32. Ani słowa mamie, dobrze?

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

       — Diano! — krzyknęła Shirley, widząc postać swej przyjaciółki w progu domu. Poderwała się, jednak zgrabiałe z zimna nogi odmawiały jej posłuszeństwa. Zachwiała się ponownie, upadając na dłonie, którymi zdążyła się oprzeć na zlodowaciałej ziemi. Pokruszony lód był podobny do tysiąca sztyletów, wbijających się w skórę.

     — Och, Aniu! — Głos przyjaciółki brzmiał w tym zimowym wichrze jak letni zefirek. Czarnowłosa zbiegła do Ani, nie bacząc na to, że do jej butów dostawał się śnieg. Padła jej w ramiona, zanosząc się głośnym szlochem, który w żadnym wypadku nie pasował dobrze wychowanym panienkom. Ale przecież i tak całe wychowanie Diany legło przy przekroczeniu progu domu Zegarmistrza. Klęczała więc teraz w śniegu, tuląc się do rozemocjonowanej Ani. — Tak za tobą tęskniłam... — To jedyne, co udało się jej wydusić. Emocje wzięły górę na uczuciem chłodu; serce Diany płonęło z radości.

      — Diano, moja bratnia duszo, jedyne słońce w zimową noc! — Ania przytuliła ją mocniej, zaciskając oczy, jak gdyby bała się, że gdy je otworzy, Barry zniknie. — Tak pusto w Avonlea bez ciebie. Brunatna ziemia — Wskazała na swe kokardki. — potrzebuje błękitnego nieba. — Zerknęła na jej włosy. — Och, Diano, gdzie twoje piękne kokardki? — W jej oczach ponownie stanęły łzy. Chciała zrozumieć to wszystko; zniknięcie Barry, brak wieści, nerwowość pana Jerzego, rozpacz Minnie May.

       Jerry patrzył na nie smutno, stojąc w progu domu. W jego lewej dłoni znajdowała się brudna, postrzępiona kokarda. Wcisnął ją do kieszeni i odwrócił wzrok. Wiedział, Boże Najświętszy, wiedział, że ona będzie musiała wrócić. To przecież nie był jej świat. Przełknął ślinę i powoli podszedł w ich kierunku. 

      — Jerry? — zdziwiła się Maryla, która dopiero weszła na wzgórze z Mateuszem. Głos pani Cuthbert sprawił, że po ciele chłopaka przeszły dreszcze. Westchnął cicho, szykując dla niej sensowne wytłumaczenie, jednak kobieta była szybsza. — Czy... co ty... Diano? — zwróciła się ku dziewczynie, wciąż tkwiącej w uścisku Ani. — Cóż za historia! — Powachlowała się dłonią i spojrzała na swojego brata, oczekując od niego jakiegoś komentarza. 

      — Pani wybaczy, madame Cuthbert — powiedział parobek, schodząc ku nim. — Ja po prostu chciałem...

      — Jerry, coś sobie myślał?! — krzyknęła Maryla. Trzeba było przyznać, że wciąż miała ognisty charakter, będący nieraz powodem kłótni z Anią. — Całe Avonlea zachodzi w głowę, gdzieście byli! Pan Barry chodzi po ścianach, taki jest znerwicowany. A w szkole... Małgorzata... Pani Linde już od zmysłów odchodzi! — kontynuowała. 

      — Lecz jakoś nikt nie kwapił się, by tu przyjść! — powiedział po francusku, co nie umknęło uwadze Diany. Spojrzała w jego stronę i odsunęła się od Ani, wycierając nos mankietem. — Pani Cuthbert, proszę mnie... nas zrozumieć... — Rzucił spojrzenie ku Barry, której policzki hartował wiatr i rumieniły uczucia. — Myśmy nie chcieli na dobre tak... uciec. — Słowa w jego ustach były tak ciężkie, że z trudem przenosił je na wiatr. — Diana po prostu...

       — Dlaczego więc... — Nie rozumiała opiekunka Ani. 

      — By chociaż raz być wolną — wtrąciła się Diana, choć i to nie było w zwyczaju tych, które zostały dobrze wychowane. — Chociaż raz móc nie martwić się czy moja fryzura jest odpowiednia, chociaż raz pobrudzić sukienkę, zjeść z talerza, który nie odbija mojej twarzy w swym szkle, pośmiać się na cały głos i zagrać piosenki, o których nie mówi się na salonach. — Podeszła do Jerry'ego. — Chociaż raz pocałować kogoś, kogo się kocha, a nie kogoś, kogo wypada kochać. — Chwyciła go za rękę, a on pochylił się i złożył na jej ustach lekki i drobny pocałunek, będący swoistym dobranoc tamtej nocy. Och, gdyby tak mogło być zawsze, dla Diany mógłby nie nastawać nigdy dzień.

     — Och... — wyrwało się z ust Ani. Ręce i wargi drżały jej z emocji. Jej droga przyjaciółka, jej bratnia dusza, jej sens zimowych dni... Nie mogła uwierzyć w to, co widziała. Diana była szczęśliwa. Ruby była szczęśliwa. Dlaczego więc ona nie mogła być? Przez własną głupotę. — Diano... — Podeszła do niej, gdy odsunęli się z Jerrym od siebie. Ujęła jej dłoń i popatrzyła na nią ze łzami. Zaczepiły o siebie swoje najmniejsze palce u rąk i powtórzyły cicho:

      — Przysięgam być wierna mej przyjaciółce. 

       — To jedyna przysięga, jakiej dochowałam — szepnęła Shirley. Barry tylko przytuliła ją mocno do siebie i pogładziła po włosach. — Diano, gdybyś wiedziała... — załkała. Pragnęła wyznać jej wszystko, opowiedzieć, jak starą historię wygrzebaną z kufrów. Otrzepać z kurzu te słowa, od których chciało jej się kichać. Kocham. Kichnięcie. Czyż to nie podobne? 

      — Ja wszystko wiem, Aniuś... — powiedziała cicho. — Wiem... — Popatrzyła na Jerry'ego, który uśmiechnął się do niej ciepło. Poczuła się jeszcze bezpieczniej niż przedtem, mając przy sobie ich oboje.

     — Cóż, moja księżniczko... — zaczął. — nie chcąc cię żegnać, mogę rzec tylko... À bientôt! (tłum. Do zobaczenia!)

      —  À demain (tłum. Do jutra!), Jerry — powiedziała z uśmiechem. Zobaczyć się przecież mogli już jutro. Mogli i dzisiaj, gdy tylko Diana Barry zamknie oczy i utonie w objęciach Snu. A zegary nigdy się nie zatrzymają.

       Gdy potem wstąpiła w próg domu, jej ojciec nie odezwał się słowem. Podszedł po prostu i przytulił ją mocno, tą swoją córkę o rysach zabranych z jego twarzy, o tym samym uśmiechu i pogodzie ducha, nie zwracając uwagi na brak kokardki, ufajdaną sukienkę czy brudne dłonie. Trzymał ją w ramionach tak długo, aż Minnie May nie wyczuła, że coś się święci i nie zbiegła w koszuli nocnej do salonu. Ścisnęła Dianę tak mocno, że czarnowłosa poczuła, jak jej kolacja wiruje w żołądku, po czym roześmiała się, tuląc siostrzyczkę tak długo, aż ta stwierdziła, że kości jej się miażdżą, a głupio mieć zmiażdżone kości na przyjęciu. Bowiem Minnie May uznała za stosowne wyprawić przyjęcie na dwanaście lalek i trzy misie z okazji powrotu Diany Barry. Księżniczka wróciła. 

      Nim jednak zdążyła zaproponować to siostrze, miała o wiele ciekawsze rzeczy do roboty. Na progu ich domu stanął bowiem ten francuski chłopiec, którego ojciec tak przeklinał. Mała dziewczynka z zaciekawieniem patrzyła, jak papa podchodzi do francuzika i patrzy na niego z powątpiewaniem. Zaraz potem wyciągnął rękę, którą tamten uścisnął. Usłyszała kilka razy merci i zobaczyła, jak papa, jak ten groźny przez ostatnie dni papa przytulił mocno francuskiego chłopca. Po policzkach Diany spłynęły łzy. 

       — Dziękuję, tato — szepnęła, ściskając jego ramię. Mężczyzna kiwnął głową, po czym nachylił się w jej stronę.

       — Ani słowa mamie — powiedział z uśmiechem. Diana tylko westchnęła z ulgą. Ani słowa mamie. 

***

      — Ach, Marylo, cóż to był za wieczór! — Ania siedziała na swoim łóżku i patrzyła, jak pani Zielonego Wzgórza układa ubrania na krześle. — Tak się cieszę, że odnaleźliśmy Dianę. Czułam, doprawdy czułam, że była tam... Wzgórze Zegarmistrza tak szalenie mnie fascynuje! Jest takie romantyczne, a wszystko, co romantyczne, ma w sobie nutkę tajemnicy. Lubię odkrywać tajemnice, a jeśli mają choćby cień romansu, to dobrze mi stać w tym cieniu! Choć o wiele bardziej lubię letnie cienie, jest mi w nich znacznie cieplej. Ach, jakże pragnę teraz lata i ciepła, Marylo! Że też moja słodka Diana nie zamarzła na tym wzgórzu! Musi... — zawahała się. — Musi naprawdę kochać... nie wiem czy to nie za duże słowo...

      — Aniu, zdziwiłabym się, gdybyś nagle przestała używać wielkich słów — rzuciła Maryla, wygładzając dłońmi granatową sukienkę dziewczyny. — Diana to rozważna dziewczyna, na pewno wiedziała, że prędzej czy później wróci i będzie musiała rozwiązać tę sprawę. 

      — Sprawę, sprawę... — powtórzyła rudowłosa. — Marylo, jak możesz nazywać miłość jedynie słowem sprawa? Toż to za małe określenie!

       — Widzę za to, że ty i pan Blythe macie dużo określeń na miłość. — Słysząc te słowa, Ania poderwała się gwałtownie. Maryla stała przy jej komódce i patrzyła na koperty, które dziewczyna zapomniała schować. Czytając je każdego wieczora przed snem, odkładała wciąż na komódkę, nieświadoma, że opiekunka mogłaby chcieć zerknąć na którykolwiek. Wysłużone od częstego używania kartki, znalazły się jednakże w jej dłoniach, a siwa kobieta wodziła po nich wzrokiem. 

      — Ach, Marylo droga, błagam cię i zaklinam, nie czytaj tych bredni, nie czytaj! — Ania wpadała w klasyczną dla siebie trwogę i teatralność. — Wyrzuć to, spal, pozbądź się tego z mojego pokoju! Ja zachowam każde słowo w sercu, każdą kropkę postawię sobie codziennie w nocy przed oczyma, lecz nie czytaj! — Stanęła przy kobiecie, która wciąż trzymała listy w dłoniach. 

      — Gilbert... — Uśmiechnęła się Cuthbert. — Pisze tak samo jak Jan. Taki sam z niego chłopak... — Zamyśliła się. — Aniu, czemużbym miała wyrzucać twoje listy? Czy nie o takich paplałaś mi przez ostatnie trzy godziny, gdyśmy robiły ciasto dla pani Linde? 

     — Ale Marylo, tak mi wstyd... — Schowała twarz w dłoniach. — Tak szalenie, dramatycznie i potwornie mi wstyd! — załkała.

      — Nigdy nie musisz wstydzić się tego, że kochasz, Aniu — powiedziała kobieta, odkładając koperty i przytrzymała dłoń dziewczyny. — Ale wstydź się, żeś mi nic o tym nie powiedziała! — Pogroziła palcem i uśmiechnęła się ciepło. — Więc... — Wzięła kartki i powiodła po nich oczyma. — Masz straszny charakter pisma, moja droga. Co powiesz na długi, piękny list miłosny wykaligrafowany na białym papierze? — Zamachała kopertą. Lubiła uszczęśliwiać tę małą istotę i choć raz chciała wyprzedzić w tym swego brata.

       — Marylo, ach, zrobiłabyś to dla mnie? — W oczach dziewczyny pojawiły się iskierki, migoczące za szkłem łez. — Marylo, nie zasługuję na tak wspaniałą osobę, jak ty! — Uściskała ją mocno. Pani Zielonego Wzgórza pomyślała tylko, że to samo chciałaby jej powiedzieć. 

      — Chyba mam lepszy pomysł, jeśli się nie obrazicie, moje miłe. Z listami Ani różnie bywa. — Mateusz stanął przy nich i wspomniał sytuację ze sklepikarką. Na samą myśl o tym, Ania rumieniła się ze wstydu. Nazwała siebie w myślach bezmyślną Anną, co było dla niej wystarczającą karą, po czym popatrzyła na poczciwego gospodarza, zwykle nie wychodzącego z jakąkolwiek inicjatywą. Jednak dla Ani Mateusz Cuthbert był w stanie wyjść choćby z własnej strefy komfortu. 

      — Co proponujesz, Mateuszu?

•♡•

Ostatni rozdział, boziu drogi, mam łzy w oczach. Siedzę w ogrodach Biblioteki Uniwersyteckiej z I częścią Ani w dłoniach i zakochuję się na nowo w tej serii, matko orawska, tak mi tego brakowało. Styl Lucy jest taki magiczny!

Jak myślicie, co znajdziemy w epilogu? 90% wątków już rozwiązana, pozostała jeszcze jedna, a nawet dwie kluczowe sprawy. Choć jednej nie można nazwać sprawą, jak rzekła moja fanfikowa Ania.
Jestem tak z niego dumna, starałam się tam odwzorować styl Lucy i chyba na 80% wyszło, mamciu

OBEJRZAŁAM 5 ODCINEK I MOJE SERCE CHYBA SIĘ ROZPADŁO, MATKO AAAAAAA

Po zakończeniu tego ff robię przerwę aż do końca 3 sezonu. Zapraszam Was do Kapliczki, polskiego Avonlea, ale obiecuję też za jakiś czas dać FF o Dajance, które już macie na profilu.

Buziaki! ♡

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro