Rozdział 10

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


- Jeśli tego nie skoczysz, to twój koniś pójdzie na rzeź!

Jechałam na Fuksie, a przeszkodą wskazaną przez ojca było kamienne monstrum owinięte drutem kolczastym i posypanym ostrymi kawałkami szkła. Normalnie mur berliński. Bałam się tego. Bałam się że coś się stanie mi, albo wałachowi .

Nagle przeraźliwy, długi dźwięk rozdarł moje uszy. Brzmiało to jak alarm przeciw pożarowy. Przez otwarte okna zaczęły wciekać do środka kłęby szarego dymu. Zaczęłam krztusić się i kaszleć z braku powietrza.

- Tato, pali się! - Wrzasnęłam próbując zawrócić Fuksa, który niewzruszony galopował na przeszkodę.

Spojrzałam przez dym na ojca, jednak tam gdzie przed chwilą stał, był nie on, tylko Paula z wrednym uśmieszkiem na twarzy.

- Skocz to, albo wszyscy dowiedzą się jaka z ciebie niezdara - Wysyczała bardziej jak wąż niż jak człowiek.

Z łzami w oczach spróbowałam zahamować Fuksa, ale ten z uporem osła parł na przód. Zacisnęłam powieki. Rozległ się straszny łomot, i moje uszy wypełnił krzyk. Krzyk strasznego, niewyobrażalnego bólu, przypominał ludzki, ale ludzkim jednak nie był. Intuicyjnie wiedziałam że to Fuks. Że Fuks cierpi...

Gwałtownie otworzyłam oczy. Kolejny koszmar. Koszmar nie do zniesienia. Znowu płakałam. Czułam jak ciepłe łzy spływają mi po policzkach mocząc poduszkę. Gapiłam się w sufit próbując uspokoić myśli. To wszystko to tylko sen. Sen, a nie prawda. Przypomniałam sobie tą przeszkodę. Przecież coś takiego nie istnieje! Spróbowałam się zaśmiać, ale zamiast tego z moich ust wydobył się krótki, urywany szloch.

Jednak nadal mi się coś nie zgadzało. Skoro to już nie jest sen, czemu nadal słyszę ten przeciągły dzwonek? Nagle sobie przypomniałam. SZKOŁA!!! Dzisiaj idę do szkoły, a ten alarm to po prostu mój budzik. Zerwałam się z łóżka i podbiegłam do stolika żeby go wyłączyć. Dźwięk urwał się gdy wcisnęłam odpowiedni guzik.

Jeszcze jedno pozostało po tym śnie, nie licząc łez, w mojej głowie cały czas wibrował przeraźliwy krzyk. Krzyk Fuksa. Krzyk cierpiącego Fuksa. Gwałtownie odrzuciłam tę myśl. To był Fuks ze snu. prawdziwemu na pewno nic nie jest. Nic oprócz tego że wisi nad nim groźba oddania. Jest, tak jak powiedział ojciec na warunkowym.

Od powrotu do domu z treningu cały czas myślałam nad tym co mogło spowodować takie zachowanie wałacha. Analizowałam fakty i stawiałam, hipotezy. Przyczyny zdrowotne odpadały, ponieważ jeszcze przed kupnem weterynarz sprawdził Fuksa pod kątem anomalii, wad lub kontuzji które mogły by go wykluczyć z jazd. Jego zdaniem wałach był całkowicie zdrowy.

Zostały więc przyczyny psychiczne. Jakoś nie wierzyłam żeby to był spowodowane jego charakterem. Przecież zanim go wprowadziłam do hali zachowywał się idealnie. Już kiedyś widziałam podobne zachowanie u konia.

Był to ośmioletni koń andaluzyjski, który pechowo trafił do właściciela który uważał że siła jest podstawową pomocą podczas treningu. Po za treningami, był radosny, i przytulaśny, ale podczas... Tylko raz widziałam jego jazdę. Była straszna. Koń zachowywał się jakby próbował uciec przed jeźdźcem siedzącym na jego własnym grzbiecie. A jeździec za każdym razem gdy koń przyspieszał, albo brykał ze strachu przed nim, fundował mu solidne uderzenie batem. 

To była jedyna sytuacja w moim życiu gdy tak zareagowałam. Chwyciłam konia za wodze zatrzymując go w miejscu i zaczęłam wyrzucać z siebie krótkie, urywane słowa tak nasączone złością, że powinny porządnie plasnąć w jeźdźca. Nigdy potem nie widziałam tego konia. A jeśli Fuks też...?

Spojrzałam na zegarek. Zbliżała się siódma. Jeśli chciałam zdążyć do szkoły musiałam się pośpieszyć. Ubrałam się w jakiekolwiek sensowne ubrania i z plecakiem na ramionach zbiegłam na dół.

Przed zejściem do kuchni wytarłam dokładnie twarz chusteczką żeby nie było widać łez. Już czułam to okropne ssanie w żołądku, towarzyszące mi każdego dnia przed szkołą. Normalnym ludziom stres towarzyszy przed sprawdzianami, lub egzaminami. Ja się stresowałam, nie szkołą, ale ludźmi w szkole i samą drogą do niej. Najwyraźniej nie zaliczałam się do normalnych ludzi. Zrobiłam głęboki wdech i wydech po czym wkroczyłam do kuchni. Nie było tam jednak ani matki, ani ojca których się spodziewałam tam zastać. Jednym śladem po nich były brudne naczynia w zlewie i skrawek białego papieru na blacie.

Pismem mamy nabazgrolone na nim było " Ja i twój ojciec mamy naglą sytuacje w pracy. Jedziemy do Warszawy. Wrócimy jutro wieczorem. Jedzenie masz w lodówce." Westchnęłam. Kolejny dowód na to że nie jesteśmy normalną rodziną. 

Rodzice innych dzieci powiedzieli by swoim pociechom że wyjeżdżają kilka dni wcześniej, albo załatwili by dla nich opiekę. Ale moi rodzice nawet się ze mną nie pożegnali. Trudno. Nic z tym nie zrobię. Właściwie nawet dobrze. Mój dzisiejszy trening będzie milszy. Może nawet uda mi się uspokoić Fuksa...

Wyjęłam z lodówki masło i ser. Zrobiłam sobie kanapkę i spojrzałam ponownie na zegarek. Siódma trzydzieści. No ładnie. Za dziesięć minut przyjedzie mój autobus.

Zrezygnowałam z kanapki i wybiegłam z domu. Zamknęłam drzwi próbując nie zwracać uwagi na zawieszkę przy kluczach. Nie mogłam się teraz rozkleić. Paula miała by dopiero uciechę. Chociaż się starałam na wspomnienie kasztanki łzy stanęły mi w oczach. Z nią nie miałam takich problemów jak z Fuksem ona zawsze była idealna. Zawsze mogłam na niej polegać. Była jedyną istotą do której pasowały słowa "zawsze" i "nigdy". Nikt inny, nawet ja nie umiał się ich trzymać. Nie miałam pojęcia dlaczego ludzie używają tak nieprawdziwych słów. Nie znałam nikogo kto by znał ich prawdziwe znaczenie, i przestrzegał go.

Doszłam do przystanku. Usiadłam na starej, zbutwiałej ławce czekając na autobus. Według tablicy miał się pojawić za minutę. Ssanie w brzuchu nasiliło się. Pierwszą lekcją była biologia, a ja nie miałam podręcznika. Tamten musiałam wyrzucić. Po bliskim spotkaniu z błotem nadawał się tylko do wyrzucenia.

 Zamówiłam drugi, ale w księgarni miał się zjawić dopiero po jutrze. Mój nauczyciel od biologi był jednym z tych który by przyjął takie usprawiedliwienie, ale od razu zacząłby się pytać się jak książka znalazła się w błocie. 

Nie mogłam mu powiedzieć prawdy. Bałam się zemsty Pauli. Nawet gdyby nauczyciel poszedł z tym do dyrektora, dużo zer na koncie rodziców blondynki załatwiłoby sprawę. A ja zużyłam już wszystkie nie przygotowania.

Podjechał autobus. Wsiadłam do niego czując gigantyczną gulę w gardle. Na następnym przystanku, mogło się stać coś czego nienawidziłam. Mogła wsiąść ONA. Paula. Jak na złość mieszkała blisko mnie, i kiedy rodzice jej nie odwozili jechała tym samym autobusem co ja.

Na razie stało się to tylko dwa razy. Te dwa razy przychodziłam do szkoły tak podenerwowana że nie byłam wstanie skupić się na lekcjach. Paula nie biła mnie przy innych ludziach, ale obelgi wyciekały z niej jak woda z durszlaka. Tym właśnie dla mnie była. Durszlakiem, przez którego dziurki nie mogły przecisnąć się żadne miłe, ani nawet przyjazne słowa, więc mówiła tylko te raniące. 

Tylko osoby które też czegoś takiego doświadczyły wiedzą że słowa ranią bardziej niż pięści. I silniej spychają na tą krawędź umysłu którą ludzie nazywają depresją. Drzwi otworzyły się przy drugim przystanku, a ja zamknęłam oczy modląc się , że by rodzicom Pauli chciało się dzisiaj odwieść córeczkę.

- Cześć, Danka! - Usłyszałam jakiś głos tuż za sobą.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro