32.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Masz wszystko? - trajkotała moja mama w niedziele rano, gdy razem z tatą szykowali się do wyjścia. Siedziałam na oparciu kanapy i przyglądałam się temu bałaganowi. Moja mała walizka stała obok szafy, a torbę z ciastkami dla Tikki ukryłam w środku. Nie brałam wiele rzeczy, bo zawsze mogłam podskoczyć do domu.

- Zostawiam ci klucze - moja mama podała mi je i dodała - postaraj się ich nie zgubić.

- Macie być grzeczni - mruknął mój tata, gdy przytuliłam go na pożegnanie.

- Kto? Ja i Pan Gabriel? - mruknęłam niewinnie, ale w duchu śmiałam się na głos.

- Dziecko, ty potrzebujesz lekarza - westchnął - zajmiemy się tym po powrocie.

- Chodź Tom - moja mama chwyciła go za rękę - jej i tak już nie uratujesz.

- Dzięki mamo - zaśmiałam - kocham was.

- My ciebie też, skarbie. Pamiętaj o zamknięciu domu! O, i wyłączaj kuchenkę. Do piekarni lepiej się nie zbliżaj. Przez ten tydzień zajmie się nią Chris. Nasz przyjaciel z sąsiedztwa. Możesz zaproponować mu kiedyś herbatę lub kawę...

- Tak, tak mamo - westchnęłam i popchnęłam ich w stronę wyjścia - dam sobie radę.

Odetchnęłam z ulgą, gdy frontowe drzwi mieszkania zamknęły się z hukiem. Spojrzałam na zegarek i złapałam w pośpiechu mój plecak. Był poniedziałek, więc musiałam odwiedzić znienawidzone miejsce. W dodatku czekały mnie dzisiaj zaliczenia z chemii. Mówiłam już jak bardzo nienawidzę poniedziałków? Nie? To powiem jeszcze raz. 

Poniedziałki wymyślił jakiś okrutny kretyn.

- Tikki, zbieramy się - westchnęłam - na drugiej lekcji mam chemię. Nie mogę się spóźnić.

Wyszłam z domu i cudem dowlokłam się do szkoły. Na zewnątrz padał deszcz, więc moje włosy, które swoją drogą długo prostowałam, wróciły do swojej naturalnej formy. Założyłam kosmyk za ucho i odwiesiłam w szatni swoją mokrą kurtkę. Wspięłam się po schodach do klasy numer 12 i pierwsze, co zrobiłam, to wyjęłam zeszyty z chemii. Chciałam sobie zrobić powtórkę, korzystając z tego, że na pierwszej lekcji mieliśmy angielski. To jedyna rzecz, której nie bałam się na maturze. Alya zawzięcie pisała coś na telefonie, a chwile później dostałam wiadomość. Weszłam na grupę z dziewczyną i Luką, zdając sobie sprawę o czym będzie ta rozmowa.

Od Alya: Gdzie wszyscy chłopcy? Nawet tego idioty nie ma.

Do Alya: Są zawody z koszykówki, Nino też pojechał. Luka na rezerwę.

Od Alya: Coś tam wspominał, ale nie skupiłam się na tym. Od kilku dni żyje tylko jedną informacją! Luka zresztą też!

Od Luka: Adrinette górą!

Od Alya: Muszę przyznać mu rację, co bardzo mnie boli. Nasza Mar będzie mieszkać z Adrienem! A ty @Luka siedź na tej ławce i nie marudź, bo fartem omijasz chemie.

Od Luka: Ucz się przygłupie.

Do Luka: Umówię cię na poprawę. Mendelejew napewno się ucieszy.

Od Luka: Dzięki Mari, wiesz jak mnie pocieszyć. Powodzenia!

Nie odczytałam kolejnej wiadomości, jedynie skupiłam się na notatkach. Uśmiechnęłam się pod nosem, gdy zerknęłam na rysunki zrobione przez Adriena. Genialnie mi się z nich uczyło.

.......

Po 7 godzinach tej męczarni, wyszłam wreszcie na świeże powietrze. Nad Paryżem nie było już deszczowych chmur, ale opatuliłam się szczelnie kurtką. Zaciągnęłam się zapachem mokrej trawy, który swoją drogą uwielbiam, i ruszyłam w stronę schodów. Z niecierpliwością czekałam na powiadomienie z naszego elektronicznego dziennika. Błagałam w myślach o chociaż dwójkę, albo trójkę. Chciałam tylko zdać ten okropny test, który do najłatwiejszych nie należał. A poprawy u Mendelejew są zawsze trudniejsze.

- Poczekasz ze mną na Nino? - mruknęła Alya, odrywając się od telefonu - ich autokar powinien być za jakieś 15 minut.

- Jasne - pokiwałam głową - masz dzisiaj jakieś plany?

- Myślałam, żeby wyskoczyć do kina. Postaram się namówić Nino, ale pewnie będzie wkuwał chemie na ostatnią chwile.

- Ja też spędzę tak dzisiejszy wieczór, jeśli nie dostanę chociaż tego dopuszczalnego.

- Spokojnie - zaśmiała się - Mendelejew zawsze szybko sprawdza. Poza tym mieszkasz obecnie u przystojnego korepetytora. Ja bym to wykorzystała.

- Zastanawiałam się czy nie zostać w domu na noc - mruknęłam - rodzice będą myśleć, że wszystko jest okej , a ja przynajmniej nie umrę tak szybko.

- W każdym innym przypadku broniłaby ciebie jak lew - odparła Alya - ale chyba będę musiała wykonać telefon do Toma.

- Będziesz czegoś chciała - zaśmiałam się.

- Jeszcze mi podziękujesz.

- Ile jeszcze? - mruknęłam zaciskając ręce na moim telefonie. Naprawdę chciałam mieć już te informacje z głowy.

- Będą za jakieś 5 minut. Złapali korek na rozwidleniu - Alya najwyraźniej myślała, że mówię o chłopaka.

- Ja nie o tym - zaśmiałam się - obecnie Nino i inni obchodzą mnie mniej niż ta ocena.

- Wyluzuj i odśwież stronę - wykonałam jej polecenie i zobaczyłam powiadomienie.

- Zabierz to! - podałam jej telefon - i powiedz mi, co tam jest.

Alya głośno westchnęła, ale posłusznie otworzyła mój dziennik.

- Mari - zaczęła, ale przerwałam jej.

- Wiedziałam - mruknęłam - kiedy poprawa?

- Dostałaś 4 - mruknęła niedowierzając - cholera, masz dobry!

- Nie wierzę - wyrwałam jej telefon - jak?!

Rzuciłam się na Alyę i razem piszczałyśmy jak wariatki. Ludzie gapili się na nas, ale w tym momencie nie przejmowałam się tym.

- To jest jakiś cud - westchnęłam i jeszcze raz spojrzałam na ocenę - ona napewno się pomyliła.

- Ja się nigdy nie mylę - zacytowała Alya, udając głos Mendelejew.

Byłam w tym momencie niesamowicie szczęśliwa i może wydawać wam się, że przesadzałam, ale czwórka z chemii wydawała mi się czymś nierealnym.

Pod szkołę podjechał autobus, z którego wylała się grupa ludzi. Zauważyłam naszą drużynę w szkolnych bluzach z srebrnym pucharem w dłoni kapitana. Krzyczeli i żegnali się, gratulując siebie pewnie setny raz. Nino zauważył Alyę i skierował się w jej stronę. Ja natomiast szukałam wzrokiem Adriena. Zobaczyłam lśniącą czuprynę, więc ruszyłam w jego stronę. Zaśmiałam się, gdy chłopak zauważył mnie i rozłożył ręce.

- Zaliczyłam! - krzyknęłam ze śmiechem.

Mogłam podejść spokojnie, opanować emocje, poczekać na pytanie, ale nie dałam rady. Puściłam się biegiem i piszczałam przy tym jak wariatka.

- Zaliczyłam! Zaliczyłam to! - dobiegłam do chłopaka i z rozpędu rzuciłam mu się w ramiona, śmiejąc się przy tym na cały głos. Adrien również się zaśmiał i wytrzymując mój napór, chwycił mnie i okręcił dookoła.

- Dziękuję - westchnęłam z ulgą, odsuwając się od niego - Jak ja ci dziękuje!

- Gratuluje - mruknął, patrzeć mi w oczy - wisisz mi przysługę.

- Przestań - walnęłam go w ramie - ale nie mogę się teraz na ciebie złościć. Jestem zbyt szczęśliwa.

- Musiamy to w takim razie uczcić - krzyknął Nino, który przysłuchiwał się naszej rozmowie - idziemy na pizzę? Szczerze to umieram z głodu.

- Nie miałeś się przypadkiem uczyć?  - zapytałam z uśmiechem.

- Miałem - westchnął - dzięki Mari, umiesz zepsuć humor. Ale przecież nie będę się uczył głodny?

- Masz racje - Adrien przejechał dłonią po włosach - poza tym musimy uczcić jeszcze jedną rzecz. Największy chemiczny przygłup w Paryżu dostał właśnie 4 u najbardziej wymagającej nauczycielki.

Po jego słowach wszyscy wybuchli śmiechem, a ja walnęłam go z całej siły w kark. Przysięgam wam, że plask było słychać w całej okolicy.

.....

Stanęłam przed wielką, pięknie zdobioną bramą. Złapałam mocniej uchwyt walizki i nacisnęłam na domofon. Kamera zwróciła się w moją stronę, czerwone światełko zaświeciło się, a brama stanęła przede mną otworem. Niepewnie przekroczyłam wejście domu, gdzie od razu jakiś lokaj zabrał mi walizkę. Stałam w szoku, bo ostatni raz w tym domu byłam przed śmiercią matki Adriena. Widocznie nie tylko ludzie na tym stracili. Dom też. Wnętrze straciło energię i teraz nie było nic zachwycającego w bogatych zdobieniach. Zniknęły kolorowe firanki, zastąpione ciężkimi, nowoczesnymi żaluzjami. Zauważyłam, że w salonie nie było już poduszek, a na stole brakowało koronkowego obrusu.

Zdecydowanie dom stał się chłodniejszy i było widać, że nie mieszka w nim kobieta. Brakowało tego domowego ciepła, które zawsze kojarzyło mi się z bezpieczeństwem.

- Dzień dobry, Marinette - usłyszałam formalny głos za moimi plecami. Gwałtownie
odwróciłam się i ujrzałam Nathalie. Kobieta nie zmieniła się ani trochę od naszego ostatniego spotkania. Nadal była szczupła i schludnie ubrana, jedynie na jej twarzy pojawiło się kilka zmarszczek - zapraszam na górę. Zaprowadzę cię do pokoju.

Pokiwałam głową i posłusznie ruszyłam za nią po schodach. Podziwiałam pięknie zdobiony korytarz, który wyglądał jak fragment wystawy w muzeum. Dotarłyśmy pod białe drzwi, które Nathalie otworzyła kluczem.

- Oto twój pokój - mruknęła - mam nadzieje, że ci się podoba. Kolacje jemy o 20 w głównej jadalni.

- Jest piękny - szepnęłam - dziękuje. Czułam się niekomfortowo w obecności tej kobiety. Wydawała mi się tak oziębła i niemiła, że nie chciałam mieć z nią więcej do czynienia.

- Adrien wróci z trening prosto na kolacje. Nie życzę sobie spóźnień. Jakbyś miała jakiś problem, to zgłoś się do mnie - odparła i opuściła pokój.

Opadłam z westchnieniem na łóżko i wypatrzyłam się w nieskazitelnie czysty sufit.
Tikki wyleciała z mojej torby i rozejrzała się po pomieszczeniu.

- O ja cię - szepnęła - ten pokój jest pewnie wart więcej niż nasze życie.

- Bardzo śmieszne - parsknęłam - nie wytrzymam tutaj tygodnia. Czy ty nie czujesz tej okropnej atmosfery?

- Wydaje mi się, że w tym domu to normalne.

- Kiedyś tak nie było, Tikki - westchnęłam - kiedy żyła tutaj matka Adriena, było czuł prawdziwą domową atmosferę. Sama widzisz, że w tym miejscu nie ma nawet grama miłości.

- Masz racje - odparła - ale i tak przesadzasz.

- Łatwo ci mówić. Nie ty będziesz musiała spędzić z nimi kolacje. Co ja mówię. Nie tylko kolacje, ale i śniadania. Jak mam się niby zachowywać, gdy minę na korytarzu kogoś z obsługi, albo, co gorsza, samego Pana Agresta?

- Może wystarczy się przywitać? - parsknęła kpiąco Tikki.

- Powinnaś mnie wspierać - zaśmiałam się i wytknęłam jej język - dam ci wycisk na treningu, zobaczysz.

- Już się boję - szepnęła - o ile nie zjedzą ciebie na kolacje.

- A idź do diabła - westchnęłam i opadłam ma nieskazitelnie czystą pościel. Tikki zaśmiała się i zniknęła w torbie z ciastkami. Pewnie znowu będzie jadła.

Nathalie wspominała, że kolacja jest o 20, więc miałam niewiele czasu. Potem miałam jeszcze trening, na który musiałam być przygotowana i wypoczęta. Jednak czułam jak mój brzuch się zaciska, a ja stresuje się coraz bardziej. Dobrze wiedziałam, że jestem w tym domu intruzem. 

- Tikki, idę do jadalni - mruknęłam, odkładając telefon - może Adrien już jest. 

- A idźcie wszyscy do diabła - mruknęła z torby, przedrzeźniając mnie.

Zaśmiałam się i posłusznie opuściłam pokój. Zamknęłam, jak  najciszej, wielkie drzwi i ruszyłam białym korytarzem. Z zachwytem podziwiałam piękne płaskorzeźby pokrywające sufit i ściany. Doszłam do marmurowych schodów i powoli ruszyłam na dół. Starałam się być jak najciszej i nie rzucać się w oczy. Weszłam do jadalni, w które siedział już Nathalie, a wokół niej uwijał się kelner. Rozejrzałam się, ale nigdzie nie widziałam Adriena. Westchnęłam cichutko i posłusznie zajęłam miejsce naprzeciwko Nathalie. Od razu przede mną stanęła miska z jakiejś najdroższej porcelany. Poczułam fantastyczny zapach i odetchnęłam. Chociaż będą mnie dobrze karmić.

- Możesz się częstować - dodała rzeczowym tonem Nathalie. Wyczułam w jej głosie nutkę zirytowania, więc chwyciłam za łyżkę i zaczęłam jeść. Kobieta zlustrowała mnie wzrokiem i wróciła do kosztowania swojej sałatki. Dobrze, że mi nie kazali zjadać tej zieleniny.

- To już jest twój problem! - usłyszałam donośny krzyk, dochodzący ze strony wejścia. Spięłam się i przed oczami miałam najgorsze rzeczy. Ostatnie czego chciałam, to konfrontacji z wkurzonym Gabrielem.

- Nie odzywaj się tak do mnie! - ton jego głosu sprawił, że po moich plecach przebieg dreszcz i od razu straciłam apetyt.

Wkurzony Gabriel to dobry sposób na dietę.

- To ty zacznij by normalny ojcem. Nie jakimś chorym despotą! Nie ma opcji, żebym zgodził się na takie coś.

- Nie obchodzi mnie, że to zrani uczucia tej twojej Dupain - Cheng. Wiesz jakie będę miał z tego pieniądze?

- Właśnie - warknął Adrien - ty będziesz miał.

Po jego słowach zapadła cisza, a chwile później do jadalni wpadł wściekły blondyn.

- Cześć Nathalie - warknął, a ja zauważyłam, że jego tęczówki są prawie czarne. Jednak, gdy chłopak spojrzał na mnie i zorientował się, że też jestem w tym pomieszczeniu, rozluźnił się i wydawał się teraz bardzo przygnębiony - nie jestem głodny. Idę do pokoju.

Wyszedł, a ja siedziałam w szoku. Potem delikatnie odsunęłam od siebie zupę i spojrzałam na zmartwioną kobietę. Wyglądała zupełnie inaczej niż kilka minut wcześniej. Nie siedziała już wyprostowana, a jej ręce luźno opadły wzdłuż ciała.

- Um, ja już będę szła - prawie, że szepnęłam - dziękuje.

- Idź, dziecko - mruknęła - idź uspokój Adriena. Wiem jak wpływają na niego kłótnie z ojcem.

Zdziwiona opuściłam jadalnie, ale mój nastrój nie poprawił się. Nawet pogorszył, bo zegarek wskazywał 21, więc byłam już prawie spóźniona na trening. Bardzo chciałam iść zobaczyć, co z chłopakiem, ale on zapewne jest już u Fu. Miałam chociaż nadzieje, że pojawi się na treningu.

- Tikki, kropkuj - westchnęłam - musimy iść na trening. Niestety.

.......

- Idzie wam coraz lepiej - pochwalił nas Fu po skończonym treningu - robicie wielkie postępy i cieszę się, że też będziecie mieli jakiegoś asa w rekawie.

- Czy to nam wystarczy? - wtrąciłam - nie powinnismy zastanowić się nad czymś jeszcze.

- Najważniejsza jest w tym wszystkim wasza więź. Nie znam jeszcze wszystkich waszych możliwości i w też możecie poznać je w najmniej oczekiwanych momentach. Musicie zaufać swoim miraculom. Czarny Kocie - przerwał - co się z tobą dzieje? Jesteś jakiś nieobecny.

- Przepraszam - mruknął chłopak, a ja posłałam mu smutne spojrzenie. Bolało mnie serce, gdy musiałam patrzeć jak cierpi i w dodatku stara się udawać, że wszystko jest okej.

- Nie będę was zatrzymywać. Lećcie wypocząć. Do zobaczenie jutro.

Podczas lotu w stronę rezydencji Agrestów, starałam się unikać Czarnego Kota. Wylądowałam ulice wcześniej i weszłam do rezydencji przez okno, gdy byłam pewna, że Adrien jest już w środku. Ciagle czekałam na okazje, w której mogłabym mu powiedzieć, że znam jego tajemnice. Ale jakoś żaden moment nie wydawał mi się dobry.

- Tikki, zdejmij kropki - sapnęłam w pokoju. Moje kwami opadło na poduszkę i chwile leżało bez ruchu.

- Jeść - mruknęła - Mari.

- Spokojnie - zaśmiałam się i podałam jej ciastko - już lepiej?

- O wiele - odparła - ale idę już spać. Jestem wykończona. Zajmuje łóżko!

- A ja gdzie mam niby spać? - parsknęłam, gdy Tikki wleciała pod kołdrę.

- A to ty miałaś tu zamiar spać? - mruknęła niewinnie - słyszałam, że Adrien ma wygodne i duże łóżko.

- Tikki, daj spokój - jęknęłam - nawet nie zaczynaj.

- Jak chcesz - warknęła - dlaczego ja muszę wszystko robić sama?

Po tych słowach Tikki wyleciała z pokoju na korytarz. Przerażona zerwałam się z fotela, na którym dopiero, co usiadłam.

- Tikki! - syknęłam - ktoś może cię zobaczysz! Wracaj!

Jednak, gdy wyszłam na korytarz, nigdzie nie było mojego kwami. Przeklnełam pod nosem i ruszyłam szybkim krokiem po korytarz. W myślach wyzywałem Tikki na wszystkie możliwe sposoby. Przypomniało mi się, że Tikki bardzo często spędza czas u mnie na balkonie i może poleciała się przewietrzyć. Nie byłam tego pewna i czułam niepokój, ale i tak zdecydowałam się sprawdzić ogród. Miałam cichą nadzieje, że moje kwami tam będzie. Jednak o tym, co robiła Tikki dowiedziałam się dopiero po pewnym czasie.

Adrien pov:

Wychodząc z treningu zauważyłem limuzynę mojego ojca na parkingu. Moją pierwszą reakcją było szczęście, bo w moim serce wybuchła iskierka nadziei, że nasza ostatnia rozmowa dała ojcu do myślenia. Wyobraźcie sobie moje zdziwienie, gdy po prawie 8 latach moich treningów, ojciec pierwszym raz odebrał mnie z nich osobiście. Jednak nauczyłem się już, że on nie ma serca i zależy mu tylko na biznesie. Dlatego poczułem jedynie ukucie smutku, gdy dowiedziałem się o powodzie, który go do mnie sprowadził. Otóż, zadzwonił do niego kierownik wielkie firmy obuwniczej i poprosił mojego ojca, abym zaprosił na randkę jego córkę. Obiecał wielką sumkę pieniędzy, tylko dlatego, że jego córka jest we mnie śmiertelnie zakochana. Poza tym prowadził z moim ojcem interesy, więc wiedział, że jest łasy na pieniądze. Od razu przeszedł do rzeczy i zaproponował nie małą sumę. To nie była zwyczajna kłótnia. Normalnie nie miałbym nic przeciwko randce z dziewczyną, tym bardziej jeśli byłaby ładna. Ale od momentu, gdy w moim poukładanym życiu znowu pojawiła się granatowłosa i zrobiła w nim okropny bałagan - nie jestem w stanie myśleć o nikim innym. Wiem, że umawiając się z innymi raniłbym ją, a nie chce już tego robić. Zbyt wiele przeze mnie wycierpiała. Dlatego kategorycznie się na to nie zgodziłem, co oczywiście wkurzyło ojca jeszcze bardziej. Domyślacie się, co było potem.

Kłótnie i obelgi to nic w porównaniu do tego, co dzisiaj przeżyłem. W momencie, gdy ojciec zagroził mi, że doprowadzi do upadku piekarnie rodziców Mari, nie wytrzymałem. Powiedział mi, że mam czas do jutra i pewnie oczekuje, że jeszcze przyjdę do niego na kolanach. Otóż nie tym razem. Jeszcze nie wiem, co zrobie, ale wiem, że powinienem pogadać z Mari. Moje rozmyślania przerwał głośny krzyk na korytarzu. Od razu zerwałem się na równe nogi i rozejrzałem się w poszukiwaniu Plagga. Nigdzie nie był tego przeklętego stworzenia, więc miałem najgorsze myśli. Wybiegłem na korytarz i ujrzałem Nathalie, która blada podpierała się ściany.

- Co się stało? - mruknąłem i omijając ją, wszedłem do pokoju Mari. Stanąłem w szoku, wgapiając się w zalany pokój gościny. Woda w niektórych miejscach sięgała do kostek, a w łazience leżała pęknięta rura. Na początku mój umysł się wyłączył. Potem zdałem sobie sprawę, dlaczego moje kwami zniknęło na tak długo. Plagg na miliard procent maczał w tym palce.

- O matko - odwróciłem się do Mari, która stała w progu z ręką na ustach.

- Co się dzieje, Nathalie? - usłyszałem srogi głos mojego ojca - wiesz, że nie lubię jak mi się przeszkadza...

Cisza

W czwórkę wgapialiśmy się w mokrą podłogę i zalane rzeczy. Zdawałem sobie sprawę z tego, co się zaraz stanie.

- Obawiam się, że Marinette będzie musiała przenieść się do ciebie - zwróciła się do mnie Nathalie - poproszę służbę, żeby pościeliła jej łóżko.

- Adrien, idź z Nathalie - odezwał się mój ojciec i przerwał mi, gdy chciałem zaprotestować - nie przerywaj mi. Marinette zaraz do was dołączy.

Widziałem zdenerwowany wzrok Mari i w myślach jej współczułem. Wiedziałem, że strasznie boi się konfrontacji z moim ojcem, a teraz pewnie obwinia się o to wszystko.

Przez te wszystkie lat nauczyłem się jednej rzeczy. Mój ojciec nie ma uczuć i przekonałem się o tym kolejny raz, gdy do mojego pokoju wbiegła Mari i z rozpędu się we mnie wtuliła.

- Nie zostanę tutaj dłużej - szepnęła i podniosła głowę. W jej oczach błyszczały łzy, a ja poczułem jak moje serce się zaciska - jestem intruzem i jeszcze te zniszczenia. Matko, ja nawet nie wiem, kiedy to się stało!

- Spokojnie - mruknąłem i przyciągnąłem ją bliżej siebie - jesteś moim goście i masz się nie przejmować moim ojcem. Dobrze wiesz jaki on jest.

- To było straszne - mruknęła w moją koszulkę - nie wiedziałam, co zrobić. On był tak bardzo wściekły.

- Mari uspokój się. Staraj się już o tym nie myśleć.

- Łatwo powiedzieć - odsunęła się ode mnie nieznacznie.

- Ostatnio coś często się do mnie przytulasz, nie sądzisz?

- Przeszkadza ci to? - na jej twarzy pojawiły się rumieńce.

- Czy ja powiedziałam, że mi to przeszkadza?

- Może pomyślałeś?

- Ta rozmowa nie ma za bardzo sensu - zaśmiałem się - jesteś zmęczona?

- I to jak - po moich słowach dziewczyna słodko ziewnęła, na co uśmiechnąłem się pod nosem.

- W takiej razie zapraszam do naszego łoża, Księżniczko. Chyba, że wolisz, abym spał na kanapie.

- To nie będzie nasz pierwszy raz - zaśmiała się - jakkolwiek to brzmi.

I kiedy dziewczyna wtuliła się we mnie, a ja poczułem zapach fiołków, dotarło do mnie jak wiele mam szczęścia. Nie potrzebowałem nic więcej. Zasnąłem z uśmiechem na ustach, wtulają się w dziewczynę moich marzeń.

......

Mam wrażenie, że ten rozdział jest trochę chaotyczny, jednak musiałam go dodać. Do następnego💋

Komentujcie!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro