12

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Czuł jak ból rozsadza całe jego ciało, gdy END zmuszał go by wrócił do względnie ludzkiej postaci. Tym razem coś jednak poszło zdecydowanie nie tak jak powinno. Gdy ból ustał, on nadal czuł w dolnej części ciała ciężar, którego ewidentnie nie powinno tam być. Posiadał już nie tylko rogi i skrzydła, lecz także smoczy ogon który tylko sprawiał, że poczuł się potworem jeszcze bardziej niż zwykle. 

- Co jest!? - warknął - opadłeś z sił czy jak!?

Jego szkaradny cień uniósł się znad podłogi i zawisł mu przed twarzą. Natsu żałował, że jest tylko zarysem i nie może niczego odczytać z jego wyglądu. Mógł się jedynie domyślać, że cień założył ręce na piersi jakby myślał nad odpowiedzią, co wzbudziło w nim mały niepokój. END nigdy nie zrezygnował jeszcze z okazji do szydzenia z niego, lub rzucania jakimiś komentarzami które miały na celu zirytowanie Dragneela.

- Pracuję nad tym - odparł Demon, a Natsu zacisnął usta w niezadowoleniu.

- Wiesz, że to moje ciało? chyba należy mi się jakieś wyjaśnienie!? - huknął. Milczący END coraz bardziej zaczynał go niepokoić - Może i masz nade mną całkowita władzę, ale...

- Już nie - przerwał mu Demon.

- Nie!?? - Zawołał osłupiały przyglądając się wiszącej przed nim czarnej sylwetce - ale to ty w dalszym ciągu sprawiasz, że nie jestem smokiem - dodał z niedowierzaniem.

- Jak już mówiłem pracuję nad tym - burknął END - Lepiej zajmij się innym problemem. To była ona. Wiesz o tym - dodał, a Natsu czuł na sobie jego przeszywające spojrzenie.

- Tak... To był zapach Lucy - przyznał - czułem ją w sąsiednim mieście - dodał nie kryjąc niezadowolenia. Gdy tylko poczuł w nozdrzach zapach lawendy i stokrotek z domieszką tej konkretnej nuty, JEJ nuty, wiedział, że się nie myli. Rozpoznałby ją wszędzie, i choć jego serce rwało się by polecieć w jej kierunku, umysł mówił mu, że nie powinien tego robić, a ciało? Cóż, smocze ciało żyło własnym życiem, czy też raczej życiem Demona. Tamta noc była dla niego ostatnią na jaką sobie pozwolił. Była spełnieniem jego marzeń, lecz mimo to musiał pozwolić by się skończyła. Nie bez bólu zostawił Lucy samą w jego grocie, i odleciał w poszukiwaniu nowego miejsca swojego pobytu. Jej zbolały głos wołający go po imieniu do teraz nie dawał spokoju, i bezustannie dręczył jego sumienie. Był wdzięczny Demonowi, że podarował im tą noc. Co prawda END nie zrobił tego dla niego, lecz dla Lucy, w podzięce za ratunek i okazaną mu troskę choć na nią nie zasłużył. Heartfilia była niesamowita i potrafiła nawet w takim Demonie, wzbudzić jakieś ludzkie odruchy o które nigdy by go nie podejrzewał.

- Co zamierzasz? - spytał END wyrywając go z zamyślenia. Natsu zauważył, że od jakiegoś czasu nagle jego zdanie zaczęło interesować Demona bardziej niż zwykle - Nadal chcesz to zrobić? - Dopytywał.

- Chyba nie mam innego wyboru - rzekł Dragneel ze słabym  uśmiechem na ustach.

- Przecież straci wtedy twoją ochronę a nie tego chciałeś - zauważył skrzekliwie

- Straci ochronę, ale zapomni o mnie - odparł Dragneel spoglądając w dal.

------------------------------------------

- Gadaj ile im powiedziałeś! - Nienawistny głosw echem odbił się od zimnych kamiennych ścian ciemnej celi. Zora z trudem otworzył oczy i spojrzał na swojego oprawcę. 

- Już mówiłem, że jestem po waszej stronie - odparł zmęczonym głosem.

- Kłamiesz! - warknął Ruben i uderzył go pięścią w brzuch. Zora stęknął zginając się w pół od siły uderzenia i splunął szkarłatną krwią na brudną posadzkę. Nie wiedział ile razy już oberwał. Bolało go całe ciało a zwłaszcza wykręcone do tyłu ręce które przytwierdzono grubym łańcuchem do sufitu. Odnosił wrażenie, że wystarczy jedno szarpnięcie do przodu, a wyrwie sobie oba barki ze stawów. 

- Już ci mówiłem! Mieliśmy nikogo nie zabijać a ty chciałeś złamać rozkaz! Uratowałem tylko twoją włochatą dupę - Warknął Zora - Myślisz, że Rada Ligii byłaby zadowolona gdybyśmy mieli na koncie jednego trupa??

- Nie zasłaniaj się rozkazami! Wiem co widziałem! Ta dziewczyna....

- Ona nic dla mnie nie znaczy - rzucił z jadem w głosie czują do siebie obrzydzenie. Wiedział, że kłamie równie dobrze, jak wiedział, że było to konieczne. Musiał chronić dziewczynę za wszelką cenę. Gdyby teraz zrozumieli ile dla niego znaczy, Liga nie omieszkałaby tego wykorzystać. 

- Może, ale nadal należy do Gildii z której rzekomo cię wyrzucili - prychnął Ruben - Dlaczego mam wrażenie, że nadal kłamiesz Zora? - powiedział cicho przybliżając się do jego twarzy. Ideale splunął siarczyście na jego twarz, za co oberwał solidny cios prosto w oko. 

- A niech cię, ty kundlu! - warknął Ruben - zabiję jak psa! - ryknął przymierzając się do kolejnego ciosu.

- Ja bym na twoim miejscu nie ryzykował - oboje usłyszeli i odwrócili się w kierunku drzwi. Humbert przekroczył próg celi, dla odmiany bez swoich towarzyszek. Widocznie dbał by panny nie miały koszmarów, i dobrze się wysypiały przed swoją pracą w Klubie Nocnym.

- Wypuść Zorę. To rozkaz! - powiedział stanowczo Władca Zamtuza.

- On nas zdradził - odparł pewny siebie Ruben.

- On uratował ci tyłek. Jeśli zaraz go nie wypuścić, to Góra nie tylko dowie się, że prawie nawaliłeś na misji, ale także i o tym, że nielegalnie przetrzymujesz i torturujesz członka Ligii - powiedział podszytym groźbą głosem. Ruben syknął niezadowolony i podszedł do Ideale. Jednak za nim go uwolnił szepnął mu do ucha.

- Jeszcze się policzymy Kundlu.

- Przeprosiny przyjęte - Odparł z uśmiechem Zora, a gdy wreszcie został uwolniony rozmasował obolałe barki. Humbert podszedł do niego i klepną go przyjacielsko po plecach, na co Ruben jedynie prychnął. Omiótł ich nienawistnym spojrzeniem, i opuścił pomieszczenie trzaskając donośnie ciężkimi drzwiami.

- Nieźle zalazłeś mu za skórę - zauważył Humbert - Miałeś szczęście, że usłyszałem co się stało - dodał spoglądając na niego.

- Rzeczywiście - odparł Zora w duchu ciesząc się, że własnie tą znajomość postanowił odświeżyć w Podziemiach.

- Uważaj na niego. Ruben nie lubi gdy ktoś nie działa po jego myśli - stwierdził Humbert - Nie jesteś pierwszym który tu trafił.

- I nie ostatnim - rzekł lekko Ideale.

- Tak. Nie ostatnim - przyznał mu rację - Tak czy inaczej, możesz zatrzymać się u mnie, bo widzę, że nieźle cię urządził - Stwierdził Władca Zamtuza.

- Nie jest tak źle jak na to wygląda - zapewnił Zora kierując się pewnie ku wyjściu, choć rzeczywistość była nawet gorsza niż Humbert mógł przypuszczać. Nie czekając na niego zaczął wspinać się po schodach, pilnując by jego usta mimowolnie nie wypuściły jęku bólu, jaki trawił go niczym ogień piekielny. Nie chciał, a wręcz nie powinien okazywać tutaj swojej słabości. Podziemie rządziło się swoimi prawami. Gdy tylko ktoś okazywał słabość, tracił swój autorytet i był kimś gorszym od śmiecia. Tu liczyła się siła zarówno fizyczna jak i psychiczna. Choć Zora protestował, Humbert uparł się, że odprowadzi go na powierzchnię. Zora wybrał najkrótszą możliwą drogę, która i tak niemiłosiernie zaczynała mu się dłużyć. 

- Mam nadzieję, że Ruben nigdy się nie dowie, że tak naprawdę nie masz żadnych chodów Radzie - rzucił lekko Ideale, maskując kolejne sapnięcie. Był taki słaby, że zaczynało brakować mu tchu, i nagle zrozumiał jak musi czuć się wiecznie narzekający na ból kości Makarov - Nie chciałbym żeby z mojego powodu spotkały cię jakieś nieprzyjemności - dodał i tym razem mówił prawdę. Może i Humbert nie był święty, ale za to był najlepszym przyjacielem jakiego kiedykolwiek miał, zanim przystąpił do Fairy Tail. Nie raz już ratował mu skórę, za co po dziś dzień był mu dozgonnie wdzięczny.

- Nie przejmuj się tym - zbył go machnięciem ręki - Lepiej powiedz czy była tego warta - powiedział konspiracyjnym szeptem. Zora już miał zamiar zaprzeczyć, jednak Humbert wpadł mu w słowo - Naprawdę myślisz, że nie zauważyłem? - zapytał - Nie jestem głupcem Zora. Nie interesują cię inne panny, rzucasz się na ratunek dziewczynie ryzykując życie?  Takie rzeczy robi się tylko dla tej jedynej. To jak?

Ideale spojrzał na niego osłupiały, by wreszcie odpowiedzieć z lekkim uśmiechem:

- Tak. Była, jest i zawsze będzie tego warta.

- No to chłopie przepadłeś! - zawołał wesoło Humber, i mocno walnął go w plecy aż jęknął przeciągle z bólu - och wybacz, zapomniałem - dodał, jednak nie przestał się uśmiechać.

- Wiesz, że ona należy do Fairy Tail prawda? - zapytał Zora - Jeśli ta informacja rozejdzie się po podziemiu....

- Nie ważne skąd jest, ani jak się nazywa. Tak na prawdę nie interesuje mnie polityka i pomysły "Góry", tak samo jak nie interesuje mnie co tutaj robisz. Znam cię i wiem, że nigdy dobrowolnie byś tu nie wrócił. Jednak jakakolwiek nie byłaby twoja misja, proszę cię, uważaj. Szkoda by cię było młokosie - powiedział Humbert puszczając mu oko. Zora Ideale uśmiechnął się szeroko, spoglądając na stojącego obok człowieka. Czego by nie zrobił, można było o nim powiedzieć jedno. Zawsze był po swojej własnej stronie, i nie pozwalał sobą dyrygować. Może właśnie dlatego tak dobrze szło mu prowadzenie jego własnych interesów. Znajdowali się już na końcu tunelu, skąd pionową drabiną można było wydostać się na ulice Magnolii, uprzednio odsunąwszy tarasujący wyjście właz. Zora pożegnał Humberta i pokonał ostatnie, dzielące go od "wolności" metry. Gdy tylko zasunął za sobą kamienny ciężki właz, oparł się plecami o zimną ścianę pobliskiego budynku głośno wzdychając. Wreszcie było po wszystkim i pozostało już teraz tylko powoli wrócić do mieszkania, które tymczasowo wynajmował za pieniądze z Gildii. Makarov uważał, że w tej chwili wykonywał zlecenie dla Fairy Tail, więc należało mu się normalne wynagrodzenie jak za każdą inną misję tej rangi. Zora z jękiem odepchnął się od ściany, i tym razem nie zmuszając swojego ciała do udawania kogoś w pełni sił, powlókł się na główną ulicę. Był już późny wieczór, albo środek noc, kiedy rozejrzał się po okolicy. W blasku ulicznych lamp, nie zobaczył absolutnie nikogo. Panującą dookoła ciszę zakłócał szum wody płynącej pobliskim kanałem. Stąd było już całkiem niedaleko do mieszkania Blondi, pomyślał. Blondi i również Touki... Nogi same poniosły go w kierunku ich kamiennicy. Zora czuł przemożną potrzebę by choć przez chwilę zobaczyć Toukę. Jeśli dopisze mu szczęście, to może akurat będzie krzątać się jeszcze po pokoju przy zaświeconym świetle. Jej widok z pewnością zrekompensuje mu przejścia ostatnich dni. Z tymi myślami dotarł wreszcie pod budynek i zadarł głowę do góry. W oknie jej mieszkania paliła się jedynie mała lampka nocna świecąca tak słabo, że nie było szans by cokolwiek zobaczył. Podszedł do drzwi domu zastanawiając się, czy w brew zdrowemu rozsądkowi jednak jej nie odwiedzić. Przypomniał sobie jednak w jak kiepskim był stanie, i prezentował się raczej marnie jak na kogoś, kto chciałby odwiedzić choćby przyjaciółkę. Uśmiechnął się krzywo pod nosem i odwrócił w kierunku drogi. Spojrzał na księżyc w pełni, który leniwie przemierzał rozgwieżdżone niebo, kiedy poczuł jak ktoś z impetem na niego wpada. W ostatniej chwili resztkami sił uratował delikatną istotę przed niechybnym zderzeniem z podłożem, a kiedy na nią spojrzał, zaskoczony ujrzał parę błękitnych oczu których źrenice rozszerzyły się w niemym zdumieniu. Jednak zaraz potem, oprócz tego zobaczył w nich coś czego absolutnie się nie spodziewał. Niezaprzeczalną ulgę, a także radość, że go widzi. 

------------------------------------------------------

Nie wiedziała już po raz który z kolei, okrąża owalny stół stojący w jej pokoju wydeptując wyraźną ścieżkę w puchatym dywanie. Szykowała się kolejna pełna zamartwiania się bezsenna noc. Od dnia w którym Zora ją uratował, nie miała z nim żadnego kontaktu. Zresztą nie tylko ona, bo Ideale nie pojawił się także jak co tydzień na raporcie u Makarova. Touka czuła ogarniający ją niepokój i nie wiedząc co ze sobą zrobić, przemierzała kolejne metry wzdłuż swojego pokoju. Nienawidziła bezczynności i niepewności, a w tej chwili czułe ja obie. Tak samo jak strach o Zorę, który ściskał jej od kilku dni żołądek niepozwalająca niczego przełknąć. Od środka zżerało ją poczucie winy. Gdyby zamiast niej z Laki poszedł ktoś inny, Ideale prawdopodobnie nie musiałby interweniować. Tym czasem ona wszystko zepsuła, ale czy na pewno? Czy jednak nie zyskała czegoś w zamian? W tamtym zaułku, skryci przed oczami innych, prawie się pocałowali. Choć w tamtej chwili nie czuła się na to gotowa, do teraz nie mogła zapomnieć dotyku jego ciała, ciepłego oddechu na skórze i pełnego prawdziwych uczuć spojrzenia. Jej serce przyspieszało ilekroć zaczynała o tym myśleć, a ciało w  dziwny sposób tęskniło do tego momentu. Jednak czy to było tego warte? Zacisnęła usta w wąską linię, czując jak jej oczy robią się wilgotne. Nie mogła dopuścić do siebie myśli, że już nigdy może nie zobaczyć Zory. Cały czas miała nadzieję i nie brała innej opcji pod uwagę. Nagle zaczęła rozumieć ten wielki upór Lucy, która nie zamierzała odpuścić. Ona również nie odpuści! Zacisnęła dłonie w pięści i podeszła do wieszaka stojącego przy drzwiach wyjściowych. Narzuciła na siebie pelerynę z kapturem i wyszła z mieszkania. Zamierzała najpierw pójść do Gildii. Jeżeli okaże się, że Ideale w dalszym ciągu nie przyszedł, pomyśli co dalej. Prawie zbiegła po schodach i wypadła na zalany poświatą księżycową świat, uderzając o stojącego plecami do drzwi mężczyznę. Pisnęła odruchowo czując, że traci równowagę, jednak silne męskie dłonie zdołały ochronić ją przed upadkiem przyciągając do siebie. W normalnych okolicznościach Touka od razu wyrwałaby się z jego uścisku, jednak kiedy w blasku ulicznej lampy zobaczyła twarz Zory, nic innego nie miało już znaczenia. Poczuła wielką ulgę, radość i nawet coś jeszcze, co wypełniało jej serce, że o mało nie rzuciła mu się na szyję. Oprzytomniała jednak słysząc jego zduszony głos.

- Touka... - powiedział ledwo dosłyszalnie, na co posłała mu ciepły uśmiech. 

- Zora - rzekła ze słyszalną ulgą w głosie. Jednak gdy wreszcie lepiej mu się przyjrzała, dostrzegła w jakim był stanie i drgnęła z niepokoju. Zora musiał błędzie zinterpretować ten ruch, bo natychmiast ją puścił.

- Boże co oni ci zrobili!?- zawołała szczerze przejęta - idziemy na górę. Zaraz się tobą zajmę - oznajmiła ciągnąć go w kierunku klatki schodowej, jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie, choć dla niej taka nie była.

- To nic takiego Touka. Poradzę sobie - zapewnił Ideale próbując ją zatrzymać, jednak Białowłosa była nieugięta - Nie chcę żebyś się do czegoś zmuszała - powiedział wreszcie, na co przystanęła. Spojrzała mu głęboko w oczy i powiedziała z pełną powagą:

- Nie zmuszam się - po czym dodała z prośbą słyszaną w glosie - pozwól mi Zora...

Pozwolił. Prowadziła go schodami na piętro gdzie znajdowało się jej mieszkanie, nadal trzymając go za rękę jakby bała się, że w każdej chwili może zmienić zdanie. Był pierwszym mężczyzną, którego z własnej woli zapraszała do siebie. Zwykle panicznie unikała takich sytuacji, czując nieprzyjemne ściskanie w żołądku na sama myśl o przebywaniu z mężczyzną we własnym pokoju, i to w dodatku sam na sam. Jednak teraz, nie czuła tego strachu. Być może dlatego, że był ranny a więc nie groźny, albo dlatego, że po prostu w jakimś stopniu naprawdę mu ufała. Gdy Zora przekroczył próg jej mieszkania, w momencie w którym Touka zapaliła światło, jego oczom ukazał się spory pokój. Pomieszczenie wyglądało zupełnie inaczej niż się tego spodziewał do tej pory. Liczył na to, że zewsząd zaleje go wszechobecny róż, i masa różnych dziewczyńskich bibelotów. Jednak zamiast tego, zobaczył pomieszczenie które już na wstępie sprawiało wrażenie przytulnego i ciepłego. Na środku pokoju na miękkim dywanie z długim włosiem, stał piękny drewniany stół z czterema krzesłami. Pod oknem stała kanapa, na której oparciu przewieszono dwie sztuczne owcze skóry. Na zaścielonym łóżku stojącym przy ścianie, leżały poduszki w puchatych poszewkach. Było prosto i przytulnie do tego stopnia, że miałby ochotę tam zostać. Touka posadziła go na kanapie i zniknęła gdzieś w sąsiednim pomieszczeniu. Po chwili wróciła z koszyczkiem który zawierał jakieś opatrunki i usiadła tuż obok niego.

- Lucy podarowała mi to, mówiąc, że kiedyś może się przydać i miała rację - powiedziała czując nagłe zawstydzenie sytuacją. Dłoń jej drżała kiedy nasączała wacik wodą, by przemyć ranę na jego skroni. Uniosła rękę ku jego twarzy i zamarła. Zawahała się gdy napotkała opór ze strony własnego ciała i umysłu. Zora nie poruszył się nawet o milimetr, a jedynie spojrzał na nią z takim zrozumieniem i troską w oczach, że poczuła jak coś w niej topnieje. Zora należał do płci której się bała, ale jednocześnie gdy na niego patrzała, gdy był tuż obok, stawał się również jej siłą. W jakiś sposób zawsze przy nim była harda i uparta, nie chcąc pokazać mu swoich słabości. Zupełnie inaczej niż w przypadku Natsu, który chciała by był jej rycerzem. Lucy jednak uświadomiła jej, że to tak nie działa, że ona również powinna być dla niego silna jeśli go kocha. A nie była. Więc dlaczego teraz spoglądając na Ideale, byłego złodzieja i członka Ligii Podziemia, nagle zapragnęła być silna? Zora czekał. Nie ponaglał jej, nie odsuwał się. Dawał jej czas na zastanowienie którego potrzebowała. Wiedział o tym, tak samo jak zdawał sobie sprawę, że to nie było dla niej wcale takie łatwe. Nie chciał by do czegokolwiek się zmuszała, i wtedy zaskoczyła ich oboje. Pewnym ruchem dotknęła rany i delikatnie ją przemyła, po czym założyła opatrunek. Ideale w dalszym ciągu bał się poruszyć by jej nie spłoszyć, co jednak chyba nie było konieczne sądząc po tym co stało się chwilę później. Gdy skończyła, jej dłoń nadal pozostała na jego skroni, by po chwili opuszkami palców powoli zejść niżej ku szczęce i z powrotem. Chciała go dotknąć, czuć pod palcami bliskość jego skóry, chciała go poznać jako mężczyznę, który przecież był tak inny od niej samej.  Sunęła po jego twarzy jakby była w jakimś dziwnym transie tak , że Zora nie mógł się opanować i wtulił policzek w jej rękę. Delektował się tą chwilą, nie licząc na nic więcej. Touka była zaskoczona jednak nie cofnęła się. Pozwoliła mu na to, czując w tym swoistą magię która tylko ją przyciągała. Byli tak blisko siebie czując wzajemnie swoje oddechy, i prawie stykając się ze sobą czołami. Oboje dali się ponieść chwili i złączyli swoje usta w delikatnym pocałunku. Choć to Touka odsunęła się pierwsza, nie zrobiła tego gwałtownie. Bardziej była zszokowała własnym postępowaniem i tym co właśnie zrobiła. Zora jednak w żaden sposób nie okazywał, by oczekiwał na coś więcej, by spoglądał na nią w pożądliwy sposób. Po prostu jak gdyby nigdy nic, jak gdyby nic się nie wydarzyło powiedział:

-Dziękuję Touka - W tej chwili mogła to sobie tłumaczyć w dwojaki sposób, i przypuszczała, że oba wyjaśnienia byłyby dobre - Powinienem już pójść - dodał posyłając jej słaby uśmiech i skierował się ku drzwiom. Touka gwałtownie wstała czując jakiś nieopanowany strach, jednak nie przed nim a przed tym, że tak po prostu mógł ją zostawić. Po raz kolejny tego wieczoru zaskoczyła samą siebie. Podbiegła ku niemu i przytuliła się do jego pleców. Tak było jej łatwiej bo nie widziała jego twarzy.

- Przepraszam - powiedziała cicho, choć w głowie miała tyle rzeczy które chciała mu przekazać, a nie była w stanie. Bała się, że ten jeden pocałunek go zawiódł, że był niewystarczający, a ona nie mogła dać mu więcej. Zora jednak musiał dobrze ją zrozumieć, bo zamiast potępienia jakiego oczekiwała odparł jedynie:

- Daj sobie czas. Złe wspomnienia zastąp nowymi, lepszymi Touka. 

- Ale... - pragnęła mu powiedzieć, że jest jej przykro, jednak jej przerwał.

- Nie przejmuj się mną. Czekałem długo, poczekam i drugie tyle jeśli będzie trzeba, bo było warto.

Gdy to usłyszała po jej policzkach popłynęły łzy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro