Rozdział VII

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Młody zwiadowca zaklął i ścisnął mocno kolanami boki Wyrwija. Konik parsknął i skoczył do przodu.
Gilan, zdziwiony, pogalopował za swoim przyjacielem, podobnie jak Horace, jadący po prawej
stronie.

Brama była otwarta, strzeżona przez kilkoro strażników. Will opuścił dziedziniec i wyruszył ku otwartej przestrzeni, aby ją poznać do głębi. Roześmianymi oczami podziwiał wiosenne drzewa, delikatnie lśniące łąki i czyste niebo. To dopiero był widok! Właśnie teraz poczuł, że znów zaczyna się rozwijać. Wszystko czego w obecnej chwili chciał sprowadzało się do wolności.

Zatrzymał się na chwilę przed lasem, podziwiając jego duchową siłę i ruszył znów do przodu, aby nie dać się złapać przyjaciołom. Will obrócił się w siodle zdumiony.

- Co tak się guzdrzecie? - spytał z szerokim uśmiechem na twarzy.

- Willu, nie rozumiem twojego pośpiechu - odparł zmęczony Gilan. - Będziesz miał jeszcze czas, aby przeforsować Wyrwija. Tymczasem możemy ze sobą spędzić trochę czasu, ale tak jak należy.

Młodszy zwiadowca tylko potrząsnął głową.

- Myślę, że muszę nad tym pomyśleć. I myślę, że mamy jeszcze trochę czasu. Przyjrzyj mi się dobrze, jeśli coś cię we mnie martwi.

- Jeśli ty tego chcesz... - odparł Gilan, mierząc młodszego zwiadowcę od stóp do głowy. Chciał go tylko trochę podręczyć. W końcu Will był dla niego niemal jak młodszy brat.

- Powinienem kilka dni wcześniej wysłać list do Risto, że jestem w drodze? - zastanowił się na głos Will.

Gilan musiał się wtrącić, choć przykro było mu to mówić.

- To dobra okazja, abyś przemyślał swój plan działania.

Horace i Gilan spostrzegli, że pełen radości uśmiech zamiera młodszemu zwiadowcy na ustach. Will pochylił się na szyją wierzchowca, zastanawiając się, co też dzieje się w Elwood. Bardzo powoli odwrócił się w stronę Gilana i wyprostował się w siodle.

- Jestem szybki w podejmowaniu decyzji. Na to jeszcze będzie pora - pocieszył sam siebie.

Gilan wpatrując się w przyjaciela i widząc jego natychmiastową przemianę zachowania, zapytał:

- Coś cię niepokoi?

- Gilanie, tak mało mnie znasz.

- To nie ma dla mnie znaczenia. - Gilan był przekonujący.

Zrobiło się bardzo ciepło. Jednakże potężne drzewa dobrze chroniły ich przed słońcem. Ziemia było mokra od deszczu, który spadł jakiś czas temu z otwartych niebios.

Horace odchrząknął. Znużyło go milczenie. Ogarnęło go uczucie, że coś jest nie w porządku. Ale dlaczego miałby zawracać sobie tym głowę? To tylko uczucie, prawda? To oczywiste, że gdyby rzeczywiście coś im groziło, zwiadowcy, tak jak i on, odczuliby zagrożenie. Ale mimo wszystko miał ochotę wyjawić swoje obawy na głos. Nie wiedział, co by to mogło być, ale z pewnością na coś wpadnie, kiedy jego umysł nie będzie tak odurzony snem, który mu się należał.

- Wiecie, mam takie dziwne przeczucia.

- Jak nic nie czuję. Wyrwij chyba też nie. Wszystko powinno być zatem w porządku. Horace, słońce za bardzo spadło ci na głowę i bredzisz.

Rycerz odczekał chwilę i spuścił wzrok.

- Nie moja wina, że czuje, jakby coś było nie w porządku - bruknął pod nosem.

Zwiadowcy wymienili zdziwione spojrzenia.

- Willu, nie boisz się, że ktoś cię napadnie? - zapytał Horace.

Tak. Bardzo się bał i nie mógł znieść tej myśli. Nie zastanawiał się nad tym, co zrobi, gdy obawy przyjaciela się urzeczywistnią. W końcu miał wielu wrogów i należało się ich obawiać. Mimo to uśmiechnął się lekko i powiedział:

- Nikt mnie nie dogoni, gdy będę jechał na Wyrwiju - oznajmił beztrosko. Jednak widząc, że jego słowa nic nie znaczą, a Horace wciąż wygląda na nieprzekonanego, dodał - Nie chcę umierać, ponieważ wtedy już nigdy więcej się nie zobaczymy. Dlatego postaram się nie umrzeć.

Twarz Gilana wykrzywiał się w wyrazie bolesnego uczucia. Horace natomiast odzyskał spokój i równowagę. Ułożył się wygodnie w siodle.

- Jesteśmy już zbyt daleko od zamku, więc powinniśmy już wracać - zauważył ponuro rycerz, zatrzymując Kickera. - Willu, chcę abyś po wszystkim bezpiecznie wrócił. Do domu.

Will nie odezwał się. Tylko pomachał na pożegnanie, gdy stali w bladym świetle. 

- Uważaj na siebie - rozkazał Gilan.

~*~

Horace szarpnął wodze wierzchowca i Kicker natychmiast zatrzymał się. Gilan uczynił to samo, ale nie poruszył się.

- Gilanie, mam złe przeczucia - odezwał się z niepokojem. - Nie jestem w stanie normalnie myśleć. Pojadę zobaczyć co z Willem, a ty wracaj na zamek.

Gilan odwrócił się w siodle i skinął głową. Nie miał nic przeciwko pomysłowi Horace'a. Zaniepokojenie przyjaciela przeszło na niego, jednakże miał jednak nadzieję, iż rycerz się myli.

- Sprawdź, czy Will jest bezpieczny - odpowiedział. W następnej chwili patrzył jak Horace rusza w przeciwnym kierunku.

~*~

Było ich tylko dziesięciu, ale właśnie o dziewięciu za dużo. Szczęście go opuściło. Znajdowali się za blisko, żeby mógł użyć łuku.
Ostrożnie zsunął się siodła. Powoli, wstrzymując oddech, wyjął nóż i zacisnął dłoń na rękojeści.
- Nie dajecie mi wyboru. - Pchnął swym nożem w jednego z opryszków. Poczuł, jak miękko zatapia się w jego brzuchu, i zebrało się na mdłości. Szybko wyciągnął nóż. Rabuś nadal patrzył na niego z góry, zaskoczony. Otworzył usta, ale nie popłynęły żadne z nich słowa, tylko krew. Po prostu cicho upadł na ziemię.
Wyrwij wspiął się na tylne nogi, a przednimi
pchnął kolejnego napastnika w pierś.
- Wyrwij! - Will usłyszał świst przecinającego powietrze ostrza i rzucił się ku rozległej drodze. Był przerażony.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro