Rozdział XVIII

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

W pośpiechu przejechali przez zwodzony most. Ani na moment nie zwolnili tempa. Ludzie w zainteresowaniu przystawali, aby popatrzeć na kurierkę, która zeskoczyła z siodła i oparła się resztkami sił o drzewo, aby głęboko zaczerpnąć powietrza niczym po wynurzeniu się z wody. Ujrzeli również uzdrowiciela, który przyparł do dziewczyny, aby pomóc jej się otrząsnąć.

- Musimy mu pomóc - powiedziała nerwowo, wybijając wzrok w ziemię. Później rzuciła spojrzeniem w stronę wejścia do wielkiej sali. Serce biło jej po stokroć szybciej. - Szybko. Biegnijmy po Horace'a.

Zanim Malcolm zdołał skinąć głową, oboje biegli po schodach, na których Alyss potknęła się niezdarnie i upadła z krzykiem.

- Nie, Malcolmie. Musisz ściągnąć Horace'a - mówiła spokojnie do uzdrowiciela ze łzami w oczach, widząc że Malcolm ma zamiar cofnąć się, aby na powrót jej pomóc. Nie chciała pomocy. Potrafiła znieść fizyczny ból, jednak nie wybaczyła by sobie, gdyby straciła Willa.

Uzdrowiciel odwrócił się, pomimo tego, że widział jak ból przeszywa kostkę kurierki i wbrew sobie wparował do wielkiej sali. Odwrócił się przez ramię i ujrzał nisko opuszczoną głowę dziewczyny i lawinę jej jasnych włosów, które dotykał stopnia. Obiecał sobie, że wróci, gdy tylko sprowadzi wojownika. Do pokonania miał kilka korytarzy i jeszcze więcej schodów. Zaś przed samą komnatą napotkał pierwszą przeszkodę w formie dwóch nadgorliwych strazników.

- Gdzie tak się spieszymy? - odezwał się zastraszająco jeden z nich, wystawiając przed siebie ostro zakończoną włócznię.

Uzdrowiciel nie dał się przestraszyć. W całym życiu pokonywał większe przeszkody. Nawet wtedy, gdy musiał skryć się w lesie Grimsdell, bo jego życie było zagrożene.

- Nazywam się Malcolm i przynoszę ważne wieści od jego przyjaciela, Szarego Zwiadowcy - Malcolm starał się mówić donośnie i zdecydowanie, aby zbudzić w komnacie za drzwiami śpiącą parę. Był pewny, iż rycerz usłyszy jego głos.

Miał rację. Po chwili drzwi naprawdę się otworzyły i na zewnątrz pojawiła się postać wojownika. Horacy ubrany był w lniane szaty do spania.

- Już dobrze - powiedział spokojnie Horacy, zwracając się do dwójki strażników, którzy zrazu odprężyli się w pewnym stopniu. Później popatrzył zaniepokojony na ponurą twarz uzdrowiciela. - Malcolmie, gdzie jest Will? Był z tobą prawda? Malcolmie?
- Znaleźliśmy Alyss, ale w drodze powrotnej napadli na nas zbójcy w maskach. Zagrozili nam i zabrali Willa. On potrzebuje pomocy.

Horacy wyglądał jakby przez nad jego umysłem zapaliła się lampka zrozumienia, rozpraszająca mroki niewiedzy. Owinął palce swojej dłoni na ramieniu uzdrowiciela w mocnym uchwycie.

- Co takiego? Zabrali Willa? Alyss jest bezpieczna? Nie bierzemy ze sobą straży. Sam to załatwię. Tak będzie szybciej.

- Co się stało? - zapytała Cassandra, pocierając dłonią zmęczone oczy. Z pewnością miała spokojne sny. - Malcolmie, naprawdę znaleźliście Alyss? Co się stało z Willem? Nie mów mi, że...

Malcolm nie odpowiedział, bowiem Horacy już się przeciskał w drzwiach, aby ruszyć przyjacielowi z odsieczą. Jego wzrok był jakby nieobecny.

- Jadę po niego. Nie ma chwili do stracenia - odpowiedział stanowczo. Wyglądał na zagniewanego. Pochylił się, zgarnął włosy Cassandry i ucałował ją w czoło. - Niedługo wrócę.

Zaraz potem wybiegł ile miał sił w nogach. I tyle go widziano. To był wyścig z czasem. Wydawało się, że ściany korytarzy dłużą się złośliwie, a półmrok jakby przybrał na swoim złowrogim charakterze. Horacy zrozumiał, że to tylko wyobraźnia, bo obawiał się o życie przyjaciela, który był gdzieś tam w lesie na łasce zabójców, którzy wcale nie słynęli z dobrej woli.

- Zostań, Malcolmie! Pojadę po niego. Poradzę sobie z tymi zbirami! - wołał przez ramię do uzdrowiciela, który odważnie deptał mu po piętach. Serce omal nie wyskoczyło mu z piersi, gdy na schodach prowadzących w dół na własne oczy zobaczył niedawno zaginioną, jasnowłosą kurierkę. Gdy zniknęła, martwił się bardzo, nie mniej niż o Willa.

- Uratuj go, proszę Horacy! - zawołała, unosząc czerwoną od łez twarz. Bezsilność bardzo ją męczyła.

Schylił się, gdy przechodził obok kurierki, aby choć na chwilę podać jej dłoń, którą mogłaby uścisnąć. Widział w jej lśniących od łez oczach jeszcze resztki wiary.

- Nie płacz, Alyss! - rzucił pokrzepiająco. - Niedługo znów będzie z nami wszystkimi. Zajmij się nią, Malcolmie!

- Taki mam zamiar! - oznajmił głośno uzdrowiciel, który był już przy dziewczynie i pomagał jej wstać.

Horacy kierował się do stajni, gdy myślał o tym, kto odważył się położyć rękę na jego przyjaciół. Był pewny, że wie z jakimi zwyrodnialcami ma do czynienia. Ostatnimi czasy działo się tak wiele, że właściwie zapomniał o ich istnieniu. Przecież powinien ich tępić! Nie dopuści niczego, co mogło być powodem śmierci jego przyjaciół. Czy Will żyje? Czy Will umarł? Wiedział... dobrze wiedział, że tego by nie przeżył. Zresztą nie tylko on. Will miał wielu przyjaciół, których kochał, jak i przyjaciół, którzy również kochali jego. Jak mógł umrzeć? Nie mógł. Na tym świecie miał jeszcze zbyt wiele do zrobienia, aby tak po prostu odejść.

Kickier w szalonym galopie wierzgał się okropnie. Czasem, gdy przebiegał przez głębokie wertepy, sprawiał że Horacy wyrywał się z dołującego myślenia o śmierci Willa. Gdyby jednak jego przypuszczenia okazały się prawdą...

Polsat. Czas na reklamy. Dziękuję wam za komentarze pod ostatnim rozdziałem. Nie wiedziałam, że mam aż tylu czytelników. Nikt mi nie powiedział.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro