Rozdział 2

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Przepraszam za długość rozdziału, ale willtreateyandhalt rzuciła mi rękawice... Życzę miłego czytania.:)

Will samotnie przeszedł przez zwał gruzu, pozostawiając rycerza samego po drugiej stronie i omal nie nakrywając się nogami. Zaraz po tym jak odzyskał równowagę, dostrzegł w niedalekiej odległości od siebie czarny płaszcz, ścielący ziemię. Jednakże skrawki materiału były naderwane i przykryte pyłami popiołu.

Zwiadowca ruszył z miejsca, zachowując wszelką wstrzemięźliwość. Pochylił się nad postrzępioną pokrywą i strzepnął z niej warstwy kurzu i popiołu. Od tego zaniósł się kaszlem, który nie ustępował przez dłuższy moment.

Zarzucił ją sobie czule na ramiona, przypominając jak to rzeczywiście było być zwiadowcą. Wrażenie okazało się urzekające, mimo że to nie było to samo. Spojrzał sobie na ramię i po raz kolejny wziął się do strącania z tkaniny pyłów popiołu.

Nagle poczuł, że ktoś chwyta go za ramię. Will aż wzdrygnął się z przestrachu i odwrócił się jak z bicza strzelił. Przez moment, kiedy robił gorączkowe kroki do tyłu, nic nie widział.

To był Horacy. A Will nie mógł w żaden sposób wiedzieć, że towarzysz czai się za jego plecami. Trzeba było przyznać, iż za bardzo odpływał myślami w minione lata.

Zwiadowca rzucił przyjacielowi pretensjonalne spojrzenie. Rycerz z rozmysłem udał, że nie pojmuje, dlaczego towarzysz zrobił na niego oburzony wyraz twarzy.

- No co? - obruszył się Horacy. Potem spojrzał z zaskoczeniem na barki przyjaciela i uszczypnął go w ramię, kiedy chwycił w palce skrawek płaszcza, aby mu się przyjrzeć. Potem zrobił kilka kroków w tył i pokiwał głową, próbując przeniknąć myślą do reszty osłupiałego zwiadowcę.

- Wszystko w porządku? Słyszałem jak kaszlesz, więc myślałem...

- Oczywiście, że wszystko w porządku - odparł Will, jeszcze wciąż z nerwami na wierzchu i próbując szczelniej nakryć się prowizorycznym okryciem, gdyż chłód przenikał go na wylot. Jak widać, nie tylko ograniczenia okazały się być frustrujące. - Znalazłeś coś?

- A owszem, jeśli o to pytasz. Znalazłem coś, co może cię zainteresować.

Will rzucił przyjacielowi pytające spojrzenie. Chciał wiedzieć wszystko od razu, więc Horacy powinien był opowiedzieć mu bezzwłocznie, co znalazł przetrząsając zakamarki ruin spalonej wioski.

- Co takiego?

- Chodź. Tylko tym razem wymińmy to rumowisko. Wcześniej musiała tu stać jakaś solidna ściana. Jeszcze któryś z nas ułatwi Kosiarzom pracę i złamie sobie kark. A tego byśmy nie chcieli.

Ruiny były pogrążone w mroku. Dlaczego też zwiadowca doskonale maskował się pośród cieni. Horacy cofnął się drogą powrotną, szukając najprostszej drogi, by obejść trudną przeszkodę zwaliska skalnego. Kiedy wymijał spalone fragmenty drewnianych chat i kolejne trupy martwych ciał z zdał sobie sprawę, że ogień niczego nie oszczędził. Z tą smutną myślą, błąkającą się w jego głowie dostrzegł jak nieco wyżej na rumowisku upadłej ściany zakrada się postać przyjaciela. Zadarł wysoko brodę i zaczekał, aż towarzysz upora się z przeszkodą i dołączy do niego.

- Ale ty jesteś uparty - rzekł mu prosto w twarz z pewną dozą gniewu w głosie.

Will tylko patrzył na przyjaciela, jakby ten był niespełna rozumu.

- Żalisz się, czy chwalisz?

Horacy widząc, na co się świeci, pokręcił głową i odwrócił się, aby zaprowadzić Willa w umówione miejsce.

Chałupa wiedźmy była jednym z tych punktów mieszkalnych, które leżało w strefie najmniej dotkniętej przez pożar.

- To chatka tej wiedźmy, o której ci opowiadałem - wyjaśnił krótko Horacy, ale wyglądało na to, iż Will w ogóle go nie słuchał. Zajęty własnymi sprawami po raz kolejny stracił na czujności.

Na szczęście rycerz zobaczył jak strop traci na swojej stabilności. Zaraz potem rozległ się dźwięk łamanego drewna i belka pułapu spadła niewinnie w dół. Will odniósł wrażenie, że Horacy składa dłoń na jego plecach i popycha go całą siłą mięśni do przodu. Doświadczenie spotkania z twardą podłogą było pełne zadrapań i skaleczeń. Na chwilę stracił wzrok i nie mógł się podnieść.

Horacy wycofał się w głąb chaty, upadając boleśnie na pewną część ciała. Zaraz potem doznał piorunującego bólu na przedramieniu.

- Żyjesz tam? - zapytał niewinne rycerz, starając się by słowa w pełni dotarły do chwilowo ogłuszonego towarzysza. - Zaraz pomogę ci się podnieść. Tylko najpierw sam wyświadczę sobie przysługę.

Rudera naprawdę była zdradliwa. Horacy omal się nie poddał, gdy w pierwszym porywie ocalił życie przyjaciela. Teraz sam potrzebował rychłego ocalenia. Rękaw jego koszuli zrobił się mokry, zaś skóra oblała się ciepłą posoką. Materiał powoli zaczął nasiąkać krwią, rozlewając po całej ręce wrażenie nieznośnego bólu.

- Uważaj na sufit. W każdej chwili znów może się coś zawalić - jęknął Horacy, nie mogąc znieść palenia ręki. Potem zacisnął zęby, szukając zdrową dłonią miejsca zranienia. Nie mógł skupić się na sytuacji, bardziej poprzez szok którego doświadczył w momencie nagłego ataku śmiercionośnego narzędzia. Wyciągnął z ręki nóż i buntowniczo odrzucił go na bok.

Zwiadowca nie wiedząc jeszcze co się stało, rozglądał się po zniszczeniach, szukając również własnych wskazówek, które pomogłyby mu w odnalezienie zaginionych przyjaciół.

- To co chciałeś mi pokazać? - odezwał się Will bez zainteresowania, ponieważ podchodził właśnie do zwęglonego ciała martwej kobiety, które przyciągało oko. - To miejsce daje do myślenia, nie sądzisz?

W odpowiedzi usłyszał tylko ciche stęknięcie towarzysza.

Wewnątrz spustoszonej chaty panowała grobowa cisza, a gdzie okiem sięgnąć rozlewał się nieprzyjazny mrok. Słychać było jedynie stukot butów rycerza na posadzce i dźwięk rozrywanego materiału koszuli.

- Willu? - zapytał niepewnie Horacy, nie mogąc wyśledzić wzrokiem żadnego ruchu. Poza tym panowała względna cisza. - Ustąpiłeś z pola. Nie widzę cię.

Młody zwiadowca w tym czasie siedział skulony przed otwartą okiennicą. Do izby wpadał silny powiew wiatru, który rozwiewał jego opadające na ramiona włosy. Już dawno powinien był je skrócić. Kiedy miał jeszcze okazję.

Rycerz wycierał właśnie ostry nóż, który wcześniej przypadkiem wbił mu się w przedramię. Na szczęście nie utkwił głęboko, a rana nie była duża. Dlatego zabandażował ją tylko czym prędzej skrawkiem rozerwanego materiału własnej koszuli. Nóż miał zamiar oddać przyjacielowi. Wiedział bowiem, iż om zrobi z niego lepszy użytek. W końcu był zwiadowcą.

Will jęknął, a Horacy dotknął jego ramienia. Wtedy on odwrócił się powoli i ukazał na twarzy pąsy smutku i łez.

- Chcesz wiedzieć, co mam ci do pokazania? - zapytał Horacy, nie pytając przyjaciela o łzy. Zobaczył tylko, że trzyma w dłoni kieszonkowy amulet, a między palcami wił mu się srebrny łańcuch. To była odznaka zwiadowcy. To był liść dębu. Pytanie tylko, do kogo należał.

- Chcę wiedzieć, Horacy. Chcę wiedzieć dlaczego nas to spotyka? Zack i reszta Kosiarzy Umysłów zrobią im krzywdę. Cholera! Teraz wszystkie moje życiowe nauki poszły na nic. Ah! Chcesz wiedzieć dlaczego ten sen tak bardzo mnie przejmuje? - zapytał, a rycerz skinął głową na znak, że przyjmie do siebie każdą prawdę.

Will nie był z siebie dumny. Okazał się być opornym uczniem, który się waha, mnoży wątpliwości i naiwnie pyta „ale za co to"?

Jednakże znaczące zmiany zawsze wymagały też odpowiedzialności wobec innych, polegającej na koniecznym i realistycznym dostosowaniu się i pomaganiu im w zaakceptowaniu niezbędnych zmian. Takie przełomy w życiu mogły zatem wymagać znacznej odwagi i cierpliwości oraz przekonania, ponieważ poruszały one pozostałe wątpliwości, przywiązania, poczucia winy i tym podobne.

Wyrzucić to wreszcie z siebie - pomyślał Horacy, ponaglając Willa w myślach.

- To nic innego jak widzenie tego, co już właściwie mogło się zdarzyć. Zawsze tak jest. To nas wszystkich łączy - tłumaczył zrozpaczony. - Ktoś mi za to zapłaci.

Horacy przekrzywił głowę i zaplątał łańcuch na swoim palcu. Will wypuściła go z dłoni i ponownie spojrzała w okno.

Liść dębu upadł z cichym łoskotem na posadzkę. Rozerwany i potłuczony wisior nieodwracalnie zmienił swój kształt, ale obaj mężczyźni już wiedzieli czym był dawniej. I sami nie mogli zrozumieć dlaczego odznaka zwiadowcy została zniszczona.

- Nie odwracaj się od tego - zaproponował Horacy, próbując pocieszyć przyjaciela, choć sam również potrzebował wsparcia. To on był jedyną osobą, która miała styczność z Haltem i Gilanem. To on ich zostawił na pewną śmierć. To on zawinił. I to on powinien cierpieć. Nie Will.

Przecież kochał swoich przyjaciół. A teraz mogło się okazać, iż już są martwi. A wtedy pozostałoby już tylko jedno. Zemsta.

Horacy podniósł zniszczony amulet i wcisnął go śmiało w ręce towarzysza, trzymając jeszcze chwilę dłonie przyjaciela w żelaznym ucisku i nie pozwalając mu wypuścić odznaki.

- To ani chybi twoje - powiedział rycerz bez wahania.

Ślepe przekonanie Horace'a wyprowadziło Willa z równowagi. Spokój towarzysza nie sprawiał, że odzyskiwał ład duchowy, a jedynie grał mu na nerwach.

Wewnętrzny stan stawał się coraz bardziej dominujący w miarę jak wiara została zepchnięta na drugi plan przez strach. Wynikające z tego zmiany, zarówno wewnętrzne, jak i zewnętrzne, okazały się być ważniejsze niż oczekiwano.

Zwiadowca odwrócił się z oburzeniem i wyszedł z chaty niezadowolony. Był wściekły i niepocieszony, a w dodatku poczuł, że płacz przy przyjacielu go poniżył. Sam Horacy tak nie uważał. W końcu Gilan i Halt byli tego warci.

- Nie wierzysz mi, że nic im nie jest, prawda? - wycedził Horacy, siląc się na zachowanie spokoju. Jego poważny wyraz twarzy nie zdradzał, że wewnątrz niego gotuje się krew.

Will na nowo poderwał się z miejsca, nie odrywając wzroku znad zniszczonego liścia dębu. Kiedy ponownie wbiegał do chaty, omal nie wpadł na framugę rozerwanych drzwi. Otrząsnął się ze złych myśli i usiadł bez nadziei na ziemi.

Horacy był tuż za nim. Uklęknął obok jego ramienia i podał mu ostry przedmiot. Will zdziwił się na to, gdyż dopiero teraz zauważył, że Horacy trzyma na przedramieniu zawiązaną tkaninę.

- Weź ten nóż. Nie jest groźną bronią, ale nada się. Musisz czymś się bronić.

- Skąd to masz? - zapytał Will z zainteresowaniem, wycierając policzki. - Co się stało?

- Wydaje mi się, że musiałem w coś uderzyć, więc spadło to na mnie, raniąc mi rękę - powiedział Horacy po stoicku. - Choć myślę, że musiałem mieć wiele szczęścia, skoro ten nóż w ogóle się tam pojawił.

- Czyli co? Magia? - spytał Will, grając przyjacielowi na nosie i nie mogąc uwierzyć w jego opowieść. Rzecz jasna, to były tylko domysły, lecz Horacy nie pozostawał mu złudzeń.

- Znaczy... - zawahał się Horacy. - Nie. Ale to bardzo dziwne. Nie sądzisz? Leżę sobie i odpoczywam, a zaraz potem nóż się na mnie rzuca. Zupełnie jakby chciał mnie zabić. Czy zwiadowcze noże też są takie agresywne?

Will pokiwał głową w zrozumieniu, nie odpowiadając na szalone pytanie przyjaciela.

- Co tam jeszcze masz? - zagadnął młody zwiadowca, wiedząc iż rycerz coś przed nim ukrywa.

Horacy sięgnął ręką do tyłu i badał z obawą ziemię. Po chwili natknął się na plik papierów, których szukał.

- W końcu udało mi się znaleźć w tej ciemności wszystko to, co może mieć dla nas ogromne znaczenie. Dlaczego tak myślę? To notatki tej wiedźmy. Miała wiele wspólnego z Kosiarzami Umysłów. I nawet wcale by mnie nie zdziwiło, gdyby nagle okazało się, że była jedną z nich. Trzeba będzie je przejrzeć, ale już w pełnym świetle.

Will prychnął.

- Wśród szeregów Kosiarzy Umysłów nie było kobiet. Poza tym skoro tak, zaufaliście jej? A zresztą... chodźmy już stąd, dobrze? To miejsce działa na mnie zgubnie. Bez wątpienia już stało się przeklęte. Ani myślę czekać tu na jakieś dusze pokutujące. Lub niechybnie staniemy się jednymi z nich.

Horacy nie wziął słów przyjaciela na poważnie. Nie miał w zwyczaju wierzyć w rzeczy nadprzyrodzone w świecie fizycznym. Każdy bowiem musiał sam decydować, co uznaje za ostateczną prawdę, wedle której żył.

- Tak - odparł cicho Horacy, nie chcąc już zanadto drażnić przyjaciela. - Ja też jestem już zmęczony. Pracowaliśmy bardzo długo. Chodźmy wybrać sobie miejsce do odpoczynku.

- Gdziekolwiek. Gdziekolwiek, Horacy. Byle nie tutaj. - rzucił przez ramię z błagalnym wzrokiem, którego nie nie można było zapomnieć. Horacy był pewny, iż niemal na pewno zatrzyma go w pamięci, gdyż była to jedna z niewielu rzeczy, które bez udziału woli wbijały się w serce. - Widok spalonego mista pełnego martwych ciał będzie mi się śnił po nocach.

- Najwyższy czas się stąd wynieść - powiedział rycerz, doskonale rozumiejąc, iż rozwiązanie Willa najprawdopodobniej właśnie ocaliło im życie.

Niedaleko opuszczonej wioski znaleźli dobre miejsce do rozbicia małego obozu. Uporali się z ogniem i zjedli chudą kolację. Horacy na szczęście miał jeszcze swoje zapasy w jukach przyczepionych do grzbietu Kickera.

Później Will wyruszył do lasu, a Horacy kucał niedaleko rozpalonego ogniska i chował do worków niepotrzebne przedmioty. Usłyszał kroki. Odwrócił więc głowę i zauważył nieuchwytną, dobrze maskującą się postać młodego zwiadowcy.

- Prawie cię nie zauważyłem.

Will słysząc uszczypliwy komentarz na temat jego zdolności, przystanął na chwilę i rzucił towarzyszowi pogniewane spojrzenie pełne jadu. Kiedy tylko złapał go chłód, ruszył z miejsca, przestając odstawiać scenę obrażonego panicza. Nie był do końca czujny, a jego kroki nie były do gruntu bezszelestne i sam to wiedział. Jednakże Horacy nie musiał wypominać mu tego w taki sposób.

- Jest mi zimno - wycedził markotnie Will, rzucając sobie pod nogi dodatkowe dozy chrustu na opał. Potem przez cały czas starał się otulić swoim nowym płaszczem. Niestety bez powodzenia. Szata Kosiarza Umysłów nie była tak ciepła jak płaszcz zwiadowcy. A właściwie to prawie w ogóle nie trzymała ciepła. Jednakże nie było wyboru. Will miał ochotę zawyć.

- I jak się teraz czujesz? - spytał Horacy.

- O wiele lepiej. Naprawdę - odparł Will ponuro. Nie przekonywał tym jedynie samego siebie. Opuszczenie zawalonej wioski naprawdę przyczyniło się do wewnętrznej zmiany na lepsze. Mimo, iż nie była to wielka zmiana. - Tylko jest mi trochę zimno. I tyle.

- Zaraz się ogrzejemy - odpowiedział Horacy, na powrót siadając przy ognisku. Jednakże tym razem wybrał sobie miejsce blisko przyjaciela, aby trącić go w ramię. Zwrócił uwagę na to jak niekiedy Willowi zdarzyło się zazgrzytać zębami. Poza tym sam odczuwał dreszcze. Noc była wyjątkowo chłodna. I ciemna. Zwiastująca koszmarne i niepewne sny.

Will szedł spać pierwszy. Horacy zadbał o to, by zwiadowca porządnie odpoczął, pomimo iż sam był zmęczony. Jednakże troska o przyjaciela nakręcała go, w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Był to pewien wyraz miłości. Zwiadowca na szczęście nie udawał, jakby wszystko było w porządku i nie wdawał się w kłótnie.

Will położył się, a potem szybko usnął. Horacy dostrzegł jak z jego aury emanuje polem ciszy i spokoju.

W końcu to, co było pozornie „niezwykłe", stało się nową rzeczywistością, jakby żyło się od tej pory w innym wymiarze, w którym rzeczy rzekomo niemożliwe manifestowały się bez wysiłku, niczym zaaranżowane.

Od tej pory, świat już nie był tym czym był zawsze, ponieważ już nie istniał. A kwestia, czy ciało nadal istnieje i przetrwa, czy nie, była nieistotna, a właściwie bez znaczenia. Nie było potrzeby poruszania się ani mówienia, a wewnętrzna cisza była niemal, jakby zawieszona w bezczasowej przestrzeni. Tylko czysta obecność była samospełniająca się i kompletna, wyjątkowa i doskonale delikatna, a zarazem potężna.

Wattpad naliczył mi (oczywiście bez dopisków autorki)...
2312 słów!
willtreateyandhalt
Melduje wykonanie zadania! :)
Ps. Muszę przyznać, że tego nie czytałam przed opublikowaniem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro