Rozdział 9

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Nie zsiądziesz z tego cholernego konia, do póki nie skoczysz tej stacjonaty! - Twarz ojca była czerwona ze złości.

Chciało mi się płakać. Już chyba dziesiąty raz próbowałam najechać na przeszkodę, ale Fuks za każdym razem się wyłamywał albo przyspieszał tak gwałtownie, i niebezpiecznie że sama musiałam skręcić, bojąc się kolejnego wypadku. 

Fuks nadal zachowywał się okropnie, ale nie umiałam jakoś przyjąć do wiadomości, że to po prostu jego charakter, albo przyzwyczajenia. Miałam wrażenie, że to albo moja wina, albo zachowuje się tak, bo to jego pierwszy trening.

Jednak moi rodzice zdecydowanie tak nie myśleli. Byli wściekli. Nawet bardzo. Nie zdziwiłam się jakby mama już zaczęła szukać w myślach potencjalnego kupca dla mojego konia. Właśnie, "mojego". Przyrzekłam sobie że będę o niego walczyć. Choćby mieli mi dać szlaban na co tylko chcą. Już teraz czułam nitkę więzi między mną a tym koniem. Zaczęłam go kochać, chociaż okazał się zupełnie inny niż się tego spodziewałam. Czułam że NIE MAJĄ PRAWA mi go zabrać.

Odetchnęłam głęboko, próbując się uspokoić i delikatnie spróbowałam nakłonić wałacha do skierowania się na przeszkodę. Ku mojemu zdziwieniu zrobił to bez zbędnych oporów. Tym razem wszystko wydawało się dobrze, galopował prosto i spokojnie. Tylko jego mowa ciała mi się nie podobała. Ogon miał przyciśnięty do zadu, uszy położone i wytrzeszczone oczy. Wszystko to ewidentnie wskazywało na paniczny strach. Strach który musiał mieć jakiś powód. Raczej poważny. 

Koń nie zachowywał się normalnie. To było coś w rodzaju takiego strachu, który po pewnym czasie się staje częścią samej istoty. Wtapia się w jej ciało i staje się czymś z pozoru normalnym, zwyczajnym i płytkim. Ale to było bardzo głębokie...

Kiedy zostało tylko kilka metrów do stacjonaty Fuks zaczął zwalniać zerkając ze strachem na żółto - białe drągi. Przeszkoda była niziutka, tylko trochę ponad sześćdziesiąt centymetrów. Nawet większość koni szkółkowych bez problemu by to skoczyła. A mój koń, o którym sprzedawca mówił że jeździł zawody nawet nie umiał bez wyraźnych oznak strachu do niej podbiec. Jednak wałach nadal brnął naprzód, tak że ogarnęła mnie nadzieja, że rzeczywiście damy radę.

Nagle, gdy Fuks już zbierał się do skoku mój ojciec zrobił coś co potwierdziło moją teorie o tym że najpierw robi potem myśli. Chcąc popędzić wałacha klasnął głośno w dłonie jednocześnie wydając z siebie nieokreślony krzyk. 

Fuksja nawet by na to nie zwróciła uwagi, ale Fuks zachował się tak jakby ktoś tuż obok niego wystrzelił z pistoletu bez tłumika. Odskoczył w bok jednocześnie brykając. Potem, gdy ledwo się po tym pozbierałam ruszył panicznym galopem naprzód i zupełnie bez ostrzeżenia zarył kopytami w ziemie nagle się zatrzymując. Wyleciałam z siodła przez głowę wałacha. Świat zawirował, a uderzenie o ziemie wydusiło mi z płuc resztki powietrza. Nie chciałam myśleć co by się stało gdybym nie miała na sobie kamizelki ochronnej i toczku.

Matka wrzasnęła ze strachu, w tym samym momencie obok mnie przebiegł Fuks. Czułam się jakbym przerabiała ten wypadek jeszcze raz. Jednak teraz nie mogłam pozwolić, żeby pojawiły się ofiary śmiertelne. 

Nie zwracając uwagi na zawroty głowy zerwałam się na równe nogi. Fuks galopował z powrotem w moją stronę przewracając ze strachu oczami, tak że błyskały białka. Stanęłam na jego drodze i rozłożyłam szeroko ramiona, tak jak uczyła mnie moja dawna trenerka. Wałach próbował skręcić, ale znowu zagrodziłam mu drogę.

Powoli się uspokajał i zwalniał, aż w końcu stanął dysząc ciężko ze zmęczenia. Sierść miał mokrą od potu. Mało brakowało, a bym słyszała bębnienie jego serca. Chwyciłam go za wodzę i nie patrząc na rodziców zaczęłam oprowadzać Fuksa wokół hali, żeby się uspokoił. 

Nadal był spięty, ale trochę mniej, teraz zachowywał się trochę grzeczniej, niż na początku treningu. Specjalnie stanęłam po jego prawej stronie, żeby odgradzał mnie od rodziców. Szczerze mówiąc bałam się co teraz zrobią. Nakrzyczenie nie było by takie złe, ale myślałam że za chwile stanie się coś gorszego.

- Podejdź tu Danka! - Zawołała mnie ojciec.

Zadrżałam. Jego ton nie znaczył nic dobrego. Jeśli mówił do mnie po imieniu mogło kroić się coś grubszego.Bałam się, ale mimo to podeszłam do środka koła.

- Co to miało być? - Wycedził przez zęby. Jego i matki spojrzenia niemal wypalały mi dziury w ciele.

- Ja...To pierwszy trening i... - Podniosłam wzrok na rodziców.

- PIERWSZY TRENING?! - wrzasnął ojciec - Ile razy jeździłaś na koniach których to był pierwszy trening z tobą?! Dziesięć? Dwadzieścia? Mnie nawet nie obchodzi jego zachowanie, tylko twoje. Miałem wrażenie że umiesz jeździć.

Ostatnie słowa prawie wysyczał. A więc nie chodziło im o niego tylko o mnie... Nie miałam pojęcia że można nie zauważyć takiej zmiany w zachowaniu konia. Przecież on się bał!

- Tato - Zaczęłam - Miałam długą przerwę...

- Długą?! - Matka włączyła się do rozmowy - Miesiąc nazywasz długą przerwą?! Ja i twój ojciec...

- Marleno, uspokój się - Głos ojca był nad wyraz spokojny. Jego słowa sprawiły, że zachciało mi się śmiać, to było wręcz irracjonalne, bo to własnie on przed chwilą na mnie krzyczał - Najwyraźniej musimy pomyśleć o innym koniu dla Danuty. Takim na którym będzie potrafiła jeździć.

Awansowałam na "Danutę". No nieźle. Było mi przykro po słowach ojca, ale starałam się tego nie okazywać. Jeśli bym to pokazała, moja porażka była by jeszcze wyraźniejsza.

- Na następnym treningu dam z siebie wszystko, zobaczycie...

- Mam nadzieję. Przyjmij że twój KOŃ - te słowa wymówił z pogardą - jest na warunkowym.

I to jedno zdanie sprawiło, że mój świat posypał się jak domek z kart.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro