Rozdział 1

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Po prostu zamknął oczy. Nic więcej nie zrobił. Po prostu je zamknął blokując kolejne łzy. Nie chciał płakać następny dzień - trwało to już od długich pięciu dób i nie zamierzał tego przeciągać.

Pierwsze parę nocy spędził płacząc nad losem swojego byłego mentora. W najmroczniejszych snach nie widział swojego życia bez niego, a teraz nagle - z dnia na dzień - miał nauczyć się bez niego żyć. Nie wyobrażał sobie swojego życia - każdego dnia, korpusu zwiadowców - bez tego mrukliwego starca z nierówną brodą. To po prostu nie miało logicznego sensu. TO NIE MIAŁO PRAWA SIĘ WYDARZYĆ!

Bo przecież jak można zabić kogoś tak niesamowitego jak Halt? Kogoś kto zawsze znajduje wyjście z każdej sytuacji? Kogoś kto jest.... a raczej ,,był" mentorem i ojcem. Dlaczego, Will?

   Gilan pamiętał ten dzień, kiedy ruszył za zwiadowcą. Wtedy chciał żyć jak on - i to nie zmieniło się przez te wiele lat. To uczucie trwało w nim, aż do tego dnia i nie miało zniknąć nigdy więcej. Do tego dnia nie wiedział, jakim sposobem Halt domyślił sie, że pójdzie za nim - ale zawsze tłumaczył to ,,tajemnymi mocami Halta". I choć na początku Gilan przeraził się, gdy Halt popatrzył na niego to jednak już wtedy wiedział, że to chce robić. Chciał szpiegować przypadkowych ludzi i gonić ich na swoim kucyku, szepcząc ,,Jestem zwiadowcą!", a potem turlać się w błocie przez całą noc... Bo tylko zwiadowcy potrafią wytropić ptaka, który nawet nie dotknął ziemi. 

   Gilan przypomniał sobie ten dzień, kiedy Halt wraz z Crowleyem wręczył mu srebrny liść. Kiedy wreszcie stał się pełnoprawnym zwiadowcą. Cieszył się, wtedy tak jak nigdy. To był piękny dzień.

   Kolejne parę nocy spędził płacząc nad Willem. Nie mógł znieść jego zmiany. Wcześniej taki uśmiechnięty, teraz został opanowany przez tajną moc, która prowadziła go na złe ścieżki. To wszystko sprowadziło się do tego, że nawet zabił Halta - swojego mentora, przyjaciela i ,,ojca". Kogoś kto szkolił go przez pięć lat. Kogoś kto wspierał go przez kolejne lata i kogoś kto wyjawił mu prawdę o jego przeszłości. Will mógł zawsze liczyć na ich wsparcie mógł powiedzieć ,,Musimy porozmawiać" i tak by się stało - mieli dla niego czas - ale z jakiś przyczyn tego nie zrobił. Zamiast tego zrobił najgorszą możliwą rzecz. I do tego zrezygnował z stanowiska zwiadowcy - tracąc tym swoją posadę, dom i właściwie wszystko. Jego późniejsze czyny przyczyniły się również do utraty przyjaciół i rodziny.

   Z drugiej strony Gilan cieszył się, jednak że Will opuścił korpus. W innym wypadku to on sam, jako dowódca korpusu, musiałby odebrać mu srebrny liść. A tego nie chciał. A jednak wciąż nie mógł zrozumieć tej decyzji. Gilan pamiętał doskonale radość Willa w dniu ukończenia szkolenia. Will cieszył się niezmiernie i pomimo wielu obaw sprawdził się doskonale w swojej roli. Później przez następne lata cieszył się każdą chwilą. Po chwili pobytu Seacliff powrócił do Redmont - z polecenia Crowleya - gdzie sprawował swoją rolę wraz z Haltem, jak za dawnych lat. Tylko tym razem było to pełnoprawne stanowisko i zajęcie. Więc dlaczego Will zrezygnował z pracy swojego życia?

   Gilan nie mógł tego pojąć. Ale w tej chwili zrozumiał jedno - nie byłby w stanie należeć do tej samej jednostki co Will. Ale jako dowódca nie mógłby zostawić korpusu. Dlatego wszystko znowu sprowadzało się do tego, że byłby zmuszony wyrzucić Treaty'ego z tej elitarnej grupy.

   I w tej chwili poczuł wściekłość. Całe jego współczucie, smutek czy żal zniknęły. Zastąpione przez czysty gniew. Wszystko zaszło za daleko. Gilan już dawno temu powinien wyciągnąć konsekwencje, ale był na to za słaby, ale wreszcie przyszedł koniec okazywania słabości. Wreszcie słowa zamienią się w czyn.

   Przestały go interesować czerwone oczy i opuchnięte powieki. Zacisnął z całej siły zęby, a w swoją pięść złapał pelerynę. Zrozumiał już wszystko. Zrozumiał gniew Horace'a. Przestał się garbić i po prostu opuścił pomieszczenie.

   Jego serce zastąpiła pustka, którego jedynym towarzyszem była nienawiść. Skierowana do jego byłego brata i przyjaciela.

   Może było to nagłe. Płacz w jednej sekundzie przerodził się w złość, ale trzeba wziąć pod uwagę, że parę wcześniejszych miesięcy było przejęte przez smutek. Dlatego teraz mógł powiedzieć jedno...

   Nienawidzę cię, Wiliamie Treaty. I obiecuję, że zakończę twoje czyny. Nie skrzywdzisz już nikogo więcej. A przede wszystkim - nie skrzywdzisz już mnie....

...

Tak, trochę to trwało (jak zawsze) ALE JESTEM! Więc radujcie się tym rozdziałem, a ja idę pisać pewien rozdział do innej książki (tia wiem, ledwo wyrabiam z jednym, a już biorę się za kolejny - no sorry, taka jestem :)

   Bo nic nie dzieje się przypadkowo. Pisz, Joel Carter


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro