Rozdział 8.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

— Bogowie, nareszcie! — zawołała Darelia, gdy tylko jej koń przekroczył mury Terionu. Nie spodziewała się, że tak chętnie opuści miasto, by znów rzucić się w wir przygód oraz niebezpieczeństw, jednak zaczęła już kończyć się jej cierpliwość. 

Owszem, na krótką metę była to doskonała odskocznia od pełnej zagrożeń codzienności ostatnich tygodni, ale po kilku dniach ciągłych rozmów składających się tylko z pustych frazesów oraz znoszenia nadętych szlachciców zaczęła tęsknić za drogą. Nawet z tak sprawiedliwym i silnym królem jak Fergal dwór pałacu królewskiego był niczym więcej niż jednym wielkim oszustwem. Płynęło niczym trucizna tuż pod powierzchnią, błyskało w pęknięciach masek dworzan, zajęło miejsce krwi, która kiedyś płynęła w żyłach mieszkańców zamku. Kłamano, knuto, walczono o dominację w sposób bardziej brutalny niż zwierzęta. Cicho, tak, by krzyk nie zdążył uciec z ust, nim te zamilkną na zawsze – przekupione, zastraszone lub martwe. Darelia słyszała cienie szeptów, królowa jeszcze nie umarła, a ludzie już planowali, jak wykorzystać słabość króla, gdy przyjdzie mu pochować ukochaną. Chcieli władzy, nieważne, jakim kosztem. Jeśli ktoś potrafił odnaleźć się w takich warunkach i żyć w nich na co dzień, musiał mieć serce z kamienia lub nerwy ze stali. 

Niektórzy mówili, że poruszanie się na dworze królewskim przypominało grę w szachy. Elfka porównywała to raczej do kart – każdy dostawał ich na początku kilka, słabszych lub mocniejszych, w sposób praktycznie losowy. Tak jak przy narodzinach. Potem musiał tylko pokierować rozgrywką tak, by zgarnąć jak najwięcej wpływów, niezależnie od tego, jak prezentowała się jego sytuacja podczas rozpoczęcia rozgrywki. Dobry gracz potrafił przewidzieć ruchy przeciwnika, obliczyć, jaką decyzję ten podejmie, odgadnąć poprawnie jego sytuację, oszukiwać. A co najważniejsze, zawsze uwzględniał w planach przypadek. Ta gra zawsze była w pewnym stopniu losowa. Dwór pozostawał znacznie większym hazardem niż pole szachowych – i jakichkolwiek innych – bitew. Hazardem, który uzależniał i psuł większość zawodników tak bardzo, że trudno było odnaleźć wśród nich tych kilku szlachetnych, o ile w ogóle ktoś się zachował. 

Darelia nigdy nie lubiła gry w karty. 

Widziała, że niektórzy z jej przyjaciół odnajdywali się na dworze Terionu znacznie lepiej niż ona, prawie tak, jakby wrócili do domu po krótkiej nieobecności lub byli wręcz panami sytuacji. Niemal zazdrościła Tarii, która, mimo że pierwszy raz mierzyła się z takim wyzwaniem, wydawała się doskonale wiedzieć, co robi. 

Najada dokonała wszystkiego, czego mogła, by zawrzeć jak najwięcej znajomości, a jednocześnie zapisać się w pamięci szlachciców jako trzpiotowata, głupiutka istota, dziewczyna piękna, miła oraz odświeżająco szczera, a jednocześnie niepojmująca tego, co dzieje się dookoła. Dzięki temu nikt nie podejrzewał jej o żadne skomplikowane plany i nie widział w niej zagrożenia. 

To było zagranie całkowicie nie w stylu Darelii, a jednak idealne dla kogoś, kto planował w spokoju przeżyć lata na dworze i nie miał zbyt mocnej pozycji.

— Myślałem, że nigdy stamtąd nie wyjedziemy — zaśmiał się Arwar, kręcąc głową, gdy wjechali między pierwsze drzewa, zostawiając za sobą w oddali mury miasta. 

— Wyszlibyśmy wcześniej, gdyby ktoś pożegnał się z dzieckiem — rzucił żartobliwie Firmil, posyłając znaczące spojrzenie Mirowi.

Zwierzołak jęknął w odpowiedzi.

— Nie wiedziałem, że ona ma dziecko! 

Reszta drużyny spojrzała na niego z różnym stopniem niedowierzania i irytacji. 

— Zasadniczo to ty też masz dziecko — zauważyła w końcu Taria, mówiąc tym samym prawdopodobnie to, co wszyscy mieli na myśli. 

Darelia pokręciła z niedowierzaniem głową. Nadal nie do końca potrafiła uwierzyć w scenę histerii, której świadkiem było jej dane zostać w chwili, gdy już mieli opuścić miasto. Wykrzywiona w gniewie twarz młodej kobiety, może jej rówieśniczki, spływające po policzkach łzy bezsilnej wściekłości, kwilące w ramionach szlachcianki niemowlę – to wszystko elfka wciąż miała przed oczami. Naprawdę współczuła tej dziewczynie, której nikt nie chciał pomóc. Cały świat zdawał się skłaniać przeciwko niej, tak jak i wielu innym, które miały pecha znaleźć się w podobnej sytuacji. Musiały cierpieć, obarczone obowiązkiem, okryte hańbą, niemal bez szans na samodzielne utrzymanie lub znalezienie dobrego męża, podczas gdy mężczyźni bawili się w najlepsze, zamiast ponieść część odpowiedzialności. Oni tylko brali to, czego chcieli i szli dalej, zapominając, bez zainteresowania możliwymi konsekwencjami. Wszystko spadało na kobietę. 

I z całą swoją sympatią w stronę Mira, Darelia była na niego wściekła. Ledwo rzucił okiem na dziecko, wzruszył ramionami i uznał, że jeśli kobieta tak bardzo potrzebuje pomocy z wychowaniem potomka, może próbować się dogadać z jego rodzicami. Byle jemu samemu dała spokój. Tak niewiele obchodziło go niemowlę, do którego istnienia istotnie się przyczynił.

— A żeby to pierwsze… Inne za mną z nimi nie latają! — rzucił zresztą zwierzołak zadziwiająco beztroskim tonem.

Firmil spojrzał na niego zdegustowany. Syn Nocy wydawał się szczerze dezaprobować postawę towarzysza podróży. To z kolei sprawiało, że Darelii robiło się nieco cieplej na sercu. Wiedziała już od dawna, że Fir był porządnym młodzieńcem, ale cały czas utwierdzała się w tym przekonaniu. 

I jednocześnie coraz bardziej się w nim zakochiwała. 

Potrafiła to przed sobą przyznać i myśl ta wywoływała w niej lekkość, tak, jakby zdjęła z serca ciężar sekretu. Sekretu ważącego tym więcej, że skrywanego przed samą sobą. 

— Bo nie mają zielonego pojęcia, kim jesteś i gdzie mieszkasz? — rzucił mag i ścisnął nieco mocniej nogami boki Idlil, by przyspieszyła odrobinę na szerokiej, prostej drodze, tak odmiennej od licznych rojących się od dziur, krętych leśnych traktów, które przyszło im wcześniej pokonywać.

— Do niczego się nie przyznaję.

— To akurat nic nowego — prychnęła elfka.

Mir skierował głowę w jej stronę, a jego twarz wykrzywił grymas teatralnego wręcz zranienia.

— Przestań ranić moje uczucia.

— Jeśli twoje uczucia tak łatwo zranić, ciesz się, że słowa nie wyrządzają fizycznych szkód. Nie odratowalibyśmy cię.

Może to i naprawdę dobrze, bo mimo wszystko chyba byłoby jej trochę szkoda. Zdążyła się do rogatego drania przyzwyczaić. 

— Wykrwawienie na miejscu — zgodził się Firmil z oceną Darelii, a w jego głosie brzmiała całkowita powaga. Nawet minę miał wręcz grobową. 

— Przynajmniej nie musiałbym wysłuchiwać po powrocie tutaj narzekania rodziców na to, że Nerina zostawiła im wnuka pod opieką! — odparł Mir, najwyraźniej zadowolony, że znalazł jakiś pozytyw.

Elfka posłała mu ponure spojrzenie.

— To była Narisa — poinformowała bezbarwnym tonem.

— Możliwe. 

— Czy ktoś zauważy, jeśli zgubimy go po drodze? — zwróciła się do reszty drużyny.

— Nie sądzę, jeleń jak jeleń. — Firmil wzruszył ramionami. 

Idlil wydawała się popierać jego zdanie, bo zarzuciła łbem i zarżała zgodnie. Zaraz potem posłała mordercze spojrzenie ogierowi Arwara.

Książę profilaktycznie szarpnął lekko wodze, by jego wierzchowiec zwolnił i znalazł się poza zasięgiem zębów ciemnej klaczy.

Ronul i Taria zachichotali cicho na ten widok.

— Nadzieję cię na poroże — zagroził Mir, zwróciwszy się do Firmila.

Syn Nocy tylko uniósł brew. Groźba nie zrobiła na nim zbyt wielkiego wrażenia. 

— Taria ustrzeli cię na obiad — poinformował całkowicie obojętnym tonem, tak, jakby po raz dziesiąty recytował dawno wyuczoną formułkę z podręcznika.

— Arwarze, słyszałeś to? — zwrócił się zwierzołak do kuzyna, robiąc przy tym minę niewiniątka.

Książę jedynie westchnął, niezwykle upodabniając się na moment do zmęczonego życiem ojca gromadki kilkuletnich dzieci.

— Firmilu, przestać straszyć Mira Tarią, nie zrobiłaby czegoś tak okrutnego — odparł nieco znudzonym tonem kogoś, kogo niewiele obchodzi już rezultat słów.

— Tak zasadniczo… — zaczęła najada i umilkła sugestywnie.

Mir jęknął i posłał jej zdradzone spojrzenie, kładąc w dramatyczny sposób dłoń na wysokości serca.

— Tario, myślałem, że jesteśmy przyjaciółmi!

— W takim razie zacznij nosić czerwoną obróżkę, żebym nie pomyliła cię z innym jeleniem — zasugerowała dziewczyna z powagą, choć jej usta drgnęły od ledwo powstrzymywanego uśmiechu.

— Albo zawieś sobie cel między rogami. Tylko tak, żeby środek znalazł się na czole — dorzuciła prędko Darelia. Jej zdaniem byłaby to bardziej praktyczna opcja.

— Darelio, przestań antagonizować Mira — upomniał ją Arwar bez większego entuzjazmu, tak, jakby recytował wykutą na pamięć kwestię. — Mirze, nie kop Darelii. Firmilu, jeśli ten kamień natychmiast nie wróci na ziemię, wrzucę cię do rzeki! — Posłał Synowi Nocy groźne spojrzenie, wskazując przy tym na sporej wielkości głaz lewitujący niepokojąco blisko zwierzołaka.

Zdaniem Dari nic wielkiego nie stałoby się, gdyby ten runął Mirowi na łeb. Może mężczyźnie przybyłoby po tym rozumu do głowy? Podobno czasem trzeba było takowy wbić. 

— Nie możesz udowodnić, że to moja sprawka! — obruszył się Firmil, nawet jeśli każdy doskonale znał prawdę. Młodzieniec wydawał się istnym wcieleniem niewinności.

— Więc twierdzisz, że kamienie zaczęły same latać? — zapytał go Arwar, nie kryjąc kpiny.

— Może Jalia lub któreś pomniejsze bóstwo dokonało na nich cudu?

— Takiego samego, co przedwczoraj na baronie Rathewerz? — przypomniał kwaśno książę.

Darelia z trudem stłumiła parsknięcie. Sytuacja wywołała, co prawda, odrobinę paniki wśród co wrażliwszych gości bawiących się jeszcze po północy na balu, kilka dam nawet zemdlało, a służący mieli trudne zadanie, by doprowadzić salę do porządku, jednak Rathewerz zdecydowanie zasłużył sobie na taki los. 

— Nie mam pojęcia, o kim mówisz — odparł Firmil bez najmniejszego wahania. Możliwe nawet, że nie kłamał, elfka nie pamiętała, czy kiedykolwiek poznał nazwisko szlachcica. 

— Prawie wywołałeś incydent dyplomatyczny. — Arwar posłał mu płaskie spojrzenie.

— Nie mam pojęcia, o czym mówisz.

— Zniszczyłeś ulubioną rzeźbę ciotki.

— Tylko ona mogłaby lubić coś tak odrażającego. To była obraza dla sztuki — wtrąciła Darelia, gdy przed oczami stanął jej widok groteskowego, prawie dwumetrowego ptaszyska stojącego na cienkich, krzywych nogach, o wielgachnym, zakrzywionym niczym ostrze krasnoludzkiego miecza dziobie. 

— Jeśli mówisz o posągu zdeformowanego flaminga, który runął na tamtego niezwykle przyjacielskiego staruszka, to całą winę ponosi grawitacja — odparł zresztą Firmil, który miał podobne zdanie do elfki na temat owej rzeźby i dość otwarcie wyraził je jeszcze na balu. — To było tak nieforemne, że upadek pozostawał kwestią czasu. Pech chciał, że ciężar tułowia ostatecznie okazał się zbyt duży dla tak lekkich nóżek akurat wczoraj. — Eliończyk pokiwał lekko głową, jakby dla potwierdzenia wiarygodności swych słów.

— Firmilu, jeden z najważniejszych, najstarszych dostojników w królestwie został zmiażdżony przez latający tułów ogromnego flaminga, a dziób tego ptaszyska praktycznie odciął głowę hrabiemu Prisowi! 

— Wyglądał jak wielki, kamienny bumerang! — wtrącił Mir z szerokim uśmiechem, sprawiając, że praktycznie wszyscy parsknęli.

— Mir, nie pomagasz. — Arwar posłał mu ponure spojrzenie, a zwierzołak w odpowiedzi jedynie wzruszył ramionami z uśmiechem, w którym nie dało się dostrzec najmniejszej skruchy.

— Nie moja wina, że ktoś stworzył niestabilną rzeźbę — ogłosił Firmil. Skrzyżował ręce na klatce piersiowej, bez najmniejszego problemu kierując Idlil za pomocą samych nóg. Zresztą bystra klacz nie potrzebowała zbyt wielu wskazówek. — Nie słyszałeś nigdy, że karma wraca i całej reszty tego typu powiedzeń? Najwyraźniej panów dosięgła ręka boskiej sprawiedliwości. 

— Rzeczywiście, Jalia z pewnością uważnie obserwuje teraz nasze otoczenie — potwierdził tę teorię Ronul, kiwając lekko do siebie głową, tak, jakby naprawdę satysfakcjonowała go ta możliwość.

Tym razem przyszła kolej Arwara na zdradzone spojrzenie.

— I ty, Ronulu, przeciwko mnie?

— Nawet ty musisz przyznać, że to było trochę zabawne — zauważyła delikatnie Taria. Podjechała na tyle blisko księcia Irwanii, by móc mu położyć dłoń na barku. Możliwe, że gdyby chodziło o kogokolwiek innego, byłaby znacznie bardziej negatywnie nastawiona, a może nawet trochę przestraszona, ale również i ona zdążyła poznać się na mężczyznach.

— Ta zabawa pozbawiła życia dwóch moich dostojników — przypomniał jej młodzieniec. — Czy ja chcę wiedzieć, czym sobie zasłużyli?

— Nie — odparł Firmil, a Darelia rzuciła w tym samym momencie:

— Zaufaj, nie chcesz. 

Gdyby nie posąg, sama by ich dźgnęła, pal licho konsekwencje. 

Eliończycy byli, jak zauważyła, ludem paradoksalnie dość pokojowym jak na naród, który tak wielką część swej kultury opierał na walce, broni i polowaniach. Zazwyczaj nie ranili bardziej, niż musieli. 

Istniały jednak czyny, za których samą próbę Dziecko Nocy zabijało bez wahania. Bez myśli o tym, czy ofiara poczuje ból przed zgonem. Chociaż nie, im boleśniejsze to dla ofiary wydarzenie, im dłużej nadchodziła nieuchronna śmierć, tym lepiej. W końcu nie chodziło tylko o to, by zgładzić, ale i ukarać. Upewnić się, że umierający ostatnie chwile cierpi w agonii i powoli dociera do niego świadomość, jak wielki błąd popełnił. 

Eliończycy byli bezwzględni. 

A Firmil, mimo pochodzenia babki, pozostawał Eliończykiem na wskroś. 

Praktycznie wszyscy uwierzyli, że był to nieszczęśliwy wypadek. W końcu mało kto zdawał sobie sprawę, że Syn Nocy mógłby coś podnieść samą mocą, a jeszcze mniej osób potrafiło nawet z tą wiedzą określić, czy rzeczywiście za czymś stał, czy nie. Sama Darelia domyśliła się tylko dlatego, że stała wtedy obok niego, a czas spędzony z Firmilem pozwolił jej nauczyć się odczytywania nawet najdrobniejszej ekspresji jego twarzy. Nie sprawiło to, że Arwar mniej chętnie zapowiedział wyjazd na dwa dni po całym incydencie, na tyle szybko, by zdążyć zniknąć, zanim ktoś zacznie zadawać niewygodne pytania. 

Drużynie ledwo udało się wczoraj skompletować większość ekwipunku, tak, by nie wyruszyć nieprzygotowanym. Nadal pozostawało kilka mniej potrzebnych rzeczy, które musieli dokupić, ale uznali, że zrobią to już w trakcie podróży. W końcu to nie tak, że po wyjeździe z Terionu nie natknęliby się już na żadną cywilizację, Irwania usiana była mniejszymi lub większymi miasteczkami i wioskami. Nawet gdyby omijali największe miasta, wciąż pozostawało dużo osad, w których bez problemu zdołaliby uzupełnić brakujący sprzęt. A jeśli nie… Cóż, radzili już sobie wcześniej, znacznie gorzej przygotowani. 

To też nie tak, że planowali, by ta wyprawa należała do długich. 

Odnaleźć świątynię Olfartich w Denestrze.

Wypełnić misję od niej.

A potem, w zależności od tego, gdzie będzie demon, znaleźć go od razu lub po kolejnych przygotowaniach.

Później coś by wymyślili. Jak zwykle. 

Darelia lubiła myśleć, że poradzą sobie i pokonają tego demonicznego drania. W końcu boginie nie wybrały ich bez powodu, nawet jeśli sama nie uważała się za jakąś specjalną wybrankę. Po prostu chciała mieć nadzieję, że przeżyją, a łatwiej było ją utrzymywać z przekonaniem, że bóstwa naprawdę coś w nich dostrzegły, a nie, że inne wybory akurat nie istniały. Mimo że nie należała do wybitnych wyznawczyń i z bogami łączyła ją dość trudna, bardzo luźna relacja, to nie mogła ukryć, że myśl, iż ich szanse wcale nie są zerowe, zdecydowanie podnosiła na duchu.

— Zastanawia mnie trochę, jak chcemy odnaleźć tę świątynię — przerwał ciszę Ronul. — Pani Jalia nie zostawiła nam zbyt… jasnych wskazówek.

Firmil już otworzył usta, prawdopodobnie nie tyle po to, aby odpowiedzieć krasnoludowi, ile rzucić jakiś żart związany ze sposobem, w jaki ten się wyraził, ale Arwar szybko go ubiegł.

— Firmil, nie. — Posłał magowi pełne nagany spojrzenie, które sprawiło, że Syn Nocy zmarkotniał i rzucił w niego wyczarowaną śnieżką. Książę Irwanii, trzeba było przyznać, zachował zaskakujący wręcz spokój i jedynie otrzepał śnieg z włosów oraz karku, po czym zwrócił się do Ronula: — Wybacz, ale szczerze wątpię, by Jalia przejmowała się tym, jak odnajdziemy świątynię jej pani siostry.

— Pytanie przechodniów też nam raczej nie pomoże — mruknął Mir. — Ta świątynia to pozostałość z czasów jeszcze przed sporem, a od tego czasu minęło już kilka wieków. No i mogę się założyć, że denestrzańscy kapłani niezbyt chwalą się tym, że ich przodkowie składali cześć bogini ciemności. Szczególnie elficcy. — Posłał Darelii znaczące spojrzenie.

Rzeczywiście, nie mogła zaprzeczyć, że to ich lud wydawał się najbardziej rygorystyczny w tym, by usunąć ze swych obrzędów jakikolwiek ślad mrocznej pani. A Jalia sama wspomniała, że to oni najbardziej przyczynili się do utrwalenia idei wielkiego sporu.

Sporu o cholerne  c i a s t o.

Mimo to poczuła się w pewnym stopniu zaatakowana. Z trudem stłumiła chęć odgryzienia się zwierzołakowi i posłała mu tylko odrobinę kpiące spojrzenie przenikliwie różowych oczu.

— Całe szczęście, że jako następczyni tronu mam dostęp do wszystkich dokumentów. Moi ludzie może i byli… nazbyt entuzjastyczni, ale całe szczęście nigdy nie usuwają całkowicie żadnej informacji.

Żaden elf nie pozwoliłby na to, żeby jakikolwiek skrawek wiedzy, nawet tępionej i ukrywanej przed ogółem ludu, zniknął całkowicie w odmętach historii. Rodacy Darelii wierzyli, że gdyby starali się całkowicie odciąć od swej przeszłości, w końcu dopadłaby ich za to kara. I chociaż w niej samej, pod wpływem lat poza granicami ojczyzny, to przekonanie częściowo zaniknęło, przeczytała wystarczająco ksiąg i wysłuchała odpowiednią ilość historii, by przekonać się, że próba całkowitego wyparcia się przeszłości zawsze kończyła się fiaskiem.

Nie, elficcy kapłani na pewno mieli jakiś dokument mówiący o tym, gdzie mieściła się świątynia Olfartich. Możliwe nawet, że sami to wiedzieli. 

Być może bardzo dobrze ją ukryli za zasłoną uroków. Inaczej ktoś znalazłby budowlę już dawno całkowitym przypadkiem.

— To zdecydowanie przydatne — zgodziła się z nią Taria. 

— Jesteś pewna, że sobie z nimi poradzisz? — Arwar posłał jej odrobinę zmartwione spojrzenie, tak, jakby obawiał się, że kapłani mogą sprawiać problemy dawno niewidzianej księżniczce.

— Powinieneś raczej zapytać, czy poradzą sobie z nią — prychnął Firmil. Wydawał się rozbawiony niepokojem kuzyna. Nic zresztą dziwnego, bo sama Darelia miała ochotę się roześmiać.

Tak, jakby Arwar jej nie znał. Może i dawno nie  odwiedzała ojczyzny, przez co respekt wobec jej pozycji oraz lojalność kapłanów niemal na pewno zdążyły ulecieć – o ile kiedykolwiek istniały – ale nie była pierwszą lepszą dziewczyną chcącą poznać dawno ukryte informacje.

Była pieprzoną Darelią Idilną Verrante. Jeśli czegoś chciała, dostawała to.

A obecnie chciała dowiedzieć się, gdzie leży świątynia Olfartich.

Kapłani powiedzieliby jej to, choćby miała ich po kolei wieszać na suchych gałęziach, żeby poznać odpowiedź. I to dosłownie. 

Może i nie czuli wobec niej uczuć, które powinni mieć w stosunku do potencjalnej przyszłej władczyni, ale nawet oni słyszeli o temperamencie księżniczki. I nawet jeżeli Darelia z pewną dumą mogła przyznać, że dojrzała oraz zaczęła bardziej panować nad płonącym w jej duszy ogniem, elfy o tym nie wiedziały. 

Jeśli nie udzielą odpowiednich informacji z poczucia obowiązku, zrobią to ze strachu przed tym, że kobieta puści całą okolicę z dymem. 

— Dziękuję. — Błysnęła zębami w stronę Firmila, a ten odwzajemnił uśmiech. Może i nie potrafił czytać w jej myślach, ale prawdopodobnie doskonale umiał wyobrazić sobie, do czego gotowa będzie doprowadzić Darelia, jeśli przeklęci kapłani spróbują utrudniać sprawę. Wydawało się, że nie mógł się wręcz tego doczekać. I chociaż elfka od dawna nie szukała niczyjej aprobaty, zrobiło jej się cieplej na sercu na myśl, że młodzieniec ją popiera. 

A może po prostu czekał na odrobinę chaosu, któremu mógłby się bezkarnie przyglądać. 

Jeśli tak, Darelia z chęcią by mu go zapewniła. 

— Aaaaaw! — zaświergotała Taria, a na jej twarzy pojawił się szeroki, trochę rozrzewniony uśmiech. 

Mir za to jęknął dramatycznie, wznosząc wzrok ku niebu.

— Nie mówcie, że przechodzicie opóźnioną fazę bycia uroczą parą. Ledwo oni z niej wyszli! — Machnął gwałtownie ręką w stronę Tarii i Arwara, którzy zgodnie posłali mu zirytowane spojrzenia.

— Jeśli uważasz, że podstawowa uprzejmość czyni z nas uroczą parę w tym negatywnym sensie, to coś jest z tobą poważnie nie tak — odparł obojętnie Firmil, a Darelia niemal w tym samym momencie krzyknęła:

— Nie porównuj mnie do niej! — Wskazała teatralnym wtręcz na najadę, która z obojętną miną pstryknęła palcami. 

Spomiędzy pęknięć w korze najbliższego drzewa wybuchnął miniaturowy gajzer, uderzając elfkę prosto w twarz. 

Darelia zakaszlała i otarła skórę, mrugając gwałtownie oczyma. Odgarnęła do tyłu mokrą grzywkę, która przylgnęła jej do czoła. Dobrze, może jednak następnym razem warto byłoby trzymać się żartowania z Arwara, którego jedyną magiczną mocą pozostawała pojemność żołądka odwrotnie proporcjonalna do odporności na alkohol. Powinna sobie to zapisać – nie mówić nic złośliwego bezpośrednio związanego z Tarią, bo najada się zemści. Chociaż, z drugiej strony, ten miniaturowy prysznic nawet się przydał, dzień należał w końcu do bardzo ciepłych i odrobina ochłodzenia nie przeszkadzała ani trochę. Tak po prawdzie, to wręcz przeciwnie. 

— Powinnam się chyba obrazić — rzekła jedynie młodsza dziewczyna z kpiącym uśmieszkiem na urodziwej twarzy.

Ach, gdzie się podziała ta urocza, nieśmiała i niezwykle miła nastolatka, która ruszała z nimi w drogę? Jaki złośliwy byt zagnieździł się w niej w międzyczasie? 

Cóż, Darelia musiała przyznać, że mogła o to obwiniać jedynie siebie oraz Firmila. Stworzyli potwora. A przecież mówiło się, że “z kim przystajesz, takim się stajesz”. Przygarnęła sobie najadę do drużyny i teraz miała. Sama była sobie winna. Nie, żeby tego żałowała.

— Doskonale wiesz, że byliście słodcy do obrzydzenia — odparła ze śmiechem, gdy już pozbyła się większości wody z twarzy.

— Nie powiedziałbym — zaprotestował natychmiast Arwar.

Darelia spojrzała na niego z niedowierzaniem. Widząc zaciętą minę księcia, przewróciła oczami.

— Kto uważa, że Arwar i Taria byli obrzydliwie słodcy, niech uniesie rękę do góry! — zawołała do reszty, sama przy tym podnosząc kończynę. 

Mir i Firmil zrobili to natychmiast, zanim jeszcze skończyła zdanie. Ronul dołączył do nich pół sekundy później, posyłając przyjaciołom przepraszający uśmiech. Taria wzruszyła ramionami, jakby mówiąc “no cóż”, po czym sama powoli podniosła rękę, patrząc na Arwara z lekką skruchą, ale i jednocześnie odrobiną rozbawienia.

— Tario, opuść tę rękę, jak to wygląda! — jęknął rycerz, zobaczywszy, że nawet jego luba zgadza się z Darelią w tej sprawie. 

Dziewczyna posłała mu niewinne spojrzenie i zatrzepotała długimi rzęsami, za którymi kryły się intensywnie niebieskie oczy. Zdawała się ledwo powstrzymywać chichot na zgodny śmiech reszty drużyny, cieszącej się tą sceną niczym najznamienitszym przedstawieniem w królewskim teatrze.

— Przepraszam, ale mogą mieć trochę racji — odparła, po czym powiodła wyzywającym wzrokiem po pozostałych. — Czego ani trochę się nie wstydzę!

— Nie masz czego — odparł jej z pełną powagą Firmil. — Ja nie uważam tego za powód do wstydu dla was. Zamiast tego po prostu dziękuję bogom, że mnie to omija szerokim łukiem.

— Każdego wieczoru modlę się o to, by przeżyć kolejny dzień bez zakochania — poparł go Ronul, wyraźnie rozbawiony całą tą rozmową.

Darelia nie wiedziała nawet, czy rzeczywiście żartował. Nigdy nie sprawiał wrażenia zainteresowanego żadnymi związkami czy też nawet niewinnym flirtem. Czy to dlatego, że nie czuł takiej potrzeby, czy też zdecydował się poświęcić całkowicie religii – tego elfka nie wiedziała i w sumie niewiele ją to interesowało. Najważniejsze, że nie musiała się o niego martwić tak, jak o Mira i jego przelotne romanse mogące w końcu wpędzić ich w kłopoty.

— A ja nie mam czasu na takie błahostki, skoro na świecie jest tak wiele pięknych kobiet potrzebujących mojej uwagi — rzucił zresztą zwierzołak, sprawiając tym samym, że Darelia nawet nie próbowała powstrzymać zmęczonego westchnienia, które wydostało się z jej ust.

— Zauważyliśmy — odparł Arwar z pełną powagą. — Czy możemy zmienić temat? — dodał wręcz błagalnym tonem.

Pozostali spojrzeli po sobie tak, jakby niemo naradzali się nad tą kwestią.

— Zauważyliście, że podczas uczty z okazji Dnia Jalii na stole nie było żadnych bobrów?

— Firmil! 

— Chciałeś, żebym zmienił temat, to zmieniłem! Weź się zdecyduj, człowieku! 

— Dobrze wiesz, o co mi chodzi. — Arwar zmarszczył brwi, a jego spojrzenie wyrażało wyjątkową irytację.

— Nie jestem telepatą, więc nie, nie wiem — prychnął Firmil. — Z wami, ludźmi, to są same problemy. Czego nie zrobię, to nie pasuje — mruknął jakby do siebie, ale na tyle głośno, żeby wszyscy go usłyszeli.

— A czy myślałeś o tym, żeby przykładowo nie być złośliwym? — zaproponował książę Irwanii, nie kryjąc nawet kpiny. 

— Moje poczucie humoru jest niezwykle cenną częścią wspaniałej osobowości — odrzekł Firmil płaskim tonem. — Po prostu twój ograniczony intelekt nie jest w stanie przetworzyć tego faktu.

— Mój ograniczony intelekt może doprowadzić do tego, że pomylę się przy liczeniu i zamiast dwóch godzin warty dam ci cztery. 

Kolejna śnieżka znalazła cel na twarzy Arwara.

— Zachowujesz się jak dziecko.

Firmil tylko uniósł brwi z miną, która jasno świadczyła o tym, za jak głupie uważa to pytanie. Potem skierował wzrok na drogę przed siebie. Irwański klimat wyraźnie na niego wpłynął, mimo że przebywał w głębi kraju niezbyt długo. Mimo to skóra młodzieńca nabrała złocistego odcienia, a ogniste pukle, ciągle związane, odrobinę pojaśniały pod wpływem mocno grzejącego słońca. Dookoła Eliończyka niemal bez przerwy dało się odczuć nienaturalny wręcz chłód, może i niezbyt mocny, jednak niewątpliwie zauważalny. Nawet trzymał się nieco inaczej, z większą dumą znamienną kogoś, kto doskonale wiedział, co robi. Niewiele pozostało w nim z tego chłopaczka, który dołączył do drużyny przed kilkoma miesiącami. Bardzo zmienił się od tego czasu. 

Wszyscy się zmienili. 

I to chyba nawet na lepsze. Przynajmniej takie wrażenie przez większość czasu odnosiła Darelia, gdy przypominała sobie, jak zachowywali się na samym początku tej wyprawy. Wszyscy wydawali się w pewien sposób dorosnąć. Jedni mniej, inni bardziej, ale żadnego z nich to nie ominęło całkowicie. 

— W którą stronę? — odezwał się Arwar, gdy dotarli do rozstaju dróg. Dotychczas szeroki, wiodący nieprzerwanie ku wschodowi trakt rozdzielał się na dwie części, z czego każda prowadziła chwilowo w na tyle podobnym kierunku, że trudno było określić prawidłową odnogę.

— W prawo — rzuciła po chwili Taria, uniósłszy twarz  znad mapy, którą wyjęła z torby. Brwi miała lekko zmarszczone, tak jak i czoło, oczy najady trochę pociemniały, gdy uważnie studiowała drogę na papierze. — Do wieczora powinniśmy dotrzeć do rzeki — dodała, a książę pokiwał głową.

— Rozbijmy tam obóz i przekroczymy wodę już jutro — zarządził bez większego wahania. Po tych słowach pokierował Rillenem ku odpowiedniej drodze, a koń płynnie przeszedł do kłusu. 

Reszta zgodnie ruszyła za nim, a powietrze wypełnił głośny tętent uderzających co chwilę o ziemię końskich kopyt mieszający się z szumem poruszanych przez delikatny wiatr traw i okazjonalnym świergotem ptaków. 

To był doskonały dzień na podróż i mimo świadomości ostatecznego celu Darelia nie mogła się nią nie cieszyć. Zresztą nie było, co się przejmować na zapas. Lepiej chwytać te ulotne, przyjemne chwile i czerpać z nich radość, zamiast przybijać się dodatkowymi myślami o tym, co nieuchronne. Tego również nauczyła się całkiem niedawno i musiała przyznać, że w taki sposób naprawdę żyło się odrobinę lepiej. 

— Nigdy nie spodziewałam się, że tak chętnie wrócę do podróży — odezwała się w pewnym momencie do przyjaciółki Taria. 

— Co, nie przypadły ci do gustu zamkowe luksusy?

— Nie tyle luksusy, ile osoby, z którymi musiałabym je dzielić. Poza tym na litość bogów, te reliefy na korytarzu były koszmarne! — Taria aż skrzywiła się, wspomniawszy o marmurowych płaskorzeźbach, których szeroki pas zdobił całą długość korytarza przy sypialniach części królewskich gości.  

— Z tego, co słyszałam, dziadek naszych idiotów uważał je za dzieło sztuki — zauważyła Darelia, choć nie bez kpiny. Całkowicie zgadzała się z oceną młodszej dziewczyny. 

— Może dlatego, że przedstawiały jego? Zasada ramy powinna zostać zdelegalizowana, gdy chodzi o jakiekolwiek humanoidalne przedstawienia. — Usta najady zacisnęły się pogardliwie. Nikt, ale to nikt nie przekonałby jej do tego, że dostosowywanie za wszelką cenę sposobu ułożenia ciał do wyznaczonego ściśle przez prostokątny blok miejsca to dobry pomysł. Już wolałaby prostszą kompozycję reliefu niż coś takiego. 

Zresztą nie tylko ona, bo Darelia narzekała na ten twór za każdym razem, gdy dane było jej go minąć. 

— Oj tam, nie możesz powiedzieć, że nie podobał ci się ten jeden moment, na którym głowa waszego czcigodnego władcy, niech mu ziemia lekką będzie, wyglądała tak, jakby ktoś ukręcił mu kark! — Elfka uśmiechnęła się szeroko. 

— Cóż, przyznaję, to wyglądało dość interesująco, mimo wątpliwych walorów artystycznych. Mimo to wolałabym mieszkać z dala od takiego maszkarona.

— A co dałabyś zamiast tego? 

— Pustą ścianę. 

Darelia uniosła brwi i posłała przyjaciółce płaskie spojrzenie. Szarpnęła lekko wodze Mirosława, by ogier zwolnił i zrównał się z wierzchowcem najady. 

— Naprawdę?

Taria uśmiechnęła się niemal niezauważalnie. 

— Tak. Bałabym się, że potencjalny rzeźbiarz jeszcze bardziej spartaczy robotę.

— No w sumie… — Darelia musiała się z tym zgodzić. Też by się tego obawiała. Czasami całkowicie nie pojmowała sztuki.

— Poza tym mogłabym powiesić jakiś obraz — rzekła najada. — Albo kilka. Kojarzysz tego całego Creverina? Możliwe, że postarałabym się o coś jego, ma przepiękne sceny rozdzajowe — stwierdziła rozmarzonym tonem.

— To te ciemne?

— Można to tak ująć, o ile masz na myśli ciemne tło. Ale światłocień jest przez to przepiękny. 

— No nie wiem. Mi tam bardziej podoba się Berhiskin — przyznała elfka, wzruszając ramionami. Dziwne, oderwane nieco od rzeczywistości, trochę niepokojące obrazy wychodzące spod ręki wyspiarskiego malarza zdecydowanie do niej przemawiały.

— To ten od trupów, kościotrupów i absolutnie wywołujących ciarki przedstawień czegokolwiek — bardziej stwierdziła, niż spytała Taria.

Darelia pokiwała energicznie głową.

— To fascynujące przedstawienia. — Po czym nieco obronnym tonem dodała: — Poza tym ma ładne kolory.

— Wyglądają jak trująca mgła lub łuna pożaru — orzekła Taria, choć na jej ustach czaił się uśmiech. 

— Są przepiękne. Na pewno lepsze niż płaskorzeźby u Arwara.

— Wszystko jest lepsze niż te płaskorzeźby — zaśmiała się Taria i przyspieszyła nieco, by nie zostać za bardzo w tyle za resztą drużyny, a Darelia podążyła jej śladem. W końcu lepiej, żeby trzymały się dość blisko pozostałych, skoro najada miała mapę. 

Może i Arwar wyrósł na dobrego dowódcę, ale nie wpłynęło to w żaden sposób na jego zerową orientację w terenie. Elfka zbyt dobrze pamiętała jeszcze wszystkie sytuacje, w których marnowali całe godziny, a nawet i dni na błądzeniu, by zaryzykować to po raz kolejny. 

Nie, już lepiej było trzymać się cały czas blisko. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro