6.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Jakoś udało nam się z Jasonem zacząć ze sobą normalnie rozmawiać. Pierwszego dnia po kłótni miałam wrażenie, że nic się nie zmieniło, że on naprawdę obwiniał mnie o śmierć naszego dziecka. Jednak każdego dnia staraliśmy się nie schodzić sobie z oczu. Musieliśmy być teraz dla siebie wsparciem. Przeżyliśmy tragedię i nikt poza nami nie potrafił zrozumieć naszego zachowania.

Dlatego nie miałam pretensji do matki Jasona, że postanowiła nas odwiedzić. Chociaż mogła wcześniej uprzedzić o swojej wizycie. Przygotowałabym się psychicznie na jej ataki słowne.

Pani Reid miała prawo być zła. Jej wnuczek nie żył. Przynajmniej wiedziałam, że darzyła moje dziecko jakimiś uczuciami, mimo nienawiści do mnie. Inaczej by się nie przejęła jego śmiercią.

Oczywiście na wejściu postanowiła powiedzieć, co myślała o mnie i o wypadku. Wygadywała bzdury. Współczułam Jasonowi, że musiał tego słuchać, gdy przebywał z nią pod jednym dachem, po wyjściu ze szpitala.

– To twoja wina! – podniosła głos.

Miałam dość słuchania tej kobiety i nie zamierzałam pozwolić, żeby dalej mnie obwiniała. Wystarczyło, że sama robiłam to każdego dnia, ale jej nie musiałam się z niczego tłumaczyć.

– Zacznij też obwiniać moich rodziców za to, że się urodziłam!

Nie umiałam się powstrzymać, żeby jej odpyskować. Niech nie myśli, że się jej bałam.

– Mamo, przestań – odezwał się Jason, jakby jego słowa miały ją uspokoić.

– Ta dziewucha jest bezczelna. - Patrzyła na syna. – Przez nią prawie zginęliście.

Gdybym mogła coś zmienić, wolałabym umrzeć niż żyć ze świadomością, że w żaden sposób nie mogłam pomóc własnemu dziecku.

– Szkoda, że tylko prawie! – krzyknęłam, wychodząc.

Nie musiałam słuchać, co jeszcze miała do powiedzenia. Może powinnam jej zaproponować, żeby sama mnie zabiła? Miałaby jeden problem mniej i bardzo by mi pomogła. Tyle że nienawiść nie pchnęłaby jej do popełnienia morderstwa, a szkoda.

Nie słyszałam krzyków na dole, ale nie zamierzałam schodzić, zanim Pani Reid nie opuści naszego domu. Miała prawo odwiedzać syna, ale czy nie mogła mnie ignorować? Nie prowokowałam jej, ale widać sama moja obecność sprawiała, że matka Jasona nie mogła powstrzymać się od podłych komentarzy. Nie miałam zamiaru ciągle schodzić jej z oczu. Przecież mogłaby milczeć tyle, że nie wiedziałam, czy potrafiła. Była kobietą, która zawsze miała najwięcej do powiedzenia, nawet jak nie miała racji.

– Poszła sobie. - Jason usiadł obok mnie.

Wiedziałam, że nie pozwoliłby matce mnie obrażać i próbował ją uciszyć. Nie byłam na niego zła, że został i dokończyli rozmowę.

– Musiałeś słuchać jeszcze, jaka to jestem zła?

Dla Reidów zawsze będę najgorsza, bo moi rodzice nie byli bogaci i nie miałam wykształcenia. Najwyższy wyznacznik wartości człowieka według bogatych buców. Reidowie uważali, że ich syn mógłby mieć o wiele lepszą dziewczynę i pewnie mieli rację. Nie rozumiałam, więc dlaczego Jason uparł się, żeby być akurat ze mną.

– Ona nie radzi sobie ze swoimi emocjami. - Przetarł twarz dłonią.

Jak każde z nas w ostatnim czasie.

– Zauważyłam. - Zaśmiałam się gorzko. – Ma prawo być zła. To prawda, że prawie zginąłeś.

Zaczęłam dostrzegać, że poza stratą dziecka mogliśmy też stracić siebie. Jason prawie umarł. Czemu jak zwykle to ja wychodziłam z wypadków bez większego uszczerbku na zdrowiu? Wcale nie uważałam tego za szczęście. Nie ceniłam swojego życia. Było zbyt wiele dni, w których czułam się beznadziejna i niechciana. Może gdyby moi rodzice przyłożyli większą uwagę, żeby okazać mi uczucia, nie byłabym tak zniszczona. Potrzebowałam tylko więcej miłości niż byli w stanie mi dać, nieco więcej zainteresowania moją osobą. Zbyt często miałam wrażenie, że matkę bardziej interesowały obce dzieci niż własna córka.

– Ale to nie twoja wina. Poza tym powiedziała, że prawie my zginęliśmy.

Byłam pewna, że ani przez chwilę nie pomyślała o mnie.

– Tylko dlatego, że się przejęzyczyła.

Albo nie chciała wyjść na aż tak wielką sukę, która życzyłaby mi śmierci.

– Chyba te kłótnie się nigdy nie skończą. - Objął mnie w pasie.

Miał rację. Cokolwiek bym nie zrobiła i tak będzie źle.

– Z nią? - Spojrzałam na niego.

– Tak. - Westchnął.

Był już pewnie znudzony zachowaniem swojej matki i tym, że nie zamierzałam odpuścić ani starać się, żeby mnie polubiła. Nie potrzebowałam jej aprobaty. Zgodziłam się dzielić życie z Jasonem, a nie z jego rodziną.

– Po tym, co się stało? Zapomnij. - Pokręciłam głową. – Spokój czeka nas tylko po śmierci albo wcześniej...

Wiedziałam, że był jeden skuteczny sposób, żeby uwolnić się od matki Reida. Moje rozstanie z Jasonem. Jednak nie zamierzałam go zostawić. Nie miałam pewności czy dla świętego spokoju on w końcu nie zostawiłby mnie.

– Tak? - Uniósł brew.

– Gdybyś się ze mną rozstał, od razu by ci odpuściła. - Spojrzałam mu w oczy.

– Więc będziemy się męczyć z nią razem.

Miło było usłyszeć, że nie chciał dopuścić do naszego rozstania. Dawał mi nadzieję, że wszystko mogło się jeszcze ułożyć.

– Wiesz, że powinnam wrócić do pracy?

Myślałam o tym. Nie miałam już po co siedzieć w domu, a Jenna na pewno potrzebowała pomocy. Nie wiedziałam, nawet czy zatrudniła kogoś na moje miejsce.

– Nie musisz. - Oparł głowę na moim ramieniu.

– Muszę zacząć w końcu wychodzić do ludzi. - Głaskałam go po głowie. – Jason, zwariujemy. Musimy zacząć coś robić.

Odkąd wyszliśmy ze szpitala, minęły dwa miesiące. Od tego czasu nie mogliśmy znaleźć sobie miejsca i nie mieliśmy czym zająć myśli. Jason nie wrócił jeszcze do pracy, ale od kilku dni zaczął odbierać telefony. W banku szybko zorganizowali za niego zastępstwo. Nie musiał się śpieszyć z powrotem, ale może czas najwyższy wrócić do codzienności.

– Uważasz, że to dobry pomysł?

Powinniśmy spróbować. Nie mieliśmy przecież nic do stracenia.

– Nie wiem – wzruszyłam ramionami – ale od siedzenia w domu nic się nie zmieni.

– Porozmawiajmy o tym jutro, dobrze?

– Dobrze. - Westchnęłam. – Uprzedzam, że nie będziemy odkładać tego dłużej niż tydzień.

Rano Jason zadzwonił do siostry zapytać, czy nadal potrzebowała pomocy w pracy. Chyba liczył, że zaprzeczy, ale na moje szczęście Jenna błagała, żeby mnie wypuścił, zapewniając, że będzie miała mnie cały czas na oku. Jakbym była małym dzieckiem. Jednak nie marudziłam. Najważniejsze, że nadal miałam pracę.

– Dziękuję. - Uśmiechnęłam się lekko.

Reid nie rozumiał, ile dla mnie znaczył powrót do codziennych obowiązków. Jeszcze zobaczy, że wyjdzie nam to na dobre.

– Czy wyglądam na zadowolonego? - Spojrzał na mnie.

– Nie, ale mogę to zmienić.

Podeszłam do niego i zarzuciłam mu ręce na szyję. Nie odtrącił mnie. Nie pamiętałam, kiedy ostatnio uprawialiśmy seks i chyba zaczęło mi brakować naszej bliskości.

– Co robisz? - Zmarszczył brwi.

Kurde, tego się nie spodziewałam. Widocznie Jason nie miał ochoty na zbliżenie się do mnie.

– Przepraszam – odpowiedziałam speszona i zaczęłam się od niego odsuwać, ale złapał mnie za biodra.

– Nie uciekaj – wyszeptał.

– Myślałam, że nie chcesz. - Spojrzałam na niego zmieszana.

– Brakuje mi ciebie. - Pocałował mnie, przyciągając bliżej siebie.

Nawet nie zdawał sobie sprawy, że mnie brakowało go bardziej. Podczas seksu był dla mnie delikatny, ale cały czas unikał dotykania i patrzenia na moją bliznę po cesarskim cięciu. Sama nie miałam ochoty na nią patrzeć. Cały czas będzie przypominać mi o stracie dziecka.

– Będziesz musiała naszykować sobie ubrania. - Głaskał mnie po włosach, gdy leżałam z głową na jego torsie.

– Nie będę. - Ziewnęłam.

Nie zamierzałam wstawać do rana. Zbyt dobrze leżało mi się w ramionach Jasona. Przez chwilę czułam się jak kilka miesięcy temu, zanim zaszłam w ciążę. Nie martwiliśmy się wtedy o nic.

– Czyli nie zamierzasz wracać do pracy?

Przecież nic takiego nie powiedziałam.

– Co? - Spojrzałam na niego. – Zamierzam, ale nie będę dziś szykować ubrań. Nie mam ochoty wstać.

Jenna na pewno wybaczyłaby mi wygniecioną koszulę albo koszulkę. Poza tym byłam prawie pewna, że w knajpce były jakieś moje ubrania.

– Mnie też jest wygodnie. - Pocałował mnie w czoło.

– Jason, dziękuję, że ze mną jesteś – wyszeptałam.

Może odtrąciłam od siebie dawnych znajomych i swoich rodziców, ale Reida chciałam zatrzymać przy sobie. Nie ze względu luksusów, jakie mi zapewniał, a dzięki spokojowi, jaki przy nim czułam. Byłam po prostu sobą i wydawało mi się, że Jason jako jedyny mnie rozumiał.

– Dobranoc, Suzie.

Rano w pośpiechu wybiegłam z domu. Nie pamiętałam nawet czy zdążyłam pożegnać się z Jasonem. Nie chciałam się spóźnić do pracy pierwszego dnia po długiej przerwie.

– Gonił cię ktoś? - Jenna spojrzała na mnie zdziwiona.

– Nie, bałam się, że twój brat zmieni zdanie.

– I zrobiłbym to, gdybym wiedział, że uciekniesz. - Usłyszałam za sobą. – Odwiózłbym cię.

– Jason – westchnęłam – do tej pory jeździłam autobusem i nic mi nie było.

– Nie można mieć wszystkiego od razu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro