Rozdział XXXII

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Odkąd stałem się Szarym Zwiadowcą na zamku Araluen, stałem się zmęczony. Chociaż nie. Przez pierwszy tydzień było jeszcze dobrze. Dopiero później popadłem w chroniczną depresje. Popełniałem coraz więcej błędów. Zabijałem niewinnych ludzi, którzy błagali mnie o litość, a nawet wpadłem w konspirację z zabójcami, bo nie dawałem rady likwidować wrogów kraju. Zabójcy, z którymi pracowałem przez krótki czas, nienawidzili ciebie. Chcieli, abym cię zabił, Horacy. Dlatego zabiłem przypadkowego osiłka i wmawiałem im, że to ty, aby uratować swoją skórę. Popadłem w jeszcze większe przygnębienie. Wyjechałem do Malcolma, ale jego terapia na rozprzężenie duchowe nie pomogła. Zabójcy w tym czasie o mnie nie zapomnieli, a nawet zorientowali się, że ich oszukałem. Kiedy mnie później znaleźli po raz pierwszy, chcieli mnie zabić. Ale za drugim razem zdołałem wybłagać, aby jeszcze nie pozbawiali mnie życia. A później przygotowali ten atak. Ale jest jeszcze coś. Drugim powodem, przez który wyjechałem do Malcolma to to, że miewam dziwne stany świadomości, ale o tym już wiesz. Tłumaczyłem ci to na początku całej tej gmatwaniny. Potrafię rozmawiać z ludźmi, których zabiłem, a tobie wmawiałem, że param się magią. No cóż... co do tego nie kłamałem. Potrafię opuszczać ciało w dowolnym momencie. A oni... ci ludzie, których tak po prostu zabiłem, oni mnie dręczą.

Will zdawał się być bardzo zmęczony i pewnie nie chciało mu się rozmawiać, dlatego Horacy postanowił jedynie odpowiadać na pytania, gdyby padły i nic więcej. Według niego sen był częścią procesu zdrowienia związanego z tym jak Will się potraktował, aby złapać zabójców w pułapkę.

Horacy wyciągnął ręce i położył obie dłonie na ramionach przyjaciela. Mały uśmiech zdobił jego twarz.

- Willu, cieszę się, że jesteś spokojny i że panujesz nad sytuacją. Naprawdę
świetnie sobie ze wszystkim poradziłaś. Jestem z ciebie dumny.

Przy tych słowach na twarzy zwiadowcy pojawił się wyraz bólu, a Horacy zapragnął, żeby przyjaciel mu uwierzył.

- Ludzie zasługują na szansę samodzielnego załatwienia swoich własnych spraw. Jak się teraz czujesz?

Will przyjął na twarzy wyraz niedowierzania.

- Trudno mi w to uwierzyć, ale teraz czuję niewiarygodny spokój. Jestem taki spokojny, tak zupełnie się nie boję.

- No, a co z tymi ludźmi, którzy cię nawiedzają?

- Pamięć tego doświadczenia blaknie, jak sen w chwili przebudzenia. Wszystko zdaje się teraz takie odległe. Naprawdę. Staram się to wszystko uporządkować. Ale niektóre rzeczy coraz słabiej pamiętam. Jakbym przypominał sobie sen. Ale... spotkania z nimi były prawdziwe.

Horacy uśmiechnął się i klepnął Willa w plecy.

- A więc nastąpiło cudowne uzdrowienie poprzez szczerą rozmowę?

- Nie. Myślę, że pragnąłem przebaczenia. Jaki ja jestem głupi.

- Nie jesteś taki głupi.

- Dziękuję. Było mi to potrzebne - obruszył się młody zwiadowca, rzucając w przyjaciela morderczym sspojrzeniem. 

Horacy wzruszył ramionami.

- Ten wasz zwiadowczy humor.

Will uznał, że dostał przebaczenie, jednak wciąż coś go dręczyło. Wciąż był samotny i zagubiony. Wciąż pozostawał niezrozumiany. No bo czy Horacy w pełni zrozumiał zwiadowcę?

I po strachu. Wstawiam dziś drugi rozdział, żeby nie było, że nie dotrzymałam słowa. :)
Naprawdę już powoli zbliżamy się do końca.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro