronę, jednak muzyk ani drgnął. — Wydaje ci się, że tak jest, ale to tylko i wyłącznie twoja wyobraźnia. A po co wyobrażać sobie miłość, skoro możesz ją dostać, tu, namacalnie... — Zdziwił się własną śmiałością, jednak czuł, że nie wytrzyma już dłużej, że jeśli nie wypowie tych słów, to chwycą go za gardło i uduszą. — Gilbert Blythe kocha A...

     — Apsik! — Cole kichnął stanowczo za głośno, co wytrąciło wszystkich z równowagi. Pani Linde usiadła, mówiąc, że zaraz zemdleje, Józia zacisnęła ze złością ręce, Janka i Moody prawie leżeli pod parapetem ze śmiechu, a Ruby, Gilbert i Liam stali w bliskiej odległości, co raz wymieniając spojrzenia. 

      Blondynka czuła się tak, jakby ktoś wylał jej na głowę kubeł zimnej wody, albo wrzucił do stawu Barrych w zimową noc. Przez jej ciało przebiegały dreszcze; ni to strachu, ni to ekscytacji. Na wargach wciąż czuła tamten pocałunek; przesunęła palcem po ustach, chcąc zabrać to uczucie, jednak ono przywarło do niej tak mocno, jakby w końcu odnalazło swoją panią. 

       Gilbert rzucił spojrzenie ku Ani, chcąc jej za pomocą ruchu rzęs powiedzieć, że nie ma z tym nic wspólnego, jednak rudowłosa tylko uniosła wyżej podbródek i udała, że jest na niego obrażona. 

     Karol popatrzył w ich stronę, a przed jego oczyma pojawiły się czarne plamy. Gilbert Blythe kocha A... Gilbert Blythe kocha Annę Shirley. Anię, Anię Shirley - Cuthbert. Sloane poczuł, że wiruje mu w głowie i nim zdążył złapać się futryny lub ławki, legł na podłogę jak kłoda. 

***

     Diana Barry grała najpiękniej na świecie. Najpiękniej, jak Jerry Baynard mógł sobie wyobrazić. Siedział przy starym, pachnącym wilgocią pianinie i słuchał melodii, której tytułu nie znał i patrzył na smukłe palce dziewczyny, sunące po wyszczerbionych klawiszach. Jej zamknięte oczy zdawały się trzymać pod powiekami wszystkie nuty, przesuwane ruchem długich rzęs, co raz sięgających ku blademu światłu na popękanym i pustym pulpicie. 

      Jerry Baynard słuchał. 

     Choć nie miał wykształcenia muzycznego i nic mu nie mówił zapis nutowy, odczytywał z tych dźwięków każde wyznanie Diany. Gdy przechodziła na niższe oktawy, słyszał ciche boję się. Gdy jej palce skakały po wyższych, do jego uszu dobiegał szept radości. Obserwował więc bieg jej dłoni, pasma włosów, drgające na ramionach i policzki, na których malowały się kolory wschodzącego słońca. 

     — Nie pasujesz tutaj, mon amour. Taka muzyka jest zbyt piękna dla tej ciszy Wzgórza Zegarmistrza. — Westchnął, kończąc swoją wypowiedź. Barry popatrzyła na niego z żalem, przerywając w pół taktu. 

      — Nie chcę piękna, jeśli zamyka mnie w więzieniu, Jerry. — Głos jej zadrżał. — Nie chcę być księżniczką w wieży, nie chcę. 

     — Ma princesse — szepnął, na co ona się wzdrygnęła. — Już nigdy nie zamkną cię w wieży. — Wyciągnął dłoń, a ona położyła na niej swoją, drżącą i delikatną. 

      — Jerry, nie możemy tu zostać. Minnie May... Ona mnie potrzebuje — chlipnęła. — Już dosyć łez. Mam dość łez i ciszy. Jerry... — Rozejrzała się po opuszczonym domu. — Możemy wrócić do domu?

      Wzgórze Zegarmistrza było domem Samotności. Diana i Jerry tak bardzo tam nie pasowali. 

***

     Trzy dni do wesela Prissy. 
Karol Sloane obudził się w swoim domu. Pierwszym co poczuł był zapach świeżego chleba i woń herbaty, dochodząca z kuchni. Zaraz potem do innych jego zmysłów dotarły odgłosy westchnienia, tupanie w podłogę i szuranie krzeseł. Otworzył powoli oczy i dostrzegł zgromadzone nad nim postaci, poruszające się pomiędzy oknami, przez co promienie słońca co raz przebiegały po jego twarzy, zaraz ustępując cieniom. 

       — Dzień dobry, Karolku. — Usłyszał głos Tillie. Westchnął w duszy, żałując, że nie jest to skowronkowy ton Ani Shirley, lecz gdy otworzył szerzej oczy, dostrzegł masę innych dziewczyn ze szkoły obok Tillie, Janki i Józi. Za nimi, na parapecie, usadowili się Moody i Billy. Pogrążeni w rozmowie o swoim nauczycielu, nawet nie spostrzegli, że ich kolega właśnie się obudził. 

      Nauczyłeś mnie, że mogę liczyć tylko na siebie... 

       — Dzień dobry, Til — odparł ciężko, podnosząc się na łokciach. — Straszliwie boli mnie głowa. — Dotknął dłonią czoła; było rozpalone. — Co mnie ominęło? — zapytał, choć przecież znał odpowiedź. I gdzie do jasnej cholery byli Ania Shirley i Gilbert Blythe?! 

      — Zemdlało ci się na próbie — stwierdził Moody. — U, ale fajny koń. — Wskazał na bujanego konika na biegunach, który należał najpewniej do Karola z lat dziecinnych. — Pani Linde prawie dostała zawału, gdy ten pianista z Carmody pocałował naszą biedną Ruby. — Pociągnął Gillis za kokardę, na co ta pisnęła cicho, stając mu pantofelkiem na stopie. — Aua! — syknął. — No, Rubs, nie mów, że ci się nie podobało! To ty i Józia zawsze nalegacie, byśmy grali w szklane pocałunki — przypomniał o grze w butelkę. Pye poczuła, że palą ją policzki. 

       — Czym się tak przejąłeś, Sloane? — Billy skrzyżował ręce na piersi i zmierzył go spojrzeniem. — Czyżby nasza sierotka wzbudzała w tobie aż takie emocje? Albo może widok tej piegowatej buzi zwalił cię z nóg? — Zaśmiał się, na co Janka wymierzyła mu solidnego kuksańca. 

       — Ja... M-muszę... — Poczuł, że robi mu się niedobrze. Prawda o niedawnej nocy paliła jego serce. Na palcach wciąż czuł stalowy chłód strzelby. I ten głuchy krzyk Blythe'a... Nie mógł się go pozbyć. Nie mógł zapomnieć tamtych płatków śniegu, które — opadając na jego twarz i ramiona — wypaliły głębokie rany w jego sumieniu. — Muszę wam c-coś po-powiedzieć... — wydusił z siebie, siadając na brzegu łóżka. Wszyscy popatrzyli na niego zdziwieni. 

      — Kochasz pana Philipsa? — rzucił ze śmiechem Billy. — A może Anię Shirley? Nie wiem, co bardziej idiotyczne. 

       — Gdyby była tu Diana albo Gilbert, dostałbyś w zęby — syknęła Janka, oburzona jego zachowaniem. 

      — Gi-Gilbert... — zaczął. — To... To ja zostawiłem go wtedy na śniegu i... — Czuł, że brakuje mu powietrza. — I to ja s-sprawiłem, że-że... — Coraz trudniej przełykało mu się ślinę. — Że wyglądał jak...

      — Zwłoki w śniegu? — podsunął Moody, na co Józia zamrugała szybko. 

      Karol Sloane poczuł tylko ogarniającą go falę dreszczy. 

***

     W tym samym czasie Ania i Gilbert szli drogą na Zielone Wzgórze. Zaśnieżone pola Avonlea aż prosiły się o odwiedziny i uwiecznienie w pamięci. Shirley opuściła więc swoją Otchłań Rozpaczy i wędrowała po Krainie Pamiętania z czarnowłosym chłopcem u boku. To jego chciała zapamiętać najbardziej. On nie przeminąłby tak szybko, jak zima w Avonlea. Nie przeminąłby, prawda? 

     Gilbert szedł w milczeniu, co raz napotykając jej palce przy swojej dłoni. Nie odważył się jednak na żaden śmielszy gest. Sytuacja pomiędzy Ruby a Liamem wprawiła go w zakłopotanie, do tego tak wielkie, że czuł się głupio na samą myśl o tym. Przywołał jednak w pamięci wspomnienie o sobie sprzed spotkania Ani Shirley. Próbował wtedy zagaić relację z Dianą, ku uciesze państwa Barrych. Kręcił się wokół Józi bardziej, niż lokówka na jej włosach. Wystarczyło jedno jego spojrzenie i Ruby Gillis odwracała wzrok, przygryzając wargi i chichocząc cicho w ramię Janki. Czemu więc szedł pustymi polami z dziewczyną, która przypominała mu ogień? Może za dużo ciemności było w jego życiu. 

      Uśmiechnął się kpiąco na wspomnienie tamtych dni. Gdyby mógł, poprosiłby tą nieznośną dziewczynę o jeszcze jedno uderzenie tabliczką, by wyprzeć się tych zawstydzających chwil. Chciał wymazać je wszystkie i zapisać kaligrafią jej imię. Trwale, nieścieralnie, wiecznie. 

       Ach, gdyby nie zjawiła się w Avonlea... Czy dalej uwodziłby biedną Gillis? A może uczyłby się pilnie, by dostać na medycynę, najpewniej ze słodką Dianą Barry? Czy śmierć ojca odcisnęłaby na nim tak wielkie piętno, gdyby nie miał świadomości, że jej oczy przeszywały ją na jego pogrzebie? Był przecież od tamtej chwili tak samo samotny jak ona. 

       — Droga Aniu Shirley — powiedział, a ona tylko się uśmiechnęła. — Jeśli chodzi o posiadanie czegoś boskiego w sobie, to na pewno masz wyobraźnię Boga. Gdy stwarzał świat, musiał robić to za pomocą twoich wielkich słów... — Popatrzył wokół siebie. — Co do wyobrażania sobie, to bardzo lubię sobie ciebie wyobrażać, jak stoisz na Białej Drodze Rozkoszy, a kwiaty padają na twoje włosy. To zupełnie tak, jakby śnieżynki wpadały w objęcia ognia. — Ostatnie zdanie wypowiedział w tonie, jakim recytuje się wiersze. Shirley zwolniła kroku. — Wciąż boli mnie głowa, nie przeczę. Masz dobrego cela i ciężką rękę. — Zaśmiała się cicho, oglądając śnieg na swojej dłoni. — A mój trzeci komplement dla ciebie...

      — Nie mów. — Zatrzymała się nagle i zasłoniła mu usta dłonią. — Nie wierzę, że uczysz się na pamięć moich listów. — Zabrała rękę, czując dotyk jego warg na skórze. Dziwne to było uczucie, tak niecodzienne dla tej dziewczyny, która całą miłość musiała sobie wyobrazić. 

       Gilbert uśmiechnął się delikatnie, po czym ujął jej rękę. Podała mu drżącą dłoń, na co on ostrożnie położył ją na jej oczach. Gdy była już pewna, że go nie widzi, nabrał zimnego powietrza w płuca i rzekł ciepłym głosem:

      — Trzeci komplement od Gilberta dla Ani... Znam na pamięć każde Twoje słowo, jakie do mnie skierowałaś. Mimo, że przysięgłaś ze mną nie rozmawiać, Aniu Shirley. Głupio jest przysięgać. — Zakończył, zabierając jej rękę. Zaskoczona, nie wiedziała, co mu odpowiedzieć. — A przecież nie jesteś głupią dziewczyną — dodał po chwili, nie puszczając jej dłoni. 

       Siódma wiadomość od kwiatów: Gilbercie, moją największą mądrością było cię pokochać, a głupotą to, że uczyniłam to tak późno. 

      Popatrzyła na niego z zakłopotaniem, po czym westchnęła cicho. 

      — Ty wstrętny chłopcze! Jak śmiałeś?! — Ania cisnęła swą tabliczką szyfrową w głowę Gilberta, cisnęła z taką siłą, że tabliczka pękła. 

     Jak śmiałeś mnie pokochać?  

      — O czym myślisz? — zapytał.

      — O niczym ważnym — odparła zwięźle, tak nienaturalnie dla siebie. — Czy niebo nie przypomina ci dzisiaj odbicia morza? Albo niebieskiej wstążki Diany? Och, kiedy wróci moja ukochana Diana i kiedy znów zobaczę moje morze...

       Nie odpowiedział. Sam poprzysiągł sobie, że już nigdy nie uda się w morze bez niej. 

•♡•

serdecznie witam wszystkie nowe osóbki! Cudownie mieć Was w tym wattpadowym Avonlea! ♡

Opływam w ikonki z Amybeth! Za dużo piękna, boziu, musiałam czymś zabić smutek po tym sezonie, mamciu, czekam na 5 odcinek! ♡ poza tym ona jest taka śliczna, aaaa

Jako że radzę sobie na studiach jako tako, planuję większe FF o Dirry osadzone w dzisiejszych czasach. Nie wiem czy na 100% się uda, ale zapytam, czy bylibyście chętni! Diana, Jerry, robienie spektaklu, Shirbert robiące dramy na boku, Ruby blogerka, Józia aka ig modelka i inne dziwne rzeczy

to ja czekająca na shirbert w 3 sezonie


CZY WY TO WIDZICIE?

J A K S I Ę O D D Y C H A 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro