6

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Witaj Lucy - powiedział owiewając ją swym gorącym oddechem o zapachu siarki. Serce Lucy zabiło mocniej na dźwięk jego głosu. Odwróciła się gwałtownie do stojącej za nią postaci i spojrzała prosto w szmaragdowe oczy, które jednak nie były takie jak zapamiętała. Pionowe czarne źrenice przewiercały ją niemal na wylot sprawiając, że na jej ciele pojawiła się gęsia skórka. Odruchowo chciała się cofnąć, jednak nie pozwolił jej na to chwytając za jej przedramię łapą zakończoną ostrymi szponami. 
- Tęskniłaś? - zapytał pochylając się ku niej jakby chciał ją pocałować, jednak szybko odwróciła od niego głowę skutecznie mu to uniemożliwiając.
- END - wypowiedziała z pogardą jego imię, a w jej oczach czaiła się czysta nienawiść. Stojący przed nią mężczyzna o różowych włosach, posiadał na głowie dwa smukłe i ostre rogi, a z jego pleców wyrastała para jakby smoczych skrzydeł. Demon uśmiechnął się do niej kpiąco, ukazując dwa rzędy ostro zakończonych zębów, które mogły bez problemu rozerwać na strzępy zwierzę... lub człowieka... Widziała już kiedyś Natsu w tej formie i nie bała się go. Teraz jednak, choć ciało był takie samo, jego użytkownikiem był ktoś zupełnie inny. Świadomość tego łamała jej serce. Kłamstwem byłoby gdyby powiedziała, że nie brała pod uwagę takiej możliwości, jednak same przypuszczenia były niczym w porównaniu do rzeczywistości. Bolesnej rzeczywistości. Już i tak wąskie źrenice demona zwęziły się jeszcze bardziej, o ile to było możliwe, i uważnie jej się przyglądały lustrują ją od góry do dołu. Lucy przez moment poczuła się jak towar na wystawie sklepowej i z oburzeniem zadarła wyżej podbródek.
- muszę przyznać, że Natsu ma naprawdę niezły gust - powiedział - twoje ciałko jest niczego sobie Lucy - pochwalił i choć był to pełen podziwu komplement, w jej uszach zabrzmiał okropnie.
- nie pozwalaj sobie - warknęła, na co zachichotał pod nosem jakby powiedziała jakiś dobry kawał. Lucy z wściekłością wypisana na twarzy, zamierzyła się na niego dłonią z zamiarem spoliczkowania go, jednak jej ręką została skutecznie zatrzymana przez pazurzastą łapę Demona. END ani myślał jej puścić trzymając ją mocno za nadgarstek.
- i w dodatku niezły temperament - skwitował oblizując wargi. Mierzyli się wzajemnie spojrzeniami nawet nie zauważając, że na sali pojawił się Król prowadząc pod rękę swoją żonę. Stanął na podwyższeniu przed swoim tronem i rozpoczął swoją przemowę, która w całości by im umknęła gdyby nie słowa skierowane prosto w ich kierunku.
- byłby to wielki zaszczyt, gdyby nasz szanowny gość rozpoczął bal pierwszym tańcem u boku swojej partnerki - powiedział król spoglądając na nich wyczekująco. Podobnie zresztą jak pozostali goście, którzy rozstąpili się przed nimi torując im drogę prosto na środek sali. END natychmiast zmienił ułożenie ich dłoni tak, że Lucy ledwo zdążyła to zauważyć. Stała teraz na przeciw niego, a jej dłoń spoczywała szczelnie zamknięta w jego łapie. Pochylił się ku niej z szerokim czułym uśmiechem, jakiego mogły jej pozazdrościć inne panny w pomieszczeniu i wyszeptał prosto do jej ucha:
- bądź grzeczna maleńka - Lucy drgnęła, a próba wyrwania dłoni z jego stalowego uścisku zakończyła się fiaskiem - chyba zależy ci na nim? - mruknął głosem podszytym groźbą, po czym skłonił się przed nią w pół, pytając ociekającym słodyczą głosem:
- mogę prosić? - nie czekając nawet na jej odpowiedź poprowadził ją na środek sali. Lucy dostrzegła wśród tłumu przerażoną minę Jellala, która w następnej sekundzie uległa zmianie. Fernandes spoglądam teraz na nich z wyrazem determinacji na twarzy. Gdzieś po drugiej stronie sali, Meredy obserwowała sytuację z wyraźnym niepokojem odsuwając nawet od siebie talerz z przekąskami. Tylko twarz jak i cała postawa Erika, pozostała niewzruszona i przez moment Heartafili przypomniał się wiecznie obojętny Zora. Heartfiliia stanęła na przeciw END'a i poczuła jak jedną dłonią dotyka jej nagiej skóry na plecach, jednocześnie do siebie przyciągając. Drugą ręką chwycił jej dłoń i kiedy rozbrzmiały pierwsze takty melodii, rozpoczęli taniec. Demon prowadził z taką gracją i pewnością siebie, jakby był urodzonym tancerzem. Lucy czuła na swoich plecach jego ostre szpony i choć były one takie same jak te, którymi dotykał jej Natsu, teraz czuła obrzydzenie. END przycisnął ją jeszcze bliżej siebie tak, że odległość między nimi prawie nie istniała. Spojrzała z bólem na jego przystojną twarz i przełknęła zaległą w gardle gulę. Była teraz tak blisko niego a jednocześnie tak daleko. Jej przyjaciele cały czas byli w pogotowiu. Blondynka dostrzegła minę Jellala, i doskonale rozumiała jego niezadowolenie. Nie tak to sobie wyobrażali. END nawet nie powinien wiedzieć, że tu są, a tym czasem tańczył z nią na środku sali. Właśnie zrozumieli jak wielu rzeczy o alter ego Natsu nie wiedzieli. W połowie tańca płynnie dołączyły do nich pozostałe pary, a Lucy poczuła się odrobinę pewniej otoczona tymi wszystkimi ludźmi. 
- Nie wyglądasz na zadowoloną - rzucił Demon - czyżbym ci nie odpowiadał moja Piękna? - zadrwił. Lucy spojrzała na niego twardo, jednak nie wypowiedziała ani jednego słowa.
- Nagle zabrakło ci języka w gębie? - powiedział błyskając swoimi ostrymi zębiskami.
- Oddaj mi Natsu - odparła sucho na co się zaśmiał.
- Nie mogę. Nawet gdybym tego chciał, to nie mogę złotko - powiedział.
- Dlaczego? - zapytała zaskoczona jego słowami.
- Gdybym ci go zwrócił, latałby po świecie w postaci smoka. Zdziczałej bestii która pożarłaby cię zanim zdołałabyś wypowiedzieć jego imię - powiedział złowieszczo pochylając się ku niej. 
- Nie wierzę ci - powiedziała z mocą.
- To już twój problem złotko, zresztą i tak nigdy do tego nie dojdzie. Dobrze mi tak jak jest. Nawet nie wyobrażasz sobie do czego jest zdolne to ciało... chociaż.... akurat ty wiesz to bardzo dobrze... możesz sobie porównać z opinią innych dzie... - nie dokończył bo Lucy wyrwała się z jego objęć, i tym razem udało jej się go spoliczkować gdyż totalnie nie brał pod uwagę faktu, że w ogóle się na to odważy. Uśmiechnął się kpiąco, bo ten atak jedynie połaskotał go po policzku zadając jej zdecydowanie więcej bólu.
- Nienawidzę cię! - warknęła i odeszła. Nie zdążyła jeszcze dobrze dojść do stolika, a END już znalazł sobie nową dziewczynę która zaczęła się do niego wręcz kleić. Heartfilia porwała kieliszek Porto i wychyliła go za jednym razem do samego dna, po czym sięgnęła po następny a w kącikach jej oczu pojawiły się pierwsze łzy. Uniosła drugi kieliszek z zamiarem wypicia jego zawartości, kiedy ktoś delikatnie acz zdecydowanie wyjął jej go z ręki. spojrzała rozzłoszczona na tego który sobie na to pozwolił  i ujrzała twarz Michio. 
- Jesteś tu z jego powodu? - zapytał. Lucy nawet nie musiała pytać bo doskonale zdawała sobie sprawę o kim mowa.
- Nie rozumiem o co ci chodzi - odparła sucho.
- Lucy nie oszukasz mnie, przecież widzę, że to Natsu, tylko nie rozumiem dlaczego...
- To nie twoja sprawa - rzuciła zbyt agresywnie do sytuacji, nie mogąc zapanować nad swoimi emocjami.
- W porządku - odparł pospiesznie Tamaki - nie chcesz, nie mów ale pamiętaj, możesz mi ufać. W końcu zawdzięczam wam życie - dodał spoglądając na nią życzliwie, co skutecznie ostudziło jej gniew.
- Przepraszam - powiedziała cicho drżącym głosem, a w jej oczach na powrót zalśniły łzy. utkwiła na moment wzrok w tańczącego z jakąś uwieszoną jego szyi kobietą, i poczuła ból w okolicach serca. Ciało które przez krótką i piękną chwilę należało tylko do niej, teraz było gładzone przez zupełnie inne ręce. Choć doskonale wiedziała, że teraz to był END a nie Natsu, samo oglądanie tego było dla niej swego rodzaju torturą. Zacisnęła mocno powieki na myśl o sugestii usłyszanej od demona, a przed jej oczami zaczęły pojawiać się niechciane obrazy. Jellal z troską wypisaną na twarzy szedł w jej kierunku. Pierwsza słona łza spłynęła po jej policzku gdy przygarną ją do swojego torsu, a ona nawet nie protestowała wtulając się w niego mocniej. Fernandes również walczył ze swoimi demonami, które z jakichś powodów stały mu na drodze do szczęścia z Erzą. Czuła, że w tej chwili nikt inny nie był jej w stanie zrozumieć. Cicho chlipnęła zanurzając twarz w jego surducie, by ukryć spływającej po jej policzkach łzy. 

Touka zmęczona po całodziennym pomaganiu Mirze w kuchni, zdjęła swój fartuch i poskładała go w równą kostkę. Położyła go na blacie w kuchni i z ociąganiem sięgnęła po torebkę. Był już późny wieczór i Gildia prawie całkiem opustoszała. Nie licząc śpiącej na beczce Cany, oraz Makao i Wakaby rozgrywających ostatnią partię w szachy, na głównej sali nie było nikogo. Białowłosa spojrzała na spore drzwi wyjściowe i westchnęła co nie uszło uwadze Strauss. 
- Czekasz aż przyjdzie Zora? - zapytała Mira.
- jaa!? - zawołała próbując ukryć zakłopotanie - nie, po prostu jakoś ciężko zebrać mi się do domu - dodała pośpiesznie uciekając wzrokiem na bok.
- I fakt, że Zora zawsze w soboty wieczorem odwiedza Mistrza nie ma tu nic do rzeczy? - zaśmiała się Mira na co Touka zarumieniła się po sam czubek głowy. Nagle usłyszała jak drzwi otwierają się z cichym skrzypnięciem, i do Gildii wysunęła się jakaś postać w pelerynie. Gdy tylko ściągnęła z głowy kaptur, jej oczom ukazała się rozwichrzona fryzura o barwie płomieni.  Zora nawet nie zerknął w jej kierunku, i ruszył zmęczonym krokiem po schodach na spotkanie z Makarovem.
Białowłosa musiała przyznać, że poczuła dziwne ukłucie w sercu, kiedy tak po prostu ją wyminął nawet się nie witając. Z dłonią przyciśnięta do piersi i niepokojem wypisanym na twarzy, ruszyła za nim. Sama w sumie nie wiedziała po co to robi. Chciała mu wyrzucić, że za bardzo się naraża? A może powiedzieć jak boli ją jego obojętność? A może po prostu pokazać jak bardzo ma jego zachowanie gdzieś żeby nie myślał, że jej zależy bo wcale tak nie było. Jego wizyta u Mistrza tym razem odbyła się w ekspresowym tempie, i nim dotarła pod drzwi z gabinetu, te się otworzyły i wyszedł z nich Zora w żaden sposób nie reagując na jej obecność. Touka zacisnąć mocno dłonie w pięści urażona jego obojętność. Sama nie wiedziała dlaczego tak się czuła, skoro jeszcze niedawno marzyła by tak właśnie wyglądały ich relacje.
- Ignorujesz mnie - rzuciła urażona zakładając ręce na piersi. Ideale przystanął z rękami włożonymi w kieszenie spodni, i wysoko uniósł podbródek jakby spoglądał oczami wyobraźni gdzieś w niebo.
- się masz Mała - mruknął na powitanie nawet na nią nie patrząc.
- Ignorujesz mnie -  powtórzyła rozzłoszczona przez zaciśnięte zęby. 
-Nie ignoruję. Gdybyś jeszcze nie zauważyła, w tej chwili oficjalnie nie należę do tej Gildii i nawet nie powinno mnie tu być - odparł krzywiąc się nieznacznie, co zaobserwowała spoglądając na jego lewy profil.
- Widzę, że nieźle wczułeś się w swoją rolę - prychnęła czując rosnące oburzenie, którego pojawienia się nie była w stanie zrozumieć. Rozum podpowiadał jej, że mężczyźni powinni być utrzymywani na dystans. Zwłaszcza ci pokroju Zory. Tylko.. No właśnie... Jaki był tak naprawdę Zora? Przemknęło jej przez myśl, kiedy ze złością odwrócił się w jej stronę i gwałtownie chwycił za przedramiona, mocno zaciskając na nich swoje dłonie. Automatycznie nagle cała zesztywniała wstrzymując powietrze. Stała jak słup soli wpatrując się ze strachem w jego twarz, kiedy nagle dotarł do niej sens tego co powiedział, a jej wzrok spoczął na rozciętym łuku brwiowym po prawej stronie jego twarzy.
- W nic się nie wczułem Touka - powiedział z mocą spoglądając w jej niebieskie tęczówki - robię to po to, by cię chronić! - warknął - im mniej wspólnego będziesz ze mną miała, tym mniej jesteś zagrożona w razie mojego niepowodzenia, rozumiesz!? - dodał z naciskiem na ostatnie słowo. Między nimi zapadła chwila milczenia. Nagle Zora jakby oprzytomniał i puścił ją odsuwając się o krok do tyłu. Wyglądał na zatroskanego i zmieszanego jednocześnie.
- wybacz, nie powinienem... - powiedział cicho. Touka stała z lekko rozchylonymi ustami, które drgały od targających nią właśnie emocji. Spoglądała na niego tak, jakby dopiero teraz tak naprawdę go zobaczyła. Zora chciał ją chronić. Martwił się o nią, czego żaden inny mężczyzna względem niej jeszcze nie zrobił. Nawet Natsu, który gdy głębiej się nad tym zastanowiła, traktował ją po prostu jak członka rodziny któremu trzeba pomóc gdy ma kłopoty. Nigdy jednak otwarcie nie martwił się o nią tak jak Zora w tej chwili. Ideale po mimo okazywania jej swojego zainteresowania nią jako kobietą, w zasadzie nigdy nie był natarczywy. Po prostu spoglądał na nią w ten określony sposób, w jaki mężczyzna spogląda na kobietę co sprawiało, że oblewał ją zimny pot. Jednak czy to na prawdę było aż takie złe skoro nie robił nic ponad to? skoro wcale się nie narzucał? Nawet teraz jakby wyczuł jej lęk przed bliskością, wycofał się i w dodatku przeprosił. 

- Zora - wyszeptała i z troską wyciągnęła dłoń ku jego twarzy. Ideale nawet nie drgnął, gdy podeszła o krok bliżej niego. Jej palce niemal dotknęły jego skroni, kiedy usłyszała cichy szept w swojej głowie przypominający jej o tym, że to przecież mężczyzna. Silny mężczyzna który tylko uśpił jej czujność, by później pokazać jej kto tak na prawdę ma władzę. Zawahała się, co nie uszło jego uwadze i zaciskając usta w cienką linię, zamknęła oczy cofając swoją dłoń. Czuła jak w jej gardle pojawiła się wielka gula, którą z ledwością przełknęła. Otworzyła oczy i napotkała jego smutne spojrzenie, w którym również czaiła się pewna doza troski. Nie chciała by spoglądał na nią w ten sposób bo to sprawiało, że zaczynała mieć spory mętlik w głowie. Uniosła wyżej podbródek i powiedziała hardo:

- Nie boję się niebezpieczeństwa, więc nie musisz mnie chronić! Potrafię sama o siebie zadbać.

Zora oderwał od niej swój wzrok i cicho się zaśmiał odwracając na bok swoją przystojną twarz. Kiedy ponownie na nią spojrzał, jego oczy wyrażały jedynie obojętność, która nagle nie wiedzieć czemu zabolała.

- Gdybyś nie bała się niebezpieczeństwa, stawiłabyś czoła swoim własnym Demonom Touka - powiedział po czym wyprostował się i odszedł.
Białowłosa poczuła się tak jakby oberwała prosto w twarz, a po jej policzku spłynęła pierwsza łza, gdy uświadomiła sobie ile w tym jednym zdaniu znajdowało się prawdy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro