Rozdział 26

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

To niesamowite, jak kilka prostych słów potrafi zdziwić człowieka. A dokładniej dwa słowa. "Masz rację".

Nie miałyby takiego znaczenia, gdyby nie zostały wypowiedziane przez pewną wysoką, szczupłą blondynkę. Byłby zwykłymi "masz rację", ale gdy to ona...

Te dwa słowa były równoważne, z przyznaniem moją wygraną. Z poddaniem się. A Paula nigdy jeszcze się nie poddała. Nigdy, nawet podczas głupiej koszykówki. Albo jeszcze głupszej siatkówki.

Siedziałam na twardym autobusowym krzesełku, i  bezmyślnie gapiłam się w miejsce, gdzie przed chwilą stała Paula.

- Czy...czy ona coś brała? Może się upiła? - Tosia z takim samym jak ja szokiem wymalowanym na twarzy, wymamrotała bardziej do siebie, niż do mnie.

- Wyglądała tak jak zwykle - Mruknęłam odrywając wzrok od szarej , trzęsącej się podłogi i przeniosłam go na twarz siedzącej obok rudowłosej.

Gdy siedziała tak blisko z łatwością mogłam zobaczyć, że ma praktycznie idealną cerę, w jasnym odcieniu, z rumianymi policzkami, ledwo widoczne piegi na zgrabnym nosku i duże, błyszczące oczy. Mimowolnie pomyślałam że w lato te małe rude kropeczki na nosie muszą być o wiele bardziej widoczne, a skóra trochę ciemniejsza. Rude włosy jak zwykle miała związane w ciężki węzeł na karku. Jednak nie przypominały one, tak jak powiedziała Paula, marchewki, ale miedź, taką, z której robi się przewody elektryczne.

Niektóre, pojedyncze włoski były praktyczne złote, przez co dawały efekt migoczących się pasemek. Z zamyślenia wyrwał mnie jej głos, jak zwykle wesoły, aż tryskający optymizmem.

- Rozumiesz co to znaczy, Danka? Rozumiesz?

- Eeee, chyba nie.. - Nie do końca wiedziałam, o co jej chodzi.

- To koniec! - Prawie krzyknęła, i poskoczyła z radości na siedzeniu. - Koniec koszmaru!

Chciała coś jeszcze dodać, ale jej przerwałam.

- Wątpię. Jest to raczej pojedynczy przypadek. No wiesz, jednorazowa chwila, gdy pojawiły się w niej resztki empatii, i człowieczeństwa... - Przez chwilę się zastanowiłam - Nie, myślę, że będzie taka sama jak wcześniej.

Prychnęła nie zadowolona, przez co natychmiast przypomniał mi się Wigor. On prychał, w prawie identyczny sposób, na przykład, gdy nie chciałam mu dać kocimiętki o czwartej nad ranem. I znowu, jej głos oderwał mnie od myśli.

- Twój pesymizm czasami mnie dobija.

- Ja nie jestem pesymistyczna. Ja po prostu patrzę realnie na życie. A nie w różowych okularach.

- Sugerujesz, że jestem zbyt szczęśliwa? - Jej oczy zwęziły się w szparki, jednak jej usta rozciągnęły się w uśmiechu.

- Nie, ja tylko stwierdzam fakty - Powiedziałam z grobową miną patrzą jej w oczy. - I mówię prawdę.

- No weź - Jęknęła - Może się zmieni.

Spojrzałam na nią z niedowierzaniem. Naprawdę w to wierzyła?

- No może nie tak od razu, ale choć trochę? Danka to może być prawdziwe. Na serio, może ona wreszcie zrozumiała, że to co robi jest złe? Albo zaczęło męczyć ją sumienie?

Nie odpowiedziałam jej, ale zatopiłam się w myślach, poszukując prawidłowej odpowiedzi. Co jeśli ona rzeczywiście się zmieniła? jeśli od teraz w moim życiu cokolwiek przeistoczy się ze złego w dobre? I nie chodzi mi o przyjaźń. Mi wystarczyłby taki zwykły rozejm, bez obelg i innych takich.

Ale, nawet jeśli, dlaczego? We wszystkich powieściach kryminalnych, które  czytałam, najważniejsze było pytanie "dlaczego?".

A Paula nie miała żadnych widocznych, albo znanych mi motywów, do takiego zachowania. Żadnych motywów. Zazdrość? Niby czego miała by mi zazdrościć? Jej nienawiść do mnie wydawała mi się zupełnie bezpodstawna, dziecinna. Taka dziwna, bez żadnego "dlaczego?"...

Właśnie, żadnych znanych i widocznych motywów... Ale mogła go ukrywać, starannie  pielęgnować na dnie swojego umysłu, dokarmiać, tak, że nienawiść rosła, i rosła... Ale dlaczego ja?

- Ej, Danka -  Głos Rudej dochodził zza mgły moich myśli - Danka! Wysiadamy!

Wzdrygnęłam się i gwałtownie wstałam z miejsca, chwytając plecak w dłonie. Rzeczywiście, autobus zatrzymał się na naszym przystanku.

Zimne powietrze uderzyło mnie w twarz, gdy wyszłam na dwór. Dzisiaj pogoda nie była taka, że jakikolwiek spacer byłby przyjemny. Przeraźliwie zimny, i silny wiatr wdzierał się pod ubrania, dmuchał w oczy, przez to te zaczynały łzawić, mróz szczypał w  policzki, a ciemne chmury nade mną nie wróżyły niczego dobrego.

Poprawiłam pasek od plecaka, który wżynał mi się w ramię, i naciągając szalik który miałam na szyi, na usta i nos, ruszyłam powoli w stronę szkoły.

Rudowłosa po chwili zrównała ze mną krok. Ona nie zakryła niczym twarz, wręcz przeciwnie, z zachwyconymi oczami wpatrywała się w chmury nad swoją głową.

- Będzie burza - Powiedziała takim tonem, jakby mówiła "To najlepsze co mogło mnie spotkać w całym moim życiu".

- Cieszysz się? - Ja nie widziałam w tym nic zachwycającego.

- Uwielbiam jak jest burza! A zwłaszcza powietrze po niej, jest wtedy takie rześkie, czuje wtedy, że aż rozpiera mnie energia!

Westchnęłam z irytacją, ale uśmiechnęłam się. W pewnym sensie jej optymizm i zapał był zaraźliwy. Nadawał by się na trenera motywacyjnego. Postanowiłam jednak zmienić temat i dowiedzieć się czegoś o tej dziewczynie.

- Gdzie jeździsz konno? W stajni swojego ojca? Nigdy nie widziałam cię na koniu. Na jakim jesteś poziomie?

Oderwała wzrok od chmur, i wlepiła go w moje tęczówki.

- Tak, jeżdżę tam.

- Macie szkółkę? - Zawsze myślałam, że Ruda jeździ w szkółce, ale wolałam się upewnić.

- Swojej nie, jedna wynajmuję u nas boksy na konie. A ja zajmuję się końmi prywatnych właścicieli, na przykład wtedy, kiedy nie mają czasu na treningi, ja je im robię. A co do poziomu musiałabyś sama zobaczyć i  ocenić.

A więc trenuje konie. A może by tak...

- Pamiętasz jak mówiłaś o tych zawodach bożonarodzeniowych?

- No pewnie - Spojrzała na mnie badawczo.

- Biorę w nich udział - Wydusiłam z siebie, zanim zdążyłam się rozmyślić.

- Naprawdę?! Ale super! - Aż pisnęła z ekscytacji - Ale czemu masz taką minę? Na pewno sobie poradzisz, nie będzie tak trudno...

- Czy da się nauczyć w dziesięć dni, na nowo skakać konia, który boi się przeszkód? - Zapytałam takim tonem, jakby było to zwykłe, nic nie znaczące pytanie.

- Myślę że nie... Czekaj, CO?!

- A więc muszę zrobić to, co niemożliwe. - Gorycz w moim głosie sprawiła, że wytrzeszczyła oczy.

- Aaale jjak to - Z przejęcia, i zdziwienia, aż zaczęła się jąkać - Fuks? Przecież on skaczę, och - Zająknęła się - To przez to? Przez tego, tego - Przez chwilę szukała słowa - Potwora? Ale czemu musisz wziąć udział?

Patrzyła na mnie skonsternowana. Była tak zdziwiona, że gdybym nie wiedziała, że za chwilę będę musiała jej wszystko powiedzieć bym się roześmiała.

Otworzyłam usta, i pozwoliłam wspomnieniom przybrać formę słów. Gdy
to opowiadałam, przeżywałam ten koszmar na nowo. Każdy ból wracał ze zdwojoną siłą.

Chciałam to przerwać, uciec zamknąć się w sobie, i się poddać. Tak po prostu. Wiedząc, że nie dam rady, ale nie umiałam. Słowa nadal opuszczały moje usta, a ja czułam się więźniem we własnym ciele. Nie potrafiłam przestać. Chcąc to opowiedzieć zburzyłam jakąś tamę, a teraz nieposkromiony strumień uczuć, wspomnień, i wyrazów wylewał się ze mnie.

Z bólem patrzyłam na Tosię, widząc w jej oczach strach. Teraz na pewno mnie opuści, jak wszyscy przed nią...

Kiedy skończyłam, nagle odzyskałam władzę nad ciałem. Odwróciłam się tyłem do rudowłosej, pochylając głowę, i czując, jak gorące łzy spływają mi po policzkach. Zacisnęłam mocno powieki, starając się nie myśleć.

Poczułam, że Tosia położyła mi rękę na ramieniu. Stanęła przede mną. Nie byłam w stanie spojrzeć jej  w oczy. Tak cholernie się wstydziłam. To wszystko było przeze mnie.

Ale Tosia nie zwyzywała mnie od głupich. Nie uderzyła mnie, nie opuściła. Nie, ona objęła mnie delikatnie, kładąc głowę na moim ramieniu. I wyszeptała:

- Damy radę.

I tak, powiedziała to w liczbie mnogiej.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro